- Dla Polski sezon w europejskich pucharach prawdopodobnie znów skończy się dopiero wiosną. Jeszcze w sierpniu rozstrzygnie się jednak, w którą stronę będziemy zmierzać jako federacja.
- Legia musi dokonać cudu na Łazienkowskiej, Raków wierzy w odwrócenie losów dwumeczu na Węgrzech, a Jagiellonia broni skromnej przewagi w Białymstoku.
- Od wyników dzisiejszych meczów zależy, czy polska piłka wykona tak pożądany krok naprzód. Kluczowe jest, aby w fazie ligowej reprezentował nas ktoś oprócz mistrza Polski.
Bilans ostatniego tygodnia
Z niewiadomych przyczyn, czwartki wciąż nie są dniem wolnym od pracy. Rekruterzy powinni iść z duchem czasów i zamiast pisać o owocowych czwartkach, mogliby wprowadzić pucharowe czwartki. Moda na europejskie puchary trwa, chociaż lista fanów śledzenia rankingów UEFA ostatnio skurczyła się dość mocno. Wystarczy poczytać komentarze po ostatnim, co by nie mówić, odstającym od standardów rozczarowującym tygodniu.
Siedem dni temu jako jedyna punkty do rankingu dołożyła Jagiellonia Białystok, która nie dość, że wygrała swój mecz, to jeszcze z naszymi rywalami o TOP15, czyli Duńczykami. Reszta zespołów z Ekstraklasy zaliczyła mniej lub bardziej spodziewane porażki, ale na pewno nie wypisała się z gry o jesień w Europie. Tymczasem nastroje były takie, jakby wszystko było już przegrane. Niektórzy nadzwyczaj szybko wymazali z pamięci fakt, że kiedyś takie tygodnie były standardem, a teraz w co wierzę, są odstępstwem od normy.
Przede wszystkim należy patrzeć na siebie, ale warto też mieć całościowy ogląd sytuacji. Ta wcale nie jest taka zła, jak się wydaje. Obronną ręką wyszli Czesi, których wyprzedzenie trochę się skomplikowało. Nasi pozostali rywale w rankingu wypadli porównywalnie do przedstawicieli Ekstraklasy. Wobec tego zalecam względny spokój. Kluczowe jest, aby polskie kluby przebudziły się wcześniej od tych z Grecji, Norwegii, czy Danii.
Lech pożegnał się z Ligą Mistrzów
Pucharowy tydzień zaczął się od spodziewanego, ale mimo wszystko bolesnego pożegnania Lecha Poznań z eliminacjami do Ligi Mistrzów. Sen o powrocie polskiego klubu do piłkarskiej elity trwał krótko, choć w Poznaniu robiono wiele, by go przedłużyć. Nie pomogły solidne fundamenty w postaci szybkich, ale przemyślanych transferów oraz próby łatania dziur po licznych brakach kadrowych.
Plaga kontuzji okazała się silniejsza niż plany. Niels Frederiksen musiał radzić sobie bez trzech kluczowych ogniw mistrzowskiej drużyny, a Crvena zvezda bezwzględnie wykorzystała swoje doświadczenie. Wynik 4:1 w dwumeczu był surowym, lecz sprawiedliwym podsumowaniem różnicy jakości i ogrania na tym poziomie. Trzeba przyznać, że okoliczności nie sprzyjały pisaniu historii.
Realnie nikt nie spodziewał się awansu Lecha do fazy ligowej Ligi Mistrzów. Szczególnie, że polskie kluby próbowały dostać się do piłkarskiej elity aż 35 razy, z czego tylko trzy razy z powodzeniem. Sama drużyna z Poznania bezskutecznie startowała w eliminacjach sześciokrotnie.
Na osłodę pozostaje remis w Belgradzie, który dodał do rankingu UEFA 0,125 punktu. Niby drobiazg, ale w dłuższej perspektywie każdy taki punkt może mieć znaczenie. Teraz Lech musi szybko przestawić się na czwartkowy rytm Ligi Europy, gdzie w fazie play-off zmierzy się z najtrudniejszym możliwym rywalem z grona rozstawionych – belgijskim Genkiem. To wyzwanie, które może zadecydować, czy „Kolejorz” spędzi jesień w prestiżowej Ligi Europy, czy też wróci do dobrze znanej, ale mniej wymagającej Ligi Konferencji.
Liga Europy? Legia – nie chcę
Legia Warszawa miała być naszym reprezentantem w Lidze Europy, rozgrywkach, które dla polskich klubów stają się coraz rzadziej dostępnym luksusem. Losowanie trzeciej rundy wydawało się sprzyjające. Czwarty zespół ligi cypryjskiej, AEK Larnaka, nie brzmiał jak przeciwnik, który mógłby zamknąć drogę do play-offów.
Pierwszy mecz okazał się zimnym prysznicem. Zdarzył się w najmniej spodziewanym momencie. Legia dopiero co wyeliminowała czeski Banik Ostrawa, a tu na własne życzenie dała sobie podciąć skrzydła. Upalny wieczór na Cyprze i porażka 1:4 uderzyły w morale i sprawiły, że rewanż w Warszawie stał się niemal misją z gatunku „science fiction”. Legia, by doprowadzić do dogrywki, musi strzelić trzy gole, a to oznacza konieczność zaryzykowania i gry na pograniczu defensywnej odwagi i ofensywnej desperacji.
Nawet jeśli Legia nie odwróci losów rywalizacji, wciąż będzie miała drugą szansę w fazie play-off Ligi Konferencji. Tam czeka zwycięzca pary Partizan Belgrad/Hibernian FC, a więc rywal w zasięgu. Problem w tym, że dla klubu tej rangi gra w Lidze Konferencji nie powinna być celem samym w sobie, a jedynie planem awaryjnym. Liga Europy to większe pieniądze, prestiż i sportowe wyzwania, które pozwalają drużynie i lidze rosnąć. Stawką czwartkowego wieczoru będzie więc nie tylko awans, ale i odpowiedź na pytanie, czy Legia potrafi utrzymać się na wyższej półce europejskiego futbolu.
Przeczytaj także: Azango i Hagi bliżej Legii? Jasny sygnał z Łazienkowskiej [NOWE INFORMACJE]
Liga Konferencji jak tlen dla Polski
Dla Jagiellonii i Rakowa Liga Konferencji to nie plan B, lecz jedyna możliwa ścieżka. Tu nie ma spadków. Obowiązuje prosta zasada – wygrywasz, grasz dalej; przegrywasz, żegnasz się z Europą.
W najlepszej sytuacji jest Jagiellonia. Wyjazdowa wygrana 1:0 z Silkeborgiem w pierwszym meczu daje przewagę, choć minimalną. Białostoczanie potrafią wykorzystywać swoje atuty w meczach o wysoką stawkę, ale w u siebie każdy błąd może kosztować utratę wszystkiego. Stawką jest nie tylko awans, ale też cenne punkty do rankingu UEFA,
Raków natomiast znalazł się w sytuacji, w której sam skomplikował sobie życie. Porażka 0:1 z Maccabi Haifą w Częstochowie została przyjęta z ogromnym rozczarowaniem. Wicemistrz Polski wylosował rywala w zasięgu, który dodatkowo dał tak istotne rozstawienie w losowaniu czwartej rundy. Historia ostatnich dwóch sezonów pokazuje, jak bolesny potrafi być brak tego atutu – to właśnie on zamykał Rakowowi drogę do fazy grupowej w poprzednich latach. Teraz margines błędu nie istnieje. Węgierski rewanż będzie testem charakteru, skuteczności i zdolności do grania pod presją.
Sam Marek Papszun mówił, jak ważne jest dla niego zakwalifikowanie się do występów w Europie jesienią. Tak stracona szansa byłaby niezwykle bolesna nie tylko dla opiekuna częstochowian, ale i dla polskiego futbolu. Raków musi wrócić do swojej najlepszej wersji i pokazać jakość, którą niewątpliwie przecież posiada. Pytanie tylko, czy w tydzień zdołał poprawić się w tak wielu aspektach?
Zobacz również: Imperium bez korony. Ostatni niezdobyty szczyt Papszuna
Dwa scenariusze dla polskiej piłki
Ten czwartek nie rozstrzygnie jeszcze o wszystkim, ale ustawi nas na resztę sezonu. W wariancie pesymistycznym zostaniemy z jednym reprezentantem w Europie już od września. Lech potrafi punktować, lecz w pojedynkę może nie udźwignąć ciężaru utrzymania nas w piętnastce. W takim wypadku scenariusz awansu do TOP12 możemy wsadzić między bajki. Ponadto ryzykujemy wyhamowanie trendu awansu w rankingu UEFA. Byłby to też powrót do punktowania w starym stylu, gdy cały kraj liczy na jeden zespół, a reszta patrzy z kanapy.
W wariancie optymistycznym, do faz ligowych europejskich pucharów wprowadzamy komplet pucharowiczów. Opierając się na wyliczeniach eksperta Piotr Klimka na portalu X, stajemy się wówczas faworytem do upragnionego TOP10. Tym samym mistrz Polski w sezonie 2026/2027 dostałby złoty bilet do fazy ligowej Ligi Mistrzów.
Kilka lat temu taki dzień byłby marzeniem. Dziś jest codziennością, którą możemy wykorzystać albo zmarnować. Od tego, jak polskie kluby zagrają w rewanżach zależy, czy w kolejnych sezonach będziemy mówić o rozwoju, czy o straconej szansie. Właśnie dlatego czwartkowe mecze Legii, Rakowa i Jagiellonii to nie tylko walka o awans. To walka o przyszłość polskiej piłki klubowej na lata.
Przeczytaj więcej: Ekstraklasa vs TOP 15 rankingu UEFA – z kim zagrają nasi rywale?