Igor Jovicević: Praca w Polsce? Tak, ale pod jednym warunkiem! [NASZ WYWIAD]

Igor Jovicević dał się poznać przede wszystkim jako szkoleniowiec Szachtara, walcząc z tym zespołem w Lidze Mistrzów, mimo trudnej wojennej rzeczywistości. Dziś Chorwat jest wolny i... nie wyklucza pracy w Polsce, o czym opowiedział w rozmowie z goal.pl

Igor Jovicević
Obserwuj nas w
Raj Valley/Alamy Na zdjęciu: Igor Jovicević
  • Były trener Szachtara opowiada jak udało sie odnieść piłkarski sukces w wojennej rzeczywistości, po utracie kilkunastu piłkarzy i w trakcie tułaczki po obcych stadionach
  • Chorwat tłumaczy dlaczego po wybuchu wojny z Rosją nie zdecydował się na wyjazd z Ukrainy, a wręcz przeciwnie, był przekonany, że powinien zostać
  • Jovicević chwali Jakuba Piotrowskiego, z którym pracował w Ludogorcu Razgrad. Zdradza też, czy byłby zainteresowany pracą w Polsce i pod jakim warunkiem przyjąłby propozycję

„Ten czas uczynił mnie lepszym trenerem i człowiekiem”

W sezonie 2022/2023 Szachtar Donieck wybrał Warszawę jako swój piłkarski dom do gry w Lidze Mistrzów. Dzięki temu kibice mogli tu zobaczyć takie marki jak Real Madryt, RB Lipsk czy Celtic Glasgow. To właśnie na stadionie Legii Mudryk (sprzedany potem za 100 mln euro) strzelił swojego pierwszego gola w Lidze Mistrzów, to tu Szachtar urwał punkt Realowi.

Trenerem Szachtara był wówczas Igor Jovicević. Następnie Chorwat pracował w Arabii Saudyjskiej i w Ludogorcu Razgrad, z którego odszedł po zakończeniu ostatniego sezonu.

Dziś, w rozmowie z goal.pl, Jovicević wraca do ciężkich czasów wojny i do tego jak funkcjonował (i nadal funkcjonuje) Szachtar. Jovicević mówi też o swoich planach na przyszłość.

Piotr Koźmiński, goal.pl: Jak pan wspomina ten czas w Szachtarze? Udało wam się sporo wygrać, choć funkcjonowaliście w trudnych, wojennych warunkach.

Igor Jovicević:

Z perspektywy czasu moge powiedzieć, że tamten okres uczynił mnie lepszym trenerem i lepszym człowiekiem. Ale to jest refleksja z teraz, patrząc na to z dystansu. Wtedy było naprawdę ciężko. Wojna dopiero co wybuchła, to było dla nas coś nowego, nie wiedzieliśmy przecież w jakim kierunku to pójdzie, jaka będzie jej skala. Dopiero uczyliśmy się funkcjonować w tej nowej, wojennej rzeczywistości.

To było niesamowicie wymagające. Bo ja miałem w zespole przede wszystkim ludzi. Dopiero później piłkarzy. Zawsze tak do tego podchodzę. I ci ludzie mieli rodziny, bliskich, przyjaciół, nieraz bezpośrednio zaangażowanych w walkę. Potrzebne było totalne zjednoczenie. Tylko będąc razem, wspierając się mogliśmy stawić temu czoła. Ale udało się!

Domowe mecze Ligi Mistrzów rozgrywaliście w Warszawie. Jak was tu przyjęto?

Fantastycznie! Skoro mam okazję, to podziękuję jeszcze raz. Legia zachowała się świetnie. Udostępniła nam też swój ośrodek treningowy, miejsce, które jest w absolutnym europejskim topie jeśli chodzi o taką infrastrukturę. Choć stadionowo bezdomni, to dzięki Legii w Warszawie mieliśmy wszystko co trzeba. Chcę też podziękować polskim kibicom, bo widziałem, że oni też byli na trybunach. Wiadomo, że nasze mecze przyciągały przede wszystkim Ukraińców, ale Polacy też przychodzi nas dopingować. Za to zawsze będę wdzięczny.

Futbol w czasie wojny ma znaczenie?

Ma i to duże. Zawsze dedykowaliśmy nasze starania obywatelom Ukrainy, siłom zbrojnym (ZSU), walczącym z agresorem. A my byliśmy takimi wojownikami na boisku. Nie mogliśmy zagwarantować dobrych rezultatów, ale musieliśmy zagwarantować, że będziemy walczyć na całego. Jak oni na polu walki, tak my na boisku. W piłce liczy się rozum i serce. W takich warunkach, w jakich my funkcjonowaliśmy, często trzeba było używać więcej tego serca. Nawet jak rozum mówił, że już nie masz sił, to jednak serce pchało dalej. Żeby pokazać Ukrainie że na swój sposób Szachtar też dla niej walczy.

Archiwum Igora Jovicevicia

Archiwum Igora Jovicevicia

Trenerem Szachtara został pan niedługo po wybuchu wojny. Dlaczego pan tam został? Przecież naturalnym ruchem byłoby wyjechać, wszak nie jest pan Ukraińcem.

W zasadzie to jestem. Zakochałem się w tym kraju od pierwszego wejrzenia. Najpierw byłem, w różnych rolach, w Karpatach Lwów. Spędziłem tam sześć lat. Potem dwa lata trenowałem Dnipro Dniepropietrowsk. A następnie Szachtar. Pewnie, że można było wyjechać. Ale to byłoby najłatwiejsze. Uznałem jednak, że powinienem zostać. Właśnie dlatego, żeby pokazać Ukraińcom, że jestem jednym z nich. I zostałem. Zresztą, mówię płynnie po ukraińsku. Tak samo moi synowie, którzy chodzili do szkoły na Ukrainie. Po prostu czuję się też Ukraińcem.

Nikt nie stawiał na Szachtara

Piłkarsko faktycznie się obroniliście.

A to nie było wcale takie oczywiste. Po wybuchu wojny Szachtar stracił 15 piłkarzy. 14 Brazylijczyków i jednego Izraelczyka, którzy opuścili kraj. Do tego fantastyczny trener De Zerbi i cały jego sztab.Zostali sami młodzi Ukraińcy i piłkarze na wypożyczeniach. Kiedy ruszyła liga, to nikt nie dawał nam żadnych szans na miejsca w top 3. Do dziś mam ukraińskie gazety, które wieszczyły, że Szachtar będzie nisko w tabeli.

I co? Zdobyliśmy mistrzostwo, w decydującym meczu pokonując Dnipro. To było na dwie kolejki przed końcem, a układ był prosty: kto wygrywa ten będzie mistrzem. I zrobiliśmy to. A w Lidze Mistrzów? Sezon przed nami Szachtar, naszpikowany Brazylijczykami, zdobył w fazie grupowej dwa punkty. A my tym składem, o którym wspomniałem, uzbieraliśmy tych punktów sześć.

I zajęliście trzecie miejsce, przechodząc do Ligi Europy.

Tak, a gdybyśmy wygrali ostatni mecz, to zajęlibyśmy drugie miejsce i gralibyśmy dalej w Champions League. Ale opowiem ci o okoliczościach tamtych dni, żeby zobrazować jak trudno było Szachtarowi. Kilka dni przed meczem Ligi Mistrzów graliśmy z Aleksandriją. Mecz trwał 4,5 godziny, bo był dwukrotnie przerywany przez syreny alarmowe i trzeba było schodzić do szatni. I po tym meczu jechaliśmy autobusem do Polski, bo jak wiadomo, nie ma lotów z Ukrainy. No i potem mecz Champions League. Tak funkcjonuje Szachtar. A wyobrażasz sobie, że na przykład taki Real Madryt jedzie gdzieś 20 godzin autokarem? No raczej nie…

Jaki moment na styku wojny i futbolu najbardziej pan pamięta? Bo takich sytuacji było dużo, wiem, że Szachtar odwiedzał żołnierzy, czy zaatakowane przez Rosjan miejsca…

Kiedy zdobyliśmy tytuł mistrza Ukrainy, na drugi dzień, w Kijowie, wyszedłem z kilkoma osobami, aby w jakiś sposób to świętować. Skończyło się tak, że na trzy godziny wylądowałem w… metrze. Bo zaczęły wyć syreny alarmowe, a jak wiadomo, w Kijowie metro służy też jako schron dla ludności. Takie więc było świętowanie przeze mnie tytułu.

A jak bardzo zabolało pana pożegnanie przez klub?

Nie patrzę na to w ten sposób. Wolę wspominać te dobre momenty, to jakim piłkarzom pomogłem się rozwinąć. Przecież Mudryka wcześniej praktycznie nikt nie znał. A ostatecznie poszedł do Chelsea za 100 mln euro. Drugi przykład to Sudakov, dziś w Benfice Lizbona, do której też trafił za duże pieniądze. Dla mnie to jeden z najlepszych pomocników w Europie. Kolejny przykład to Dovbyk w Dniprze. A w Ludogorcu Rwan Cruz, którego sprzedaliśmy do Botafogo za 10 mln euro.

Takie przykłady sprawiają, że człowiek jeszcze bardziej widzi sens swojej pracy. Jestem zadowolony z tego czego dokonałem w Szachtarze, ale i w następnym klubie. Zostałem trenerem drużyny Al-Raed w Arabii Saudyjskiej. I udało się ją utrzymać w lidze, a uwierz mi – to jakby zdobyć mistrzostwo kraju. W żaden sposób nie mogliśmy się porównywać do tamtejszych potęg – Al-Nassr, Al-Hihal, Al Ahly. Nie mieliśmy takich gwiazd jak Benzema, czy Ronaldo, nie mieliśmy nawet cząstki takich pieniędzy jak te kluby. Ale zadanie udało się wykonać.

Piotrowski jak Frank Lampard

W Ludogorcu też odniósł pan sukces.

Po raz pierwszy w karierze zdobyłem tam tryplet. Mistrzostwo, puchar i Superpuchar Bułgarii.

Pomógł w tym panu Jakub Piotrowski.

Dokładnie tak! Świetny człowiek i super piłkarz. W zasadzie kompletny. Ma bardzo duże, zróżnicowane umiejętności. W pewnych aspektach przypomina mi Franka Lamparda. Robił swoje w środku pola, strzelał dużo goli. Jestem dumny, że byłem jego trenerem. Niedawno przeszedł do Udinese i jestem pewien, że tam też pokaże pełnię swoich umiejętności.

A skoro o polskich wątkach mowa. Miał pan kiedyś ofertę z Polski?

Taką bezpośrednią, na papierze, na mailu, to nie. Ale wielokrotnie dzwonili do mnie agenci z zapytaniem, czy interesowałaby mnie praca w Polsce. Wiem generalnie, że moja praca jest obserwowana przez niektórych z Polski.

To zapytam wprost: gdyby była konkretna propozycja z Polski, to byłby pan zainteresowany?

Oczywiście, że tak! Wiem, że u was na trybunach jest coraz więcej ludzi. Wasza liga pod tym względem robi się trochę jak Bundesliga! Kluby się rozwijają, widziałem na przykład, że niedawno do Widzewa trafił mój kolega, Żeljko Sopić. Wiele lat temu graliśmy razem w Dinamie Zagrzeb. Pomyślałem „wow”, skoro Sopić tam idzie, to znaczy, że coś tam się zaczyna dziać.

Zatem podsumowując: jestem ambitnym trenerem, otwartym na ambitne projekty. Dziś jestem lepszym trenerem niż pięć lat temu, a za pięć lat będę jeszcze lepszym niż teraz. Jeśli więc ktoś z Polski któregoś dnia będzie miał fajny, ambitny plan, aby iść ze swoim klubem do przodu, to jestem otwarty na rozmowy!

Tylko u nas