Arka Gdynia i sztuka wiary w plan. Olkiewicz w środę #167

Arka Gdynia wywalczyła awans do Ekstraklasy po drodze między innymi wymieniając bardzo dobrze punktującego trenera na Dawida Szwargę, który miał zejść poziom niżej po to, by uwiarygodnić się w roli pierwszego szkoleniowca. Czy ten sezon to namacalny dowód triumfu długofalowych wizji nad sprinterskimi zrywami?

Dawid Szwarga
Obserwuj nas w
ZUMA Press Inc/Alamy Na zdjęciu: Dawid Szwarga
  • Arka Gdynia zmieniła właściciela w ubiegłym sezonie, gdy była na dość prostej drodze, by awansować do Ekstraklasy, kilka miesięcy później wymieniła świetnie punktującego trenera na Dawida Szwargę. Lepsze jest wrogiem dobrego? Nie tym razem.
  • Jak podkreślali rządzący klubem – nigdy nie ma idealnego momentu na zrobienie zdecydowanego kroku w przód, ale to sprawia, że… każdy moment jest dobry.
  • Najbardziej imponuje, że Arka jest świadoma – to dopiero początek drogi, by stać się pełnoprawnym ekstraklasowym klubem.

Arka Gdynia – między odwagą a brawurą

Nie wiem, czy w I lidze był w ogóle w tym sezonie jakikolwiek ruch krytykowany w mocniejszy, bardziej bezkompromisowy sposób. Co więcej – krytykowany nie bez podstaw, krytykowany za pomocą przekonujących, mocnych argumentów. Mamy pierwsze dni października. Arka Gdynia właśnie pokonuje 6:0 Odrę Opole, przedłużając do sześciu swoją serię zwycięstw. Tomasz Grzegorczyk, tymczasowy trener, który objął zespół po zwolnieniu Wojciecha Łobodzińskiego nie tylko punktuje, nie tylko przechodzi dalej w Pucharze Polski – gra gdyńskich piłkarzy jest efektowna, pełna pasji, ogrywają rywali kilkoma golami, ostrzeliwują bramki przeciwników w każdym kolejnym meczu. Osiemnaście goli w sześciu meczach. Ten dorobek to nie jest po prostu efekt nowej miotły, efekt odetchnięcia po dość dusznej atmosferze w końcówce kadencji Łobodzińskiego. Tu wykuwa się coś większego, tu się robi paczka na awans, i to taki bezdyskusyjny, bo przecież w trakcie tej serii Arka opędzlowała choćby Miedź, a więc jednego z bezpośrednich konkurentów w wyścigu po awans.

I właśnie wtedy klub ogłasza, że trener Grzegorczyk nie zostanie na stałe trenerem Arki. Co więcej – nowy szkoleniowiec nie zamelduje się w Gdyni z dnia na dzień. 7 października, po dziesiątej ligowej kolejce, Arka ogłosiła, że na koniec roku klub zatrudni Dawida Szwargę. Przez dwa miesiące i Grzegorczyk, i jego zespół będą w pewnym zawieszeniu, czekając na Szwargę. Ale co gorsza – niezależnie od osiąganych wyników, w grudniu dojdzie do roszady.

Środowisko łapie się za głowę, dziennikarze są zszokowani, eksperci wypowiadają się o tym, jakim ciosem dla zawodników może być poinformowanie o zwolnieniu trenera, który właśnie wygrał 6:0, puentując tym zwycięstwem serię kilku kolejnych wygranych. Ruch wydawał się niedorzeczny już wtedy. Ale „najgorsze” miało dopiero nadejść. Grzegorczyk nie płakał, piłkarze też nie szlochali, zamiast tego postanowili wykorzystać te ostatnie wspólne dwa miesiące na kontynuację rozpoczętej misji – czyli taśmowe wygrywanie. Ostateczny bilans obecnego asystenta trenera w Pogoni Szczecin? Czternaście meczów, jedenaście zwycięstw, jeden remis, zaledwie dwie porażki, w tym jedna w Pucharze Polski. W lidze Grzegorczyka ograł jedynie Brosz – trener Bruk-Betu, który biegł i nadal biegnie w tym samym kierunku – czyli ku Ekstraklasie.

Powiedzieć, że w połowie grudnia zwolnienie Grzegorczyka wyglądało na absurd – to przesadny eufemizm. Szczególnie, że przecież Dawid Szwarga to nie był (i nadal nie jest!) ani Pep Guardiola, ani Phil Jackson. Zastąpienie trenera ze średnią punktową 2,43 punktu na mecz Guardiolą czy Jacksonem byłoby kontrowersyjne, ale Veljko Nikitović, dyrektor sportowy Arki, mógłby po prostu uciąć: szansa na zatrudnienie Guardioli zdarza się polskiemu pierwszoligowcowi raz na sto osiemnaście lat. Ale zastąpienie trenera ze średnią punktową 2,43 punktu na mecz Dawidem Szwargą? Z jednej strony gigantyczna odwaga, przekonanie o słuszności swojej wizji na poziomie przywódcy którejkolwiek polskiej partii. Z drugiej – jednak trochę brawura. Jednak trochę szukanie kwadratowych jaj. Jednak ryzyko, które z perspektywy grudnia wydawało się totalnie niepotrzebne. Futbolowi bogowie nienawidzą różnych rzeczy – braku pokory, chamskiej gry na czas przed 60. minutą, Zagłębia Sosnowiec. Ale najbardziej nienawidzą, gdy ludzie próbują naprawiać całkiem nieźle działający mechanizm.

Wydawało się, że kwestią czasu jest, aż zamiana Grzegorczyka na Szwargę się zemści. Argumentów było aż nadto – od szatni, rozżalonej rozbiciem zgranej ekipy, przez błędy, które sam Szwarga popełniał w Rakowie, po aspekty podnoszone przy każdej zmianie trenera – czas potrzebny na zapoznanie się z zawodnikami, ze specyfiką ligi, na przestawienie systemu pod własne potrzeby. Co się stało, że… się nie zepsuło?

Triumf długofalowości (ale czy długofalowy?)

– Trener wpisuje się w to, co chcemy zrobić w Arce. Chcemy pracować trochę inaczej. Prezes Marcin Gruchała chce układać to trochę inaczej, niż było to robione do tej pory. Chcemy budować strukturę, zrobić odpowiednią strategię i trener Szwarga swoją pracą i filozofią idealnie się w to wpisuje. To człowiek mocno związany z ostatnimi sukcesami Rakowa. Nie chcemy robić „kopiuj-wklej” z Rakowa, bo nie jesteśmy takim klubem, ale pewne rzeczy, które już są tam wprowadzane, chcemy wykorzystać w budowie nowej Arki. Uważamy, że trener Szwarga jest w stanie nam w tym bardzo pomóc – powiedział w rozmowie z TVP Sport Veljko Nikitović tuż po oficjalnym ogłoszeniu decyzji o zmianie szkoleniowca. Wtedy większość uznała, że to mimo wszystko obrona od początku przegranej sprawy. Z drugiej strony łatwiej było zostawić sobie pewne pole do późniejszego wycofania się z oskarżeń – bo ta wypowiedź ma sens.

By zrozumieć motywy kierujące Marcinem Gruchałą i Veljko Nikitoviciem, trzeba się pewnie cofnąć do całej kadencji rodziny Kołakowskich u steru Arki. Ona… nie była fatalna. Choć w szczytowym momencie bojkotu właścicieli swoje wsparcie dla Arki cofnęło nawet Miasto Gdynia, trzeba uczciwie przyznać – w momencie transakcji Arka była na autostradzie do Ekstraklasy. Kołakowscy mieli swoje problemy, zaliczyli też swoje błędy, ale koniec końców mimo przeciwności oddawali klub bardzo blisko upragnionego celu, jakim była Ekstraklasa. Sęk w tym, że i kibice, i nowi właściciele wiedzieli – nawet jeśli jest „w miarę nieźle”, to można zrobić „dobrze”, a może nawet „bardzo dobrze”. Arka została sprzedana – co już wiele mówi o jej kondycji. Natomiast przede wszystkim – Gruchała i jego wspólnicy, a za nim też lokalny biznes, politycy czy kibice, chcieli czegoś więcej.

Identycznie można określić ruch związany z zatrudnieniem Dawida Szwargi, ale tak naprawdę – ze ściągnięciem kompletnego know-how z Rakowa Częstochowa. Arka nie chciała tylko dobrego trenera – tym był przecież Tomasz Grzegorczyk. Chciała kogoś, kto w Arce dokona rewolucji na skalę lubelskiej rewolucji Goncalo Feio. I piłkarze, i działacze Motoru Lublin, ze Zbigniewem Jakubasem na czele, podkreślali, jak wielkie zmiany w strukturach klubu, w etosie pracy całej organizacji wprowadził Feio. Rzeczy, które zostały tam po jego odejściu, system, który pozwolił Motorowi na dość szybkie doskoczenie do Ekstraklasy pod względem stworzonej kultury pracy dla pionu sportowego. To ponoć oczywiste pierdółki, ale „wychodzone”, wyproszone, wymodlone przez ambitne jednostki. Inna odnowa biologiczna, po którą trzeba było parę razy latać do prezesa. Większy, mocniejszy sztab. Inne narzędzia skautingowe, inne analityczne. Drogi sprzęt monitorujący wysiłek, wielkie inwestycje w narzędzia fizjoterapeutyczne, drony. Czy potrzebny do tego wszystkiego był w Gdyni Dawid Szwarga? Nie mam przekonania. Ale jeśli faktycznie Nikitović i Gruchała szukali człowieka, który będzie czymś więcej, niż tylko niezłym trenerem – to jest jakiś trop.

Inna sprawa, że przecież zatrudnienie Wojciecha Pertkiewicza w roli prezesa to właśnie taki ruch. Pokazanie ambicji, pokazanie, że tutaj nie będzie ani minuty stagnacji, tutaj trzeba przeskakiwać wyżej i wyżej, czasem może nawet powyżej możliwości klubu – bo przecież były prezes mistrzowskiej Jagiellonii Białystok mógłby przebierać w ofertach. We mnie – czyli w kibicu mocno doświadczonym przez piłkarskie losy mojego ukochanego klubu – takie wysokie ambicje trochę przerażają. Trącą arogancją, wybieraniem jakiejś drogi na skróty, w dodatku ryzykownej – bo przecież inwestycje Arki do najtańszych nie należały. Ale z drugiej strony – ile razy sam utyskiwałem, że zbudowanie logicznych struktur i logicznego zaplecza to koszt dwóch, może trzech zawodników? Arka, zdaje się, postanowiła sprawdzić, czy to dobry pomysł. I na razie jest tu weryfikowana w pozytywny sposób.

Zawsze jest dobry czas, by wyruszyć w podróż

Kiedyś, biegając w wyjątkowo deszczowy dzień wyjątkowo deszczowego listopada, pomyślałem sobie mniej więcej w połowie założonego dystansu – połowa jest już daleko za mną. Bo przecież połowa wysiłku związanego z bieganiem, to nie są trzy przebiegnięte kilometry z sześciu założonych. Połowa to droga z kanapy na dwór. Druga połowa to ten przebiegnięty dystans. Wydaje mi się, że to generalnie jest dość uniwersalna sprawa – nigdy nie ma idealnego momentu na rozpoczęcie rewolucji, ale to oznacza, że każdy moment na rozpoczęcie rewolucji jest tak samo dobry. Bo i kiedy był dobry czas na ogłoszenie zamiany Grzegorczyka na Szwargę? Kiedy był dobry czas na zatrudnienie „docelowego” trenera? Nikitović miał czekać, aż się Grzegorczyk potknie? Wyjść i powiedzieć wtedy: daliśmy szansę, ale się nie udało?

Jeśli masz długofalowy plan, jeśli faktycznie pokusiłeś się o stworzenie jakiejś długofalowej wizji – to wyruszyć w drogę możesz w każdej chwili, przecież jesteś gotowy, masz plan. To wymaga oczywiście nieprawdopodobnej odwagi i wytrzymałości – liczba tekstów krytykujących Arkę za tę roszadę szła chyba w dziesiątki, a może i w setki. Ale coś mi podpowiada, że finalnie to i tak jedyna droga. Ekstraklasa się profesjonalizuje i bogaci, już czołówka I ligi to kluby zamożne, posiadające porządne zaplecze. Nie można odkładać nic na później – jeśli planujesz oderwać się od wyniku najbliższego meczu i zbudować coś trwalszego, zacznij od razu. Nawet jeśli wygląda to tak idiotycznie, jak zwalnianie Grzegorczyka po zwycięstwie 6:0.

A jeśli się nie uda? Cóż, długofalowe plany mają to do siebie, że są… długofalowe. Arka Gdynia rok temu przerżnęła derby, potem wypuściła z rąk bezpośredni awans przegrywając u siebie z GKS-em Katowice, a wreszcie padła na kolana po barażu z Motorem Lublin. Awans świętowali na jej stadionie kibice ŁKS-u (w tym ja), potem kibice GKS-u Katowice, wreszcie kibice Motoru. Arkowcy w tym czasie mogli jedynie polatać po murawie w towarzystwie imponującego psa na smyczy, co też stało się przecież memem. Kto by pomyślał, że już rok później będą fetować na murawie powrót do Ekstraklasy?

– Doskonale wiem, że na tę chwilę nie jesteśmy gotowi na ekstraklasę. Pod każdym względem musimy zrobić krok do przodu. To musi jasno wybrzmieć, bo w innym wypadku przygoda w ekstraklasie potrwa bardzo krótko – powiedział na konferencji po meczu z Bruk-Betem Dawid Szwarga.

I chyba właśnie ze względu na takie podejście został w Arce zatrudniony.

Komentarze