Maksymalizacja minimum. Anglia nie musi bać się nikogo(?)

Harry Kane (Walia - Anglia)
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Harry Kane (Walia - Anglia)

Ale tylko, jeżeli faktycznie tego nie chce. Spotkania z Iranem, USA i Walią trudno uznać za pojedynki wymagające użycia nadmiernej ilości energii. Anglia wypełniła plan minimum i z pierwszego miejsca awansowała do 1/8 finału MŚ. Jednocześnie podczas 315 minut grupowej rywalizacji Synowie Albionu pokazali nam dwa oblicza. Które z nich obejrzymy w meczu z Senegalem?

  • Anglia wygrała grupę B, zostawiając za plecami USA, Iran i Walię
  • Synowie Albionu rozpoczęli MŚ od efektownego zwycięstwa, by w drugim meczu zaciągnąć ręczny i bezbramkowo zremisować
  • Starcie z The Dragons, zamykające pierwszy etap mundialu, potwierdziło, że jeżeli The Three Lions “chcą, to potrafią”
  • Trzy spotkania, trzech bohaterów. Soutghate może odczuwać pozytywny ból głowy

Wymarzony początek

Anglia trafiła do najmniej wymagającej grupy na Mistrzostwach Świata. Tak naprawdę jedyną niewiadomą w tym zestawieniu mógł być Iran, jednak już po 45 minutach premierowej serii spotkań wszystkie karty zostały odkryte. Synowie Albionu nie śmieli prosić o korzystniejszy scenariusz niż 3:0 po pierwszej połowie starcia z podopiecznymi Carlosa Queiroza. Chociaż przed sobą mieli jeszcze 225 minut regulaminowego czasu gry, nikt nawet nie śmiał kwestionować ich dominacji. I na tym pozytywnym wrażeniu drużyna z Wysp “zajechała” do końca fazy grupowej.

Przebieg rywalizacji z Iranem był nieco zaskakujący. Owszem, The Three Lions mieli wygrać, ale zdecydowana większość spodziewała się, że to zwycięstwo nie przekroczy rozmiarów minimalnych. Jeden lub dwa zero, nic więcej. Każde kolejne trafienie należało klasyfikować w kategorii ” rzeczy, o które nie śmieliśmy prosić, ponieważ doskonale wiedzieliśmy, że i tak nie ma szans na ich realizację”. Tymczasem zamiast jeden lub dwa zero skończyło się na 6:2. Generator losowych wyników wkroczył do gry. Pragmatyczna czy wręcz southgate’owska Anglia zaprezentowała nam najbardziej efektowne i najmniej spodziewane oblicze.

Zagrali jak nigdy. Anglia wyszła ze strefy komfortu
Harry Maguire & Jude Bellingham (Anglia - Iran)

Anglia miała grać jak zawsze i wygrać, też jak zawsze. Ale postanowiła zagrać jak nigdy i wygrać, właściwie też jak nigdy. W rywalizacji z Iranem podopieczni Garetha Southgate’a zaprezentowali się tak, jakby wcale jego podopiecznymi nie byli. Niezależnie od tego, czy to zasługa nowego standardu pracy na linii szkoleniowiec-piłkarze, czy fatalnej postawy przeciwników, futbol prezentowany

Czytaj dalej…

Usprawiedliwione wycofanie

I dzięki temu w kolejnym starciu mogła zaciągnąć ręczny i bezbramkowo zremisować z teoretycznie najmocniejszym rywalem, czyli USA. O ile Irańczycy mieli być najbardziej tajemniczy, o tyle Amerykanie wydawali się najbardziej poukładanym, a przez to najgroźniejszym przeciwnikiem. I przynajmniej w teorii takim byli, ponieważ nie pozwolili Synom Albionu na sięgnięcie po pełną pulę. A jednocześnie wcale nie sprawili Wyspiarzom nadmiernych problemów. Nie zmusili ich do odrabiania strat, nie sprawili, że Anglia musiała wrzucić wyższy bieg. Mecz bez historii, na której brak równy wpływ miały obie strony. The Three Lions nie chcieli i nie musieli, The Yanks nie potrafili i po prawdzie także nie musieli. Jeżeli nie oglądaliście tej potyczki, nie macie czego żałować. Gareth Southgate i Gregg Berhalter najprawdopodobniej umówili się na 0:0.

W trzecim meczu nie spodziewaliśmy się fajerwerków, a pierwsza połowa zmagań na Ahmad bin Ali Stadium tylko utwierdziła nas w tym przekonaniu. Walia szybko potwierdziła status mundialowego outsidera, z czego skrzętnie korzystali jej rywale. Na szczęście po przerwie Anglicy postanowili nie ryzykować utraty przypadkowej bramki i ewentualnego finiszu za plecami Amerykanów lub Irańczyków, i zamiast siedzieć z założonymi rękami, zakasali rękawy. Rashford z rzutu wolnego, Foden po asyście Kane’a i Rahsford po raz drugi, z udziałem Phillipsa i Warda, a po znakomitej indywidualnej akcji. A to wszystko między 50., a 68. minutą. Niecałe 20 minut gry na wyższych obrotach pozwoliło Synom Albionu zamknąć fazę grupową z dorobkiem siedmiu punktów, dwoma czystymi kontami i bilansem 9:2.

Czy już można mówić o bohaterach?

Faza grupowa w wykonaniu ekipy Trzech Lwów wykreowała trzech bohaterów. Lub przynajmniej postaci zasługujące na wyróżnienie. Harry Maguire, co do którego sportowej dyspozycji mogliśmy mieć najwięcej wątpliwości, pokazał się ze znakomitej strony. Pewny z tyłu, odważny z przodu, niesamowicie groźny przy stałych fragmentach gry. Taki, jakim zapamiętaliśmy go z Leicester i… reprezentacji Anglii. Oczywiście obrońca Manchesteru United nie ustrzegł się błędów (vide pierwszy gol dla Iranu), jednak całokształt jego pracy należy ocenić zdecydowanie na plus. Southgate miał za zadanie odzyskać Harry’ego dla świata żywych i w pełni mu się to udało. Z korzyścią dla kadry i najprawdopodobniej także dla klubu.

Marcus Rashford najlepiej zaprezentował się w ostatnim meczu fazy grupowej, ale to przecież żadne zaskoczenie, skoro w rywalizacji z Walią otrzymał najwięcej czasu. Dublet 25-latka w starciu z The Dragons przyprawił Southgate’a o pozytywny ból głowy. Kto powinien wystąpić na skrzydłach od pierwszych minut w pojedynku z Senegalem? Saka i Sterling czy Rashford i Foden, którzy zaliczyli świetny mecz ze Smokami? Głębia tej kadry jest niesamowita.

Harry Kane może nie zdobywał bramek, ale za to kreował grę i sprawiał, że inni trafiali do siatki. Napastnik Spurs pełni w reprezentacji Anglii funkcję podobną do tej, która w szeregach Biało-Czerwonych spada na barki Roberta Lewandowskiego. 29-latek regularnie cofa się po piłkę i odpowiada za to, co dzieje się na ostatnich 30 metrach, jednocześnie samemu nie finalizując akcji. Rywale zwykle koncentrują się na atrybutach strzeleckich obu snajperów, zapominając przy tym, jak wiele ten duet ma do zaoferowania.

Przyszłość zależna tylko od nich samych

Czego powinniśmy spodziewać się po Anglikach z meczu z Senegalem? Na pewno ograniczenia pragmatyzmu. O ile podczas pierwszego etapu mundialowej rywalizacji (i to zwłaszcza w towarzystwie tak niewymagających przeciwników) można pozwolić sobie na reglamentację energii, o tyle w fazie pucharowej nie sposób grać na pół gwizdka. Lwy Terangi, zdecydowanie bardziej “wybiegane” niż Iran, USA i Walia, podniosą Synom Albionu poprzeczkę o kilka poziomów wyżej. I to nawet bez Sadio Mane, swojej największej gwiazdy.

Plan minimum został wykonany. W maksymalny sposób. Teraz czas na wypracowanie balansu między “starym a nowym Soutghate’em”. Anglików bez wątpienia stać na wiele, nawet na medale. Jednak tylko w jednym przypadku – jeżeli w decydujących momentach wyjdą ze swojej strefy komfortu.

Komentarze