Dzienniki z mundialu #5. Niby uśmiech, ale irytacja. Co chodzi po głowie Lewego?

Czesław Michniewicz
Obserwuj nas w
Na zdjęciu: Czesław Michniewicz

Rozmowa dziennikarzy z Robertem Lewandowskim była – przynajmniej ja miałem takie wrażenie – podszyta frustracją. Oraz gryzieniem się w język. Mówienie tylko o tym, że sam zaprzepaścił najlepszą szansę jest tyle prawdą, co zbytnim spłyceniem tematu.

  • Po jednym dniu przerwy wracamy z Dziennikami z mundialu
  • Będzie o wyrzuceniu z Ubera na autostradzie i o odczuciach po rozmowie z Robertem Lewandowskim. Oraz tej z Czesławem Michniewiczem
  • Jaka jest różnica między Michniewiczem i Brzęczkiem? Chyba ją widzę, tyle że nie wiem, czy to może być usprawiedliwienie obecnego selekcjonera

Wysadzony na autostradzie

Bardzo chciałem prowadzić dziennik codziennie i myślę, że w 90 proc. przypadków uda się to założenie wypełnić. Niestety bycie jedynym przedstawicielem redakcji, w dodatku nie jednej, bo korporacyjnie staram się pomagać także naszym redakcjom z trzech innych krajów, ścina czas do minimum. Nie to, żebym narzekał, bo jak tu narzekać spełniając marzenia małego Przemka, ale stwierdzam fakt – mój dzień pracy standardowo zaczyna się o 9 rano, a kończy między 1 a 2 w nocy. Dzisiejszy dzień, po wczorajszym powrocie około 2 właśnie, wyglądał tak: o 10 trening kadry, o 11 spodziewany, choć mocno spontaniczny briefing z Czesławem Michniewiczem, o 12 wizyta na polu namiotowym, by w kolejnym pokazać vlogu pokazać wam, jakie warunki na nim panują oraz ile kosztuje wynajęcie takiego tipi. Wszystko rozrzucone w różnych lokalizacjach. Z tej ostatniej trzeba jeszcze dotrzeć na mecz Niemcy – Japonia. Byłoby łatwiej, gdyby pochodzący ze Sri Lanki kierowca Ubera zupełnie nie pomylił drogi na metro. Wyrzucenie mnie na środku autostrady, bo “tak będzie szybciej”? W Katarze takie rzeczy są na porządku dziennym – dokładnie w ten sam sposób w zupełnie innym miejscu wysiadałem w drodze na mecz Holandia – Senegal kilka dni temu. Tym razem było o tyle zabawnie, że byłem w trakcie pracy i nie chciałem sobie przerywać, więc moje biuro wyglądało oryginalnie. Podobnie jak droga na metro, bo przecież z autostrady nie można tak po prostu wejść do budynku.

Nie zawsze da się zrobić wszystko, co bym chciał. Stąd dzisiejszy tekst, który stanowi połączenie dwóch planowanych – dziennika i pomeczowej opinii.

O to nie można pytać

Podczas spotkania Pomarańczowych – to było kilka dni temu, ale nie miałem okazji wcześniej opisać – naraziłem się na gniew FIFA. Zasady pracy w mixzonie, czyli miejscu, gdzie po meczu można przeprowadzać wywiady, są na mundialu dość przyjazne. Zaraz po spotkaniu oficerowie FIFA przyprowadzają po trzech piłkarzy z każdej drużyny. Korporacyjnie związana z nami holenderska redakcja potrzebowała rozmowy z kimś z podstawowej jedenastki. Trafiło na Vincenta Janssena. Pytanie o to, jak się czuje na miejscu w Katarze, z zaznaczeniem, że mam na myśli dosłownie wszystko, od pogody, przez przygotowania, aż po dyskusję o prawach człowieka, sprawiło, że pani z FIFA błyskawicznie ruszyła w moim kierunku. Ale nie interweniowała, bo być może Janssen uratował mnie swoją dyplomatyczną odpowiedzią (“tyle zostało już powiedziane, że w tym momencie wolałbym się już skupić na piłce”).

Sufferball

Gdybym wydał kilka tysięcy na lot do Kataru, ponad tysiąc na bilet i drugie tyle na nocleg w szałasie, nie miałbym poczucia, że warto było. Ktoś na Twitterze świetnie określił nasze dziedzictwo dla światowego futbolu – sufferball. My nie gramy w piłkę. My ją cierpimy. Nie ma tu niczego wykraczającego poza założenia taktyczne i być może – może, bo w sumie to sam nie jestem pewien, czy to to – tu trzeba szukać przyczyny, dlaczego Jerzy Brzęczek byłby za serię takich pokazów rozwalcowany, a Czesław Michniewicz ma względny spokój. Może Brzęczek na turnieju też by miał? Trudno powiedzieć, ale raczej wątpię. Michniewicz nie kryje, że tak grać chce, a Brzęczek nie krył, że chciał inaczej. Michniewicz z długą piłką idzie pod rękę, Brzęczek – co by o nim nie mówić – robił wszystko, by grać krótkimi podaniami od bramki. Michniewicz chce grać archaicznie, Brzęczek chciał budować atak w sposób nowoczesny. Pierwszy mówi wprost, że inaczej nie będzie, drugi – co konferencję przekonywał, że nie przestaje się zastanawiać, jak usprawnić grę kadry. Sumą tego wszystkiego jest to, że to zardzewiałe założenia Michniewicza są realizowane, a ambitne Brzęczka – nie. A w efekcie można sprowadzić to do zdania, że Michniewicz potrafi grać “swoje”, gdy Brzęczek przez 2,5 roku wymarzonych założeń nie wprowadził w życie.

Tylko czy to może być wytłumaczenie dla Michniewicza? Czy wszystkie założenia można tłumaczyć tym, że są realizowane, mimo iż założenie pod tytułem: atakujemy bez żadnego schematu, najlepiej dwójką-trójką piłkarzy? Czy prostota – żeby nie napisać prostackość – założeń może być usprawiedliwieniem dla tego potworka, który wychodzi w realizacji?

Może. Pod jednym warunkiem. Że wyjdziemy z grupy.

Jeśli się to nie uda, nie będzie się dało stać murem za Michniewiczem. Dużo słabsze personalnie reprezentacje od nas pokazują, że da się być przyjemnymi dla oka. Ba, przecież my to też mieliśmy takie momenty ledwie półtora roku temu. Paulo Sousa nie został zwolniony mimo wywalczenia jednego punktu na Euro, bo w grze było widać progres, czego dowodem była bardzo dobra jesień (z wyjątkiem meczu z Węgrami, który nie miał nic wspólnego z procesem tamtej kadry – Sousa po prostu na czas jednego spotkania wrzucił do szatni bombę, by zobaczyć, czy po wybuchu owoce jego pracy wciąż będą rosły). Michniewicz gra tylko na wynik. Nawet sam przekonuje, że tylko taka droga jest dla nas właściwa na turnieju. Nie jakieś kombinacyjne akcje, odkrywanie się i prowadzenie gry, które dobre są dla najlepszych reprezentacji świata lub trenerskich idealistów, którzy swoje słabe drużyny wystawiają na odstrzał. Jeśli przy tym podejściu nie będzie wyniku, pewnie i nie będzie Michniewicza. Bo jak go wtedy obronić?

W Lewandowskim się gotuje?

Mam nieodparte wrażenie, że Robert Lewandowski gryzie się w język. Wiadomo, nikt mu nie bronił wykorzystać karnego i poprowadzić kadry do zwycięstwa, ale patrząc szerzej, pewnie chciałby mieć odrobinę więcej okazji niż jedenastka, którą zresztą siłą woli sam wywalczył. Oczywiście został o taktykę spytany, jak kiedyś za Brzęczka, ale nie dał się podpuścić. – Nie jest łatwo napastnikowi biegać po swojej połowie, ale rozumiem, że trener ma prawo mieć swoje założenia.

Cała rozmowa z Robertem Lewandowskim – oceńcie sami

Może się mylę, ale w Lewandowskim się gotuje. Wywalenie na wierzch wszystkiego, co siedzi mu na wątrobie mogłoby jednak teraz tylko zaszkodzić, bo nagle całe zgrupowanie byłoby podszyte zewnętrzną i wewnętrzną dyskusją o nagłówkach. Pamiętając jak żegnał innych selekcjonerów – Smudę po Euro 2012 czy Brzęczka w Reggio Emilia – w przypadku niepowodzenia spodziewałbym się fajerwerków.

Nerwowy zaczyna być też sam selekcjoner. W rozmowie podszytej dobrym humorem znalazła się cała litania uszczypliwości względem dziennikarzy. O tym, że nie znamy się na piłce – co pewnie w dużym stopniu jest prawdą – usłyszeliśmy dziś kilka razy. Już wcześniej pisałem, że Michniewicz zawsze znajduje czas dla dziennikarzy i trudno sobie przypomnieć kogoś równie otwartego na tym stanowisku. Z tym, że dzisiejsze słowa budzą pytanie – czy tu się czasem nie zaczyna wznosić twierdza? Ta oblężona. – Kogo jeszcze miałem wystawić, by było bardziej ofensywnie? – pytał z uśmiechem, ale i irytacją. Kilkanaście godzin po meczu rozegranym w wielu momentach taktyką 6-3-1. Po którym Lewandowski narzekał, że zawsze brakowało kogoś do grania z przodu.

Zresztą obejrzyjcie sami.

Komentarze