To najciekawszy paradoks polskiej piłki. Ale tak właśnie jest z Legią późnego Mioduskiego. Legia jest zarazem bogata i biedna. Mocna i słaba. Szkoli i nie szkoli. Ma perspektywy i nie ma perspektyw. Jest skończona i dopiero się zaczyna, słowem: jest i jej nie ma, Legia Schrodingera.
Transfer symboliczny
Czy zauważyliście, że Legia sprowadziła w ostatnim czasie więcej działaczy od sprowadzania piłkarzy niż piłkarzy?
Żewłakow z Bobiciem znaleźli razem jednego grajka. Jeśli tendencja się utrzyma, to w obecnym tempie, jeszcze z ośmiu działaczy, a może uda się załatać najpilniejsze dziury w drużynie.
No dobrze, ale transfer był.
I choć sam w sobie nie jest szczególnie ważny, to trzeba nad nim usiąść, bo wiele mówi o Legii. Może nawet mówi wszystko.
REKLAMA | 18+ | Hazard może uzależniać | Graj legalnie
Wiem, że w CV Stojanovicia są wielkie turnieje, Serie A, mistrzostwa Chorwacji, ale ja mu przeszłości nie odbieram, tak jak nie odbieram szans na dobrą grę. Zarazem sobie nie odbieram prawa do zwrócenia uwagi, że teraźniejszość nie tylko istnieje, ale też istnieje bardziej niż przeszłość, a on ma za sobą najgorszy sezon w karierze. Przez kibiców Salernitany został wyróżniony jako czołowy grabarz klubu. As kier w finale baraży brzmi aż karykaturalnie, ale się zdarzył. Po sezonie nie ustawiała się po niego kolejka chętnych, chciały go tylko kluby z ojczyzny, a liga słoweńska jest jeszcze na etapie pościgu za Premier League, nie ucieczki.
Trzydziestoletni trzecioligowiec to jedyny transfer dwóch, mających dużą presję pokazania się dyrektorów.
Trzydziestoletni trzecioligowiec nie ma żadnego potencjału sprzedażowego, a Legia od jakiegoś już czasu – sygnalizował wiele razy Szymon Janczyk – głównie sprowadza piłkarzy, którzy nawet jak są nieźli, to nie ma szans na to, by dali Legii na sobie zarobić.
Trzydziestoletni trzecioligowiec to jedyny zakup po rekordowym sezonie jeśli chodzi o nagrody od UEFA, gdzie przypomniałeś też o swojej marce tu i ówdzie.
Trzydziestoletni trzecioligowiec jako jedyny transfer przed startem sezonu, który od razu może być końcem sezonu, bo Legia wpisała sobie do budżetu fazę grupową europucharów, a przecież kto śledzi polską piłkę, ten się z wyjazdu na Kaukaz nie śmieje. Drugie życie w pucharach na wiele się może nie zdać, skoro Legia w razie porażki z Aktobe wpadnie na Spartę.
Trzydziestoletni trzecioligowiec to jedyny zakup dla nowego trenera, który w takim układzie nie ma szans na budowę autorskiego projektu, tylko działa jak szkoleniowiec biorący osiemnasty zespół w tabeli na siedem kolejek przed końcem. Nie daję z góry wiary plotkom, że Iordanescu najchętniej już, przed pierwszym meczem, rzuciłby to wszystko i wyjechał do Transylwanii. Ale? Czy jego głębokie rozczarowanie tym, co dzieje się w Legii, byłoby zaskakujące, skoro tym, co dzieje się w Legii, rozczarowani są wszyscy poza kibicami Lecha, Widzewa i Rakowa? Skoro obiecali mu transfery przed obozem, co ma sens, a jedyny zakup nawet nie został zarejestrowany na Aktobe, które to mecze mogą wyznaczyć trajektorię sezonu? Facet myślał, że idzie do poważnej organizacji, a tu namiot cyrkowy i armata dla niego, żeby zostać wystrzelonym. Na marginesie, Iordanescu jest w porządku, ale tu też: Cracovia zatrudniła ciekawszego szkoleniowca.
No bo właśnie, wszystko w momencie, gdy Widzew negocjuje transfer Bellinghama, w pakiecie chcąc kupić też Madryt i przerobić go na centrum treningowe, w momencie, kiedy Górnik Zabrze kupuje tuzin wonderkidów FM-a 2027, a nawet Korona robi zakupy droższe, a jeszcze na dokładkę ściąga Słoweńca z większym potencjałem.
Tak.
Co za czasy, by nie kibicować Legii.
Nie twierdzę, że kadra Legii jest słaba. Nie jest. Ja wiem, że to niemodne mówić, ale nie jest. Ma wielu dobrych na polskie warunki piłkarzy. Jest wąska, ma oczywiste dziury, może ktoś jeszcze odejdzie, w dodatku konkurencja się wzmacnia, ale ta grupa wciąż coś może pograć. Jest konkurencyjna. Niemniej jeśli masz jakieś ambicje, a sprowadzasz wyłącznie gościa, który aby dobrze się zaprezentować, musi zaczynać każdą rozmowę od „za moich czasów”, gdzie w zasadzie bliżej mu obecnie do gościnnego występu w Cafe Futbol niż poważnej piłki, to kim jesteś? Kim się stałeś?
Legia, moim zdaniem, wciąż jest sportowo całkiem mocna. Mimo wszystko. Ale i nie jest. Bardzo nie jest.
Rzecz o finansach
Czy pamiętacie, jak Legia sprowadzała Slisza?
Transfer za 1.7 miliona euro, wewnętrzny rekord ligi, transfer, którym Legia chciała wyznaczyć trend. Dariusz Mioduski opakowywał go wywiadami, że właśnie tak to powinno wyglądać, kluby ESA niech sprzedają Legii, a ona sprzeda tych piłkarzy dalej, przy okazji budując zespół, który przypomni o istnieniu Polski na mapie piłkarstwa.
Żadne słowa z ostatniej dekady w polskiej piłce nie zestarzały się gorzej.
Również wysiłkami Legii, ale ostatecznie wspólnymi siłami klubów Ekstraklasy, udało się wywalczyć wymarzone 15. miejsce w rankingu UEFA, zadając tym samym dobitnie kłam wizji Mioduskiego, gdzie mocna Legia – statosferyczna względem ekstraklasowej hołoty – to wspólne dobro wszystkich ligowców. Kluby też uznały, że to pośrednictwo i pomoc w przewiązywaniu graczy wstążką jest niezwykle hojną propozycją, ale na wszelki wypadek sprawdźmy, co jakbyśmy sprzedawali sami? Aha, nawet Stal Mielec może opchnąć beznadziejnego Hamulicia za nieosiągalne dla Legii pieniądze, więc chyba podziękujemy.
Legia jest bogata, gdy pokazuje swój Excel, pieniądze z nagród LKE, zyski, wyceny rzeczoznawców, przychody ze sprzedaży zapiekanek na stadionie. Ale Legia jest też biedna, skoro to wszystko przekłada się na taki transferowy rozmach w tak newralgicznej chwili.
Legia jest bogata, gdy proponuje kontrakty na poziomie Lecha i Rakowa. Ale Legia jest też biedna, skoro ustaleń tych kontraktów nie zawsze potrafi dotrzymać, a w temacie zarządzania obsuwami w przelewach musiałaby się zdzwonić o poradę nie do Rutkowskiego czy Świerczewskiego, ale do Urfera i Dzika.
- Czytaj także: Legia Warszawa powinna zostać sprzedana
Legia jest bogata, gdy bije rekord transferowy Ekstraklasy na Rubena Vinagre, ale przecież jest też tym transferem biedna, bo jej na Vinagre nigdy nie było stać. Walemark kosztował tyle samo albo prawie tyle samo, ale Lech Walemarka kupił, żeby Walemark sobie w Lechu był, zeby sobie grał, a jak będzie potrzeba, żeby odszedł – no to sobie za jakiś czas odejdzie. Lecha na Walemarka od początku było stać. Legia wydała tyle ile wydała na Vinagre tylko dlatego, że była pewna flipu na Vinagre. W momencie, gdy flip się nie powiódł, Vinagre staje się poważnym obciążeniem. Marcin Herra opowiadał jeszcze pod koniec zeszłego sezonu, że kontrakt Vinagre będzie problematyczny. Dobrze, że Legia nie ma innych problemów.
Nie znam się na finansach tak, jak Marcin Żuk czy Kuba Szlendak. Czytam ich i staram się zrozumieć. Wiem, że za czasów Mioduskiego Legia straciła ponad sto baniek, a Lech za ten sam okres jest solidnie na plusie. Nie wszystko w tych wykresach rozumiem, nie będę zgrywał ekonomisty. Nie wiem jak głęboko wpite w Legię są zęby luksemburskiego funduszu. Gdzie zapożyczyła się jeszcze Legia, czy naprawdę może sobie pozwolić na dalsze nie sprzedawanie nazwy stadionu, a także gdzie są pieniądze za zeszły sezon. Natomiast Marcin Żuk ma bio na Twitterze wspaniale wymowne:
„Kto kibicuje Legii, ten się z Wisły nie śmieje”
Historia futbolu usłana jest problemami klubów, które myślały, że są zbyt wielkie na to, by trafiło je coś poważniejszego, niż chwilowy zastój.
Ja od strony finansowej mogę tylko założyć, że nie sprowadzasz Żewłakowa, nie pozwalasz Bobiciowi na uruchamianie kontaktów transferowych, by potem nie ściągać nikogo. Jest oczywiste, że lato transferowe Legii jest historią wielu fiask i nieudanych podchodów. Stojanović to jedyny stojący na pobojowisku odrzuconych ofert. Niedogadań. Widzimisię klubów, które chciałyby na przykład jakieś eurasy.
Legia ma zarazem pieniądze, chce nawet uchodzić za bogatą, tak się zachowuje, gdy negocjuje kontrakt. Ale zarazem tak bardzo tych pieniędzy nie ma.
Dariusz Mioduski, człowiek, który tak mocno stawiał się zawsze w opozycji do Bogusława Leśnodorskiego, Mioduski, który chciał budować europejskie standardy, struktury, stabilność, który zarzucał Leśnodorskiemu, że zagrał va banque w czasach walki o Ligę Mistrzów, teraz ciągle gra va banque. No bo skoro Legia jest w takiej sytuacji, to gdzie byłaby, gdyby przegrała z Brondby albo z Pogonią? O jakim klubie byśmy mówili? I czy fakt, że to ostatecznie się nie zdarzyło, bo piłkarze akurat przepchnęli mecz, jest tutaj aż tak wiążący? Może i jest. Bo o to w piłce chodzi i o to też chodziło Leśnodorskiemu. Ale gdy pozycjonujesz się jako osoba, która widzi dalej, buduje trwalej, to może wiążące nie jest wcale?
Nie wiem, dla mnie to, że Legia wpisuje sobie do budżetu rocznego pieniądze z fazy grupowej LKE, to fakt, o którym mówi się za mało – nawet, jeśli szanse na powodzenie są spore, to wciąż życzeniowość. Pogoń też miała spore szanse przed startem finału Pucharu Polski z Wisłą Kraków. A potem prawie zbankrutowała.
Rzecz o akademii
Sprzedaż Jakuba Zielińskiego, młodego golkipera z akademii, to kolejny przypadek, który trzeba rozebrać na czynniki pierwsze.
To prawie milion euro za zawodnika, którego odejście w żaden sposób nie obniży jakości pierwszego zespołu. Możnaby więc przekonywać, że sukces Legia Training Center – konkretna kwota bez utraty wartości sportowej. Ale przecież każdy kibic Legii zadaje sobie pytanie:
Skoro Niemcy zapłacili za niego tyle teraz, to jako kogo go widzą? Kim mógłby się stać? Czy naprawdę Legia Training Center powstała po to, by sprzedawać – mówiąc brzydko – surowiec, materiał na piłkarza, czy jednak by ten surowiec od razu obrobić, dać mu zabłysnąć w pierwszej drużynie, by pomógł odnieść Legii sukces, a dopiero potem posłać dalej, za odpowiednio większe kwoty? Jeśli ktoś jest wart tyle już w takim wieku, bez jakiejkolwiek kariery w seniorach, to czy nie o zachowywanie takich graczy i ich dalsze rozwijanie nie miało w Legia Training Center chodzić?
To jest wielka porażka, może nie Legia Training Center, ale Legii na pewno – nie takie efekty miała akademia przynosić, pamiętajmy, rzekomo najlepsza akademia tej części Europy. Miała być kołem zamachowym do rozwoju Legii, mocy pierwszego zespołu, a nie okazją do wyciągnięcia paru drobnych od pierwszego, kto rzuci coś do kapelusza. Gdy jeszcze słyszysz, że pieniądze ze sprzedaży młodego mają iść na to, by było jak zapłacić zaległości – no to wiesz, że twoja sprzedaż dużego talentu idzie tylko na zasypywanie starych dołów i pytasz, jak duży to dół.
Tak Legia ma wielki atut w postaci Legia Training Center, ale i go nie ma.
Witam, czy w Legii Mioduskiego kiedyś będzie dobrze?
Dariusz Mioduski nie jest lichym człowiekiem. Potrafi zrealizować duże rzeczy, także w piłce, czego dowodem Liga Konferencji Europy. Przecież tego, co robi Legii, nie robi ze złej woli. Przegrywa swoje pieniądze, reputację. Traci na wielu polach.
Ale to niczego nie tłumaczy. Nie takich jak on przeżuła piłka nożna.
Przypomnę, że Dariusz Mioduski obejmował klub, który grał w Lidze Mistrzów. Klub mający wszystko, by być w Polsce dominatorem i znaczącą siłą na region. Od tamtej pory ma jednak miejsce gotowanie żaby, przypomnę: z gorącej wody żaba wyskoczy, z letniej, a podgrzewanej do wrzenia, nie. I tak w końcu się ugotuje. Tą żabą jest Legia.
To, że mając tuż za sobą Champions League, wspaniały ranking UEFA, Legia została tak sprowadzona na kolana – wyjątkowa rzecz. A przecież gdzie była konkurencja, gdy Mioduski obejmował Legię. Widzew nawet nie pamiętam w której lidze. Od tamtej pory zamiast odjechać, dała się dogonić i to szeregowi drużyn. Ale czasem przyszedł jakiś lepszy piłkarz, mistrzostwo przy kiepskich rywalach, czasem jakaś przygoda w pucharach i tak to się kręciło – wszyscy kwękali, były protesty, transparenty, ale bez radykalnych kroków. Gotowanie żaby trwało. Tymczasem podczas gotowania przegrany został być może historyczny dla Legii moment. Legia zjeżdżała po skoczni w Planicy, a spadła na bulę. To, że teraz, bez przegrania czegokolwiek w sezonie 25/26, już są konkretne ruchy protestacyjne, pokazuje, że może żaba jednak się nie ugotuje całkiem.
Bo najważniejszym paradoksem Legii Warszawa jest pomieszanie dwóch oczywistości. Legia należy do Dariusza Mioduskiego, to oczywiste. Ale przecież jeszcze bardziej oczywiste jest, że do niego nie należy.
Może Mioduski posiadać akcje, papiery, umowy, one dają władzę, to prawda. Ale nie są władzą absolutną, ostateczną. Legia jest za wielka i nikt nigdy nie będzie miał nad nią takiej mocy. To nie państwo Witkowscy i Nieciecza, to nie Drzymała i Groclin.
Legia jest więc wyłącznie zakładnikiem Dariusza Mioduskiego. Bo to, o czym wie każdy kibic warszawskiego klubu, nawet jeśli część wyczuwa to tylko podświadomie, to że nie musi być tak, jak jest. Że tak być z Legią nie powinno. Nie z tego, co często zarzucają legionistom kibice innych klubów: z życzeniowości. Z przyzwyczajenia do sukcesu w minionej dekadzie. Nie. Kibic Legii patrzy na obecny grunt polskiego futbolu, patrzy na Legię i ma prawo wykonać takie obliczenie. Przecież nie było nigdy lepszego momentu na inwestowanie w polską piłkę, to czasy bez precedensu. Liga jest najbogatsza w dziejach. Pięć miejsc w pucharach. Majętni ludzie z Polski i zza granicy wchodzą do Ekstraklasy. Do Wisły przyszedł gość pokroju Petera Moore’a.
Widać gołym okiem – w polskiej piłce można zrobić rzeczy. I dlatego gołym okiem widać, że z Legią można byłoby zrobić o wiele więcej. To wielki klub. Pewnie najpopularniejszy w Polsce. Z bogatej Warszawy, a zarazem o ogólnopolskim zasięgu, mający fankluby wszędzie. Mający duży stadion, mający Legia Training Center, mający ranking uprawniający do marzeń o pieniądzach z UEFA. To wszystko potężne narzędzia we właściwych rękach.
I teraz załóżmy, że Legia przegrywa puchary. Przegrywa ligę. Rumuński trener zostaje trochę zwolniony, a trochę odchodzi sam, rozsmarowując potem Legię w prasie. Bojkot trybun nabiera rozpędu. Do tego dodajmy, że Legia zawsze jest głośna, ale nigdy nie jest głośniejsza niż w czasach swojego kryzysu – razy idą ze wszystkich stron.
W przypadku takiego pożaru Legii, wierzę, że kruszyłby się układ z Mioduskim na szczycie. Mioduski może mieć swoje umowy, akcje, papiery, ale poza presją zwykłych kibiców, w takiej atmosferze może się pojawić również presja gdzie indziej. Biznes, polityka – nie mówcie mi, że VIP-y Legii nie są pełne prominentnych postaci pełnych pośredniego nacisku.
Wiem, że Dariusz Mioduski siedzi w siodle na tyle mocno – lub takie wrażenie stwarza – że nikt nawet specjalnie mocno nie sonduje tematu kupna Legii, bo potencjalny sprzedawca nie chce sprzedawać. Ale przy czarnym dla niego scenariuszu, gdzie Legia będzie już wyłącznie wielowarstwowym problemem, nawet jego największe wizje, marzenia, wiara w kolejne kroki, mogą ulec. Szczególnie, jeśli dodatkowo będzie groziło już tym, że Legia stanie się albo finansowym pośmiewiskiem, albo będzie musiał kłaść z własnej kieszeni.
Co mogłoby się zdarzyć Legii
Nazwijcie mnie naiwniakiem, ale widziałem zbyt wiele klubów w Polsce, które też niby mocno siedziały w czyichś rękach, ale atmosfera wokół tak zgęstniała, że w końcu nie było innej drogi. Nie dało się prowadzić dalej klubu przeciw kibicom, miastu, lokalnym sponsorom i tak dalej. Nie miało to sensu. I to też może zdarzyć się Dariuszowi Mioduskiemu. Oczywiście, perspektywy nowego otwarcia mogą być mgliste, to może potrwać, oznaczać chude lata. Ale jednak, jest to na planszy.
Przykłady nie muszą nawet nawiązywać do Arki i Kołakowskiego. Patrząc na Widzew – nie uważam, żeby Tomasz Stamirowski nie miał ochoty dalej być właścicielem klubu, nie uważam, żeby nie miał na Widzew pomysłu. Ale oferta, która przyszła, była za dobra. Nie dla niego, mógłby się obejść, ale dla klubu. Nie dałby rady tego obronić przed rzeszą kibiców – albo ogółem tak zwanych widzewskich wpływów – gdyby ją odpuścił. Rządziłby wbrew wszystkim, a tych wszystkich jest naprawdę wielu. W Legii jednak jest ich jeszcze więcej. Jest ich – cóż – legion.
To jednak też oznacza, że Legia Dariusza Mioduskiego nie ma już innej drogi, niż grać na kredyt. Generalnie problemem zarządzania Legią jest to, że nigdy nie możesz wziąć oddechu – każdy sezon bez mistrzostwa i fazy grupowej pucharów postrzegany jest jako porażka. Legia mogłaby odejść od ruletki. Mogłaby sprzedać paru piłkarzy, mogłaby postawić na młodzież. Może jakieś wypożyczenia, może coś tam. Uporządkować finanse, naprawdę je uzdrowić, pracą u podstaw odzyskać pozycję. Poza tym da się w tej lidze zbudować niezły zespół taniej, niż to robi Legia – wystarczy przekręcić do Masłowskiego z pytaniem o porady.
Ale to by się dało zrobić z Legią, nie z Legią późnego Dariusza Mioduskiego. Legię późnego Dariusza Mioduskiego może ocalić tylko sukces sportowy, tak narracyjnie, od strony zgody, by ten właściciel pozostawał właścicielem.
Grą na kredyt nazywam trochę to, co w soczewce pokazał transfer Vinagre’a: spłacanie w oparciu o to, co ma się zdarzyć, a nie co się zdarzyło. Być może Legia musi teraz wydawać więcej, niż ma, by pozostać konkurencyjna, bo tylko wtedy zarobi dostatecznie na funkcjonowanie, a przy tym ma szansę obronić się narracyjnie jako projekt tego konkretnego człowieka. Ale co jeśli już teraz, grając na kredyt, przegrywa rywalizację o zawodników. Nie ma takiej wyporności na rynku transferowym, jakiej potrzebuje, by swój chybotliwy model dowieźć.
Docieramy do momentu najbardziej paradoksalnego. Jeśli bowiem przestałeś wierzyć, że Dariusz Mioduski może rządzić dobrze, że się nie nauczy, to wiedz, że każde zwycięstwo umacnia Dariusza Mioduskiego w Legii Warszawa. Każde zmniejsza opór. Tymczasem każda porażka zwiększa presję, a jej kumulacja może doprowadzić do rozwiązań nieoczekiwanych.
Witajcie w świecie, gdzie żaden sukces nie jest więc w pełni sukcesem, żadna porażka nie jest w pełni porażką. Nic nie jest tym, czym się wydaje. Legia, miejsce, gdzie wszystko jest jednocześnie swoim własnym zaprzeczeniem.
Najlepszy dla zwykłego kibica Legii scenariusz wciąż wiąże się z tym, że jakoś to będzie. Że drużyna dowiezie, dalej będzie wygrywać mecze, od których najbardziej zależy. Że Mioduski się ogarnie, bo przecież i Świerczewski, Jakubas, nie od razu rozumieli futbol. Że może jednak nie jest tak źle – taki transfer Rajovica z Watfordu, o którym się słyszy, na pewno mógłby spróbować nieco zmienić optykę; oczywiście tylko wtedy, gdy dojdą do tego wyniki i gdy zignorujemy, że kibice Watfordu podejrzanie mocno świętują od wczoraj. Niemniej, tylko ten scenariusz nie zakłada jeszcze większych turbulencji, niż te obecne.
Ale scenariusz, że wszystko jakoś się uda – cóż, wszyscy wiele razy w niego wierzyliśmy. I każdy sam, z własnego doświadczenia, może sobie odpowiedzieć, jaką ma szacowaną skuteczność.