Grał z największymi, trenowali go wielcy
Oscar Garcia to były piłkarz Barcelony, który przeszedł w tym klubie wszelkie szczeble wtajemniczenia. Od zespołów juniorskich, po pierwszą drużynę, mistrzostwa Hiszpanii, triumfy w pucharach, aż po pracę trenerską z juniorami Dumy Katalonii.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej ten były defensywny pomocnik zajął się trenowaniem i w tym aspekcie też ma bogaty dorobek. Pracował w wielu krajach, zdobywał tytuły mistrzowskie, czasem bronił drużyny przed spadkiem. Z naszych informacji wynika, że niedawno prowadził bardzo zaawansowane rozmowy z Pogonią Szczecin.
Goal.pl umieścił go na naszej najnowszej liście trenerów, którymi mogą zainteresować się szukające szkoleniowca polskie kluby. Oczywiście, najpilniejsza tego typu potrzeba jest w Legii.
A czy 52-letni obecnie Garcia, który ma wiele do zawdzięczenia zwłaszcza rodzinie Cruyffów, bierze pod uwagę pracę w Ekstraklasie? O tym hiszpański szkoleniowiec opowiedział w wywiadzie dla goal.pl.
Piotr Koźmiński, goal.pl: Pracował pan w ośmiu ligach. Hiszpańskiej, angielskiej, izraelskiej, francuskiej, belgijskiej, meksykańskiej, austriackiej i greckiej. To jakieś zamiłowanie do poznawania nowych krajów, kultur, czy jakoś naturalnie tak wyszło, bo po prostu dostawał pan ciekawe oferty z różnych stron?
Oscar Garcia, były piłkarz Barcelony, trener Barcelony U19, Maccabi Tel Awiw, Brighton, Watfordu, RB Salzburg, Saint-Etienne, Olympiakosu, Celty Vigo, Stade Reims, OH Leuven, Chivas:
Zawsze byłem ciekaw nowych kultur, nowych krajów. To bardzo rozwija. Już jako piłkarz byłem bliski transferu za granicę, do Anglii, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło i karierę spędziłem w Hiszpanii. Natomiast jako trener miałem już to szczęście pracować w różnych miejscach.
Uważam, że to bardzo ciekawe doświadczenie, zarówno ludzkie, jak i sportowe. Bo jako trener ciągle uczysz się czegoś nowego. Do tego dochodzą języki. Dzięki pracy w różnych miejscach poznałem kolejne.
Dziś mówię po hiszpańsku, katalońsku, angielsku i francusku. Znam trochę też niemiecki, włoski czy portugalski. Mam zdolność do szybkiej adaptacji w różnych miejscach. Nie mam z tym żadnego problemu.
Pierwszy tytuł od 10 lat
Wygrał pan w karierze cztery tytuły mistrzowskie, wliczając w to mistrzostwo Hiszpanii z juniorami Barcelony. Do tego tytuł mistrza Izraela i dwa mistrzostwa Austrii. Który z tych tytułów miał najbardziej wyjątkowy smak?
Odpowiem po kolei. Z Barceloną wygrałem wtedy trzy tytuły. To było pierwsze „triplete” w historii klubu. Mistrzostwo Izraela też smakowało świetnie, bo zostało zdobyte po 10 sezonach bez tytułu. Maccabi Tel-Awiw miało wtedy walczyć o pierwszą trójkę, ale zdobycie tytułu to coś czego się tam wtedy nie spodziewano.
A dwa tytuły mistrza Austrii z Red Bullem Salzburg też były super. Bo tu też znów muszę uzupełnić: to były dwa tytuły i dwa Puchary Austrii w dwóch kolejnych latach. Żadnemu trenerowi po mnie taka sztuka już się w tym klubie nie udała.
Analizując pana trenerską karierę wydaje się, że właśnie pobyt w Salzburgu (2015-2017) był takim topem szkoleniowej kariery. Zgadza się pan z tym?
W wielu aspektach tak. O konkretnych faktach, czyli czterech trofeach już powiedziałem. Ale tak zwana szkoła piłkarska Red Bulla bardzo mnie też wzbogaciła jako trenera. Ja jestem ze szkoły Barcelony. Potem chłonąłem podejście Red Bulla i teraz jestem taką jakby „mieszanką” tych dwóh stylów.
Uważam, że to dwie super szkoły i lubię je łączyć. A w Salzburgu wywalczyliśmy nie tylko tytuły. Udało się rozwinąć graczy, którzy dziś dużo znaczą w światowej piłce.
No właśnie. Porozmawiajmy o talentach, które miał pan okazję prowadzić w Salzburgu.
Jeśli chodzi o Salzburg to wiadomo, że muszą się pojawić Dayot Upamecano czy Konrad Laimer. Jestem dumny, że mogłem z nimi pracować i że dziś są znani praktycznie wszystkim kibicom futbolu jako piłkarze Bayernu Monachium. Ale to nie jedyni znani dziś gracze, z którymi miałem okazję pracować.

Duża satysfakcja z pracy z Ekitike
To zapytam inaczej: z wszystkich tych utalentowanych piłkarzy rozwój którego sprawił panu najwięcej satysfakcji?
Nie chciałbym kogoś pominąć, bo to byłoby nie fair. O Upamecano i Laimerze wspomnieliśmy, ale na pewno olbrzymią satysfakcję sprawia mi historia Hugo Ekitike, z którym pracowałem w Stade Reims. Udało nam się rozwinąć go na tyle, że z naszego klubu trafił do PSG, a dziś reprezentuje barwy Liverpoolu.
Czasem te historie nie są oczywiste. Na przykład ta Laimera. Przed moim przyjściem trafił do FC Liefering, takiego filialnego klubu, ale ściągnęliśmy go stamtąd, daliśmy szansę, potem poszedł do RB Lipsk, a następnie do wspomnianego Bayernu.
Kolejny tego typu piłkarz to Amadou Haidara, który też z Salzburga poszedł do Lipska. Hee-Chan Hwang występuje teraz w Wolverhampton. Następnie Wout Faes, który ze Stade Reims trafił do Leicester. Do tego Gerard Deulofeu… Pracowałem z wieloma bardzo dobrymi piłkarzami.
Wydaje mi się, że pańska futbolowa droga, nie tylko trenerska, mocno jest związana z rodziną Cruyffów. Można to tak określić?
Zdecydowanie tak. To właśnie Johan Cruyff dał mi szansę w pierwszej drużynie Barcelony. W jego ostatnim sezonie w klubie byłem nawet najlepszym strzelcem Barcelony w lidze. Strzeliłem wtedy 10 bramek, choć nigdy nie grałem w ataku. A jego syn, Jordi Cruyff, dał mi z kolei szansę pierwszej pracy w seniorskiej piłce. To on sprowadził mnie do Maccabi Tel-Awiw, dla którego, jak wspomniałem, odzyskaliśmy mistrzowski tytuł po 10 latach.
A czego jako trener nauczył się pan od legendarnego Cruyffa?
Nie da się wyszczególnić tylko jednej rzeczy. To spojrzenie na piłkę, czytanie meczu, podejście do piłkarzy, do tego jak z każdego z nich można „uzyskać” maksimum.
Pracował pan też innymi sławami trenerskimi jak Bobby Robson, Jose Mourinho, Louis Van Gaal, Hector Cuper, czy Javier Clemente. Ale jak rozumiem wzorem numer jeden był Cruyff?
Na pewno. Natomiast od każdego trenera czegoś się nauczyłem. Ale również tego, czego w swojej pracy nie robić.
Lista graczy, z którymi pan grał, głównie w Barcelonie, też jest imponująca. Da się jednak wybrać tego naj, naj, najlepszego?
Jeśli grałeś z Luisem Figo, Romario, Ronaldo, Rivaldo, Pepem Guardiolą, Stoiczkowem i wieloma innymi to naprawdę jest to bardzo trudne. Ale… Wskazałbym Ronaldo. On miał wtedy tak niesamowity sezon w Barcelonie. Wiadomo, że cała jego kariera była super, ale tamten rok w Barcelonie był naprawdę wyjątkowy w moich oczach.
Dobrze wspomina Kuszczaka
Wcześniej rozmawialiśmy o tym co się panu w piłce udało. A co się nie udało? Ostatni pobyt w Chivas był krótki…
Staram się nie mówić negatywnych rzeczy o miejscach, w których pracowałem. I to samo dotyczy mojego pobytu w Meksyku. Było tam kilka spraw, których nie chcę poruszać. Ostatecznie rozstanie okazało się najlepszym wyjściem. Mogłem od tego czasu odpocząć z rodziną, naładować baterie, aby być gotowym do powrotu na ławkę.
Natomiast odpowiadając na pytanie, to tak naprawdę za całkiem nieudany uznałbym pobyt tylko w jednym klubie – Olympiakosie. Podpisałem krótki kontrakt, nie poszło to tak jak chciałem. Ale po mnie też jeszcze przez jakiś czas się nie pozbierali. Dopiero po wielu zmianach klub wrócił na właściwe tory.
Czasem sukcesem jest tytuł, ale czasem to coś mniej wymiernego. Z innych klubów, w których pan pracował wyniósł pan dobre wspomnienia?
Tak. Stade Reims udało się utrzymać w lidze. Kiedy przychodziłem do OH Leuven byli w strefie spadkowej, ale obroniliśmy sie przed degradacją. To samo w Celcie Vigo. W trakcie trenerskiej kariery nigdy nie spadłem! Żaden prowadzony przeze mnie klub nie został zdegradowany mimo że czasem przejmowałem je w trudnej sytuacji.
Bardzo dobrze wspominam też na przykład pracę w Brighton. Niespodziewanie zajęliśmy miejsce barażowe, choć niestety nie udało się wtedy awansować do Premier League. Natomiast to fajne doświadczenie iść czasem do zespołu, który jest w tarapatach i go z nich wyciągnąć. Długo byłem przyzwyczajony do walki o tytuły, ale walka o utrzymanie też daje trenerowi ważne doświadczenie.
Pracował pan kiedyś z polskim piłkarzem?
Właśnie w Brighton, z Tomaszem Kuszczakiem. Bardzo dobrze go wspominam, a to jaką zrobił karierę wszyscy wiemy. Nie każdy może o sobie powiedzieć, że był bramkarzem Manchesteru United.
Miejsce na mapie jest mniej ważne. Liczy się projekt
Pozostając przy polskich wątkach. Wiem, że niedawno prowadził pan zaawansowane negocjacje z Pogonią Szczecin…
Nigdy nie komentuję czegoś, co działo się w kuluarach, więc nie chciałbym się odnosić do tego pytania.
To zapytam inaczej: czy jest pan otwarty na pracę w Polsce? Legia Warszawa na przykład pilnie szuka trenera.
Nie zamykam się przed żadnym krajem, więc moja odpowiedź brzmi: tak. Miejsca na mapie nie musi mieć znaczenie, ważniejszy jest projekt. Czy jest ambitny, jaką dany klub ma kadrę. Mam kilka propozycji teraz, prowadzę różne rozmowy. A wiadomo, że jak teraz ktoś dzwoni, to znaczy, że ma kłopoty. W tej części sezonu nie zadzwoni do ciebie zespół z pierwszego miejsca w tabeli, bo po co? Ale jeśli dzwoni ktoś komu nie idzie, a widzisz, że ten klub, ta drużyna ma potencjał do poprawy, to wtedy robi się interesująco.
A zna pan taki klub jak Legia Warszawa?
No ba! Legię zna każdy. Myślę, że można powiedzieć, iż to największy klub w Polsce.

Na koniec zapytam jeszcze o Roberta Lewandowskiego i Wojciecha Szczęsnego. Jak pan, jako były gracz i kibic Barcelony, postrzega ich przygodę z tym klubem?
W obu przypadkach bardzo dobrze! Nie powiem nic odkrywczego o Lewandowskim, bo to super napastnik, a to wszyscy wiemy. Jego przyszłość? Nie znam planów Roberta. Z jednej strony wydaje się naturalne, że zawodnik z wiekiem będzie grał mniej, ale czy właśnie tak to widzi Lewandowski? Tego nie wiem.
Natomiast co do Szczęsnego. To naprawdę nie jest takie łatwe wrócić z emerytury do Barcelony. A on to zrobił i to w świetnym stylu. W poprzednim sezonie zagrał wiele meczów, teraz też gra, bo jest potrzebny. Co ciekawe, Szczęsny pomaga Barcelonie gdy gra i… gdy nie gra. I przez to zasługuje na wielkie uznanie.









