Mecze otwarcia: horror Polaka, szansa dla rywala

Grzegorz Krychowiak oglądający czerwoną kartkę w meczu ze Słowacją
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Grzegorz Krychowiak oglądający czerwoną kartkę w meczu ze Słowacją

Idę o zakład, że widząc zestawienie wyrażeń “mecz otwarcia” i “reprezentacja Polski”, w głowach dodajecie sobie “mecz o wszystko, mecz o honor”. Spotkania otwierające wielkie turnieje, poza jednym wyjątkiem, kojarzą się nam w XXI wieku jednoznacznie źle. Tak to jednak jest, że pech jednych jest szczęściem drugich i często niżej notowani rywale dzięki pokonaniu Biało-czerwonych osiągali wyniki ponad stan.

  • Trwające Euro 2020 to siódma wielka impreza w XXI wieku, na którą zakwalifikowała się reprezentacja Polski
  • W aż pięciu z nich rozpoczynaliśmy turnieje od porażki, a na Euro 2012 niespodziewanie zremisowaliśmy z Grecją
  • Zwykle pogromcy Biało-czerwonych notowali później wyniki ponad własne możliwości

Reprezentacja Polski i mecz otwarcia – toksyczny związek

Trzeba przyznać, że, generalnie rzecz biorąc, Polacy nie mieli powodów do narzekania w kwestii losowania grupowych rywali na wielkich turniejach w XXI wieku. Zwykle, więc, schemat prezentuje się tak, że dostajemy w pierwszym meczu przeciwnika z tej samej lub nawet niższej półki, a co za tym idzie, kibice dodają już na starcie trzy punkty. Później przychodzi wielkie rozczarowanie. A przy następnej okazji schemat powtarza się.

W obecnym wieku Biało-czerwoni zdołali awansować na sześć wielkich imprez, a do tego byli współgospodarzami Euro 2012, przez co miejsce wśród finalistów mieli zagwarantowane. Na te siedem turniejów, ze wspomnianego schematu wyłamują się dwa mecze otwarcia. W trakcie mistrzostw Europy w Austrii i Szwajcarii na dzień dobry otrzymaliśmy dwa ciosy od reprezentacji Niemiec – a konkretnie od Lukasa Podolskiego – i było pozamiatane. Wiadomo, były marzenia o urwaniu punktów Die Mannschaft, ale porażka sensacją nie była. Inna sprawa, że późniejsza postawa na turnieju również przyprawiła kibiców o długie godziny chlipania w kącie.

Druga ze wspomnianych imprez to Euro 2016, którego przebieg wszyscy pamiętamy. Arek Milik dał nam zwycięstwo nad Irlandią i od razu na turniej patrzyło się inaczej, jak przez różowe okulary. Na boiskach we Francji dotarliśmy do ćwierćfinału, gdzie odpadliśmy po rzutach karnych z późniejszymi mistrzami kontynentu, Portugalczykami. Obawiam się, że na długie lata może to pozostać największym sukcesem polskich piłkarzy w nowoczesnej historii.

Szansa jednych kosztem drugich

Pozostałe pięć turniejów rozpoczęliśmy od bolesnych i – mimo wszystko – niespodziewanych rezultatów. W minionych czterech nie zdołaliśmy się już podnieść po takich ciosach. Czy na Euro 2020 to się uda? Jak mówi klasyk, “nie wiem, ale się domyślam”.

Co ciekawe, jednak, zwykle pogromcy Biało-czerwonych, dzięki rozpoczęciu turnieju od miłej niespodzianki, dochodzili dalej, niż mogli oczekiwać.

Przegrana walka ze “ścianami” – 2002 rok

Mistrzostwa świata w Korei i Japonii – to był dopiero turniej! Dla Polaków był to powrót na wielką scenę po szesnastu latach, więc i oczekiwania były wysokie. Zwłaszcza, że Emmanuel Olisadebe i spółka nad wyraz dobrze poradzili sobie w eliminacjach.

Po starciu z gospodarzami z Korei Południowej kibice zostali zmuszeni do szybkiego zrewidowania poglądów. Zasłużona – i przez to bolesna – porażka 0:2 pokazała, że Polakom daleko jeszcze do światowej elity. Nasi rywale byli w tym turnieju, jakby to delikatnie ująć, wspierani przez “ściany”, a i sędziowie nie stronili od pomocy. Jeżeli nie wierzycie, spytajcie jakiegokolwiek Hiszpana o przebieg ćwierćfinału pomiędzy La Roją, a Koreą Południową właśnie. O ile nie boicie się usłyszeć wulgarnej wiązanki albo ciosu w twarz. Tym bardziej boli fakt, że to z Polakami Azjaci zanotowali najbardziej zasłużone zwycięstwo, mimo że – wbrew wszelkim przewidywaniom i logice – dotarli aż do półfinału, gdzie ulegli reprezentacji Niemiec, a następnie przegrali mecz o trzecie miejsce z Turcją.

“Ale że Dudka nie wzięli?” – 2006 rok

Na kolejnym mundialu miało być już zupełnie inaczej. Nasza kadra – pomimo wszelkich kontrowersji z pozostawieniem przez Pawła Janasa graczy pokroju Jerzego Dudka w kraju – była mocniejsza, a hierarchia w grupie wydawała się z góry założona. Porażka z Niemcami była wkalkulowana w straty, ale nikt (lub prawie nikt) nie spodziewał się oporu ze strony “kopciuszków” pokroju Ekwadoru czy Kostaryki.

I kibice mieli rację! Połowicznie, ale jednak. Porażka z Niemcami? Jak najbardziej. Pokonanie Kostaryki? Odhaczone. Pomylili się jednak w kwestii meczu najważniejszego. Meczu otwarcia.

Ekwador, dla którego mundial w Niemczech był drugą tego typu imprezą w historii, zabiegał jednak kadrę Janasa. To na tym turnieju świat poznał Antonio Valencię, który, co prawda bramki przeciw Polakom nie zrobił, ale nieustannie sprawiał problemy naszym defensorom. Triumf nad Biało-czerwonymi oznaczał dla La Tricolor pole position w walce o drugie miejsce w grupie i Latynosi tej okazji nie zmarnowali. Rozbili Kostarykę i “planowo” otrzymali łomot od gospodarzy, dzięki czemu awansowali do 1/8 finału. Tam nieznacznie polegli z Anglią (0:1), ale do dziś jest to najlepszy wynik, jaki zanotowali Ekwadorczycy w historii swoich występów na mundialach.

Najboleśniejsze zetknięcie się z rzeczywistością – 2012 rok

Nieraz można znaleźć naprawdę racjonalne wymówki tłumaczące porażki Biało-czerwonych na wielkich turniejach. Euro 2012 to jednak bodaj największa zadra na sercu większości kibiców. Co najważniejsze – graliśmy u siebie. Po raz pierwszy w historii Polska – wraz z Ukrainą – zorganizowała turniej piłkarski tak wielkiej rangi. Po drugie, nie sposób – zarówno wówczas, jak i dziś – wyobrazić sobie łatwiejszej grupy z perspektywami do awansu. Ominęły nas “Anglie i Portugalie”, a zamiast tego rywalizować mieliśmy z Grekami, Rosjanami i Czechami. Co może pójść nie tak?

Robert Lewandowski szybko otworzył wynik w meczu z Grecją, po czym… Franciszek Smuda nakazał schowanie się za podwójną gardą. W efekcie goście czuli się pewniej wraz z każdą kolejną minutą i nie przeszkodziła im nawet czerwona kartka dla Sokratisa. Po zmianie stron zdołali wyrównać, a później rozpoczął się też – trwający, niestety, do dzisiaj – horror Wojciecha Szczęsnego związany z wielkimi turniejami. W tamtym meczu polski golkiper zobaczył czerwoną kartkę, a bohaterem został Przemysław Tytoń, broniąc rzut karny, sprokurowany przez swojego rywala w walce o wyjściowy skład.

Po remisie z Grecją udało nam się jeszcze urwać punkty Rosjanom, po czym przegraliśmy z Czechami, kończąc Euro u siebie na ostatnim miejscu w grupie z dorobkiem dwóch oczek. Grecy, zaś awansowali z drugiego miejsca i w ćwierćfinale z otwartą przyłbicą zmierzyli się z Niemcami, przegrywając zasłużenie, acz honorowo 2:4.

Bardzo zimny prysznic – 2018 rok

Jeżeli w grupie na mistrzostwach świata dostajesz Kolumbię, Senegal i Japonię, to przy sporej dozie zdrowego rozsądku każdy polski kibic wiedział, że graczy Nawałki czeka niełatwe, acz wykonalne zadanie awansu do fazy pucharowej. Biało-czerwoni mieli za sobą fantastyczne Euro 2016, ale przed samym mundialem wszystko zaczęło się sypać. Najważniejsi zawodnicy byli kontuzjowani lub bez formy, a selekcjoner kombinował – zarówno z formacjami, jak i personaliami.

Robert Lewandowski wyprowadza drużynę na mecz z Senegalem. Nikt jeszcze nie wiedział, jak źle potoczy się dla nas to spotkanie.
fot. PressFocus

Pojedynek z Senegalem obnażył wszelkie braki Polaków, z których największym było przygotowanie fizyczne. Afrykańczycy, spośród których większość występowała w Premier League czy Bundeslidze, nie dała nam ani chwili wytchnienia. Momentem, który zapamiętał z tego spotkania każdy polski kibic jest zapewne źle wyliczone wyjście z bramki Wojciecha Szczęsnego, kosztujące nas bramkę. Ale tego dnia nie wygralibyśmy tego meczu, choćbyśmy mogli rozpoczynać go od nowa, jak w grze wideo, dziesięć razy. Nie zdołaliśmy postawić się Afrykańczykom.

Dla nich, akurat, triumf nad Biało-czerwonymi okazał się ostatecznie mało wartościowy. Zdołali jeszcze zremisować z Japonią, ale to Azjaci awansowali dalej. Chyba wszyscy pamiętamy tę karykaturę normalnego spotkania trzeciej rundy fazy grupowej pomiędzy naszymi Orłami, a Niebieskimi Samurajami. Prowadziliśmy po golu Jana Bednarka, a Japończykom awans dawała nawet niewysoka porażka, w efekcie czego ostatni fragment meczu rozgrywany był bez śladu ducha sportu.

Zespół z Azji przegrał w kolejnej rundzie, odpadając w sposób honorowy z Belgią po wyniku 2:3.

Słowacy skuteczniejsi niż klubowi giganci Europy – 2021 rok

Ten, humorystyczny, rzecz jasna, nagłówek, odnosi się do słów Ondreja Dudy po starciu Polaków ze Słowacją. Powiedział, że jego kadra wygrała, bo zdołała zneutralizować Roberta Lewandowskiego. Patrząc na dokonania Lewego w ciągu ostatnich kilku sezonów w Bayernie – sztuka to nie lada. A jednak, kadra, w której znaleźć możemy obecnych lub byłych graczy Ekstraklasy, nie tylko rozpoczęła turniej od zwycięstwa, ale i objęła fotel lidera w wyniku remisu Hiszpanów ze Szwecją. Czy Słowacy na Euro 2020 podzielą los Korei z 2002 roku, czy raczej Senegalu – trudno powiedzieć. Szanse mają spore, zwłaszcza, że awansować dalej można teraz również z trzeciego miejsca.

Komentarze