Świat kruszejących murów. Mundialowy blog Olkiewicza #1

Gianni Infantino
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Gianni Infantino

“Pochodzę z pokolenia, które mierzyło zdarzenia życiowe mijającymi mundialami. Ślub koło Meksyku, komunia córki tuż przed USA ’94” – dałbym sobie uciąć głowę, że czytałem jakieś milion mundialowych tekstów, które rozpoczynały się w ten sposób. Potem następowało rzewne wspominanie Francji 1998, przez wielu – również przeze mnie – postrzeganej jako najlepszy, albo przynajmniej definiujący pokolenie mundial. I tak, czempionat po czempionacie, dochodziło się do teraźniejszości i wielkich oczekiwań w związku z nadchodzącą futbolową fiestą. Szast-prast, tekst na otwarcie ogarnięty, pora na grę we Wrota Baludra.

  • Korespondencje z Kataru w dużym stopniu dotyczą kuriozalnych sytuacji, do jakich dochodzi na miejscu
  • Mundial w Katarze jest pełen absurdów, z jakimi nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia
  • Szef FIFA Gianni Infantino skompromitował się na sobotniej konferencji prasowej przed otwarciem MŚ
  • Czy możemy spodziewać się zmian po mundialu?

Mundial liczony innym kalendarzem

Niestety, ja pochodzę z pokolenia, które czas liczenia czasu mundialami ma za sobą. My epoki będziemy pewnie rozgraniczać na spokojne lata dzieciństwa, młodości oraz wczesnej dorosłości i to, co teraz. Czyli innymi słowy: era po pandemii i po wybuchu wojny, która niemal dotyka naszych granic, epoka, która w dwa, może trzy lata właściwie wywróciła całą naszą rzeczywistość do góry nogami. I zdaje się, że futbol nie został wcale w tym równaniu pominięty.

Cztery… No właśnie. Cztery lata temu – tak zazwyczaj pisało się o poprzednim mundialu, tak pisałem ja na klawiaturze, moi poprzednicy na maszynach i ich poprzednicy w notesach trzymanych w kieszonce koszuli albo wewnątrz marynarki. Teraz trzeba napisać: cztery i pół roku temu. Cztery i pół roku temu rozpczynał się mundial w Rosji, w dodatku widzieliśmy już, że znów Igrzyska dostanie Pekin. Chiny i Rosja na tak niewielkiej przestrzeni, a przecież Rosjanie byli już nie tylko po Gruzji 2008, ale też Donbasie 2014. Protesty… były. Organizacje praw człowieka starały się nagłośnić temat. Ale jednak wygrywał – i widzę to dokładnie z dzisiejszej perspektywy – lęk przed zaburzeniem porządku. Narzekaliśmy na Rosję, a jakże, niektórzy apelowali o bojkot, wielu zwracało uwagę na to, że jeśli uznamy taką imprezę za coś normalnego – zaakceptujemy bandyckie działania mocarstw nawet w “naszym” europejskim świecie – bo przecież region Donbasu czy Krym bez wątpienia do Europy należą i należały (choć obecnie są pod okupacją z kompletnie innego kręgu kulturowego). Ale takich nastrojów jak dziś – próżno szukać. Doskonale wiem, że to nie jest kwestia dojrzałości, ale wygody, trochę też ignorancji. Najchętniej protestujemy i oponujemy, gdy problem dotyka nas bezpośrednio, gdy problem nie jest jakąś abstrakcją w wieczornych Wiadomościach, ale namacalnym “tu i teraz”, czynnikiem, który wpływa na rytm naszego dnia. Natomiast kluczowe wydaje się coś, co określiłbym… poczuciem sensu?

O Katarze piszemy i rozmawiamy niemal wyłącznie przez pryzmat absurdów, skandali, niedoróbek, haniebnych decyzji. Bo niby jak inaczej? W Rosji nie było na to czasu – od razu zalały nas informacje o fanatykach na stadionach, o cenach, o atmosferze, o piłce nożnej z czysto piłkarską otoczką. Rosja zresztą długo przygotowywała się do turnieju i starała się nawet na poziomie stanowionego prawa udawać w pełni cywilizowane miejsce. Jeśli już pojawiały się kontrowersje – starała się je wyciszać, a nie potęgować. Uśmiechała się, zapewniała o tym, że wybory zawsze są demokratyczne, a w Donbasie trwa dziwna wojna domowa z udziałem “zielonych ludzików”. Pamiętacie tamtą grę pozorów, tamte wypowiedzi o mundurach, które można kupić w każdym sklepie z mundurami? Zdaje się, że łatwiej było, nieelegancko ujmując, rżnąć głupa. I łatwiej było albo nie widzieć prawdy, albo udawać, że się jej nie dostrzega. Wreszcie finalnie – chyba wszyscy czuliśmy wtedy niemoc i bezradność. Co to da, co to zmieni, co my wszyscy możemy? I tu właśnie wracam do poczucia sensu.

Bo potem nastał czas pandemii. Czas wojny. Czas “wielkiej rezygnacji”, gdy cała rzesza ludzi przewartościowała swoje życie. Czas, gdy Euro 2020 stało się Euro 2021. Czas, gdy nagle ten skostniały i nieruchawy świat zachodu zdołał nagle wyjątkowo sprawnie działać, gdy trzeba było wyizolować Rosję na arenie międzynarodowej – w tym w świecie sportu. Może się mylę, może to fałszywa teza, ale wszyscy poczuliśmy przez te dwa lata, że porządek zawsze da się zburzyć. Że nie ma żadnych odwiecznych świętości, nie ma żadnych reguł nie do złamania. Świat najpierw stanął w miejscu na trzy miesiące, zszedł ze stanowiska pracy, zamknął się w czterech ścianach. Stanęły linie produkcyjne, które nigdy się nie zatrzymywały, przerwane zostały łańcuchy dstaw, które wydawały się nieusuwalne niczym kajdany z teledysków amerykańskich raperów. Ciosy zresztą padały seriami – najpierw cios, że Rosja jednak nie poprzestanie na Krymie. A potem drugi, otrzeźwiający, że świat nie zamierza patrzeć na to tak biernie, jak patrzył w 2014 roku.

Zobacz także: Rosja – futbol i propaganda

Nie chcę uderzać w zbyt mocne struny, ale ludzie zaczęli dojrzewać do decyzji i posunięć, które odwlekali latami. Ludzie zaczęli na powrót dostrzegać, że świat nigdy nie ma ostatecznego kształtu i że można go formować w każdej chwili, z każdej pozycji. Czy stąd aż tak potężna burza wokół Kataru?

Zbliżamy się do ściany

Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć, ale… Dzisiaj FIFA i sami organizatorzy widzą, co się dzieje. Widzą pożar, dostrzegają, że korespondencje dziennikarskie z Kataru w jakichś 90% dotyczą kuriozalnych okoliczności rozgrywania turnieju. Ale zamiast te wizerunkowe dziury łatać – Gianni Infantino beztrosko idzie na zwarcie, porównując dziecinne obelgi wobec rudego i piegowatego dzieciaka do tego, co przeżywają robotnicy czy homoseksualiści w państwach Bliskiego Wschodu. Organizatorzy, od których spodziewano się coraz większej wyrozumiałości, im bliżej pierwszych meczów, tym razem postępują odwrotnie – wręcz zaciskają powrozy, czego najświeższym przykładem drastyczna zmiana w regułach sprzedaży alkoholu. FIFA i Katar dolewają benzyny, podrzucają nam podpałkę, wręczają w ręce pochodnie – a pożar bucha coraz mocniej i mocniej. Nie wiem, na ile to intencjonalne, na ile to przemyślane – ale czuję podskórnie, że żyjemy w czasach już o wiele, wiele innych niż przed czterema laty, gdy zapowiedzi bojkotów rosyjskiego mundialu ostatecznie nikt nie brał na poważnie. Żyjemy w czasach, gdzie ścina się głowy królom, wypowiada umowy podpisywane na 25 lat, zawraca kijem rzeki, dokonuje niemożliwego. Prace zmieniają osoby, które nigdy nie planowały jej zmieniać, wyjeżdżają domatorzy, wracają niepoprawni podróżnicy. Czas wielkich zaskoczeń, wielkich przemian. Zarówno w tym pozytywnym znaczeniu, jak wówczas gdy Gazprom wyrugowano z Ligi Mistrzów, co wydawało się równie prawdopodobne jak mundial zimą. Jak i w tym negatywnym znaczeniu, bo kto spodziewał się rakiet na naszej granicy.

W atmosferze pełzającej rewolucji na wszystkich polach – można uwierzyć nawet w to, że FIFA nie jest wieczna. Skoro wieczna nie była tolerancja Niemiec na rosyjskie zbrodnie w trakcie budowania drugiej nitki Nord Streamu, skoro wieczna nie okazała się apolityczna doktryna piłkarskich federacji – to przecież naprawdę wszystko może się zdarzyć. Gdy dzisiaj piszemy te wszystkie krytyczne teksty, gdy nagłaśniamy absurdy – mamy poczucie, że to ma sens. Bo to czas, gdy już trudno się wykpić bezradnością.

Dzienniki z mundialu #3. Mój hotel zdrożał szesnastokrotnie. Ile to wszystko kosztuje i dlaczego… niewiele?
Ja na moim nowym osiedlu

Czuję się nieswojo pisząc ten tekst, bo tak generalnie wkurza mnie nierówność. Bo w czym dziennikarz jest lepszy od hydraulika, kierowcy czy – a, pojadę klasykiem – pielęgniarki. A jednak to my jesteśmy uprzywilejowaną przez FIFA grupą, dzięki czemu mundial oglądamy dużo taniej niż pozostali. Już nie chodzi nawet o akredytacje, bo to akurat nic

Czytaj dalej…

Cztery… Cztery i pół roku temu, mundialowy cykl blogów zacząłęm od artykułu o tytule i przesłaniu – “jeśli to już koniec, to wal w bal na bogato”. Wiedziałem już wtedy, że mistrzostwa świata w Rosji będą dla mnie końcem futbolu jaki znam – futbolu z mundialami na przełomie czerwca i lipca, futbolu, który swoje największe święto organizuje dla setek tysięcy kibiców z całego świata zjeżdżających się do kraju organizującego turniej. Zapowiadałem – to ostatni turniej “starego” świata, to ostatni turniej “na starych zasadach”, to ostatni turniej, zanim wszystko pożre Infantino ze świtą, organizując imprezy w nienaturalnym terminie, na nienaturalnych stadionach z nienaturalną klimatyzacją i nienaturalnymi kibicami. Wtedy nawoływałem – bawmy się mundialem 2018, bo ten następny może być już o wiele smutniejszy.

Nie przewidziałem, że po drodze przeżyjemy ze cztery końce świata.

Dziś więc? Dziś nie sądzę, że ten mundial to definitywny koniec piłkarskiego świata. Dziś sądzę jedynie, że to dojście do ściany, zwłaszcza, że przecież całość zbiegła się z informacją, że Gianni Infantino nie ma rywala, a więc zostanie szefem FIFA na następne cztery lata. Ale ostatnie lata pokazały, że każdą ścianę da się przebić, choćby i łbem, o ile uderza się wystarczająco mocno i z odpowiednią determinacją. Cztery i pół roku temu życzyłem sobie i wam, żeby mundial w Rosji był tym balem na bogato, bo potem zapanuje wieczny smutek. Dziś życzę sobie i wam, byśmy mieli twarde łby. Mamy przed sobą twardy mur.

Ale żyjemy w świecie murów kruszejących.

Komentarze