Wczoraj Zambia, dziś Rzeszów. “Gdy powiedziałem, że odchodzę, nie byli szczęśliwi”

Sławomir Cisakowski to piłkarski obieżyświat. Był w Anglii, USA, Hiszpanii potem kilka lat spędził w Polsce, by podjąć wyzwanie w Zambii. W tym ostatnim kraju o mały włos, a awansowałby na najwyższy poziom rozgrywkowy. Ostatecznie jednak ta sztuka się nie udała, a on sam uznał, że czas wrócić do ojczyzny, gdzie będzie pracował w Stali Rzeszów. Jak to się stało, że trafił do Afryki? Z czym miał największe problemy na Czarnym Lądzie? Kto kopał pod nim dołki? Czy uważa, że praca w egzotycznych państwach to dobry sposób na życie?

Obserwuj nas w
Na zdjęciu:

Ponad 24 godziny w jedną stronę

Gdy umawialiśmy się na wywiad, pisałeś mi, że miałeś ciekawą przygodę związaną z podróżą na mecz wyjazdowy. Opowiedz o niej.

To był mecz w Mpulungu, które leży aż nad Jeziorem Tanganika. Sama podróż autokarem na ten mecz trwa 17 godzin. Na nasze nieszczęście mniej więcej w połowie drogi mieliśmy awarię. Kierowcy próbowali go naprawić, ale nie udało się. Oni tam zostali, a my zaczęliśmy organizować sobie transport zastępczy. To był czwartek. Wyjechaliśmy około 3, żeby późnym wieczorem być na miejscu. Na piątek planowaliśmy aklimatyzację, a w sobotę był mecz. Ale wieczorem w czwartek dopiero połowę trasy mieliśmy za sobą. Udało się znaleźć drugi autokar. Po 7 kolejnych godzinach jazdy zajechaliśmy na stację benzynową i tam… znów awaria. Była 2-3 w nocy. Kierownik poszedł na przystanek i dowiedzieli się, że o 4 czwartek zaczynają kursować stamtąd autobusy. Dopiero o 7 rano byliśmy na miejscu. To nie koniec, bo po meczu zostaliśmy w Mpulungu z myślą, że wyjedziemy kolejnego dnia rankiem. I rzeczywiście wyruszyliśmy skoro świt. Dotarliśmy do miejsca, gdzie ten drugi bus się zepsuł. Stamtąd pojechaliśmy do miejsca awarii pierwszego takim małym busikiem. Siedzieliśmy tam ściśnięci jak sardynki. Ale tam okazało się, że nie udało się go naprawić. Czekaliśmy kilkanaście godzin i wyjechaliśmy o 18-19. Dopiero w poniedziałek wróciliśmy do Lusaki. W jedną stronę 24-godzinna podróż i z powrotem jeszcze dłużej.

Afryka uczy cierpliwości.

Tak, tutaj wszyscy mają na wszystko czas. Tu, planując podróż, trzeba wliczyć np. awarie.

“Poprzeczkę postawiłem wysoko”

Pracujesz w klubie City of Lusaka. Powiedz coś więcej o nim. Chyba nie jest to bardzo popularna ekipa w Zambii? Nawet w internecie trudno znaleźć wyniki i inne aktualne informacje.

Klub jest bardzo znany w kraju. Jeśli chodzi o brak informacji w internecie, to niestety większość tutejszych klubów tak ma. Raczej nie posiadają stron internetowych i wszystko odbywa się w social mediach. Jeszcze w wielu aspektach „nie dojeżdżają”. Zazwyczaj przepływ danych polega na udostępnianiu informacji przez dziennikarzy w mediach społecznościowych. Z kolei federacja następnego dnia po meczu rozsyła maile do klubów z wynikami i aktualną tablą. City of Lusaka nie jest największym klubem w Zambii, ale ma swoją historię. W latach 60. City zakontraktowało najdroższego na tamten czas zawodnika na świecie [Jackie Sewell, wcześniej gracz m.in. Aston Villi i Hull – red.]. Sięgnął nawet po mistrzostwo Zambii.

A wracając do popularności, nawet ostatnio, lecąc do RPA, pracownik lotniska zapytał mnie, co słychać w klubie. Innym razem policjant mnie zatrzymał, poprosił o prawo jazdy, a potem zagadnął o ostatni mecz, który akurat przegraliśmy. Mandatu ostatecznie nie dostałem.

A kwestia profesjonalizmu w klubie?

Liga jest całkowicie profesjonalna. Zawodnicy są na kontraktach, a trzy mecze w kolejce można obejrzeć w telewizji. Był trener bramkarzy, asystent, kitman i team manager. Choć oczywiście to nie jest europejski poziom organizacji, bo są pewne problemy.

Co zatem z dyscypliną boiskową? O afrykańskich piłkarzach panuje takie przekonanie, że trudno im trzymać się założeń trenera.

Mam pozytywne doświadczenia. Ja też jestem trenerem, który nie wymaga w 100% przestrzegania założeń taktycznych. Starałem się bardziej włożyć piłkarzy w pewne ramy i przy okazji zostawić im nieco miejsca na samodzielne decyzje oraz kreatywność. Poprzeczkę postawiłem im wysoko, ale bardzo mile zaskoczyłem się tym, że szybko złapali, o co mi chodzi. Jestem dumny z ich progresu i pracy, jaką włożyli w swoje obowiązki.

Właścicielem City of Lusaka jest włoski biznesmen Diego Casilli. Czy klub jest  postrzegany jako atrakcyjny dla zawodników? Na przykład pod względem finansowym albo jako dobre miejsce do wybicia się do lepszej ligi.

Klub ma dużą renomę i jest znany z tego, że zawodnik otrzyma na czas tyle, ile zawodnik ma zapisane w kontrakcie. Inne kluby obiecują więcej, ale niekoniecznie tyle wypłacają. Zostałem sprowadzony, by wypromować zawodników. I taki też cel – obok utrzymania się w lidze – postawiono przede mną. Dlatego młodzi zawodnicy grali dużo. Potem, gdy pojawiła się szansa na awans, trochę to się zmieniło. Nieco jestem zawiedziony, bo gdybyśmy od razu rozmawiali o promocji do wyższej ligi, to pewnie podjąłbym inne decyzje personalne. Ale nie ma co narzekać.

Jak wygląda kwestia trenowania młodzieży?

Bardzo mało klubów ma drużyny dziecięce. Zazwyczaj są organizowane nabory dla 13-, 14-latków grających gdzieś na ulicznych boiskach. Większość ekip ma 1-2 drużyny młodzieżowe, np. U-19 i U-17. Tak jest u nas. Problemem w zbudowaniu większych struktur jest brak odpowiedniej liczby boisk. Z drugiej strony tu dobry zawodnik mający np. 15 lat może zostać włączony do drużyny U-17, a 18-, 19-latek grać już w pierwszej drużynie. W tym sezonie u mnie zadebiutował 15-letni zawodnik. Wystąpił nawet w kilku meczach i dostał powołanie na Puchar Narodów Afryki U-20. Z kolei 17-latek przez cały sezon był podstawowym graczem. To także nasza siła. Klub jest atrakcyjny dla piłkarzy, bo oni widzą, że można dostać w nim szanse bez względu na wiek.

Czytaj więcej: “Tylko Bóg może mnie sądzić”. Rio Ferdinand, 15 milionów i fałszywe nawrócenie legendy

Jedyny Europejczyk

Byłeś jedynym Europejczykiem pracującym na profesjonalnym poziomie w Zambii. Jak jesteś postrzegany przez środowisko futbolowe w Zambii?

Bywało z tym różnie. Trener, którego zastąpiłem, miał dobre kontakty z kilkoma dziennikarzami i poprzez nich rozpuszczał negatywne i nieprawdziwe informacje na mój temat. Trochę to odczułem. W samym klubie jestem postrzegany bardzo pozytywnie, zarówno przez ludzi wewnątrz, jak i kibiców. Nawet po przegranych spotykałem się ze słowami otuchy. Ludzie mnie poznali i widzą, że jestem w stanie coś zmienić. Ci, co próbowali mnie zwalczać, opowiadali, że w Zambii są bardzo dobrzy trenerzy, że byłem tam niepotrzebny, że zabierałem pracę i niczego nie osiągnąłem. Ktoś może powiedzieć, że moje CV nie jest bardzo imponujące, ale nie jestem człowiekiem znikąd, który nigdzie nie pracował. Mam kompetencje i doświadczenie w klubach na wysokim poziomie. Kwestia perspektywy. Ostatnio bardzo pozytywny odbiór miały zorganizowane przez nas warsztaty dla trenerów. Uczestnicy podchodzili i mówili, że żaden zambijski trener nie podjąłby się tego, bo nie chciałby się podzielić swoją wiedzą.

Jednym z Twoich poprzedników na stanowisku trenera City of Lusaka był Isaac Chansa, legenda zambijskiej piłki.

Myśleli, że skoro Chansa był dobrym piłkarzem z doświadczeniem międzynarodowym, to będzie i dobrym trenerem. Pomylili się. Przejął zespół na miejscu premiowanym awansem, a skończył w środku tabeli. Nie znaczy to, że jest złym trenerem ale profesjonalny piłkarz niekoniecznie równa się dobry trener.

Jak pracowało ci się z zawodnikami zambijskimi? Czy miałeś problemy z wyegzekwowaniem od nich dyscypliny?

Mentalność jest taka, że na wszystko mają czas. Na początku wprowadziłem bardziej rygorystyczny regulamin i piłkarze musieli się do tego dostosować. Oczywiście nie dało się zmienić lat nawyków w ciągu jednego dnia, ale bardzo mocno poprawiliśmy ten aspekt. Przed moim przyjściem podobno zdarzały się nieobecności zawodników na treningach bez uprzedzenia. Różnie bywało z punktualnością, bo trening miał się zacząć o 9:00, a tak naprawdę ruszał o 9:45. Teraz jest lepiej, choć nie w 100%, bo sporadycznie ale zdarzają się spóźnienia.

Miewasz zapytania z innych klubów o piłkarzy City of Lusaka? Czy któryś z nich ma szansę przebić się do Europy?

Tak, jest 2 takich zawodników, którzy powinni dostać szansę sprawdzenia się w Europie i liczę, że tak się stanie. Są zapytania o nich, ale jeszcze nie ma konkretów. Jest też zainteresowanie zawodnikami klubu ze strony klubów pierwszoligowych w Zambii.

Powrót do Polski

Jesteś po ostatnim meczu sezonu. To spotkanie Wam nie wyszło przegraliście z dużo niżej notowaną drużyną.

Warunkiem awansu była nie tylko nasza wygrana, ale i strata punktów przez którąś z dwóch drużyn będących nad nami w tabeli. A to się nie wydarzyło, bo obie pewnie wygrały. Sędziowanie naszego spotkania było zadziwiająco słabe, ale winimy przede wszystkim siebie, bo mieliśmy sporo dobrych sytuacji i pomimo kiepskiego sędziowania powinniśmy ten mecz wygrać.

Ostatecznie nie udało Wam się awansować, a Ty zdecydowałeś się opuścić Zambię.

Miałem kontrakt do końca czerwca i w klubie chcieli, żebym został. Gdy poinformowałem ich, że odchodzę, nie byli szczęśliwi. Dostałem jednak ciekawą propozycję pracy jako asystent u trenera Marka Zuba w Stali Rzeszów. To dobry fachowiec z międzynarodowym doświadczeniem, więc zdecydowałem, że spróbuję. Przyjechałem do Rzeszowa i klub zrobił na mnie dobre wrażenie. Spotkałem tu fajnych ludzi, uzgodniliśmy warunki współpracy i zabieramy się za przygotowania do nowego sezonu. Pewnie, gdyby udało się awansować, to zostałbym w Zambii, by przyjąć wyzwanie walki w najwyższej lidze. Wyszło inaczej. Teraz jestem w Rzeszowie i jestem z tego zadowolony.

W Zambii nie palę za sobą mostów. Klub zaproponował w roli konsultanta. Miałbym umożliwiać najlepszym zawodnikom możliwość sprawdzenia się w europejskich warunkach. Niekoniecznie w Stali Rzeszów. Mam nadzieję, że dojdzie to do skutku. Ponadto, Zambijczycy poprosili mnie, bym kogoś polecił na swoje miejsce w celu kontynuacji projektu. To trener z RPA. To, moim zdaniem, najlepsza kandydatura, bo nie będzie miał problemów kulturowych.

Czytaj więcej: Janusz Dziedzic: zdarza się, że ktoś mnie oszuka

Chwile zwątpienia

Zapytam Cię o początki Twojego pobytu w Afryce. Miałeś trudności z aklimatyzacją?

Po raz pierwszy trafiłem do Zambii, gdy pracowałem w Legii. Może dlatego, że mieszkałem wcześniej w innych krajach, to nie miałem problemów z aklimatyzacją. Po 3 dniach czułem się jak u siebie, co nie oznacza, że nie miałem chwil zwątpienia i frustracji. Już na początku pobytu tutaj zaczęły piętrzyć się trudności. Pracy było mnóstwo i w pewnym momencie zacząłem myśleć, że nie dam rady. Czułem, że zderzyłem się ze ścianą. Byłem też dyrektorem sportowym w klubie, więc tych obowiązków miałem bardzo dużo. Krok po kroku, dzień po dniu i w końcu udało się wszystko ustabilizować.

O jakich trudnościach mówisz?

Przede wszystkim dezorganizacja na każdym szczeblu. Na przykład brakowało mi przepływu informacji. Nie było wiadomo, kto za co odpowiada. Bardzo frustrował mnie bałagan w dokumentach. Na 2 dni przed meczem jeszcze nasi zawodnicy nie byli zarejestrowani i nie mieli kontraktów podpisanych. Pracowaliśmy 16 godzin dziennie, żeby to wyprostować. Kolejnym problemem była mentalność niektórych osób. W klubie zastałem ludzi, którzy pracowali jeszcze z poprzednim szkoleniowcem. Bardzo szybko okazało się, że pewna grupa kopie pode mną dołki. Rozpowszechniali informacje, że się nie nadaję, kwestionowali moje decyzje. W pewnym momencie dowiedziałem się o tym i z dnia na dzień musiałem ich zwolnić. Zastąpiłem ich młodymi ludźmi z czystą kartą.

Bardzo mnie też wkurzało to, iż pracownicy nie mieli poczucia żadnej sprawczości. Oni uważali, że są tylko trybikiem w systemie i tak musi być, a oni sami nie mogą niczego zmienić. Pracowałem nad tym, by przekonać ich, że mają wpływ na klub i na samych zawodników. Niektórzy uwierzyli i zostali, do innych nie udało mi się trafić, więc musieli odejść. Nie jestem z tego dumny, ale nie mogłem pewnych rzeczy zaakceptować. Jak np. tego, że ktoś krytykuje obowiązek zrobienia analiz przedmeczowych. Podważał to, bo była to dla niego dodatkowa praca, a poza tym chciał zasiać w zawodnikach taką myśl, że analizy są niepotrzebne. Zresztą sami piłkarze mówili mi, że poprzedni trener dzwonił do nich i obiecywał, że jeśli będą słabo grali pod moją wodzą, to on załatwi im klub albo powołanie do kadry młodzieżowej.

Niewątpliwie bardzo pomogło mi to, że właściciel dał mi wolną rękę. Tylko on był nade mną. Prezes reprezentował klub w federacji i pomagał mi w wielu sprawach, ale to ja podejmowałem kluczowe decyzje.  

Wyjazd dzięki ambasadorowi

Jak to się stało, że w ogóle trafiłeś do Zambii?

Jak pracowałem w Legii pojawiła się możliwość wyjazdu do Zambii na kilka tygodni. Pomógł w tym ambasador Unii Europejskiej RP w Zambii pan Jacek Jankowski, który był inicjatorem całego projektu i zna się z Dariuszem Mioduskim, właścicielem Legii.

Na miejscu nawiązałem kilka kontaktów. Pierwszą propozycję pracy tutaj odrzuciłem, bo nie byłem zainteresowany. Ale potem ta oferta była kilkukrotnie ponawiana i w końcu zacząłem się zastanawiać. Jednak polscy trenerzy nie dostają często ofert pracy za granicą. Nawet na drugim poziomie w Zambii. W końcu pomyślałem, że to może być szansa na coś większego i zdecydowałem się.

Myślę, że praca w Afryce, w tych najlepszych klubach, nawet w pierwszej lidze zambijskiej, albo jeszcze lepiej – w RPA, to wcale nie byłaby zła opcja na przyszłość. Będąc w RPA, pojechałem do Durbanu i oglądałem mecz AmaZulu. Ładny stadion, 20 tysięcy widzów, a finansowo to spokojnie poziom Ekstraklasy. Możliwości jest wiele, ale muszę sobie odpowiedzieć na pytanie, czy prywatnie chcę związać się z Afryką, bo to jednak daleko od domu.

W Afryce byłeś sam?

Tak, mieszkałem już w kilku krajach, więc się tam odnajdywałem. W Zambii była piękna, słoneczna pogoda. Lusaka leży ponad tysiąc metrów nad poziomem morza, więc klimat jest tu łagodniejszy. Tak naprawdę cięższe upały są tylko we wrześniu i październiku. Dopóki tam nie zamieszkałem, nie wiedziałem, jak duży wpływ pogoda ma na samopoczucie. Teraz rozumiem, dlaczego Hiszpanie i Portugalczycy są tacy uśmiechnięci.

Czas w Afryce spędzałeś bardzo pracowicie. Gdy wymienialiśmy się wiadomościami, pisałeś mi, że jedziesz do Zimbabwe, a potem do RPA. W jakim celu byłeś w tych krajach?

To były wyprawy służbowe. W Zimbabwe mieszka pan Wiesław Grabowski, legendarny trener bardzo znany także w Zambii. Chciałem przekonać się, jaki jest poziom w tamtejszej lidze. Ostatecznie dwaj piłkarze z Zimbabwe przyjechali do nas na testy. Podobnie w RPA. Tam także pojechałem w celach skautingowych.

Od Evertonu do Legii

Jesteś człowiekiem, który nie boi się wyzwań.

Już się nie boję. Ale kiedyś bałem się. Gdy wyjechałem po raz pierwszy do Anglii, nie miałem tam żadnych kontaktów w piłce. Musiałem pracować fizycznie w magazynie,  i spać u znajomych na kanapie, mimo że miałem już doświadczenie pracy w Śląsku Wrocław, ukończony kurs UEFA A i dyplom studiów. Dałem sobie radę. Potem pojechałem do Stanów Zjednoczonych. Pracowałem tam dla dużej organizacji, która ściągała trenerów do klubów. Po jakimś czasie dostałem zaproszenie do akademii Evertonu w USA. Mieli tam taką politykę, że zatrudniali tylko trenerów z Europy. Przyjęli mnie i spędziłem tam 3,5 roku. Pracowałem jako trener oraz jako dyrektor ds. szkolenia. Dostałem też stypendium, dzięki któremu zrobiłem studia MBA na University of Bridgeport.

Miałem doświadczenia pracy w college’u, gdzie warunki do pracy i trenowania były na najwyższym poziomie. Chciałem jednak zrobić krok w kierunku piłki profesjonalnej. Dlatego pojechałem do Hiszpanii, gdzie wziąłem udział w 4-miesięcznym kursie organizowanym przez szkołę trenerów, który zresztą dał mi bardzo dużo, bo przerobiliśmy ogromną masę materiału i wiele się nauczyłem pod względem taktycznym i metodologii treningu. 

Po pobycie w Hiszpanii zacząłem szukać pracy i nadarzyła się okazja, by popracować w Wigrach Suwałki. Drużyna była wtedy na ostatnim miejscu w tabeli. Nie udało się uratować jej przed spadkiem, lecz trener Paweł Cretti, z którym pracowałem w Suwałkach, otrzymał propozycję objęcia Olimpii Grudziądz. Poszliśmy tam, ale po niecałych 3 miesiącach ofertę złożyła mi Legia Warszawa. Zdecydowałem się więc przenieść do stolicy. 

Ale zanim wyjechałeś do Anglii, pracowałeś na Dolnym Śląsku, w Twoich rodzinnych stronach.

Tak, najpierw pracowałem z dziećmi w Śląsku Wrocław. W międzyczasie dostałem propozycję trenowania klubu z mojego rodzinnego miasta, czyli Włókniarza Kudowa-Zdrój występującego wówczas w lidze okręgowej. To był bardzo pracowity okres. Bo byłem trenerem w Śląsku, robiłem studia we Wrocławiu oraz kurs UEFA A, no i co 3-4 razy w tygodniu pokonywałem dwugodzinną trasę do Kudowy-Zdroju. Było ciężko, ale jakoś przetrwałem.

Porozmawiajmy chwilę o Legii. Co dał Ci pobyt w tym klubie?

Na pewno to, że mogłem sprawdzić się w tak dużym klubie. Bo nigdy wcześniej nie pracowałem w tak ogromnej strukturze. Widziałem, jak ona funkcjonuje pod względem organizacyjnym. Wiele mi też dała współpraca z trenerami od przygotowania motorycznego. Ten aspekt nigdy nie był moją najmocniejszą stroną i dużo się tam nauczyłem. To ludzie z wielką wiedzą i znakomitym podejściem.

Mogłem także pracować z najlepszymi zawodnikami w kraju, m.in. z Jordanem Majchrzakiem, dziś graczem Romy, Szymonem Włodarczykiem, Kacprem Tobiaszem, Czarkiem Misztą czy Arielem Mosórem. Dla mnie to było ważne doświadczenie i odpowiedź na pytanie, czy dam sobie radę. Nie czułem jednak, że nie mam im niczego do przekazania. Zrozumiałem, że spokojnie mogę pracować na takim poziomie.

Mental Mosóra i Majchrzaka

Już wtedy w Majchrzaku czy Mosórze widziałeś piłkarzy, którzy mogą zrobić dużą karierę?

Nie jestem w stanie powiedzieć, że dany piłkarz będzie grał w Serie A czy Premier League. Ale widzę, że ktoś się wyróżnia, że jest lepszy od innych. Łatwiej można stwierdzić, czy ktoś nadaje się na Ekstraklasę. Pamiętam, że Ariel Mosór pod względem mentalnym to absolutny top. Etyka pracy, zaangażowanie, boiskowa inteligencja – wszystko u niego funkcjonowało na najwyższym poziomie. Przypominam sobie również debiut w Legii II Jordana Majchrzaka. To był bodajże mecz ze Zniczem Biała Piska. Rywalizował wtedy z bardzo rosłymi przeciwnikami, ale nie bał się, walczył. Nie potrzebował czasu na adaptację. Widziałem, że ma dobry mental, ale nie powiedziałbym wtedy, że trafi do Mourinho.

Gdzie widzisz się za 5 lat?

Moim celem jest praca na jak najwyższym poziomie. Ale nie wyznaczam sobie konkretnego klubu czy ligi. Kieruję się tym, by każdy krok w karierze przynosił mi coś nowego. W przeszłości miałem zapytania od polskich klubów, ale wolałem wyjechać do Afryki, bo wiedziałem, że to przyniesie mi coś nowego i da mi dużo w dłuższej perspektywie. Chciałbym pracować w profesjonalnym projekcie, na kształt którego mam wpływ, i który mnie czegoś nauczy. Nie zamierzam popadać w stagnację.

Naucz się angielskiego

Co poradziłbyś komuś, kto chce zostać trenerem? W wywiadzie, który udzieliłeś Weszło, wspominałeś o ważnej roli znajomości języka angielskiego.

Gdy trener mnie pyta, jaką książkę bym mu polecił, to odpowiadam: naucz się angielskiego. Gdy znasz język, to masz drzwi otwarte na całym świecie. Nie jesteś ograniczony do polskich publikacji. Mi znajomość angielskiego dała przewagę, bo o pewnych rzeczach dowiedziałem się wcześniej jak np. periodyzacja taktyczna czy trening strukturalny. Bez tej umiejętności nie pracowałbym w USA. Z kolei w Legii mogłem swobodnie rozmawiać z zawodnikami, którzy przybywali do nas na testy z zagranicy, i pewnie to był tez jeden z argumentów za wysłaniem właśnie mnie do Zambii.

Komentarze