Legia Warszawa powinna zostać sprzedana. Olkiewicz w środę #176

Legia Warszawa wszystkim, co wydarzyło się w okresie od ostatniego gwizdka w sezonie 2024/25 udowadnia, że nie jest zainteresowana udziałem w wyścigu najszybszych koni rodzimej Ekstraklasy. Jeśli nie chce opaść w regiony średniactwa, musi dołożyć brakujący element układanki - bogatego i uczącego się na swoich błędach właściciela.

Dariusz Mioduski
Obserwuj nas w
Maciej Rogowski / Alamy Na zdjęciu: Dariusz Mioduski
  • Legia Warszawa nawet nie stanęła do wyścigu transferowego w Ekstraklasie, który jest najbardziej atrakcyjny od wielu lat, a być może i najbardziej atrakcyjny w historii naszej ligi.
  • Problemy finansowe, wymuszona sprzedaż piłkarzy, a do tego brak wpływów z biletów wobec bojkotu najbardziej zagorzałych fanatyków Legii Warszawa to obraz klubu stojącego nad przepaścią – nad którą zaprowadziło Legię zarządzanie klubem przez Dariusza Mioduskiego.
  • Najbardziej logiczne wyjście to po prostu… sprzedaż Legii Warszawa nowemu właścicielowi gotowemu do wydania większych pieniędzy i przede wszystkim – do bardziej rozsądnego zarządzania jednym z najpotężniejszych polskich klubów.

Legia Warszawa, czyli spartolić, co się da

Ustalmy od razu: Legia Warszawa nadal może stać u progu bardzo udanego sezonu, szczelnie zapełnionego mniejszymi i większymi sukcesami piłkarskimi. Nie da się wykluczyć scenariusza, w którym stołeczni piłkarze wznoszą się na wyżyny swoich umiejętności – a że wielu z nich umiejętności posiada, pokazały w pełni najważniejsze mecze wiosny, przeciw rywalom w europejskich pucharach oraz Pucharze Polski. Trener Edward Iordanescu nadal może uszyć z zastanego materiału całkiem elegancką szatę, bo przecież koniec końców Legia nie broniła się w ubiegłym sezonie przed spadkiem, ale trzymała względny kontakt z czołówką, dokładając do tego piękną historię na europejskich boiskach i kolejne trofeum do gabloty. Natomiast patrząc na chłodno, odzierając Legię z jej mitycznej przynależności do ligowego topu, spoglądając wyłącznie na „tu i teraz”, bez całej tej bogatej przeszłości, bez historii różnych wersji Legii, która czasem znajdowała się na bardzo ostrych zakrętach, by na ostatniej prostej włączyć piąty bieg i ruszyć po mistrzostwo. Legia nie jest faworytem do mistrzostwa. Nie jest faworytem do podium. Jest drużyną szerokiej czołówki, ale szeroka czołówka dzisiaj to praktycznie sześć czy siedem zespołów.

I co najgorsze – jeśli chodzi o okienko transferowe, Legia jest raczej na końcu wyścigu tej szerokiej czołówki. O transferach Widzewa czy Górnika Zabrze napisano już wszystko, ale bardzo rozsądnie wzmocnił się też Lech Poznań, a i transfery Pogoni Szczecin czy Jagiellonii na papierze nie wyglądają wcale tak tragicznie. Oczywiście, białostocką drużynę czeka tak gruntowna przebudowa, że i zakręcenie się w dolnej połowie tabeli nie będzie niespodzianką, ale mimo wszystko – Jaga chociaż próbuje uzupełniać braki. Legia jest dzisiaj dosłownie w przededniu jednego z najważniejszych meczów lata – przeciw Aktobe, gdzie rozpoczyna się walka o potężne nagrody z UEFA. I w przededniu jednego z najważniejszych meczów lata ma po stronie transferów przychodzących jedno nazwisko – gościa, który nie jest nawet dość sprawny, by pomóc na murawie już w tym pierwszym ważnym spotkaniu warszawiaków. Jeden jedyny Petar Stojanović. Do tego nowy trener, też zatrudniony dość późno, a według rumuńskich mediów – dodatkowo rozczarowany brakiem wzmocnień.

ZOBACZ RÓWNIEŻ WIDEO: PZPN PARANO

Legia po ubiegłym sezonie miała coś dużego – ćwierćfinał Ligi Konferencji, zwycięstwo nad Chelsea oraz Puchar Polski, czyli przepustkę do dużych przychodów z gry w Europie. Najpierw zmarnowała wejście Frediego Bobicia – dziś nawet najbardziej ufni kibice Legii spekulują, czemu ma służyć Bobić, skoro na polecanych przez niego piłkarzy Dariusz Mioduski i tak nie ma pieniędzy. Obecnie w klubie pracuje równolegle praktycznie trzech ludzi zdolnych do ogarnięcia transferu – bo poza Michałem Żewłakowem i Fredim Bobiciem mamy przecież trenera z rozległą siecią kontaktów. No i transfer jest jeden, w dodatku taki nie do grania. „Wojskowi” nie tyle przegrali wyścig zbrojeń – oni do niego w ogóle nie przystąpili. Co zresztą okazało się zrozumiałe, gdy warszawscy dziennikarze ujawnili, na jakich zasadach przeniósł się do Niemiec Jakub Zieliński. Sprzedaż 17-letniego golkipera była potrzebna, by pokryć bieżące rachunki, również wobec zawodników klubu.

W międzyczasie Lech zaczął oferować takie stawki, że udało się nawet ściągnąć do domu Roberta Gumnego, Robert Dobrzycki w Widzewie wydaje rekordowe kwoty zarówno na transfery gotówkowe, jak i po prostu pensje i kwoty za podpis zawodników z półki Lindona Selahiego. Swoją pracę wykonali w Rakowie czy Pogoni, nie wspominając o grubych wydatkach, na które porwały się GKS Katowice (Mateusz Kowalczyk za milion euro), Korona Kielce (trzech piłkarzy, łącznie ponad milion euro) czy Zagłębie Lubin (Kosidis za milion euro).

Totalnie nie dziwi decyzja grup kibicowskich Legii Warszawa o bojkocie zakupu karnetów oraz subskrypcji na nowy sezon.

Może być biednie, ale transparentnie

Jak podkreślają legioniści – nie chodzi o wyniki sportowe. Nie chodzi o jeden czy drugi słabszy sezon, o przedłużające się oczekiwanie na mistrzostwo. Chodzi o prosty rachunek matematyczny – kwoty, które Legia zarobiła w sezonie 2024/25 i kwoty, które Legia wydaje przed sezonem 2025/26. Być może gdyby któryś z przedstawicieli klubu wyszedł do kibiców i opowiedział im szczegółowo o sytuacji finansowej klubu – wyrozumiałość byłaby odrobinę większa. Ale w Legii od momentu zwolnienia Goncalo Feio wszyscy wciąż robią dobrą minę do złej gry. Trener miał być wybierany ostrożnie i bez ograniczania się do zgranych nazwisk – stąd całkiem solidnie wyglądający kandydat z Rumunii. Ale następnym krokiem miała być budowa drużyny zdolnej do walki o mistrzostwo na 110-lecie klubu. Już wiemy – to nie miało miejsca. Wytłumaczenia, te wszystkie fundusze luksemburskie, wysokie kontrakty, piłkarze wracający z wypożyczeń, którzy też obciążają kasę klubu – to można było kibicom sprzedać jako całkiem wiarygodną wymówkę, jako uzasadnienie bezruchu na rynku transferowym i spore cięcie kosztów wokół Legii. Ale nikt z Legii przecież do wytłumaczeń się nie garnął, wręcz przeciwnie, Bobić miał wnieść klub na nowy poziom, Michał Żewłakow nawiązać do lat świetności, gdy zbudował w Warszawie paczkę na Ligę Mistrzów, a Iordanescu miał dostać do prowadzenia może nie samograja, ale bardzo solidny zespół.

Zapowiedzi były piękne, niestety, jak to z zapowiedziami bywa, nastąpiło zestawienie ich z rzeczywistością. Rzeczywistość, trudny i bezwzględny rywal, wyszła zwycięsko z tego starcia. Legioniści, którzy podjęli decyzję o bojkocie, po prostu nie chcą dłużej firmować swoim nazwiskiem i dorzucać swoich funduszy do tak tajemniczego projektu. Bo jak to inaczej nazwać, jeśli nie tajemniczym projektem – pojawiają się jakieś, dość duże z perspektywy Ekstraklasy pieniądze, choćby 10 milionów euro nagród z UEFA. Pojawiają się jakieś, dość śmiałe jak na Ekstraklasę zapowiedzi o mistrzostwie na 110-lecie, o klasowym trenerze, o nadjeżdżających wzmocnieniach. I co? Pieniądze gdzieś wyparowały, wyjaśnień żadnych nie ma, nie ma wzmocnień, nie ma pieniędzy, nie ma żadnych rzetelnych informacji ze strony klubu skąd wyniknął ten kryzys, jak zostanie rozwiązany i jaki ma to wpływ na założone sportowe cele w sezonie 2025/26.

Nie chcę zakładać, że legioniści po szczerej spowiedzi ze strony klubu ruszyliby tłumnie do kas, natomiast rozjazd pomiędzy zyskami z poprzedniego sezonu ORAZ deklaracjami w ostatnich miesiącach, a tym, co Legia faktycznie zdziałała w przerwie między rozgrywkami jest zbyt wielki, by kibice mogli to zignorować. Szczególnie, że czasy się zmieniają – i na horyzoncie pojawia się dość logiczna alternatywa.

Panie Darku, już czas

Od dłuższego czasu wiadomo, że Dariusz Mioduski jednak nie jest w stanie uczyć się na błędach. Jego najlepszym pomysłem – i takim faktycznie zrealizowanym od A do Z – było Legia Training Center. Wielka inwestycja, z której zyski to swoista polisa na przyszłość – nawet podczas słabszego okresu powinien się trafić przynajmniej jeden Ziółkowski, którego można bez przeszkód spieniężyć. Sęk w tym, że to już praktycznie koniec listy największych zasług Mioduskiego. Oczywiście, wiele razy ratował klub własnymi pieniędzmi, dosypywał potężne ilości gotówki do tej studni bez dna – najlepiej zobrazował to zresztą Krzysztof Stanowski, swego czasu wieszczący bankructwo Legii. Felietonista Weszło zaznaczył wówczas: „chyba, że znajdzie się anioł z kasą”. Aniołem z kasą okazał się Mioduski. Raz, drugi, trzeci – właściwie za każdym razem, gdy Legia nie radziła sobie w kwalifikacjach do europejskich pucharów, a nie radziła sobie nadspodziewanie często. Chwała właścicielowi Legii za zasypywanie dziur budżetowych, ale jednocześnie wątpliwość – czy lepszy zarządca by do takich dziur doprowadził?

Latami przy tego typu projektach dyskusja była ucinana w zarodku: nie podoba wam się Mioduski i okej, ale kto za niego? Znajdziecie kogoś bogatszego? Bardziej doświadczonego? Posiadającego wyższe kompetencje w świecie piłki i biznesu? Ta seria pytań była zasadna i spędzała sen z oczu nie tylko kibicom Legii. Sam pamiętam doskonale swoje dyskusje o zaangażowaniu Tomasza Salskiego w losy ŁKS-u. Dopytywałem: kto, jeśli nie Tomasz Salski? Gdzie ta kolejka chętnych do zakupu ŁKS-u, chętnych do zluzowania właściciela i jednocześnie największego sponsora. Aż znalazł się Dariusz Melon. Znalazł się Jarosław Królewski z Peterem Moorem na pokładzie. Znalazł się Alex Haditaghi. Znaleźli się prywatni właściciele Radomiaka czy Korony, do licytacji o Śląsk Wrocław i Zagłębie Sosnowiec stają kolejne podmioty rywalizujące o zakup klubu. Gdziekolwiek spojrzeć – kolejka chętnych do posiadania własnego klubu w Ekstraklasie. A przecież mówimy często o gościach co najmniej interesujących – bo tak trzeba określić i Podolskiego w Górniku, i Moore’a w Wiśle Kraków.

Latami wydawało się, że bogatszych ludzi niż ci z półki Mioduskiego się do inwestowania w piłkę nie ściągnie. Że to musi być zawsze pozytywny szaleniec, który zamiast kupować kolejne auta wrzuci sporo gotówki do studni bez dna. Ale mamy 2025 rok i wydaje się, że w przypadku ogłoszenia chęci sprzedaży Legii, potencjalni inwestorzy ustawiliby się w naprawdę długiej kolejce. Kurczę, przecież w Polonii jest całkiem bogaty Gregoir Nitot, ze swoją firmą Sii. A przy całym szacunku do dorobku i historii Czarnych Koszul – obecnie to zupełnie inna półka niż Legia.

Znalezienie własnego Dobrzyckiego, czy nawet własnego Podolskiego nie wydaje się zadaniem niemożliwym. Już nie, nie w 2025 roku. Wydaje się, że to ruch logiczny, uzasadniony, solidnie uargumentowany. Trzeba jedynie przekonać do tego Dariusza Mioduskiego. I właśnie stąd zapewne bojkot kibiców, uderzenie prosto w kieszeń właściciela, który brak przychodu z biletów i karnetów będzie musiał uzupełnić z własnej kieszeni. A że ta kieszeń wydaje się mieć dno – pokazał artykuł Łukasza Olkowicza o zaległościach w warszawskim klubie.

Potencjał Legii wciąż jest szalony, możliwości niemal nieograniczone. W przeciwieństwie do możliwości Dariusza Mioduskiego. Zarówno jeśli chodzi o możliwości finansowe, jak i – przede wszystkim – możliwości menedżerskie.