Olkiewicz w środę #34. Mundial i zapach wakacji, czyli przyziemne wątpliwości przed Katarem

Gianni Infantino (szef FIFA) przed MŚ 2022
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Gianni Infantino (szef FIFA) przed MŚ 2022

Pozostał miesiąc do mundialu w Katarze, dość symboliczny moment, bo jak na starcie sprinterskiego wyścigu – właśnie rusza na sygnał cała machina kibicowsko-marketingowo-telewizyjna, która oplata szczelnie świat piłki nożnej. Za 4 tygodnie rozpocznie się miesięczna piłkarska uczta, podczas której nawet najbardziej żarłoczni ludzie z tych trzech branż najedzą się do syta – kibice oglądając kolejne mecze, marketingowcy działając na wyjątkowo wdzięcznym i świeżym materiale, telewizje transmitując, omawiając i analizując. Teraz zaś, niemal jak na komendę, cały świat wystartował z rozkręcaniem turniejowej gorączki.

  • MŚ 2022 w Katarze po raz pierwszy w historii odbędą się późną jesienią, a nie jak zwykle bywało, w lecie
  • Katar jako gospodarz mundialu wzbudza ogromne kontrowersje
  • Kibice w Polsce będą mieli prozaiczne problemy związane z mundialem, który odbędzie się w nietypowej porze roku

MŚ 2022 – mundial inny niż wszystkie

I im bliżej turnieju, tym… więcej mam co do tej gorączki dość uzasadnionych wątpliwości.

Niestety, piszę to z naprawdę gorzką satysfakcją, ale pewne rzeczy udało mi się trafnie przewidzieć już cztery lata temu, gdy przed Mistrzostwami Świata w Rosji apelowałem do swoich znajomych: doceniajmy, korzystajmy, cieszmy się każdą chwilą, bo to pewnie ostatnie tego typu mistrzostwa w historii. Moje pokolenie, wychowane na turniejach od Francji w 1998 roku, czasem od USA cztery lata wcześniej, było przyzwyczajone do pewnych stałych, niezmiennych, wydawałoby się: wiecznych rzeczy. Począwszy na formacie – grupy z czterema drużynami, dwie grają dalej, przez ścisłe umieszczenie turnieju na rocznej osi czasu, aż po takie detale jak cała “atmosfera turniejowa”. Były pewne zmienne, ale przede wszystkim były pewne punkty constans, które jeśli ulegały jakimś przekształceniom, to drobnym, niemal niezauważalnym.

Format? Format się nie zmienił, tutaj muszę przyznać, o wiele bardziej obawiam się Mistrzostw Świata za cztery lata, gdy dostąpimy zaszczytu typowego dla siatkówki – będą grupy, z których odpada tylko jedna drużyna. Trzy zespoły na grupę, potem jakieś play-offy, generalnie dla konserwatywnych dziadów takich jak ja – totalne herezje. Już teraz wiem, że nie będę się bawił w połowie tak dobrze, jak przy turniejach z 32 zespołami, podzielonymi “po Bożemu” na grupy 4-zespołowe. Pamiętam jak trudno było się przestawić już na znane z Euro udziwnienia pokroju “rankingu trzecich miejsc”. Na to jednak zdążę jeszcze ponarzekać – najmocniej, jak zdrowie i pracodawcy pozwolą, za cztery lata.

Gorzej, że już teraz zmieniają się pozostałe dwa “niezmienne czynniki”, które miały jednak ogromny wpływ na to, co określiłbym jako całościową frajdę z turnieju. Dopiero teraz uświadamiam sobie to w pełni, gdy mierzę się z wyzwaniami, o których przy wcześniejszych mundialach nawet nie myślałem.

Drugi dzień turnieju (no, trzeci, licząc z niedzielnym klasykiem na otwarcie, Katar – Ekwador), pierwszy raz na murawę wybiegają Polacy. Ale przecież wcześniej wypadałoby spojrzeć na naszych grupowych rywali. I co? Argentyna z Arabią Saudyjską zmierzą się we wtorek o 11:00, 22 listopada, na miesiąc przed zakończeniem semestru jesiennego w szkołach i na uczelniach. Być może stałem się już po prostu pełnoprawnym tetrykiem narzekającym na wszystko i na wszystkich, ale to są konkretne życiowe dylematy. Zawozić dzieci do szkoły? Niby dwie matematyki, niby wystawienie ocen ołówkiem już niedaleko. Ale to mundial, wyjątkowy czas. Od wieków (no, pewnie trochę krócej, ale moja pamięć przecież sięga mundialu we Francji) mecze były na pierwszym planie – bo w szkole było już po wszystkim. Jacyś desperaci jeszcze poprawiali oceny i zachowanie, ale generalnie Mistrzostwa Świata jednoznacznie kojarzyły się z letnim luzem, gdy czasam udawało się nawet namówić nauczycieli na wspólne oglądanie spotkań. Wagary, o ile nie kończyły się usprawiedliwieniem od rodziców, zazwyczaj pozostawały bez wpływu na rzeczywistość szkolną. Generalnie zaś – w powietrzu unosił się zapach nieprawdopodobnej wręcz beztroski, wspólnemu oglądaniu meczów towarzyszyło omawianie wakacyjnych planów, po końcowym gwizdku cała ferajna ruszała na miasto, do ogródków piwnych i nie tylko.

Nie zdawałem sobie z tego wcześniej sprawy, ale letni czas wielkich turniejów, w dodatku tradycyjnie ustawionych raczej na czerwiec niż sierpień, otrzymywał kompletnie nieoczekiwany bonus w postaci stanu ducha kibica na starcie imprezy. Ten stan ducha w pierwszych dniach czerwca znamy wszyscy, nie uwierzę, że ktoś już tak mocno oddalił się od własnego dzieciństwa, że nie pamięta totalnie smaku pierwszego piątkowego wieczoru, gdy w perspektywie jest jeszcze poniedziałek wolny od szkoły, zajęć, od mrozu, deszczu, śniegu, wolny od planów, obowiązków i programów MS Office. Przed poniedziałkiem niedziela, sobota, wciąż młoda noc z piątku na sobotę. Wystarczyło mi kilka zdań i uśmiechów do własnych wspomnień, by rozbudzić u siebie namiastkę tamtego nastroju, tamtej beztroski. Jestem przekonany, że takich kibiców były tysiące. Może nawet miliony. Chłopaków, którzy wielkie piłkarskie imprezy przyjmowali jako fascynujące ubogacenie najpiękniejszego okresu w roku – gdy świat stoi przed tobą otworem, a nadchodzące miesiące przywołują karawan skojarzeń od openera, przez wieczorne posiadówki przy grillu, po spacery brzegiem plaży przy zachodzącym słońcu.

Wybaczcie dosadność, ale teraz jest, kurwa, listopad. Jest wtorkowy poranek, jest zwyczajny, trywialny i banalny zapierdol w pracy, w szkole, w domu. Jest środek tego sezonu, gdy od wakacji już bardzo daleko, a do świąt nadal wcale nie tak blisko. Jest moment, gdy czujesz się bezradny – bo głupio przecież 22 listopada odliczać czas do wigilii.

Jeśli porównam swój “state of mind” sprzed Rosji 2018, Francji 2016, każdego poprzedniego turnieju aż do Francji 1998 i ten, który towarzyszy mi obecnie… Cóż. A przecież dla mnie to żadna różnica, pracuję przy piłce, i tak obejrzę wszystkie, albo przynajmniej większość meczów, i tak dam się porwać turniejowi. Różnica? Nie zrobię tego z całą rodziną, z tatą, synami, żoną, mamą, teściem, teściową i znajomymi z osiedla. Oni będą w tym czasie w pracy, w szkole, w przedszkolu, będą żyć normalnym listopadowym życiem, choć przecież wielokrotnie żyli razem ze mną czerwcową balangą piłkarską.

Jakże inny to będzie turniej. Zastanawiam się nad jego konstrukcją, nazwijmy to, kibicowską. Jest zupełnie jasne, że obrazki, które towarzyszą nam przy każdej dużej imprezie, tym razem będą mocno okrojone. Wesoły przemarsz przez miasto w towarzystwie pirotechniki i śpiewów? Dajcie spokój. Kawalkady aut na autostradach łączących miasta-gospodarzy imprezy? Cały mundial jeszcze dość szczelnie upchnięty wokół Doha. Jeśli Google Maps mnie nie oszukuje – między skrajnymi obiektami jest jakieś 70 kilometrów, pozostałe sześć mieści się pomiędzy nimi. Nie chcę się już czepiać kwestii alkoholu, klimatu na ulicach, stosunku wobec kobiet czy zachowań, które w Europie są standardem nawet poza stadionami, a w Katarze mogą być niemile widziane nawet stricte w miejscu przeżywania mundialu. To w gruncie rzeczy detale, ale jednak: dopełniające całości. Bo przecież wielka piłkarska impreza to też życie całym tym zgiełkiem, tym kotłem barw, narodów, styli. To historie boiskowe i te od boiska bardzo odległe. Czy takie w ogóle w Katarze dostaniemy?

Celowo nie nawiązuję do tego, co jest przecież od dawna najważniejsze. Raporty dotyczące robotników, m.in. z Bangladeszu. Wstrząsające dokumenty dziennikarzy, którzy docierali do ofiar budowy nowego wspaniałego piłkarskiego świata. Ostatnie buńczuczne podziękowania od katarskich organizatorów w stronę Rosji. Cały ten sportswashingowy syf, który opisuję co kilka tygodni. To są rzeczy, które cholernie przeszkadzają, ale przyznaję – przede wszystkim przed turniejem, gdy na chłodno analizujesz sytuację, komentujesz brudne zagrywki, dostrzegasz skalę zła. Potem, choć to gigantyczna hipokryzja, również z mojej strony, wjeżdża piłka na murawę i nawet mundial w Rosji ogląda się z zapartym tchem, od pierwszej do ostatniej minuty, zapominając na moment, że już wtedy nasi sąsiedzi mieli na koncie między innymi zdemolowanie stadionu Szachtara. O tym napisałem już wiele, również przyznając się do głębokiego zakłamania – narzekałem na Rosję miesiącami, ale mundial skonsumowałem w całości i ze smakiem. Narzekam na Katar od momentu zakończenia mundialu w Rosji, ale będę oglądał mecze, co najwyżej cmokając z zachwytem nad duńskimi strojami, pozbawionymi wszelkich emblematów w geście protestu wobec działań państwa organizującego mistrzostwa.

To nie jest tak, że pryncypia zeszły na dalszy plan, pamiętam o nich doskonale.

Rybus: wydaje mi się, że moja kariera w reprezentacji Polski dobiegła końca
Maciej Rybus

Maciej Rybus po tym, jak zdecydował się na transfer do Spartaka Moskwa, oddalił się od gry w reprezentacji Polski. 33-latek w jednej ze swoich ostatnich wypowiedzi dla mediów dał do zrozumienia, że jego przygoda w drużynie narodowej prawdopodobnie dobiegła końca. Maciej Rybus nie wyczekuje już powołania do reprezentacji Polski 33-latek w rozmowie z RB Sport

Czytaj dalej…

Ale ten mundial poza wątpliwościami natury etycznej i moralnej, poza niesmakiem na poziomie tak wzniosłych kwestii jak poszanowanie praw człowieka, wywołuje też bardzo konkretne, do bólu przyziemne problemy.

Naprawdę nie wiem, czy puszczać synów do przedszkola, gdy Argentyna zmierzy się z Arabią Saudyjską. Naprawdę nie wiem, jak poprowadzić lekcję WF-u, gdy Kamerun będzie się mierzył z Serbią. W czerwcu to i polski można przerwać, w listopadzie każdej minuty lekcji szkoda. Jeśli jakimś cudem wyjdziemy z grupy – awans powita nas około 22:30 we środę, na przełomie listopada i grudnia. Pół państwa na L4, puste szkoły i uczelnie pierwszego dnia grudnia? Brzmi trochę inaczej niż pół państwa na L4, puste szkoły i uczelnie gdzieś w końcówce czerwca.

Może to wszystko się jeszcze jakoś uklepie, może znów wszystkie problemy znikną, gdy piłka zacznie się toczyć po murawie. Może po prostu jestem zrzędą, może szukam dziury w całkiem fajnie zapowiadającej się imprezie. Ale boję się, że naprawdę Rosja 2018 była ostatnim turniejem “naszych czasów”. Rozbite po całej Europie pandemiczne Euro 2020/21, teraz listopadowy mundial, potem Mistrzostwa Świata rozłożone na 3 państwa z 48 zespołami w 16 grupach…

Aż prosi się o zainstalowanie klasycznej Fify, odsłuchanie “Song 2” Blur, wybranie Sukera z kolegami i przeżycie jeszcze raz tamtych czerwcowych, wakacyjnych, beztroskich dni…

Komentarze

Comments 2 comments