Druga łyżka dziegciu w katalońskiej beczce miodu

Robert Lewandowski
Obserwuj nas w
Pressfocus Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Nawet fani Interu Mediolan przed spotkaniem z FC Barceloną pełni byli obaw o rezultat wtorkowego spotkania. Ten o dziwo okazał się korzystny dla gospodarzy. Duża w tym niestety rola sędziego. Nie po raz pierwszy arbiter wyrósł w tym sezonie na jednego z największych “gwiazdorów” spotkania, tym razem krzywdząc gości kilkukrotnie. Nie zmienia to jednak faktu, że ekipa Xaviego zaprezentowała się mizernie i zaczyna mieć coraz większe problemy w fazie grupowej Ligi Mistrzów.

  • FC Barcelona przegrała z Interem Mediolan w trzecim meczu fazy grupowej Ligi Mistrzów
  • Duma Katalonii rozegrała słaby mecz, jednak nie pomogły jej również decyzje sędziowskie
  • Po trzech spotkaniach Blaugrana ma tylko trzy punkty na koncie i coraz trudniejszą sytuację w grupie

Lewandowski synonimem Barcy nawet w Rzymie

Spotkanie Interu Mediolan z FC Barceloną miałem okazję oglądać w wyjątkowych okolicznościach, gdyż w tym czasie przebywałem akurat ze swoją drugą połówką na wakacjach w Rzymie. Choć areną zmagań miało być miasto oddalone ode mnie o blisko 600 kilometrów, w Wiecznym Mieście na terenie naszego ośrodka wypoczynkowego dało się odczuć napięcie przed tym arcytrudnym dla Nerazzurrich spotkaniem. Nie ma się czemu dziwić, Inter przystępował do niego w charakterze drużyny w dołku, której piłkarze stopniowo zatracali pewność siebie wraz z kolejnymi porażkami ligowymi. Media, pod wpływem wymagającej nad wyraz opinii publicznej, przebąkiwały już nawet o możliwym zwolnieniu Simone Inzaghiego, w razie ewentualnej porażki. 

Kiedy Barcelona ostatni raz gościła na San Siro, grając w mocno rezerwowym składzie pokonała gospodarzy 2:1. Obrazkiem z tamtego spotkania był pogrążony w drzemce Ernesto Valverde, który według złośliwych kibiców nie martwił się nawet przez chwilę o to, że jego zespół mógłby z Mediolanu przywieźć mniej niż trzy punkty. Od tamtej pory minęły niemal trzy lata, a choć na ławce trenerskiej zamiast sympatycznego Hiszpana zasiada już Xavi, nastroje wśród członków Dumy Katalonii były podobne jak wówczas. Zespół zdaje się rozwijać z każdym kolejnym meczem, a do tego może się pochwalić najlepszą defensywą wśród wszystkich zespołów z topowych lig europejskich. 

Świadomość siły Blaugrany przed tym spotkaniem mieli kibice, z którymi miałem okazję uciąć sobie przed pierwszym gwizdkiem arbitra pogawędkę. Chwała bogu, że obsługa hotelowa zobligowana jest do znajomości języka angielskiego, bo w przeciwnym wypadku nasz small talk zakończyłby się pewnie na krótkim monologu ze strony mojego interlokutora i potakiwaniu głową z delikatnie błąkającym się po twarzy uśmiechem z mojej strony.

– Obawiam się, że Inter ma dzisiaj małe szanse na zwycięstwo. Barcelona jest teraz bardzo silna, a to wszystko dzięki Robertowi Lewandowskiemu. On jest serio niesamowity. W naszym kraju też sporo się o nim mówi – usłyszałem od jednego z fanów Interu Mediolan.

– Remis byłby dzisiaj naprawdę dobrym wynikiem, bez Brozovicia środek pola Interu wygląda słabo – dodał inny fan Nerazzurrich. 

We wtorkowy wieczór pesymizm Włochów nie znalazł jednak uzasadnienia na boisku.

Xavi powinien uderzyć się w pierś

Piłka nożna jest dyscypliną, w której wygrywa zespół, który popełnił mniej błędów. Tak się składa, że we wtorek Xavi popełnił ich zbyt dużo, żeby Barcelona mogła sięgnąć po punkty. Nietrafiony pomysł z ustawieniem biernego na lewej stronie boiska Raphinhy i pozostawienie na ławce Alejandro Balde kosztem poruszającego się jak wóz z węglem Marcosa Alonso obciążają konto trenera Dumy Katalonii. Mimo ewidentnego braku chemii między piłkarzami na lewej flance, dopiero po upływie 55 minut szkoleniowiec zdecydował się zamienić Dembele i Raphinhę miejscami. Było to o wiele za późno. 

W ubiegłym sezonie Barca miała ogromny problem z zespołami, które mając korzystny rezultat stawiały przed polem karnym autobus. To jeden z problemów, który wciąż nie został przez sztab szkoleniowy rozwiązany. Włosi we wtorek wykorzystali umiejętność gry w defensywie, którą zespoły z Italii do perfekcji opanowały przez ostatnie dziesiątki lat. Można odnieść wrażenie, że w ostatnich 30 minutach meczu na San Siro, piłkarzom Interu usunięto z kontrolerów guziki odpowiedzialne za cokolwiek innego, aniżeli wybicia i wślizgi. Przez tak szczelną defensywę problem z przebiciem się miałaby nawet hybryda Zlatana Ibrahimovicia i Leo Messiego. 

Podczas pomeczowej konferencji swojego rozczarowania nie krył Xavi, który podkreślił, jak istotne dla jego drużyny będą najbliższe mecze w Lidze Mistrzów.

– Musimy być dziś krytyczni wobec siebie po tym meczu. Zostały nam obecnie trzy finały w Lidze Mistrzów. Musimy zacząć grać z większą intensywnością – stwierdził podczas konferencji prasowej po meczu. 

No cóż. Mądry Hiszpan po szkodzie. 

Musimy wreszcie porozmawiać o VARZE

Chciałbym wyrazić to, jak bardzo jest mi przykro, że po kolejnym meczu na najwyższym europejskim poziomie, zamiast o jakości gry obu ekip więcej w mediach będzie mówiło się na temat sędziowania. Odbiorcy futbolu powinni cieszyć się boiskowymi wydarzeniami, na straży których, zgodnie z regulaminem, winien stać arbiter. Slavko Vincic niestety nie udźwignął ciężaru tego spotkania i nie bójmy się tego powiedzieć, w skandaliczny sposób wypaczył jego wynik. Pomijając wątpliwe decyzje odnośnie do poszczególnych fauli, to jest nieistotne. Słoweniec jak przystało na sędziego miał podjąć właściwe decyzje w trzech newralgicznych momentach tegoż spotkania. I w dwóch z nich dał najzwyczajniej w świecie ciała. 

Ile jeszcze razy będzie toczona dyskusja na temat interpretacji zagrań ręką? Ile błędnych decyzji sędziowskich, które decydują o losach spotkania musi zostać podjętych, by wreszcie raz na zawsze zaprowadzony został porządek w zasadach?

Decyzje Slavko Vincicia w przypadku braku uznania prawidłowej przez FC Barcelonę zdobytej bramki, jak również niepodytkowaniu rzutu karnego po ewidentnym zagraniu ręką Denzela Dumfriesa zakrawają o kryminał i w tej sytuacji nie widzę innego rozwiązania, jak odsunięcie sędziego od prowadzenia meczów. Retoryka medialna w tym przypadku była jedna – Blaugranie należał się rzut karny. Koniec kropka. Najlepszym do tego komentarzem jest wyraz twarzy Simone Inzaghiego, a także konsternacja wśród Włochów, z którymi miałem okazję to spotkanie oglądać. Oni to widzieli, ja to widziałem, miliony kibiców przed telewizorami również. Sędzia dysponujący kilkudziesięcioma monitorami i powtórkami w jakości 4K już nie.

W ramach ciekawostki dziennikarze stacji Cadena SER przekazali, że tego wieczoru za VAR odpowiedzialny był ten sam sędzia, który nie widział rzutu karnego na Ousmanie Dembele w meczu z Bayernem Monachium. Śmierdzi to już jednak mocno teoriami spiskowymi, których nad wyraz nie lubię, dlatego tak to tylko tutaj zostawię.

Robert w mediolańskiej samotni

Kibice Azulgrany w tym sezonie prawdopodobnie nie widzieli jeszcze tak osamotnionego i bezradnego Roberta Lewandowskiego, jak w meczu z Interem. Polak pozbawiony piłek od kolegów niewiele mógł wskórać samemu, choć w kilku sytuacjach od napastnika jego klasy można było wymagać jednak nieco więcej. 34-latek na dobrą sprawę nie zapisał się w pomeczowych statystykach nawet jednym zagraniem, a jego mimika twarzy wyrażała rezygnację. 

To pierwszy policzek dla cules. Lewandowski to nie Leo Messi. 34-latek nie weźmie w krytycznym momencie sam za rozgrywanie akcji i nie popędzi z animuszem na bramkę rywali, gdyż jest napastnikiem o zupełnie innej charakterystyce. Robert żyje z podań, a takowych w starciu z Nerazzurri nie otrzymał. 

Rozwodzić się nad porażką Barcelona nie ma czasu, bo już w niedzielę czeka ją mecz z Celtą Vigo, a na horyzoncie majaczy zbliżające się El Clasico. Biorąc pod uwagę uraz Andreasa Christensena, bardzo prawdopodobne, że na starcie z Realem Madryt Xavi będzie miał tylko dwóch zdrowych stoperów. To pesymistyczna wizja, alternatywny wszechświat, w którym dotychczasowe wygrane zaczynają się jawić jako pozbawione wartości wygrane z ogórkami La Liga, podczas gdy to dopiero wymagający październik na poważnie zweryfikuje FC Barcelonę. 

Jako urodzony optymista wolałbym tak daleko w przyszłość mimo wszystko nie wybiegać, a zamiast tego trzymać kciuki za rychły powrót do zdrowia Julesa Kounde. Mam jakieś takie wrażenie, że z Francuzem na wymagający terminarz, jeśli nie przez okulary, to można rzucić okiem chociaż przez różowy monokl.

Przeczytaj też: Trudny mecz Lewandowskiego. “Został wyłączony”

Komentarze