Dzienniki z mundialu #7. Jak tu jest NAPRAWDĘ. Uśmiechy, które smucą

Gra świateł przed Brazylia - Serbia
Obserwuj nas w
Na zdjęciu: Gra świateł przed Brazylia - Serbia

Odpalając tę serię trochę liczyłem, że moje niedogodności, wszelkie stresujące chwile, pogryzienie przez psy, zgubienie się na pustyni, kluczowe spóźnienie na metro spowodowane jakąś absurdalną błahostką, zostanie mi wynagrodzone przez możliwość opisania zdarzenia. Ale ludzie – parafrazując klasyka – tu się nic nie dzieje.

  • Nie umiem się pozbyć mieszanych uczuć pracując przy tych mistrzostwach świata
  • Co jest dobrym objawem, bo nie mając z tyłu głowy wszystkich faktów, o których mówi się od dawna, czułbym się jak ostatni hipokryta
  • W najnowszych “Dziennikach” będzie też o Czesławie Michniewiczu i tym, co naprawdę powiedział. Bo obie wersje – ta przedstawiona przez trenera i ta krążąca po sieci – nie oddają na moje oko prawdy. Temat zamykamy, bo i nie ma o czym dłużej rozmawiać

Ta podróż nie dostarcza przygód

Napisałem we wstępie, że nic się nie dzieje. Znaczy jest troche inaczej – pewne zdarzenia są, ale wszystkie bez konsekwencji. Kierowca zastaje odciętą drogę? Spokojnie, wysadzi cię choćby na autostradzie, byle blisko celu. Uber w ogóle nie przyjedzie, anulując kurs tuż przed zgarnięciem? Za minutę będzie kolejny. Zostawisz ładowarkę do komputera na stadionie w innym mieście? Znajdzie się nienaruszona. Zapomnisz o wydrukowaniu swojego biletu na czas? Ktoś z FIFA eskortuje cię na trybuny. Zorientujesz się, że twoje miejsce na stadionie nie istnieje? Znajdą ci inne w ciągu dwóch chwil. Wszystko, co wyżej, przytrafiło mi się w ciągu ostatniego tygodnia, ale miało tak nudną pointę, że nie zasługiwało na osobny akapit nie mówiąc o całym tekście.

Wygląda na to, że mamy perfekcyjnie przygotowany mundial z szeregiem dogodności zamiast niedogodności, do których na czterech poprzednich “moich” turniejach przywykłem. Pamiętając, w jak skandalicznych okolicznościach Katar otrzymał ten turniej, oraz jak gwałcone są tu prawa człowieka, ile osób zginęło przy organizacji mistrzostw oraz jak obrzydliwą kreaturą jest Gianni Infantino, nie da – oceniając zastane tu i teraz – mówić o nim wyłącznie źle. Każda pochwała zasługuje na wyraźne ALE, nie zapominam o tym, lecz jeśli chcecie poznać prawdę o mistrzostwach na czas ich trwania, nie będę naciągał faktów i mówił, jak jest fatalnie. Bo nie jest.

FIFA często sadza nas wraz z kibicami. Można na własnych plecach poczuć ich emocje

Szacunek przede wszystkim

Mam ogromny szacunek do wszystkich osób obsługujących ten turniej. Nie spotkałem wśród nich póki co żadnego Katarczyka i to zapala lampkę ostrzegawczą. Nie pozwala wymazać z pamięci – choć ani przez moment nie chciałem, by to nastąpiło – wszystkich faktów o organizacji mundialu. To spracowane ręce fatalnie opłacanych imigranckich nacji sprawiają, że wszystko tu jest proste, a ludzie, którzy zjechali się na tę pustynię, czują się jak emirowie. Każdy pyta “how can I help you?”, jeśli choćby na dwie sekundy się zatrzymasz i pobłądzisz wzrokiem. Każdy szeroko się uśmiecha i nie wykazuje najmniejszych objawów zmęczenia, mimo że wiem, ile pracuje – bo przecież widziałem go w tym samym miejscu i rano, i po północy. U każdego jestem tu “sir”, choć to dla mnie problematyczne, bo nie czuję się żadnym “panem” – dlatego sam każdą osobę wykonującą dowolną pracę przy mistrzostwach tytułuję dokładnie tak samo. Mogę się tylko domyślać, że u przełożonych najwyższym wymiarem szacunku, jaki mogą otrzymać, jest terminowa wypłata w wysokości 5 proc. płacy przeciętnego Katarczyka. To nie dane wyssane z palca, bo już od kilku osób, z którymi zamieniłem słowo usłyszałem o pensji z pogranicza 1500 zł, gdy przeciętne wynagrodzenie w Katarze wynosi niecałe 30 tys.

Ostatnio złapałem bardzo dobry kontakt z szefem ekipy sprzątającej w naszej willi. Zawsze uśmiechnięty luzak ze Sri Lanki – swoją drogą już zdążył mnie zaprosić na przyszłoroczne wakacje do siebie – mówi, że zarabia mało, ale jest tu szczęśliwy. Nie wiem, jakie kary przewidziano za mówienie czegoś innego, ale wiarygodności jego słowom nie dodaje suplement o jak najszybszej chęci powrotu do swojego kraju. Kiedy? “Dwa dni po zakończeniu mistrzostw”. Liczba przyklejonych uśmiechów – być może przesadzam, chcę, by to nie była prawda – przeraża mnie znacznie mocniej niż cieszy. Mimo iż naturalną reakcją na miłe gesty, w tym wymierzony w ciebie banan na twarzy, jest raczej radość.

Jak przeżyć w Katarze za 1500 zł miesięcznie? Nie mam pojęcia, tym bardziej, że część z tych pieniędzy często odsyłana jest do rodzin pozostawionych w Nepalu, Indiach, Bangladeszu czy Sri Lance. Ceny natomiast wcale nie są takie, jakimi mnie straszono przed przyjazdem. W zwykłym supermarkecie można zaopatrzyć się mniej więcej w takich proporcjach cenowych w porównaniu do Polski, jak stosunek katarskiego riala do złotówki. Czyli o jakieś 25 proc. drożej. Mentalnie byłem przygotowany na znacznie cięższą przeprawę.

Koniec tematu spiny z dziennikarzami

Ciężką przeprawą nazwałbym natomiast wszystko, co w ostatnich dniach działo się wokół reprezentacji. A właściwie selekcjonera. Nie wszystko było potrzebne, tę najgorętszą dyskusję wywołał zresztą sam Czesław Michniewicz przekręcając sens własnych słów. Nie było przecież tak, że “nie zamienię wody w wino” dotyczyło chęci pomocy spragnionym alkoholu dziennikarzom. Ale też nie było to – jak się poniosło po internecie za sprawą naszego nagrania – odpowiedzią na to, czy polskich piłkarzy da się nauczyć grać w piłkę. Żeby dobrze zrozumieć, co naprawdę miał na myśli Michniewicz, trzeba odwinąć nagranie do okolic 8:30. Wtedy trener zapytany o słabe stałe fragmenty gry odpala swą tyradę, z której dość jasno wynika, że to właśnie stałych fragmentów nie jest w stanie nauczyć w ciągu trzech dni. Co nawet nie jest kontrowersyjne, a zupełnie zmienia mój ogląd na jego słowa.

Inna sprawa, że afera wokół tego wystąpienia zrobiła się niewspółmierna do przewinienia. Dobrze, że została zamknięta, bo wałkowanie tego tematu nie przysłużyłoby się niczemu. Może doprowadziłoby do tego, że Michniewicz przyznałby się do błędu i przeinaczenia sensu własnych słów. Tylko co z tego? Co realnie by to dało? Wolę zwycięstwo z Arabią i późniejsze wyjście z grupy od tego, by to nasze (mam na myśli dziennikarzy) było na wierzchu. Powodzenia w sobotę.

Japończycy

Na koniec opowiem wam ciekawostkę. Zasady funkcjonowania mixed zony na mundialu zakładają obowiązek wyznaczenia co najmniej trzech piłkarzy, którzy przychodzą pogadać z dziennikarzami bezpośrednio po meczu. Prosto z boiska. Byłem do tej pory na siedmiu meczach i trzynaście z czternastu grających w nich drużyn przysyłało dokładnie po trzech zawodników. Wyłamała się Japonia, która przysłała dziewięciu. Ta sama Japonia, której kibice posprzątali po sobie trybuny, a piłkarze wymyli podłogi w szatni do tego stopnia, że gdyby spadła wam na nią kanapka, nie wahalibyście się, czy nadaje się jeszcze do zjedzenia. Japonia wygrała z Niemcami, której trzech piłkarzy po prostu przyszło do strefy wywiadów – mówimy o tej międzynarodowej części, bo ze swoimi zamienili parę słów – i sobie poszło. Jedynym, który zatrzymał się na dokładnie minutę był Kai Havertz. Mało tego – w ich ośrodku treningowym miałem umówiony wstępnie wywiad z jednym z piłkarzy. Został odwołany, a rzeczniczka jako powód bez ogródek napisała: porażka w pierwszym meczu.

Komentarze