Dzienniki z mundialu #10. Gramy sposobem. Sposób ma nawet nazwisko

Robert Lewandowski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Czesław Michniewicz lubi powtarzać, że lepszego rywala można pokonać sposobem. Sposobu na boisku nie widać żadnego, chyba, że jest nim posiadanie Wojciecha Szczęsnego w formie. I przekonanie własnych piłkarzy, że nie potrafią grać w piłkę. Finalnie zamiast wielkiej radości z awansu mamy jego akceptację.

  • Mistrzostwa świata nie są dobrym okresem na wypracowanie stylu. Od tego są lata pomiędzy wielkimi turniejami
  • Dlatego nie wymagam od Michniewicza stylu. Bo w tej całej krytyce wokół gry reprezentacji nawet nie o styl chodzi. A o brak jakiejkolwiek próby niezabijania wszystkich atutów własnej drużyny
  • To doprowadziło do tego, że bardziej niż radość z wyjścia z grupy – ta oczywiście też jest – można odczuwać po prostu akceptację awansu

Kontrolowanie po polsku

Dość ciekawie brzmią dzisiejsze słowa Kuby Kwiatkowskiego, który mówił na czwartkowym treningu o tym, jak kadra kontrolowała wydarzenia w meczu Meksyk – Arabia Saudyjska. Zwłaszcza w kontekście, że piłkarze nie mieli pojęcia o tym, jak nieistotny jest gol strzelony przez Saudów.

Scena numer jeden. Danny Makelie kończy mecz z Argentyną, ale piłkarze nie schodzą do szatni, bo wciąż nie wiedzą, czy awansowali. 30 sekund później – na trzy minuty przed końcem doliczonego czasu gry – pada gol dla Arabii Saudyjskiej. Na murawie zaczyna się świętowanie awansu, chwilę później uspokojone do realnego zakończenia meczu, gdy radość wybucha drugi raz.

Scena numer dwa. Pytam Piotra Zielińskiego w mixed zonie, jak z ich perspektywy wyglądało wyczekiwanie na wynik drugiego meczu. – Ktoś miał ten mecz włączony, widzieliśmy, że Saudowie strzelili gola, więc już był względny spokój.

Te dwie sceny pokazały, że piłkarze nie mieli pojęcia, jak bardzo niczego gol Arabii Saudyjskiej nie zmieniał. Przy 2:0 Meksyk do awansu potrzebował gola. Identycznie jak przy 2:1. Kolejna bramka w każdych okolicznościach wyrzucała nas z turnieju. To jest oczywiście bez znaczenia, bo niczego nie zmienia fakt, że nasi piłkarze się ucieszyli bądź nie. Tworzy się natomiast w ten sposób karykatura słów o kontrolowaniu sytuacji, gdy nawet nie zna się zasad awansu. Podobnie jak kontrolowaniu wyniku meczu, na który nie ma się wpływu. Rozumiem, że gdyby Meksyk trafił na 3:0, dzięki naszej kontroli odpowiedzielibyśmy golem na 1:2?

Wiara, że nie potrafią

Z Czesławem Michniewiczem zgadzam się w jednym – zasłużyliśmy na ten awans. Zasady mistrzostw świata są nieubłagane i z każdej grupy muszą wyjść dwa zespoły, jak beznadziejne by nie były. Byliśmy mniej beznadziejni od Meksyku – wyznacznikiem dla mnie jest pierwszy mecz, gdy ani raz pod naszą bramką nie pachniało nieszczęściem, a Arabię Saudyjską pokonaliśmy. Tyle zgody z selekcjonerem.

Michniewicz podkreśla, że jesteśmy zbyt ubodzy na tle najlepszych na świecie, by wygrać z nimi poprzez grę w piłkę. Posługuje się mottem o wygrywaniu sposobem. Ja bym się pod tym podpisał, gdybym widział sposób. Na bramkę żadnej innej drużyny na mistrzostwach świata nie oddano tylu celnych strzałów. Żadna inna nie wykreowała tak mało sytuacji. W trzech meczach te, które się udało wykreować, przełożyły się na cztery uderzenia w światło bramki – choć nawet słowo “udało się” jest tu zbyt duże, mając w głowie, jak wyglądało wykreowanie okazji przy golu na 2:0 z Arabią Saudyjską. W grze Polaków nie widać żadnego sposobu poza posiadaniem Wojciecha Szczęsnego w życiowej formie i czarowania rywali wzrokiem, by ci pudłowali, gdy nic już nie możemy zrobić. Nie bronimy dobrze, o czym świadczą chore liczby, jakie wykręca na turnieju Szczęsny. Atakujemy jeszcze gorzej.

Sposobem Michniewicza jest zaszczepienie wiary we własnych piłkarzy, że nie potrafią. Że nie utrzymają się przy piłce na połowie rywala. Że ich wysoki pressing nie przyniesie skutku. Że skoro nie przyniesie, to nie zdążą wrócić do obrony. Że najgorszy Meksyk od lat jest zbyt mocny, by spróbować posłać choć ze dwie piłki przeszywające ich obronę. Że choćby incydentalne próby rozegrania piłki zawsze skończą się katastrofą. Że posiadanie piłki jest nie dla nas. Tajemnicą pozostanie, co muszą sobie myśleć piłkarze jak Lewandowski czy Zieliński, gdy sprowadza się ich do roli piłkarskich czeladników mimo pozycji w Europie ocierającej ich o piłkarski geniusz.

Strasznie trudno pisze się ten tekst, bo z jednej strony na mundialu już osiągnęliśmy wynik, jaki pewnie bralibyśmy w ciemno, z drugiej zestawienie wyobrażeń o doczekaniu się na tę chwilę z rzeczywistością jest totalnie brutalne. Po zwycięstwie nad Arabią Saudyjską w meczu, który też przez większość jego trwania z naszej strony był piłkarskim zamordyzmem, z każdą upływającą godziną można było mieć coraz większą satysfakcję. Wreszcie zwycięstwo w meczu o coś, jakaś poprawa w stosunku do meczu z Meksykiem. Po Argentynie narasta jedynie obrzydzenie obrazem meczu, które tłumi radość. Po ostatnim gwizdku sędziego nie byłem wzruszony. Reakcje są wywoływane przez emocje. Te zamiast doprowadzić do łez wzruszenia, wywołały akceptację awansu.

Wolę taki awans niż żaden, ale nie umiem zmusić się do przyjmowania go w podskokach.

Rozmawiając wczoraj z Robertem Lewandowskim po meczu, miałem wrażenie, że słucham wywiadu z odtworzenia. Identyczne zdania – o potrzebie większej odwagi, o braku wiary we własne umiejętności, wreszcie o tym, że coś trzeba zmienić – padły zaledwie osiem dni wcześniej. Zupełnie nie koreluje to z michniewiczowym “więcej wiary w nas”, bo podstaw do tej wiary nie ma. Gorsze jest chyba tylko zestawianie naszej gry z tą, która w 2004 roku wygrała Grecji Euro. Ten argument straci swoją bezsensowność dopiero, gdy już zdobędziemy mistrzostwo świata, a na to się nie zapowiada. Po 2004 roku było wiele siermiężnych drużyn i jakoś żadna z nich po tytuł nie sięgnęła. Zapewne każda z nich w przekazie zewnętrznym zestawiała się z tamtą Grecją, by na końcu wyszła d*pa.

Zabić atuty

Michniewicz ma problem z zaakceptowaniem krytyki i nawet jeśli ostatecznie do tej akceptacji się zmusza, to z zaciśniętymi zębami. Kontaktów z mediami jest coraz mniej, za to coraz więcej przekonania, że droga, jaką objął jest jedyną słuszną. Doceniając punkt z Meksykiem, trudno być przekonanym, że każda inna ścieżka doprowadziłaby do klęski. Przyjmując, że najważniejsze było nie przegrać – w sumie to wcale nie głupie – można było liczyć, że kadra mająca kilka indywidualności jednak rozwinie się w trakcie turnieju. Dziś wiemy, że z Francją gorzej niż z Argentyną nie zagramy, ale o ile większe szanse są, że nie zagramy równie źle, niż że wreszcie nie będziemy robić za dziesięć pachołków, które zostały obdarzone jako-taką mobilnością? Wychodząc z grupy, selekcjoner odebrał paliwo do krytyki, bo ma nieśmiertelny argument w wiadomej postaci. Łatka pierwszego trenera, który wyszedł z grupy na mistrzostwach świata od czasów, gdy w kadrze grał jeszcze Zbigniew Boniek, przylgnie do niego na stałe. Podobnie jak tego, który w imię próby zabijania największych atutów rywali, poświęcił wszystkie własne. Żadne z tych zdań nie przedstawia nieprawdy.

Komentarze