Na szczęście za moment los powie sprawdzam. Mundialowy blog Olkiewicza #5

Czesław Michniewicz
Obserwuj nas w
Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Czesław Michniewicz

Już wczoraj, w tekście pisanym bezpośrednio po meczu Meksyku z Polską, czułem, że to wszystko musi skończyć się jedną wielką kłótnią. Co gorsza – kłótnią wewnętrzną, kłótnią tych dwóch wilków, o których opowiadają memy oraz starzy Indianie. Wczoraj kłóciłem się sam ze sobą – ten zalękniony miłośnik wyniku, który zbyt dobrze pamięta Senegal czy Słowację na otwarcie dużych turniejów i ten optymistyczny fan zagranicznej piłki, śledzący z uwagą wyczyny Zielińskiego w Napoli czy Lewandowskiego w Barcelonie.

  • Każda kolejna analiza meczu potwierdza, że brak podejmowania ryzyka był decyzją systemową i odgórną
  • Spoglądając na sytuację innych mundialowych drużyn – w tym ich styl gry – bezbramkowy remis wydaje się wynikiem, który możemy szanować
  • Wszystko, co powiedzieli, napisali i zrobili obrońcy Michniewicza będzie miało sens tylko w jednym wypadku – gdy z Arabią Saudyjską zagramy inaczej

Sądziłem, że będę w tym osamotniony – bo jednak żyjemy w świecie skrajności, gdzie właśnie skrajności też sprzedają i klikają się najlepiej. A jednak, po przejrzeniu prasy, felietonów i analiz kolegów po fachu, jedynie utwierdzam się w przekonaniu – mecz z Meksykiem naprawdę ocenić będziemy mogli dopiero po meczach z Arabią Saudyjską oraz Argentyną. Do tego czasu… Każdy wilk będzie przedstawiać swoje, całkiem przekonujące argumenty. I wielu, tak jak ja, stoczy porządną walkę samemu ze sobą, zanim wyda jakikolwiek werdykt.

Zacznijmy jednak od usystematyzowania wiedzy o meczu z Meksykiem. To, co widzieliśmy na murawie, w pełni pokrywa się ze statystykami meczowymi, które przez całą środę wyciągali dziennikarze z różnych redakcji. Najwięcej długich podań, najczęstsze kombinacje zagrań to te między stoperami i między Szczęsnym, wykopującym piłkę daleko do Lewandowskiego. Dlaczego Krychowiak wreszcie nie utkwił nam w pamięci jako ten, który miał groźne straty w środku pola? Bo tym razem nie pokazywał się do podań, a nawet gdy momentami gubił krycie, to i tak stoperzy woleli wybić piłkę jak najdalej od naszej bramki. Dlaczego nie zapamiętaliśmy jakichś spektakularnych spóźnień w wykonaniu stoperów? Bo byli zaparkowani tak blisko naszego pola bramkowego, że mogliby się poruszać o kulach, a i tak byliby na czas – po prostu stojąc w miejscu, nawet gdy w teorii wyprowadzaliśmy własny atak. Lewandowski nie dostał żadnego podania w pole karne rywala, generalnie zaś podań celnych mieliśmy tyle, co reprezentacja Hiszpanii wymienia podczas rozgrzewki, przy  jednej rundce tradycyjnego “dziadeczka”.

Po pierwsze – nie szkodzić

Już przy pierwszym obejrzeniu było jasne, czemu nie widzimy za często Zielińskiego czy Szymańskiego – piłka głównie fruwała im nad głowami, a gdy już jakimś cudem dostawali podanie, zazwyczaj mogli wybrać między dłuższą piłką do Lewandowskiego, albo straceńczym dryblingiem między trzema rywalami. Liczby potwierdzały osąd, który wydawały oczy podczas oglądania, może nawet potęgowały negatywne wrażenie – bo wyłaniał się z nich obraz reprezentacji kompletnie niezainteresowanej jakąkolwiek próbą ataku.

– I co, taki rzekomo miał być plan?! – pytają sfrustrowani kibice.

No i niestety, prawdopodobnie właśnie taki był plan. Po pierwsze – nie dopuścić do straty na własnej połowie, a najlepiej – w ogóle nie dopuścić do straty, gdy w defensywie nie mamy zbudowanego ustawienia. W jaki sposób najprościej uniknąć straty piłki na własnej połowie? Drużyny z niezłym nisko ustawionym rozgrywającym, albo stoperami o mocnym i dokładnym podaniu, zapewne odpowiedzą: dużo ruchu w środku, tworzenie opcji podań, urywanie się, trochę klepki. Drużyny takie jak nasza odpowiedzą – nie stracisz piłki na własnej połowie, jeśli wypierdolisz ją na koniec Kosmosu. I ta odpowiedź też będzie prawdziwa, czy nam się podoba, czy nie.

Po drugie – nie dopuścić do rozwinięcia skrzydeł przez meksykańską ofensywę. Nie mam przekonania, że “ten Meksyk taki słabiutki, trzeba było go trzepnąć mocniej”. Właściwie jestem niemal pewny, że to my wyłączyliśmy ich atuty. Gdy grasz z drużyną, która jest tak przebojowa i dynamiczna, zmuszenie ich do ataku pozycyjnego kończy się tak, jak Meksykowi z Polską. Widziałem na Twitterze analizy, dlaczego nie doskakiwaliśmy do rywala z piłką już na naszej połowie. Niestety (albo stety) znów wygrała przezorność. Z dystansu nikt z Meksyku nie ma dziabnięcia, a brak doskoku wyklucza możliwość przejścia dryblingiem czy klepką przez naszą pierwszą linię obrony. Oglądało się ciężko, ale faktycznie – Meksyk praktycznie bez sztycha. Jeśli już, to po dość prostych błędach indywidualnych, jak wówczas, gdy w piłkę głową nie trafił Bereszyński. W teorii groźne mogły być prostopadłe piłki, ale praktycznie wszystkie były za mocne – trudno zagrać dopieszczone ciastko w uliczkę, gdy rywal, którego chcesz minąć zagraniem, stoi na 16. metrze. Gdybyśmy grali wyżej, jak np. Arabia Saudyjska z Argentyną, nadzialibyśmy się na takich piłek dużo. Saudyjczycy, którzy grają ze sobą i swoim selekcjonerem od lat, dopracowali do perfekcji łapanie na spalonego, a i tak dwukrotnie ratowały ich centymetry. My musieliśmy postawić na zdecydowanie głębszą obronę, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że ktoś z tej naszej piątki stricte defensywnych zawodników złamałby linię chociaż raz w meczu. Zamiast o fajnej, wysokiej defensywie – jak w przypadku Arabii Saudyjskiej, rozmawialibyśmy o tym, dlaczego Bednarek nie zmienił klubu na taki, w którym by regularnie grał. Bo wysokiej defensywy z Glikiem łapiącym przez 90 minut na spalone – wybaczcie, nie widzę. Efekty widzieliśmy – było boleśnie, było nudno, było bezbramkowo.

Koszt takiego grania? Zarżnięty potencjał Lewandowskiego. Zarżnięty potencjał Zielińskiego. Zarżnięty potencjał Szymańskiego. Szansę na zrobienie czegoś ekstra z przodu dostali skrzydłowi, ale oni akurat rozczarowali czysto piłkarsko. Michniewicz wyeliminował nasze atuty i wyeliminował nasze wady. Nie przegrał meczu z Meksykiem i generalnie osiągnął to, co planował. Minusem na pewno była sensacja w meczu Argentyny z Arabią Saudyjską – bo to jest na pewno coś, czego ani Michniewicz, ani nikt w reprezentacji nie przewidywał. Ale zasadniczo plan nie ulega zmianie – remis z Meksykiem, trzy punkty z Arabią Saudyjską i powalczenie z Argentyną, by zdobyć ten upragniony piąty punkt gwarantujący awans, albo chociaż ponieść niską porażkę, by za sprawą lepszych goli skończyć nad Meksykiem. Plany może oczywiście pokrzyżować zwycięstwo Arabii Saudyjskiej nad Meksykiem, ale jak wspomniałem – to jest właśnie sensacja, której nie przewidziano w kadrze, planując ten mundial na wiele miesięcy wstecz.

W tym miejscu pojawiają się pojęcia, które mnie bardzo cieszą: trzy punkty z Arabią Saudyjską oraz różnica goli, która będzie się liczyć przy równej liczbie punktów i remisie w bezpośrednim meczu z Meksykiem. Bo to oznacza, że od początku planowano przede wszystkim ograć Arabię Saudyjską, i to w taki sposób, żeby liczyć się w ewentualnym pościgu bramkowym z Meksykiem.

Los mówi: sprawdzam

Nie ma rady, tutaj nie ma niuansowania, nie ma szukania kwadratowych jaj – jeśli powiedziałeś A, grając na 0:0 z Meksykiem, to musisz powiedzieć B – i poszukać czegoś więcej w meczu z Saudyjczykami.

I to moim zdaniem będzie właśnie chwila prawdy dla Czesława Michniewicza. Oczywiście, wszyscy po spotkaniu z Argentyną Saudyjczyków chwalili, ale pamiętajmy – oni oddali dwa celne strzały. Zanotowali w całym meczu 190 celnych podań. Przy przygotowaniach zdarzały im się remisy z Albanią czy Panamą. Na pewno podejdziemy z szacunkiem. Ale nie ma możliwości, byśmy do tego meczu podeszli ze strachem, z bojaźliwością, z nastawieniem, by zneutralizować atuty rywala, by zamaskować swoje wady. Taki plan na Arabię Saudyjską nie ma żadnego uzasadnienia merytorycznego, a już szczególnie – po tym, jak wygląda punktowa sytuacja po pierwszych dwóch meczach grupy C.

Olkiewicz w środę #39. Teraz to ja już nie chcę zera z tyłu
Meksyk - Polska

Moje oczekiwania były tak niskie, że po raz drugi w życiu udało mi się wymyślić całkiem ładne hasełko: wysoki współczynnik expected nothing. Cała rzeczywistość wokół reprezentacji Polski, mniej więcej od momentu, gdy osierocił nas Paulo Sousa, przygotowywała mnie mentalnie do meczu z Meksykiem. Byłem przekonany, że nie spotka nas w Katarze nic dobrego, siałem defetyzm

Czytaj dalej…

Widzę właściwie tylko dwa wyjścia. Albo Czesław Michniewicz udowodni wszystkim, że potrafi planować – i gdy trzeba zabić mecz, bez litości mecz zabija, a gdzie trzeba nastrzelać goli, tam ustawia drużynę ofensywnie, ze swadą, bez lęku i drżenia kolan. Widzieliśmy już drużynę ułożoną pod potencjał Glika i Krychowiaka, teraz zobaczymy drużynę ułożoną pod potencjał Zielińskiego i Lewandowskiego. Widzieliśmy już, jak wygląda dobrze zorganizowana gra defensywna, teraz zobaczymy to samo z przodu. Ogramy sobie Arabię Saudyjską i wszyscy zaczną zapominać o tej padlinie z Meksykiem, uznając, że skóra była warta wyprawki.

Drugie wyjście to domknięcie tryptyku po Chile i Meksyku. Znowu, zabijanie piłki nożnej, zabijanie przyjemności z oglądania futbolu u kibiców. A wówczas już nawet głowy najbardziej otwarte na michniewiczowskie tłumaczenia, będą musiały zostać zakryte dłońmi, mniej więcej na wysokości oczu.

Los za chwilę powie Michniewiczowi sprawdzam. Albo okaże się, że pokerowa czutka słusznie nakazała mu zbierać karty do koloru, albo zostanie z blotkami w ręce, a my – z meczem o honor na zakończenie polskiej części mistrzostw.

Do tego czasu dwa wilki w głowie muszą w skupieniu czekać. Jeden z nich dożyje tylko do końcowego gwizdka z Arabią Saudyjską. Oby był to ten wilk-sceptyk.

Komentarze