- Robert Lewandowski do tej pory zetknął się w reprezentacji Polski z dziesięcioma trenerami, najprawdopodobniej tym jedenastym zostanie Jan Urban, wraz z mocnym, ale wciąż polskim sztabem szkoleniowym.
- Oczywiście nie ma sensu z marszu zakładać, że Jan Urban się nie sprawdzi, że będzie notował fatalne wyniki i nie zdoła ułożyć sobie zasad współpracy z najlepszym piłkarzem w historii Polski – ale ten prawdopodobnie ostatni selekcjoner Roberta Lewandowskiego to znakomita klamra dość smutnej historii „Lewego” w piłce reprezentacyjnej.
- Nigdy się nie dowiemy, jak pracowałby Lewandowski z porządnym, utytułowanym fachowcem z zagranicy, który nie przyjechał do Polski, by skorzystać z trampoliny (Sousa), albo możliwości dorobienia do emerytury (Santos). I to wielka strata nie tylko dla polskiego futbolu.
Robert Lewandowski i selekcjonerzy – historia bez puenty
Debiutował jeszcze u późnego Leo Beenhakkera, coraz bardziej przekonanego o własnej nieomylności, ale też coraz bardziej zniechęconego warunkami, w jakich przyszło mu pracować. To nie był już Leo, który prowadził Polskę do historycznego, pierwszego występu na Mistrzostwach Europy, to nie był Leo ogrywający Portugalię Bronowickim i Golańskim – ten Leo przegrał 0:3 ze Słowenią i uzbierał całe 11 punktów w 10 meczach eliminacyjnych (zaledwie 4 punkty straty do Irlandii Północnej, 5 do Czech, aż dziewięć do Słowenii i 11 do lidera grupy, Słowacji, taka to była grupa śmierci). Gdyby pod skrzydła Holendra trafił trochę wcześniej – moglibyśmy chociaż mówić o niezłym starcie. Ale Robert Lewandowski do kadry wszedł w momencie, gdy Grzegorz Lato zwalniał trenera w wywiadzie telewizyjnym, a atmosfera wokół reprezentacji i PZPN-u była tak niesmaczna, że… Kurczę, wchodził mniej więcej w takim momencie, jaki mamy teraz. Nikt jeszcze wówczas nie mógł przewidzieć, że z biało-czerwoną koszulką wita się człowiek, który w pewnym momencie stanie się jednym z najlepszych napastników świata, a długimi okresami będzie ustępował pola tylko największym legendom tego sportu. Ale każdy mógł zauważyć, że ten utalentowany napastnik dołącza do drużyny na dużym zakręcie, z którego w dodatku prędko raczej nie wyjdzie.
Z dzisiejszej perspektywy wygląda to nawet dość zabawnie – kolejni selekcjonerzy, którzy zetknęli się z Robertem Lewandowskim w kadrze narodowej to Stefan Majewski w charakterze trenera tymczasowego oraz Franciszek Smuda, który dostał długie trzy lata na przygotowanie Polski do występu podczas Mistrzostw Europy w 2012 roku, rozgrywanych w Polsce i na Ukrainie. Jakie to były przygotowania – niestety wszyscy pamiętamy, bo trudno zapomnieć grę jednocześnie Boenischem, Obraniakiem i Polanskim, trudno zapomnieć Perquisa, wreszcie trudno zażegnać obrazki z takich spotkań jak 0:6 z Hiszpanią. W takich okolicznościach Lewandowski zaliczył pierwszy turniej – strzelił nawet na Euro 2012 gola, ale ta impreza to chyba najbardziej nieudana sportowa przygoda Polski w ogóle, bez podziału na kategorię. Nigdy w tak popularnym sporcie nie mieliśmy tak wielkiej imprezy pod naszymi oknami i nigdy przy tak ogromnych nakładach i nadziejach nie zagraliśmy takiej padliny przeciw tak średnim rywalom. Trudno twierdzić, że Lewandowski stał się jedną z twarzy porażki – tych było aż nadto, od Polaków, którzy rozczarowali, przez Francuzów i Niemców, których też mieliśmy w zespole pod dostatkiem. Ale jednak – on powoli wchodził na dużą scenę klubową. Na scenie reprezentacyjnej wciąż mierzył się z wyzwaniami… w najlepszym wypadku nieprzewidzianymi.
Zwróćmy uwagę – jesteśmy dopiero w 2012 roku, a Lewandowski-reprezentant już przerobił trzech selekcjonerów, z których jeden zaczynał mocno wariować, drugi zamontował w bloku jacuzzi, a trzeci potrafił podczas jednej konferencji prasowej zaliczyć więcej lapsusów, niż jego drużyna udanych akcji przez całe trzy lata pracy. Nie chcę tutaj krytykować każdego kolejnego selekcjonera, ale po tych ciężkich początkach w kadrze mieliśmy praktycznie dwa rodzaje szkoleniowców. Solidny polski ligowiec, czyli cała armia Fornalików, Probierzów, Michniewiczów i Brzęczków – najbardziej uzdolnionych spośród polskich szkoleniowców, choć przecież też wcale nie wybieranych jednogłośnie, z jednoznacznym świętowaniem wśród wszystkich kibiców. Drugi rodzaj to Portugalczyk – raz trafił się Sousa, raz trafił się Santos, z perspektywy świata niezbyt istotne nazwiska lądujące w niezbyt istotnej drużynie z niezbyt istotnymi wynikami – ani na plus, ani na minus z perspektywy dziennikarza L’Equipe czy Kickera.
Jan Urban – ale tak naprawdę każdy z pozostałych kontrkandydatów do stanowiska selekcjonera reprezentacji – będzie kontynuatorem tego, co już było wcześniej, przez dziesięć kolejnych nazwisk w reprezentacyjnej karierze Lewandowskiego. I aż prosi się tutaj o słynne amerykańskie „what if story”.
Może nie byłoby lepiej, ale pewności nie mamy
Zacznijmy może od ustalenia – to nie jest tak, że wszystkie decyzje PZPN-u w kwestii obsady stanowiska selekcjonera były złe. To również nie działa w ten sposób, że zatrudnienie kozaka z mistrzostwem Europy w CV to stworzenie samograja – sami boleśnie przejechaliśmy się na takim myśleniu przy Fernando Santosie. Ba, niekoniecznie zagraniczny szkoleniowiec z tysiącem ukończonych stażów w najlepszych klubach świata może patrzeć z góry na Polaka, który całe życie prowadził Wisłę Płock czy inną Polonię Bytom. By daleko nie szukać – Adam Nawałka, ściągnięty do reprezentacji z Górnika Zabrze, w tym pamiętnym meczu przeciw Szwajcarom na Euro 2016 opędzlował Vladimira Petkovicia – do Szwajcarii ściągniętego z Lazio Rzym.
Natomiast analizując jedynie sytuację Lewandowskiego w kadrze na przestrzeni dziesięciu ostatnich selekcjonerów widać, że pewnej wiedzy już nigdy nie posiądziemy – a wydaje się ona diabelnie ciekawa. Pierwsza część jest prostsza, wystarczy spojrzeć na Szwedów, gdzie chyba najłatwiej o odnalezienie właściwej analogii. Robert Lewandowski w światowym futbolu ma pozycję trochę wyższą, niż miał przez całą swoją karierę Zlatan Ibrahimović, ale to w gruncie rzeczy podobna historia: wielki piłkarz otoczony sporo słabszymi towarzyszami próbuje wnieść swoją średnią kadrę na poziom, który zna z opowiadań kumpli w klubowej szatni. Selekcjonerzy? Też krajowe towarzystwo, nazwiska na miarę Szwecji, ale żadnego Guardioli czy innego Marcelo Bielsy tu nie uświadczymy. Różnica? Ibra w 20 lat przerobił pięciu trenerów, a Lagerback i Soderberg zyskali właściwie status legend całego skandynawskiego futbolu. Osobna sprawa to kwestia osiągnięć, gdy karuzela trenerska kręci się trochę wolniej niż w Polsce. Ibrahimović z Lewandowskim może sobie przecież przybić piątkę: obaj w kadrze ugrali niemal tyle samo, Ibra tylko do ćwierćfinału Euro dorzucił jeszcze ćwierćfinał mundialu. Czy można z tego wysnuć wniosek, że Lewy dysponując o połowę mniejszą liczbą selekcjonerów zrobiłby dwukrotnie więcej ćwierćfinałów wielkich imprez? No oczywiście, przecież nie będziemy dyskutować z prostą matematyką.
ZOBACZ RÓWNIEŻ WIDEO: BINGO – NOWY SELEKCJONER
Zupełnie poważnie jednak – poszukując zawodników klasy Lewandowskiego, którzy mieliby aż tak wielu selekcjonerów i ani jednego ze ścisłego topu, trzeba chyba odwołać się do… Pierre-Emericka Aubameyanga z Gabonu? Chociaż i tam przez moment wybitny snajper popracował chociaż z Jose Antonio Camacho. Camacho był jednak prawdopodobnie i w wieku, i w stanie ducha mocno „santosowym” – były trener Realu czy Benfiki oraz były selekcjoner reprezentacji Hiszpanii do Gabonu trafił po nieudanym epizodzie z Chinami. Może Szewczenko? Tam dominowali selekcjonerzy krajowi, ale z drugiej strony Łobanowskiego czy Błochina trudno jednoznacznie zestawić z Brzęczkiem i Nawałką.
Tak ogółem ciężko przecież znaleźć reprezentację, która potrafi do siebie ściągnąć zagraniczną gwiazdę trenowania wcześniej, niż w momencie coraz bardziej intensywnego blaknięcia tej gwiazdy. Fabio Capello za bajeczne pieniądze w reprezentacji Rosji (wcześniej też Guus Hiddink i Dick Advocaat)? Ottmar Hitzfeld w Szwajcarii? Może Mircea Lucescu w Turcji? Albo Vincenzo Montella, najświeższy przykład, fachura z Włoch, który zrobił Turkom ćwierćfinał Mistrzostw Europy? Nawet te nieliczne próby w większości kończyły się fiaskiem.
Czyli sumując: selekcjoner wielkiej klasy wciąż w najlepszych latach swojej kariery kosztowałby krocie, a i tak nie dałby gwarancji sukcesów. Co więcej – przypadki, w których federacje decydowały się na taki pokerowy ruch są dość nieliczne, a większość zawodników o konfiguracji Lewandowskiego – czyli tytan w klubie, ale urodzony w kraju, gdzie reprezentacja jest co najwyżej średniakiem – cierpi tak samo jak on. Też jest zmuszona cieszyć się z miejsca w najlepszej ósemce na kontynencie, też nawet nie marzy o medalach i tytułach. Problem? Lewandowski to jednak zawodnik innego formatu.
What if story polskiej i międzynarodowej piłki
A skoro Lewandowski to zawodnik, którego wystąpienie w polskiej piłce to zdarzenie właściwie bez precedensu, to przecież należy mu się też traktowanie bez precedensu. Naginanie do niego niektórych reguł, wykorzystywanie kreatywnej księgowości, by choćby i na kredyt stworzyć mu najlepsze możliwe warunki do rozwoju. A jeśli nawet nie sztab szkoleniowy z Guardiolą i Kloppem – to może chociaż faktycznie najlepsi w kraju? A może jeśli nawet nie faktycznie najlepsi w kraju – to chociaż na okres rozsądniejszy niż kilkanaście miesięcy? Natomiast popuszczając wodzę fantazji – wyobrażam sobie, że Petković z Nawałką zamieniają się miejscami na długo przed Euro 2016. Wyobrażam sobie, że ci chciwi holenderscy szkoleniowcy rzucają się na pieniądze nie w Rosji czy na Bliskim Wschodzie, tylko u nas – z wsparciem i poparciem PZPN-u. Generalnie wyobrażam sobie, że Polska uznaje: mamy w rękach nieprawdopodobną perłę, więc potrzebujemy nieprawdopodobnych ruchów. Ten gdzieś kołyszący się na wietrze Gareth Southgate… Gdzieś pojawiające się naprawdę duże nazwiska, które w teorii chciałyby współpracować z PZPN-em… To działa na wyobraźnię nawet teraz, gdy reprezentacja nie budzi zbyt wielu ciepłych skojarzeń. A wtedy? Po Nawałce? Po Brzęczku?
Będę trzymał kciuki za Jana Urbana, szczególnie, jeśli faktycznie w jego sztabie znajdzie się jeszcze Jacek Magiera. Wcześniej trzymałem też kciuki za Michała Probierza czy Jerzego Brzęczka, wierzyłem nawet przez moment, że Fernando Santos zdoła jakoś poskładać kompletnie rozsypaną reprezentację Polski. Natomiast dzisiaj, widząc, że już jedenastym, ale prawdopodobnie ostatnim selekcjonerem w bogatej karierze Roberta Lewandowskiego znów będzie trener wyróżniający się jedynie na polskim podwórku, zastanawiam się: co by było, gdyby. Oczywiście, sam Robert miewał długie okresy, gdy moim zdaniem nie pomagał, a na pewno nie robił tego w sposób, który przypominałby choćby Cristiano Ronaldo w Portugalii. Ani piłkarsko, ani tym bardziej jako lider i kapitan, nie była to nawet w części tak barwna opowieść, jak jego klubowa kariera. Przy aferze premiowej i tuż po niej utracił tak dużą część mojego zaufania, że do dzisiaj nie potrafię mu do końca kibicować.
Natomiast to jeden z trzech najważniejszych napastników ostatniego piętnastolecia. Gość, który taśmowo ładował gole w trzech kolejnych dużych klubach, który zdobył w piłce klubowej wszystko, a w barwach Barcelony napisał jedną z najciekawszych historii ubiegłego sezonu, gdy nędzarz zbierający drobniaki na rejestrację Daniego Olmo uciera nosa olbrzymowi z Kylianem Mbappe w składzie. Fakt, że wśród jedenastu jego reprezentacyjnych trenerów nie znalazł się żaden z najwyższej półki, to na zawsze pewna luka w ocenie jego kariery. Bo może i nie byłoby lepiej, może i skończyłoby się jak z Capello w Rosji, może i to bardziej kwestia towarzyszy boiskowych. Ale fakt, że przez prawie dwadzieścia lat nawet nie spróbowaliśmy, zawsze będzie się pojawiał w dyskusjach. A jeśli kadencja Jana Urbana okaże się kiepska – to w dyskusjach nie tylko krajowych, ale i wśród zagranicznych kibiców zastanawiających się, jakim cudem ten kozak nigdy niczego nie ugrał z kadrą.