- Wisła próbuje wszystkiego, ale efekt jest zawsze ten sam – brak awansu do Ekstraklasy
- Tym razem może to jeszcze więcej kosztować, bo bolesna rewolucja jawi się jako całkiem realny scenariusz
- W meczu z Miedzią było sporo pecha, natomiast wszystkie zdarzenia doprowadzające do tego, że trzeba było liczyć na jego uniknięcie – losowe już nie są
Wisła Kraków. Czwarty sezon w Betclic 1. Lidze
Wisła Kraków też niedługo będzie mieć swoje siedem lat. W styczniu tyle minie od akcji ratunkowej, która najpierw wyzwoliła klub z rąk okradającego go kibolstwa, a później zapewniła ciągłość bytu. Każda chłodno myśląca osoba wiedziała jednak, że w raz ze stawianiem Wisły na nogi, czekają ją czasy dalekie od tych z początku wieku. Ale że aż tak dalekie – tego przewidzieć się nie dało. W poprzednim sezonie Biała Gwiazda pobiła rekord – nigdy wcześniej nie skończyła rozgrywek na gorszym miejscu. W przyszłym pobije kolejny – pierwszy raz zagra poza najwyższą ligą cztery lata z rzędu.
Mecz z Miedzią Legnica był pechowy, tak jak pechowy może być jeden mecz. Cały wielomiesięczny, czy nawet wieloletni okres, który doprowadził, że o dalszym bycie klubu decydowało, czy piłka odbije się od właściwej strony słupka – pechem już nie był. Proces bylejakości trwa i właściwie nie wiadomo, w czym upatrywać szans na jego przerwanie. Można odnieść wrażenie, że Wisła w tych latach próbowała już wszystkiego: opcji z dyrektorem sportowym, bez dyrektora, z innym dyrektorem, z trenerem-legendą, trenerem-komputerowcem, trenerem nie znającym 1. ligi, trenerem znającym 1. ligę (i robiącym z niej awanse), trenerem, który w roli tymczasowego szkoleniowca robił wyniki, że głowa mała. Ten ostatni zostanie na kolejny rok, pytanie tylko, czy będzie w stanie włączyć się do walki o awans z wątpliwymi narzędziami. Wisła, z którą – było, nie było – w tabeli rundy wiosennej zrobił drugie miejsce, zatem trend był dobry, znów przestanie istnieć. A przynajmniej w znaczącym wymiarze. Gdyby wymienić piłkarzy, którzy na pewno zostaną – wyjdzie garstka. Dużej części kończą się kontrakty lub wypożyczenia (Alfaro, Łasicki, Colley, Jaroch, Cziczkan, Igbekeme, Kiakos, Szot, Baena, Gogół), dwóch kolejnych ma sezon z głowy ze względu na kontuzje (Mikulec, Uryga), o innych Wisła będzie musiała pomyśleć w kontekście sprzedaży, by łatać dziurę finansową, której nie załatają znów pieniądze z Ekstraklasy (zwłaszcza Rodado).
Zobacz także: Polskie ligi wzorem dla innych. „Zazdroszczą nam” (VIDEO)
W Wiśle stałą jest tylko zmiana – poza tą najważniejszą, ligową, która nie następuje. Dziś, aby mieć w drużynie status weterana, wystarczy być w niej przez dwa lata. Jeśli na wynik końcowy – zatem też na to, czy o udanym/nieudanym sezonie decyduje strzał w poprzeczkę – składają się detale, to ciągła przebudowa jest jednym z najważniejszych. Mariusz Jop jest najwidoczniej świadomy, jak lepiona będzie ta drużyna na kolejne rozgrywki, bo na pomeczowej konferencji po Miedzi unikał jednoznacznej deklaracji, że ponownie stanie na jej czele.
Wisła od chwili wyzwolenia w 2019 roku, w każdym kolejnym sezonie notuje gorszy wynik niż w poprzednim. Aż do teraz, bo jednak czwarte miejsce w 1. lidze jest lepsze od dziesiątego, natomiast nie sądzę, by znalazł się choć jeden kibic, który na myśl o tym się uśmiecha. Ambitnymi ruchami, drogą kadrą, jak ognia próbuje uniknąć popadnięcia w przeciętność, choć tkwi w niej już od lat. I coraz mniej chyba może liczyć na to, że niesamowitym zrządzeniem losu „gorzej” przełoży się na „lepiej”, bo właśnie kończymy pierwszy od lat sezon 1. ligi, po którym awansu nie zaliczy żadna drużyna spoza grona tych, których awans byłby niespodzianką.
A Wisła dotarła chyba do miejsca, w którym śmiało można się zastanawiać, czy jej awans za rok taką by nie był.
Komentarze