Wreszcie ładna porażka, wreszcie w domu. Mundialowy blog Olkiewicza #16

Piotr Zieliński
Obserwuj nas w
Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Piotr Zieliński

Nareszcie w domu. Nareszcie w ciepłej pościeli, pośród znajomych mebli i sprzętów. Tu, w domu, wszystko zawsze jest pod ręką, wszystko jest znajome, wszystko jest znane. Wiemy, że na szafce koło łóżka leży sobie “optyczna przewaga”, wiemy, że na półce koło telewizora zawsze znajdziemy “gdyby nie kontuzja tego kluczowego piłkarza”, a w kuchni, w ulubionym chlebaku, zawsze czeka świeży “gdybyśmy wykorzystali okazję”. Wreszcie, dopiero w czwartym meczu Mistrzostw Świata, ponieśliśmy piękną porażkę i wreszcie, dopiero po czwartym meczu, wracamy do domu. 

  • Zdaje się, że i nasz język piłkarski, i nasza historia narodowa jest zdecydowanie bogatsza w określenia adekwatne do pięknych porażek, niż zwycięstw w kiepskim stylu
  • Na pewno na zawsze pozostanie z nami uczucie niedosytu oraz brak przekonania, że “nie dało się inaczej”
  • Najważniejsze pytanie to jednak: “co dalej”, zwłaszcza w kontekście wypowiedzi reprezentantów Polski

A gdyby…

Dopiero teraz możemy się poczuć w pełni jak przy pracy wokół reprezentacji Polski. My, dziennikarze, my, kibice, generalnie – środowisko piłkarskie. Jakże naturalne dla nas są wątpliwości – a gdyby Zieliński tak wziął i strzelił temu Llorisowi w okno, a nie w nogę? A jakby Bielik szybciej wracał? Może Grosicki wszedłby zamiast Zalewskiego, a wówczas szum i wiatr na flance mielibyśmy te kilka minut wcześniej? Gdyby. Nieźle wyglądaliśmy. Napsuliśmy krwi faworytowi. To są naturalne stwierdzenia, naturalne zdania odpowiednie do komentowania polskiej rzeczywistości. Piękne porażki to nasza mulista woda, w której poruszamy się niczym tresowane karpie. Klęski, ale po walce, to nasze DNA, nasza historia, nasza teraźniejszość, a pewnie też przyszłość. Stan, w którym czujemy homeostazę, w którym czujemy boską równowagę. Polak brzydko wygrany, to Polak nie do końca polski. Polak pięknie pokonany, to 100% Polaka w Polaku. 

Oczywiście wyolbrzymiam, ale przyłapałem na tym sam siebie. Jakże dobrze mi się ten wczorajszy mecz oglądało, jakże satysfakcjonujące były momenty, gdy naprawdę mieliśmy złudzenia, może nawet nadzieję, że możemy tu dokonać cudu. Komentarze po meczu też był jednoznaczne – i to nawet te, które wygłaszali sami aktorzy. Kurczę, Francja ostatecznie oklepała nas 3:1, było szalenie blisko wyższego wyniku, pustaka miał Giroud, w końcówce Francuzi już nie byli tak konsekwentni ani pod własną, ani pod naszą bramką. A jednak nastrój jakże inny, niż po 0:0 z Meksykiem, gdy to my mieliśmy piłkę meczową, rzut karny Roberta Lewandowskiego. Taka naparzanka, nawet przegrana, jest bardziej nasza, bardziej swojska, niż nudne 90 minut klinczu, gdy to my jesteśmy bliżej tego jednego, nokautującego ciosu. 

Oczywiście wiem, ile dzieli Francję i Meksyk, ale wiem też, ile dzieli mecz 1/8 finału, gdy absolutnie nikt nie oczekuje zwycięstwa, od meczu otwarcia na imprezie rozgrywanej raz na cztery lata. Niestety, jestem też już na tyle stary, że wiem, co będzie dalej.

Pesymista – w tym gronie chyba ja również – założy, że wycisnęliśmy maksa. W meczach fazy grupowej udało się zwinnie ukryć nasze dwie największe bolączki – Krychowiaka oraz środek obrony. Z Meksykiem ci, o których baliśmy się najmocniej, wypadli niemal najlepiej – Glik czy Krychowiak zagrali prawdziwą profesurę. Z Arabią Saudyjską pewnie powinniśmy być skuteczniejsi i zamknąć kwestię awansu jakimś efektownym 4:0 – które było absolutnie w naszym zasięgu, sam Lewandowski powinien mieć hat-tricka. Z Argentyną zagraliśmy przefatalnie i w sumie przegraliśmy najniżej, jak się dało. Ale zgodnie z planem i naszym potencjałem wyszliśmy z drugiego miejsca, zgodnie z planem i naszym potencjałem – momentami nawiązywaliśmy równorzędną walkę z mistrzami świata, na korzyść których przeważyła jakość Mbappe (i brak jakości m.in. naszych zmienników). Zagraliśmy pragmatyczne 270 minut i ładne 90 minut. Zrealizowaliśmy plan-minmum nietypowym dla Polaków sufferballem, a potem daliśmy trochę frajdy kibicom zupełnie polskim “ładnym przegraniem spotkania”. Pesymista więc powie: zrobiliśmy to, co trzeba było, na więcej nas nie stać. 

Ale optymista, nie bez argumentów, spyta: hola, hola, a nie dało się wygrać tej grupy? Nie dało się śmielej zaatakować Meksyku, co przy tym układzie meczów w grupie – właściwie wepchnęłoby nas w objęcia Australii w 1/8 finału? Nie dało się zagrać lepiej z Argentyną, choćby tak, jak Australijczycy właśnie? Nie mogliśmy takiej gry jak z Francją proponować już od spotkania z Chile? Przecież gołym okiem widać, że możemy stworzyć z akcji ponad 1,00 xG w starciu z mistrzami świata o niespotykanie silnej defensywie. To nie mogliśmy tego wyniku wyczarować też z Meksykiem czy Argentyną? 

Robert Lewandowski: Radość? W fazie grupowej była przez jakieś 30 minut
Robert Lewandowski

– Czuliśmy radość, że jesteśmy na boisku i możemy stwarzać sytuacje. Wcześniej taką radość to mieliśmy chyba jedynie w ciągu pół godziny meczu z Arabią. Wtedy przez moment też coś się działo w ofensywie. Gdy masz radość, inaczej się wtedy czujesz. Inaczej wchodzisz w mecz, inaczej podchodzisz do kolejnego – powiedział Robert Lewandowski po odpadnięciu

Czytaj dalej…

Pewnie obie strony znajdą mnóstwo praktycznych, statystycznych i historycznych uzasadnień dla potwierdzenia swoich hipotez. To, co mnie martwi: niestety – bez ustalenia, kto jest bliżej racji, nie będziemy mogli podjąć dalszych działań. A te są absolutnie konieczne, by meczów jak z Francją w przyszłści grać więcej, a meczów jak z Argentyną mniej. 

Załóżmy na moment, że rację mają pesymiści. Wówczas najbardziej odpowiednim “ciągiem dalszym” będzie kontynuacja pracy Czesława Michniewicza w kierunku poszerzania puli meczów, w których możemy grać jak z Francją. Czyli – już od wyjazdowego starcia z Czechami za cztery miesiące, rozpoczynamy kolejny etap budowy mocnego zespołu – grę odważną w meczach z rywalami z podobnej półki. Michniewiczowi powierzamy również misję odmłodzenia kadry i wymianę najbardziej surowych elementów na nieco bardziej kreatywnych i technicznych zawodników. By daleko nie szukać – stawiamy system, w którym bardziej Moder, Szymański i Zieliński, niż Krychowiak, Bielik i Góralski. 

Ale jaką mamy pewność, że nie obudzą się demony innych poprzednich miejsc pracy Michniewicza? Że mecz z Francją nie okażę się tylko pojedynczą jaskółką, która wcale nie zwiastuje wiosennego przewiewu w kadrze? Jeśli Michniewicz z Czechami zagra jak z Meksykiem, bo wyjdzie mu w planach, że wyjazdowy remis stawia nas w doskonałej sytuacji na resztę eliminacji? Co jeśli po zamkniętym meczu z sąsiadami Lewandowski pokusi się o 8 sekund ciszy? Wówczas znowu będziemy zmuszeni mieszać w garze, a optymiści zatriumfują – trzeba było tak od razu, było jasne, że prawdziwy Michniewicz był z Argentyną, z Francją to tylko ułuda. 

Biało-czerwoni nie oszukali przeznaczenia, ale z mistrzami świata pokazali lepszą twarz
Francja - Polska

Reprezentacja Polski po raz pierwszy od 36 lat zagrała w niedzielę w fazie pucharowej piłkarskich mistrzostw świata. Biało-czerwoni harowali jak woły w trakcie rywalizacji z Francją. Świetne zawody w polskim zespole rozegrali Bartosz Bereszyński i Przemysław Frankowski. W końcu błyszczał Piotr Zieliński, imponujący świetnymi zagraniami i sytuacjami, gdy swoim balansem ciała mylił rywali. Poniżej przedstawiamy

Czytaj dalej…

Okej, ale załóżmy w takim razie, że racja jest po stronie optymistów. Czyli Michniewicz położył turniej, bo stać nas było na przynajmniej 7 punktów w grupie i awans do najlepszej ósemki. Wówczas dalsze kroki są jasne – Michniewicza żegnamy, z honorami i uprzejmie, ale definitywnie. Na jego miejsce szukamy trenera, który wyzwoli z drużyny ofensywny potencjał, przy okazji zaś wprowadzi nas na dwa duże turnieje – bo docelowo ma nie tylko przepracować okres do Euro 2024, ale też do rozgrywanych dwa lata później mistrzostw świata. Lewandowski powiedział jasno – do Kanady, USA i Meksyku pojedzie, o ile będzie mieć radość z gry. Dlatego trzeba zmieniać już teraz, dać umowę na cztery lata i liczyć, że zagraniczny topowy fachowiec zdziała z nami cuda. 

Błąd w tym równaniu? Zatrudnimy go pewnie w lutym. W marcu gramy z Czechami. Zanim pozna piłkarzy i zacznie wprowadzać swoje rządy, sytuacja w eliminacjach Euro 2024 może się drastycznie skomplikować. A wówczas do głosu dojdą ci, którzy apelowali o ciągłość pracy, którzy chcieli ewolucji, a nie rewolucji. Nie wiadomo, jak podejdzie do sprawy sam Robert Lewandowski, który przecież może wówczas wypalić: chciałem grać ofensywnie i wygrywać. Nie wystarcza mi gra ofensywna, jeśli kończy się porażkami. I sruuu – znowu karuzela w ruch?

Nie wiem, co dalej. I nie wiem, czego właściwie sam bym sobie życzył w kwestii reprezentacji Polski. Wydaje mi się, że ten turniej pokazał: potrafimy grać w różny sposób, potrafimy grać elastycznie. Mamy pomysły, mamy paru piłkarzy. Przede wszystkim zaś – mamy cztery lata. Chciałbym chyba tylko tego, by te cztery lata tym razem były spokojne. Jeden selekcjoner. Jedna wizja. Na tyle, na ile się da – bez paniki. Na tyle, na ile się da – bez widowiskowych kłótni. Na tyle, na ile się da – z przewagą dumy nad bólem. 

Za minione cztery mecze po prostu reprezentacji Polski dziękuję. Ryknięcia po golach z Arabią Saudyjską, paradach Szczęsnego i wczorajszej okazji Zielińskiego nikt mi nie odbierze. A ja tego z pewnością nie zapomnę. Bo lepszego mundialu w wykonaniu Polaków zwyczajnie nie przeżyłem. 

Komentarze