Liga Narodów: Nie tylko przetrwanie. Polska postawiła się Włochom

Polska - Włochy
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Polska - Włochy

Nie zagraliśmy z Włochami o przetrwanie. W meczu 3. kolejki Ligi Narodów Polska zremisowała w Gdańsku z Italią 0:0 i na półmetku fazy grupowej jest w sytuacji, w której może się wydarzyć absolutnie wszystko. Do liderujących Azzurich traci punkt, nad ostatnią Bośnią i Hercegowiną ma dwa “oczka” przewagi.

Czytaj dalej…

  • Polacy zremisowali bezbramkowo z Włochami i nie jest to wynik szczęśliwy, a sprawiedliwy
  • Włosi mieli optyczną przewagę, ale pomysły bazujące na neutralizowaniu ich ataków zanim doprowadzą do groźnej sytuacji oraz kontrowania sprawdziły się. Przy odrobinie szczęścia mogliśmy nawet wygrać
  • Po trzech kolejkach Biało-Czerwoni mają na koncie cztery punkty w Lidze Narodów

Zaledwie 10 minut wystarczyło, by nie mieć żadnych złudzeń, jak będzie wyglądał ten mecz. Polacy zdawali sobie doskonale sprawę z siły Włochów, którzy przecież ledwie miesiąc temu uczyli Holendrów gry w piłkę, niedługo po tym, jak sami podobną lekcję odebraliśmy od Oranje, więc nie było nawet próby pójścia z rywalami na wymianę ciosów. Zresztą trudno mówić o jakiejkolwiek niespodziance w tej kwestii, jeśli śledziło się wcześniejsze spotkania pod wodzą Jerzego Brzęczka.

Mieliśmy zatem skupić się na obronie i próbować kontr. Do tego wszystkiego doszedł wysoki pressing, mnóstwo odbiorów w środku pola i – co warte uwagi – rozgrywanie własnych akcji po ziemi, od Łukasza Fabiańskiego, bez wybijania “na walkę”. Słowem – w przeciwieństwie do meczu w Amsterdamie był pomysł na grę, nie tylko na przetrwanie.

Oczywiście chwila nieuwagi mogła skończyć się źle, gdy już na początku odpuszczony przez Kamila Glika Federico Chiesa nie trafił niemal do pustej bramki, ale oprócz tej sytuacji, pomimo wielkiej przewagi optycznej, Włosi właściwie nie zagrażali Fabiańskiemu. Ba, agresja Polaków w środku pola przyniosła okazje również nam. Najlepszą w 17. minucie, gdy Mateusz Klich zagrywał do lepiej ustawionego Roberta Lewandowskiego, ale gdy kapitan Polaków widział już piłkę umieszczaną w siatce, wślizgiem wygarnął mu ją Emerson.

Biorąc pod uwagę klasę rywala, po meczu w Gdańsku zdecydowanie głośniej można mówić o pozytywach. Owszem, nie wszystkie wybory Brzęczka były dobre (Grzegorz Krychowiak nie przypominał piłkarza, który latami stanowił o sile naszej drugiej linii), choć niektóre wymuszone sytuacją (gra Bartosza Bereszyńskiego na lewej stronie obrony, tym razem z konieczności – niedyspozycyjni byli Maciej Rybus i Arkadiusz Reca, a Michał Karbownik nawet w Ekstraklasie pokazuje momentami braki w defensywie), ale już przy wystawieniu Jakuba Modera w podstawowej jedenastce należy się selekcjonerowi wielki plus.

Właściwie trudno powiedzieć, kiedy pomocnik Lecha tak bardzo urósł, ale ze świecą szukać jego słabych zagrań, a gdy na początku drugiej połowy huknął z bocznej strefy pola karnego i zmusił Gianluigiego Donnarummę do odbicia piłki na rzut rożny, wiedzieliśmy, że w kadrze czuje się jak w domu. Mógł wybrać bezpieczne zagranie – dośrodkowanie w kierunku Lewandowskiego, nikt by się przecież nie przyczepił – ale wolał postawić własny stempel. Z odważnej strony pokazał się też sam Brzęczek, gdy mając świadomość, z kim gra, na 20 minut przed końcem wpuścił na boisko Arkadiusza Milika i Polacy grali na dwóch napastników.

A Włosi? Prowadzili grę, ale tylko do naszego pola karnego, gdzie pomysły się kończyły. Jedna minimalnie niecelna “główka” Emersona to było za mało, by w Gdańsku wygrać.

– Uważam, że dokonaliśmy kroków do przodu. Jestem jednak zadowolony z tego, co dokonaliśmy. Zdaję sobie także sprawę z tego, ile pracy przed nami i gdzie są mankamenty. Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze – mówił przed meczem Jerzy Brzęczek, a po nim śmiało można dodać: tak, było to widać. Niedzielne 0:0 w niczym nie przypominało ani meczu z Holandią przed miesiącem, ani naszego poprzedniego starcia z Włochami (0:1) przed dwoma laty w Chorzowie. A mogło być jeszcze lepiej, gdyby w naszej ostatniej akcji Karol Linetty nie został zablokowany i piłkanie wylądowałaby tylko w bocznej siatce…

Wreszcie jest jednak poczucie, że ten niedosyt może wkrótce zostać zaspokojony. Tego we wcześniejszych meczach Brzęczka brakowało.

Z Gdańska Przemysław Langier

Komentarze