- Od kilku lat Liga Konferencji Europy stała się naturalnym miejscem dla polskich klubów. To tam budujemy ranking, zdobywamy doświadczenie i pieniądze. Ale jeśli chcemy zrobić kolejny krok, musimy przestać traktować Ligę Europy jak zagrożenie, a zacząć jak szansę.
- Narracja o tym, że lepiej grać w Lidze Konferencji niż w Lidze Europy, bo będzie łatwiej, brzmi coraz mniej przekonująco. Pieniądze, prestiż, ekspozycja zawodników – wszystko przemawia za tym, że właśnie Liga Europy powinna być naszym celem.
- Liga Konferencji to bezpieczna przystań. Liga Europy – wyższe fale. Ale jeśli polska piłka ma wypłynąć na szersze wody, nie możemy wiecznie stać przy brzegu. Kiedyś trzeba się odważyć.
Czas skończyć z kompleksem Ligi Europy
Eliminacje europejskich pucharów przestały być w Polsce pocałunkiem śmierci. Porażki z luksemburskimi kucharzami oraz ogólny marazm w klubowym futbolu zastąpiły zasłużone awanse oraz pomeczowe śledzenie rankingu UEFA. Trochę trzeba było na to poczekać, ale to się nam po prostu należało!
Historyczne ćwierćfinały Ligi Konferencji z udziałem Lecha, Legii oraz Jagiellonii wywindowały Polskę w rankingu UEFA na tyle wysoko, że rozgrywki te stały się dla nas chlebem powszednim. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Polska jako pierwsza federacja w historii wprowadzi jesienią do Ligi Konferencji aż czterech reprezentantów. No właśnie, tylko ten plan ma pewną istotną wadę.
Legia, Raków oraz Jagiellonia są wyraźnymi faworytami swoich dwumeczów w czwartej rundzie el. Ligi Konferencji. Przejście Szkotów, Bułgarów i Albańczyków nie powinno przerosnąć czołowych polskich klubów. Do wspomnianej trójki jesienią dołączyć może Lech, który przecież walczy jeszcze o jesień w Lidze Europy. Los był jednak okrutny i rozstawionemu mistrzowi Polski przydzielił belgijski Genk, drużynę jeszcze groźniejszą od Crvenej zvezdy. Poznański zespół skazywany jest na porażkę, być może słusznie. Martwić powinno jednak co innego. Narracja o tym, że lepiej byłoby, aby Lech odpadł z Belgami i wystąpił w Lidze Konferencji, którą zapewnił sobie jeszcze w lipcu.
Dlaczego Lech ma zadowalać się udziałem w co by nie było, trzeciorzędnych rozgrywkach, w których zdążył już napisać piękną kartę historii naszego futbolu? Takie myślenie nie tylko trzyma nas w miejscu, ale i blokuje rozwój. Czy naprawdę celem polskiej piłki ma być wieczne unikanie mocniejszych rywali?
Pieniądze i liczby są bezlitosne
Można lubić Ligę Konferencji i doceniać jej rolę, ale liczby mówią jasno. Finansowo to rozgrywki stworzone dla mistrzów Słowenii, Irlandii, czy Islandii. Kluby z Gibraltaru lub Walii odczują w portfelu przelewy od UEFA. Nikt rozsądny nie będzie narzekał na dodatkowy zastrzyk gotówki, ale nawet on nie pozwolił Jagiellonii zatrzymać kluczowych piłkarzy, którzy wybrali finansowo lepsze oferty. Budżetu pilnować musi również Legia.
Spójrzmy ile według nieoficjalnych danych zarobiły w Lidze Konferencji polskie kluby tylko po fazie ligowej:
- Legia Warszawa – 10 mln euro,
- Jagiellonia Białystok – 8 mln euro.
Legia była trzecim najlepiej zarabiającym klubem w fazie ligowej, Jagiellonia – czternastym. A mimo to w Lidze Europy znalazło się aż trzydzieści klubów, które zgarnęły większe pieniądze niż Legia, a tylko jeden zarobił mniej niż Jagiellonia.
*Prognozowane zarobki z UEFA za fazę ligową Ligi Europy 2024/2025 według Football Meets Data na portalu X
Większą wypłatę od Legii po fazie ligowej Ligi Europy zainkasowali:
- ostatni w fazie ligowej Ligi Europy, Karabach Agdam
- Slavia Praga, która zdobyła pięć punktów
- PAOK Saloniki, który do TOP24 załapał się dzięki lepszemu bilansowi bramek
Można zarzekać się, że premie finansowe za pojedyncze mecze w Lidze Europy i Lidze Konferencji nie różnią się znacząco. Całościowo nie trzeba jednak nawet być w TOP24, aby zarobić więcej niż za świetny wynik szczebel niżej.
Legia i Jagiellonia łącznie nie zarobiły tyle, co Slovan Bratysława za komplet porażek w Lidze Mistrzów. Za dojście do ćwierćfinału warszawianie i białostoczanie w przybliżeniu otrzymali:
- Legia Warszawa – 11,4 mln euro.
- Jagiellonia Białystok – 10,1 mln euro.
W edycji 2024/2025 w fazie ligowej europejskich pucharów zagrało 108 klubów. Pod względem zarobionych pieniędzy, Legia zajęła 68. miejsce. Aż 27 drużyn z Ligi Europy dostało wyższe przelewy od stołecznego klubu. Z kolei Jagiellonia uplasowała się na 73. lokacie. Białostoczanie zarobili więcej tylko od pięciu uczestników Ligi Europy.
Liga Europy oferuje nie tylko więcej pieniędzy, ale też co za tym idzie, więcej meczów w fazie ligowej (osiem zamiast sześciu). Tym samym można jeszcze dodatkowo zwiększyć przychody z dnia meczowego poprzez pozyskanie kolejnych kibiców i sponsorów.
Lepsza ekspozycja
Zdarza nam się narzekać na znikome zainteresowanie klubów z TOP5 zawodnikami z Ekstraklasy. Europejskie puchary to świetne okno wystawowe. W przypadku polskich klubów nie zawsze ma ono jednak tak duży wpływ, jakby życzyli sobie prezesi.
Maxi Oyedele po dobrym sezonie w Legii trafił do Strasbourga – drużyny z poziomu Ligi Konferencji. Janem Ziółkowskim interesuje się AS Roma, ale na razie temat przycichł. Trzon składu pozostał jednak w klubie. Co innego w Jagiellonii.
Król strzelców minionej edycji Ligi Konferencji, Afimico Pululu, wyceniany miał być w okolicach pięciu-sześciu mln euro. Osiem bramek (część efektownych) wcale nie dało efektu w postaci kolejki chętnych. Cena maleje, a piłkarzem zainteresował się węgierski Ferencvaros, o czym informował dziennikarz Goal.pl Piotr Koźmiński. Na zagraniczny transfer mógł liczyć też bramkarz Sławomir Abramowicz, ale tu skończyło się tylko na zainteresowaniu.
To nie przypadek. W Lidze Konferencji piłkarzy często szuka zespół pokroju Korony Kielce, który wyłożył 800 tysięcy euro za Słoweńca Tamara Svetlina z Celje. Oczywiście, nawet tu można się wypromować. Prawdziwa ekspozycja zaczyna się jednak w Lidze Europy, gdzie zawodnicy wskakują na radary klubów z Niemiec, Anglii czy Włoch.
Sportowo – to nie jest Everest
Największy mit odnośnie Ligi Europy? Polskie kluby czeka tam srogie lanie. W minionej edycji 11. miejsce zajął rumuński klub FCSB, który niedawno poległ w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów z reprezentantem Macedonii Północnej. I serio polski klub ma się czuć gorszy? Na 17. miejscu skończył węgierski Ferencvaros, którego Lech tak pragnął wylosować w el. do Ligi Mistrzów. Jeszcze niżej uplasowało się FC Midtjylland, któremu dwa lata temu drogę do Europy zamknęła Legia Warszawa.
Jeszcze dwa lata temu dało się trafić Brighton, Marsylię i Ajax w jednym pakiecie. Nowy format Ligi Europy to osiem meczów, każdy z innym rywalem. Wcale nie czekają tam wyłącznie AS Roma czy Olympique Lyon. To także kluby z naszego poziomu. Polskie drużyny nie będą tam faworytem, ale mają realne szanse na TOP24 i fazę pucharową. Nasze ligowe drużyny w najmniej spodziewanym momencie potrafią urwać faworytowi punkty. W Lidze Europy będzie trudniej niż w Lidze Konferencji, ale to właśnie tam zdobywa się nieocenione doświadczenie.
Z federacji, które gonimy w rankingu UEFA, swojego przedstawiciela w Lidze Europy nie będzie miała prawdopodobnie tylko Norwegia. Oprócz niej, Polska jest jedynym krajem z miejsc 10-25 w rankingu UEFA, który nie wprowadzi do Ligi Europy żadnego klubu. W Lidze Europy zagra też zapewne Jesienią zobaczymy też zapewne reprezentanta Bułgarii, a nawet Kazachstanu. Co by nie mówić, lekki wstyd.
Przyszłość i tak nas tam zaprowadzi
W Lidze Europy grają nasi bezpośredni rywale w rankingu UEFA. Warto tam być i dać sobie chociaż szansę pokonanie bezpośrednich rywali i polepszenie swojej pozycji. Prawdopodobnie przyjdzie nam na to poczekać jeszcze rok. Warto o tym mówić już teraz, bo od sezonu 2026/2027 Liga Europy będzie bliżej niż kiedykolwiek.
- Mistrz Polski zacznie od drugiej rundy el. Ligi Mistrzów – wystarczy jeden wygrany dwumecz i w najgorszym wypadku wyląduje w czwartej rundzie el. Ligi Europy
- Wicemistrz po jednej wygranej w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów ma już pewną fazę ligową Ligi Europy.
- Zdobywca Pucharu Polski zacznie od trzeciej rundy el. Ligi Europy, czyli ma o połowę krótszą drogę niż teraz.
Polskie kluby wywalczyły sobie na boisku realną szansę, żeby znaleźć się w fazie ligowej Ligi Europy. Pytanie tylko, czy będą chciały i zdołają z niej skorzystać.
Odwaga zamiast asekuracji
Powinniśmy raz na zawsze skończyć z myśleniem na zasadzie: „uff, dobrze że nie trafiliśmy do Ligi Europy, bo tam by nas zjedli”.
Możemy grać wyłącznie w Lidze Konferencji i cieszyć się z punktów. Ale jeśli chcemy, żeby polska piłka wyszła z cienia nie tylko w tabelkach, musimy odważyć się na krok naprzód. Liga Konferencji była dla Polski koniecznym etapem – bez niej nie byłoby rankingu, punktów i przełamania kompleksów. To świetny fundament, ale Liga Europy to naturalny kolejny krok.
Według przedsezonowych wyliczeń eksperta Piotra Klimka, nawet w wariancie z Lechem w Lidze Europy i pozostałymi klubami w Lidze Konferencji, skończylibyśmy w historycznym TOP10. To, że co sezon wprowadzimy jedną lub dwie najsilniejsze drużyny do Ligi Europy, nie oznacza, że przestaniemy punktować. Ekstraklasa jest na tyle silna, że pozostałe polskie drużyny realnie mogą grać o pucharową wiosnę w Lidze Konferencji.
Nie możemy wiecznie tkwić w poczuciu komfortu. Liga Europy nie jest zagrożeniem. To wyzwanie. To minimum osiem spotkań na wysokim poziomie, to szansa na większe pieniądze, prestiż, rozwój zawodników i pokazanie się Europie. To nie koniec świata. To potencjalny początek czegoś większego.
Liga Europy to nie jest za duży kapelusz dla polskich klubów. To, że w tym sezonie może nie zagrać tam żadna z naszych drużyn, nie jest równoznaczne ze słabym poziomem ligi. Lech trafił najgorzej jak mógł, wyczerpana grą od pierwszej rundy Legia źle rozegrała dwumecz i nie dała rady Larnace, chociaż powinna.
Czy to, że jeszcze niedawno byliśmy w okolicy TOP30 rankingu UEFA powoduje, że dzisiaj mamy zadowalać się świetnymi wynikami, ale jednak w Lidze Konferencji? Ile lat mamy biczować się za słaby ranking, kompromitujące dwumecze i niewykorzystane szanse? Czy są jakieś specjalne zapisy, które regulują po jakim czasie polski klub może grzecznie zapukać do siedziby UEFY i poprosić o miejsce w fazie ligowej Ligi Europy? To takie polskie. To nie jest brak pokory, a stawianie poprzeczki coraz wyżej i dowód ambicji na chęć grania z klubami na podobnym bądź wyższym poziomie. Liga Europy to nie jest zagrożenie. To nasz test dojrzałość.
Zobacz również: John van den Brom: Co do Lecha, to ostrzegłem Genk przed jednym „zagrożeniem” [NASZ WYWIAD]