Czy leci z nami pilot?

Kibice Legii na stadionie wypełnionym w 50 proc.
Obserwuj nas w
fot. PressFocus Na zdjęciu: Kibice Legii na stadionie wypełnionym w 50 proc.

Dobrych menedżerów nie poznaje się w czasach obfitych, a w kryzysie. Nie wiem, czy uda się dokończyć piłkarskie rozgrywki, ale jeśli nie, nie będę miał wątpliwości, że stało się to wbrew osobom decyzyjnym w Ekstraklasie, a nie przez ich działania. Gdyby tylko na wyższych stanowiskach też byli fachowcy…

Czytaj dalej…

  • Jeśli decyzją rządu nie zostanie zawieszona możliwość gry w Ekstraklasie, raczej nie ma ryzyka, by sezon nie został dokończony
  • Obserwujemy jednak tyle irracjonalnych decyzji ze strony władz, że właściwie każdy scenariusz wydaje się być realny
  • Możliwość wypełnienia stadionów w 50 proc., mimo że w każdym innych krajach podchodzono do tej kwestii z ogromną (i – jak widać – uzasadnioną) ostrożnością oraz kompletnie niezrozumiała decyzja o zniszczeniu branży fitness każe zadać pytanie: czy leci z nami pilot?

Mam wrażenie, że pisze się o tym bardzo mało. A warto docenić, że przy blisko dziesięciu tysiącach zakażeń dziennie Ekstraklasa wciąż gra i o integralność rozgrywek właściwie nie trzeba się martwić. Polska jako jeden z pierwszych krajów w Europie wypracowała protokół ligowy, który ma ręce i nogi, sprawia, że przesunięcia w terminarzu są minimalne i powstają tylko wtedy, gdy jest konieczność. Wszystko ma ręce i nogi, właściwie trudno mieć obawy, że bez odgórnej decyzji o zawieszeniu rozgrywek, nie uda się ich dokończyć. Ciekawe, że koronawirus też niekoniecznie wpływa na wyniki. Wisła Kraków i Warta Poznań dopiero miały przekładane mecze ze względu na zakażenia w zespole, nie skompletowały nawet ławki rezerwowych, a i tak po powrocie na boisko wygrały wyjazdowe spotkania. Podobnie jak Pogoń Szczecin, w której pozytywne przypadki liczono w dziesiątkach, a z zawodników, którzy wirusa przechodzili z bolesnymi objawami dałoby się zestawić całą jedenastkę.

Chciałem napisać ten tekst, by docenić pracę władz Ekstraklasy, bo jak patrzę na działania na wyższych szczeblach, dostaję (niewirusowej) gorączki. Liczba absurdów, dotykających także piłki nożnej, jest tak ogromna, że – parafrazując – można by nimi piekło wybrukować. Już nawet nie mówię o takich niusansach, że przy dziesięciu tysiącach zakażeń dziennie, niższe klasy grają w najlepsze, podczas gdy jeszcze niedawno przy stu odwoływano wszystkie ligi od trzeciej w dół. Bo dużo ważniejsze rzeczy totalnie się nie spinają.

Głośno było o tym, jaką falę zniszczenia wywołało wpuszczenie kibiców na mecz Atalanty Bergamo z Valencią w Lidze Mistrzów. W drugiej części Europy angielskie media pisały, że mecz Liverpoolu z Atletico przy pełnych trybunach był pośrednią przyczyną zgonu ponad 40 osób. Fachowcy alarmowali, było jasne, że wypełnianie stadionów jest ryzykowne. 25 proc. zajętych krzesełek – mimo wielu wątpliwości (bo przecież na obiekt trzeba wejść, nad tłumem przy bramkach trudno zapanować) wyglądało jeszcze na salomonowe rozwiązanie pozwalające i na względną kontrolę, i na jakąkolwiek oprawę widowisk, ale lipcowa decyzja Rady Ministrów o rozszerzeniu tego ograniczenia do 50 proc. każe dziś zadać pytanie – czy leciał wtedy z nami pilot? W Niemczech z jakichś przyczyn liczby widzów na stadionach są bardzo mocno ograniczone (na 80-tysięcznik Borussii Dortmund wejść mogło znacznie mniej kibiców, niż jeszcze niedawno w Polsce na 30-tysięczniki Wisły i Legii), w Anglii są zamknięte, we Włoszech w najlepszym momencie zdecydowano się na wpuszczanie 1 tys. widzów, tylko u nas co drugie krzesełko wolne. Czyli – co drugie zajęte.

Spodziewam się, że skoro od teraz wszystkie stadiony są zamknięte, ktoś uznał, że gdzieś popełniono błąd i jednak 50 proc. to było trochę za dużo (bo gdyby to nie był błąd, po co byłoby to dziś zmieniać?). Gorzej, że staramy się niektóre błędy naprawiać na oślep. Bo komuś coś zaczęło się wydawać.

Zamykanie stadionów trudno krytykować. To miejsca, gdzie o przestrzeganie reżimu sanitarnego niełatwo, zresztą – jak widać dwa akapity wyżej – bywały one już ogniskami koronawirusa. Ale podciąganie pod to wszystko basenów i siłowni?

Włoski minister sportu Vincenzo Spadafora mówił wczoraj tak: Nie zamykamy tych placówek. Musimy myśleć o właścicielach i ludziach, którzy tam chodzą dla utrzymania równowagi psychicznej. Poza tym nie było żadnego wybuchu epidemii w związku z indywidualnym treningiem w kontrolowanych miejscach. Gorzej byłoby wpychać tysiące entuzjastów sportu i młodych ludzi do miejskich parków, niż pozwolić im ćwiczyć w miejscach, które przestrzegają zasad i protokołów.

W Polsce minister zdrowia dla odmiany pisze na Twitterze o “przerażającym egoiźmie” właścicieli siłowni, którzy nie chcą na rynku wyzionąć ducha. Mnie bardziej przeraża to, jak irracjonalne decyzje podejmuje się na górze. Strach mnie oblatuje, gdy pomyślę, jak dziś wyglądałby protokół Ekstraklasy, gdyby oddać go w ręce wyższych władz.

Komentarze