- Wisła Kraków po raz kolejny przegrała awans do Ekstraklasy – choć w tym sezonie wydawała się być do niego w pełni przygotowana od gabinetów, przez szatnię trenerów, aż po jakość poszczególnych zawodników biegających po murawie.
- Najciekawsze w ostatnich dniach jest jednak bardzo spokojne stanowisko Jarosława Królewskiego, który albo w wybitny sposób blefuje, albo jest świadomy wartości, jaką jest Wisła Kraków – nawet pierwszoligowa, po kolejnym bardzo drogim sezonie zakończonym bez perspektywy na zwiększenie przychodów z praw TV.
- Przykład „Białej Gwiazdy” w pełnej krasie pokazuje faktyczny rozwój polskiej piłki – klub o takich przychodach, takim budżecie, z takimi zawodnikami i frekwencjami dziesięć lat temu miałby podstawy, by celować w mistrzostwo Polski. Dziś nie może się przebić do Ekstraklasy…
Wisła Kraków – klub wciąż ekstraklasowy
Czwartkowy wieczór, Kraków, stadion Wisły odświeżony remontem z okazji niedawnych Igrzysk Europejskich. 33 tysiące widzów oczekuje na rozpoczęcie półfinałowego starcia baraży o Ekstraklasę, w którym Biała Gwiazda zmierzy się z Miedzią Legnica. W składzie gospodarzy między innymi Angel Rodado, zdobywca 23 bramek w tym sezonie I ligi, ale przede wszystkim chłop, który ustrzelił na początku tych rozgrywek bramkarzy Spartaka Trnawa, Rapidu Wiedeń czy Cercle Brugge. Według najnowszych szacunków – warty około 1,5 miliona euro, tyle chcą za niego zapłacić niektóre kluby z Ekstraklasy i lig zagranicznych. W środku Kacper Duda, przez niektórych wybitnie entuzjastycznych wiślaków proponowany nawet do reprezentacji Polski. Solidna obrona, świetne boki, zagraniczni piłkarze gwarantujący wysoką jakość na boisku. Na trybunach prezes – jakkolwiek śmiesznie wyglądają jego niektóre tweety, to nadal właściciel dynamicznie rozwijającej się firmy z najbardziej przyszłościowej spośród wszystkich branż. Gdyby stworzyć podręcznik – co powinien posiadać klub Ekstraklasy, Wisła Kraków mogłaby ze spokojem odhaczyć większość punktów. Atmosfera tego meczu w niczym nie przypominała niektórych batalii barażowych z minionych lat, jak choćby meczu Warty Poznań z Bruk-Betem, który odbył się w Grodzisku Wielkopolskim. Bliżej czwartkowemu wieczorowi było do innych czwartkowych wieczorów – tych z Ligą Europy czy Ligą Konferencji w Warszawie czy Białymstoku, ale też w Porto czy San Sebastian. A tak, w czym gorsze 33 tysiące kibiców Wisły na czwartkowym meczu z Miedzią od 34 tysięcy fanów Realu Sociedad na ich meczu z Manchesterem United w 1/8 finału Ligi Europy? W czym gorsza atmosfera w Krakowie od tej, którą stworzyli fani FC Porto w zremisowanym meczu z Romą?
Wszystko na stadionie Wisły było iście ekstraklasowe. Zresztą, ten sezon Wisły Kraków był iście ekstraklasowy. Ogranie Spartaka Trnawa, słodka zemsta za wcześniejszą porażkę Lecha Poznań. Kapitalne show z absurdalnie długą serią rzutów karnych, VAR, który zaoferował drugą szansę Kamilowi Brodzie, bramkarzowi Wisły. A momentami rozpaczliwie broniące się Cercle Brugge? Gdyby tak zagrał któryś z ekstraklasowych klubów – mielibyśmy jakiekolwiek pretensje, czy również chwalili za nieustępliwość i determinację w rewanżu? Transfery, których nie powstydziłyby się kluby z wyższej ligi. Zresztą, Igbekeme, Zwoliński czy Mikulec to przecież zawodnicy, którzy spokojnie mogliby sobie poszukać angażu wyżej. Ale wzmocnienia to jedno, Wisła jeszcze dodatkowo utrzymała trzon ekipy, która dała jej w ubiegłym sezonie triumf w Pucharze Polski. Nawet jeśli triumf był dość szczęśliwy i okupiony fiaskiem w lidze, to przecież nie znaczy, że łatwo było odrzucać kolejne oferty i utrzymywać gwiazdy w przekonaniu, że warto najbliższe 10 miesięcy spędzić w Krakowie.
Wszystko było ekstraklasowe, ekstraklasowe były sytuacje tworzone przez gospodarzy, brakowało trochę szczęścia, trochę zimnej krwi. Padł też ekstraklasowy gol, piękna bomba zza pola karnego, bramkarz nie miał nic do powiedzenia. Ale to był gol dla Miedzi. I Miedź tym golem wygrała. Na ekstraklasowym stadionie, przy ekstraklasowej frekwencji, z ekstraklasowymi piłkarzami Wisły, I-ligowa Miedź wygrała. Co więcej – to nie jest sytuacja nowa.
Tylko spokój może nas uratować
Wszystkie pochwały dotyczące Wisły Kraków trzeba jednak wziąć w nawias. Już nie raz mieliśmy w barażach do czynienia z klubami pozornie gotowymi na awans, pozornie przygotowanymi do tego, by wejść ligę wyżej. Gdy ŁKS grał z Górnikiem Łęczna, też miał już trzon składu na kolejny sezon w najwyższej lidze, podobnie było z Arką, która przerżnęła swego czasu baraż z Chrobrym Głogów, równie sensacyjnie, jak w czwartek Wisła. Problem z takimi klubami polegał na ich dalszych losach. Często zbudowanie ekstraklasowego klubu z ekstraklasowym budżetem w I lidze grozi jeśli nie bankructwem, to poważnym finansowo-organizacyjnym wirażem. Taktyka „all-in” w I lidze nawet jeśli przynosi skutki – vide Lechia Paolo Urfera – to z czasem zaczyna się odbijać czkawką. Dlatego pod wrażeniem Wisły Kraków jestem nie z uwagi na to, co zbudowali w rozgrywkach I ligi. W gruncie rzeczy złożenie drogiego, mocnego składu z logicznym trenerem w dużym mieście, gdzie mamy do dyspozycji spory stadion i dużą bazę kibiców nie jest czymś wyjątkowym. Wyjątkowym jest zorganizowanie wszystkiego w taki sposób, by ewentualna wywrotka nie kończyła się paniką i gorączkowym szukaniem drobniaków w każdym zagięciu każdego mebla ustawionego w klubie.
I tu właśnie moim zdaniem uwidacznia się w pełni siła Wisły Kraków 2024/25. Jarosław Królewski wyszedł przed kamery TVP Sport i opowiedział na gorąco o sytuacji Wisły chwilę po klęsce z Miedzią.– Czy jestem w stanie wszystko udźwignąć z tymi sponsorami? Myślę, że nie mam wyjścia, to jest pierwsze odpowiedź na pytanie. Bo wziąłem odpowiedzialność za ten klub. A druga rzecz to myślę, że mam na tyle pomysłów i tyle siły, żeby zabezpieczyć Wisłę Kraków w kolejnym sezonie – powiedział Królewski.
ZOBACZ WIDEO: DWA NURTY WISŁY
Oczywiście, można się zastanawiać, czy to nie blef, czy to nie jest robienie dobrej miny do złej gry. Natomiast Królewski ciągnie wózek z Wisłą Kraków już któryś sezon i choć klub miewał dość kompromitujące momenty, gdy o uregulowanie zaległości ubiegały się choćby placówki edukacyjne współpracujące z klubem, to jednak wciąż nie wpada w tarapaty znane z Kołobrzegu, Gdańska czy innych Puław. Już sam fakt przeżycia trzy lata na zapleczu jako klub pozbawiony istotnego miejskiego wsparcia zasługuje na szacunek i pewien rodzaj zaufania dla słów Królewskiego. Ale jest w tym też drugie dno.
Potencjalni inwestorzy. O tym, że w Wisłę Kraków mógłby zainwestować Wojciech Kwiecień mówi się od miesięcy. Ostatnio do grona potencjalnych ludzi, którzy mogą poratować Wisłę złotóweczką dołączył też Thomas Kokosinski. A cały czas pozostaje w grze opcja trzymania klubu na barkach Królewskiego, który najwyraźniej jeszcze nie zdołał roztrwonić całego swojego majątku na różnego rodzaju rewolucje statystyczne w polskiej piłce. Taki komfort jeśli chodzi o potencjalnych dużych graczy z zasobnymi portfelami jeszcze jakiś czas temu dotyczył ścisłej czołówki, najmocniejszych klubów w Ekstraklasie, gdzie zresztą często potencjalni inwestorzy celowali w szybkie zrównoważenie budżetu czy to transferami wychodzącymi, czy to premiami z tytułu praw TV. Dziś w ofertach przebiera Wisła Kraków – od trzech lat odcięta od Ekstraklasy, od trzech lat zagrzebana w pierwszoligowym piekle.
Wisła jest atrakcyjna, bo polska piłka taka jest
Cokolwiek się stanie – Wisła raczej nie wpadnie w spiralę zadłużenia, nie będzie potrzebna crowdfundingowa akcja, żeby rozkręcać klub od niższych lig, tak jak stało się to parę lat temu w ŁKS-ie czy Widzewie. Klub, który grubo pograł w tym sezonie I ligi, nie stracił gruntu pod nogami – wręcz przeciwnie, w przyszłość patrzy z ostrożnym optymizmem, uzasadnionym między innymi liczbą podmiotów zainteresowanych inwestycją w Białą Gwiazdę. Moim zdaniem – trudno o lepszą laurkę dla całej polskiej piłki. W tym sezonie chwaliliśmy wielokrotnie Ekstraklasę i ekstraklasowe kluby, zwracając uwagę nie tylko na ranking UEFA i tę wymarzoną piętnastkę, ale też na konkurencyjność wśród klubów krajowej elity. Sprywatyzowano Koronę, sprywatyzowano Radomiak, toczą się rozmowy w kwestii Górnika Zabrze i Śląska Wrocław. Nowi właściciele w ostatnim okresie zagościli w Widzewie, w Arce, w GKS-ie Tychy, w ŁKS-ie, w Pogoni (w sumie nawet dwukrotnie), a nawet w Warcie Poznań. Ludzie – często bardzo potężni, wpływowi, posiadający ugruntowaną pozycję w biznesie – zaczynają dopytywać, co to jest ten futbol i ile idzie na nim zarobić.
Ale czy można się im dziwić, spoglądając właśnie na Wisłę Kraków? Klub od lat pierwszoligowy, zbiera 33 tysiące widzów na meczu. Klub od lat pierwszoligowy ma szansę sprzedać swoją gwiazdę za 1,5 miliona euro. Przychody ze sklepu klubowego, z akcji socios czy zwykłego pospolitego ruszenia nie ma nawet sensu przeliczać – wiadomo, że to w przypadku Wisły bardzo istotne wsparcie. Ktoś powie – Wisła to wyjątek, bazuje na wielkiej bazie kibiców, zbudowanej jeszcze w czasach Bogusława Cupiała. Tak, będzie w tym trochę racji, ale przecież Wisła to nie tylko rekordowe przychody, ale i potężne koszty, w dodatku bez istotnego wsparcia miasta. Coś za coś – potencjalny inwestor może przecież rzucić okiem na Płock, gdzie w teorii kibiców i sprzedanych koszulek zdecydowanie mniej, ale sam klimat do robienia piłki zupełnie inny. A Ruch, gdzie nawet prezydent Chorzowa jest ze środowiska kibiców? A Górnik, który stał się tą organizacją, wybierającą Zabrzu prezydentów?
Rozwój polskiej piłki klubowej jest wręcz spektakularny. Marne to pocieszenie dla wiślaków, ale jednak – warto przypomnieć. Jesteśmy już na tym etapie naszej futbolowej historii, że hiszpański magik za 1,5 bańki euro i 33 tysiące widzów na trybunach to za mało, by zrobić wrażenie nawet na szczytach I ligi, a co dopiero w Ekstraklasie. A przyszły sezon z Wisłą, Śląskiem, ŁKS-em, Ruchem czy Polonią Warszawa inny wcale nie będzie. I bardzo, bardzo dobrze.
Komentarze