PZPN podzielił stołki, może czas podziałać? Olkiewicz w środę #175

Tylko wyjątkowo naiwny sympatyk polskiej piłki mógł sądzić, że wybory w Polskim Związku Piłki Nożnej to starcie różnych koncepcji rozwoju futbolu, jego biznesowej, marketingowej, ale i czysto sportowej strony. Od początku chodziło głównie o stołki, stanowiska, diety i wpływy. Ale teraz, gdy karty są już rozdane, może wypadałoby, żeby działacze... zaczęli działać?

Cezary Kulesza PZPN
Obserwuj nas w
Sipa US / Alamy Na zdjęciu: Cezary Kulesza PZPN
  • Wyborcza walka w Polskim Związku Piłki Nożnej przestała być interesująca w momencie, gdy okazało się, że opozycja nie wystawi nawet swojego kandydata do rywalizacji z Cezarym Kuleszą. Na ostatniej prostej jednak opozycja ugrała zaskakująco dużo w obrębie samej organizacji.
  • Uwagę przykuwa sposób dyskusji na temat podziału stanowisk, ale i loteria z udziałem poszczególnych nazwisk – od początku chodziło raczej o wpływy i wzajemne przysługi, niż rzeczywiste kompetencje. Ale gdy to już za nami?
  • Niezależnie od tego, czy polską piłkę ciągnąć będzie reprezentacja, czy będą to robić kluby – warto by działo się to przynajmniej według szczątkowego planu, a nie tylko z zamiarem zacementowania własnych wpływów.

Kapitan utrzymał okręt, ale pozostał bez majtków

Im bardziej naród wściekał się na Cezarego Kuleszę oraz Polski Związek Piłki Nożnej, im więcej było krytycznych artykułów i wypowiedzi, im więcej afer ujawnianych przez kolejnych dziennikarzy, tym niższa była szansa na zmianę prezesa PZPN-u. Mniej więcej trzy miesiące temu było już jasne, że Cezary Kulesza uzyska reelekcję, gra toczyła się o to, kto stanie z nim w szranki i jak wiele ugrają ci, którzy ostatecznie postanowią poprzeć obecnego prezesa. W przedwyborczych targach padały najróżniejsze teorie i hipotezy – że Kulesza tak, ale bez Henryka Kuli, że Kulesza tak, nawet z Henrykiem Kulą, ale i z dalszym wzmocnieniem pozycji baronów, czyli szefów poszczególnych wojewódzkich związków. Przez chwilę wydawało się, że kluby Ekstraklasy i I ligi rozkręcają rebelię, w której mogą otrzymać pomocną dłoń od kilku baronów – zwłaszcza, że w paru regionach doszło do niespodziewanych zmian, by wspomnieć choćby o Małopolskim ZPN-ie. Wobec takiej opozycji Kulesza musiałby podjąć jakiś rodzaj walki – albo spróbować udobruchać kluby (co zresztą dla pewności i tak uczynił, zmieniają przepis o młodzieżowcu), albo obiecać większe możliwości w zamian za lojalność u baronów.

Natomiast od początku jasne było, że Kulesza nie przegra. I co najciekawsze – z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że nie tylko z uwagi na swój wybitny talent do zbierania po swojej stronie kolejnych szabli. Ostatnio szydzono, że białostocki działacz nie potrafi wybierać selekcjonerów, reformować szkolenia, nie ma kompetencji, by rozwijać związek od strony biznesowej, ale za to jest cholernie dobry w wygrywaniu wyborów. To oczywiście prawda, ale moim zdaniem swoje robią też okoliczności. Wyobraźmy sobie, że Wojciech Cygan decyduje się wystartować i jakimś cudem wygrywa. Na wstępie musi wybrać selekcjonera do totalnie bezjajecznej i antypatycznej drużyny, od której wyników zależy ocena jego działań. Co więcej, przestaje być już tylko adwokatem interesów klubów Ekstraklasy, musi zacząć tańczyć na trapezie, żonglując stanowiskami dla baronów, budżetowymi decyzjami wokół okręgowych związków czy organizacji sędziowskich. A jeśli nie Cygan, to właściwie kto? Paweł Wojtala, trochę przypominając swoją przebojowością Marka Koźmińskiego, zapamiętanego przede wszystkim z pełnej żalu improwizacji na zjeździe 4 lata temu, gdy dramatycznie oskarżał: stałem pod waszymi pokojami i pukałem, ale nikt mnie nie wpuścił?

Większość osób, która mogłaby być rozpatrywana jako ewentualna realna alternatywa dla Kuleszy, tak naprawdę nie miała większej determinacji w walce o stanowisko – a ci, którzy mogliby stanowić drogę ewolucji, a nie rewolucji, więcej ugrają czekając w drugim szeregu na wybory za cztery lata, niż narażając się obecnie na jakiś rodzaj zemsty ze strony zarządzających. Zresztą Wojtala wychylił się dosłownie o długość grzywki z zamaskowanego szańca opozycjonistów i od razu przestał być brany w jakichkolwiek związkowych układankach.

Prezes musiał pozostać na stanowisku, tak jak kapitan łajby, która przecieka na tyle, że już niewielu nawet chce ją złupić. Natomiast wykoszenie całej załogi kapitana? Dlaczego nie?

Trzy razy nie

Choć Cezary Kulesza rozpisał dokładną listę, kto ma zająć który stołek podczas zjazdu PZPN, sala się zbuntowała. W kolejnych głosowaniach przepadli Henryk Kula, baron Śląskiego ZPN-u, Maciej Mateńko, specjalista od szkolenia oraz Mieczysław Golba, bodaj najbardziej rozpoznawalny łącznik związku ze światem polityki. O ile Mateńko został pewnie trochę „wylany z kąpielą”, o tyle Golba i Kula to trochę emanacja tego, co w PZPN-ie najbardziej uwiera ludzi z zewnątrz. Można byłoby tu przywoływać jakieś konkretne decyzje czy zjawiska, wypowiedzi Kuli o trotuarach i chodnikach, albo duży reportaż o nie do końca wyjaśnionych początkach imperium finansowo-politycznego Golby. Natomiast bez wchodzenia w szczegóły: Kula jeździł autokarem z reprezentacją Polski, a Golba był perkusistą Kazimierza Grenia. Moim zdaniem to wyczerpuje charakterystykę obu postaci, nie ma sensu wchodzić w szczegóły, gdy mowa o perkusiście Grenia.

Zarządzenie powtórnego głosowania i apel Kuleszy o głosy dla swoich współpracowników pokazują, że to nie był raczej wyrafinowany plan, o którym Kulesza wiedział – wręcz przeciwnie, bardziej zabrzmiało jak stracenie przez nieuwagę dwóch gońców i wieży. Natomiast co to oznacza w praktyce? O ile same nazwy funkcji poszczególnych wiceprezesów można pewnie potraktować z pewnym przymrużeniem oka, to już stosunek głosów na zarządzie PZPN-u nie. A tam z dość komfortowej różnicy 12 głosów „lojalistów” i 5 „opozycji”, zrobił się bardzo bliski wynik, według szacunków Przemysława Langiera z Interii – nawet 9 do 8. Co to oznacza w praktyce – nie trzeba raczej nikogo przekonywać. Do tej pory zarządy były raczej od przyklepywania pomysłów, niż większej debaty i refleksji nad każdym z nich. Teraz istnieje szansa, że ewentualna opozycja w samym zarządzie zdoła przekonać kogoś z tej dziewiątki lojalnej prezesowi – i pewne koncepcje albo mogą przepaść na wczesnym etapie, albo przynajmniej przejść przez etap poważnej dyskusji i dostosowywania zmian do całego środowiska.

ZOBACZ WIDEO: KULESZA WYGRYWA, ALE PRZEGRYWA

Co jest w tej sytuacji smutne? Wszystkie strony doskonale zdają sobie sprawę, że te wszystkie rozwinięcia stanowisk, dyrektor ds. piłki zagranicznej, wiceprezes ds. kontaktów z kosmitami, starszy rewident i protokolant działań Komisji Rewizyjnej – to tylko słowa. Adam Kaźmierczak, prezes Łódzkiego ZPN-u, który w zgodnej opinii większości środowiska wygrał najwięcej, był w ostatnich miesiącach przymierzany właściwie do każdego ze stanowisk – a w poniedziałkowej batalii został z konieczności przesunięty ze stanowiska wiceprezesa ds. piłki amatorskiej na wiceprezesa organizacyjno-finansowego. W idealnym świecie zapewne trudno byłoby sobie wyobrazić, gdy specjalista z dziedziny piłki młodzieżowej dostaje nagle angaż przy księgowości, albo odwrotnie – ale świat PZPN-u ze światem idealnym nigdy zapewne nie stworzą wspólnego zbioru. Ale to przerzucanie nazwiskami na karuzeli byłoby jeszcze do przeżycia – gdyby istotnie ścierały się jakieś wyższe idee, jakiegoś rodzaju przełomowe pomysły, co do których trwała ożywiona dyskusja. Wyobrażam sobie, że wokół kandydatury na wiceprezesa ds. szkolenia toczy się wielka bitwa konserwatystów przekonujących, że szkolenie to przede wszystkim duże akademie i o nie trzeba zadbać z anarchistami, którzy najchętniej przekierowaliby całe środki na grassrootsy, czyli egalitarne piłkarskie przedszkola. Podobnie w każdej innej kwestii, przy wybieraniu wiceprezesa od pieniędzy wysłuchujemy różnych propozycji na temat ich wydawania i zarabiania przez związek.

Zamiast tego mieliśmy oczywiście czystą wyborczą matematykę, pozbawioną jakichś głębszych koncepcji. Praktycznie jedyna „merytoryczna” różnica, to aktualny stan posiadania. PZPN ma fatalny wizerunek, drużynę reprezentacyjną w kryzysie i szereg porażek na różnych frontach, łącznie z frontem szkolenia młodzieży, szczególnie po ostatnich wyczynach kadr juniorskich. Ekstraklasa, czyli szeroko rozumiane kluby, reprezentowane m.in. przez Wojciecha Cygana mają z kolei miejsce w TOP 15 Europy, stałe miejsce na salonach, ćwierćfinały Ligi Konferencji, mecze z Chelsea czy z Betisem. PZPN potrafił wywołać pożar nawet pożegnalnym meczem Grosickiego, Ekstraklasa każdego dnia okna transferowego bije swoje stare rekordy i ustanawia nowe. Od PZPN-u się trochę stroni. Do klubów obecnie się trochę lgnie.

Cel władzy: utrwalenie władzy

Najgorszy scenariusz w obecnym przypadku? Skoro podział sił się mocno wyrównał, jedna i druga strona może dążyć do umocnienia swoich wpływów, ale i cementowania tego, czego już udało się dokonać. Nie jest wielką tajemnicą, że gdzieś na końcu każdej takiej szarady znajdują się pieniądze – a PZPN i zarabia, i wydaje naprawdę potężne kwoty. Nie chodzi już nawet o tę drobnicę, jaką można po prostu zarobić poprzez różnego rodzaju premie, diety i uposażenia – bardziej o liczne programy, które ostatecznie sprowadzają się do redystrybucji pieniędzy przynoszonych przez sponsorów. Najprostszy przykład – celem PZPN jest budowa ośrodka szkoleniowego, może już nie tak okazałego jak za czasów negocjacji Cezarego Kuleszy z Kamilem Bortniczukiem, ale takiego, który stanie się dziedzictwem obecnych władz. Żeby bazować na jakichkolwiek liczbach, załóżmy, że ten ośrodek miałby mieć dziesięć boisk za łączną kwotę stu milionów złotych. Ktoś powie – a dlaczego nie zrobić w takim razie programu, w którym PZPN będzie dotował budowę dwóch boisk w każdym z pięciu klubów, które dostaną się do europejskich pucharów? Koszt ten sam, a nawet mniejszy, bo do tego z pewnością dorzucą się same kluby, a liczba boisk, po których będą biegać piłkarze będzie przecież taka sama. A chodzi nam o biegających piłkarzy, nic więcej, każdy przecież się zgodzi?

Podałem skrajny przykład, który zapewne nawet nie pojawi się w debacie, ale przy tak kolosalnych wydatkach związku kłótnie i negocjacje o podział tortu są czymś równie naturalnym jak przerwa na kawę w wyniku nieudanego głosowania. To, czego się obawiam, to właśnie przeciągania liny na dwóch poziomach – na poziomie czystej władzy, wpływu, możliwości decydowania, oraz na poziomie tym najbardziej trywialnym, finansowym, związanym z przepływami gotówki.

Szeroko rozumiane dobro polskiej piłki w tym momencie niespecjalnie potrzebuje, by już bardzo bogata polska piłka klubowa otrzymała jeszcze więcej pieniędzy – brakuje raczej podstaw na samym dole piramidy, boisk dla grassrootsowych szkółek, pensji dla animatorów na orlikach, remontów samych orlików, sprzętu i wiedzy na samym dole łańcucha pokarmowego. Wielkim wyzwaniem są jakiekolwiek reformy szkolenia – przede wszystkim w zakresie kontrolowania, czy te piękne słowa, które PZPN przekazuje na kursach potem znajdują choć minimalne odbicie w praktyce. Oczywiście wypadałoby chyba też popracować nad wizerunkiem, przywrócić godność kibicom reprezentacji i tak dalej. Lista problemów jest bardzo długa, a o każdym wypadałoby podyskutować, w każdym wypadałoby się poprzepychać i utrzeć stanowisko faktycznie z troską o polski futbol, a nie utrwalenie władzy i wywalczenie jak największej liczby pieniędzy. Czy w drugiej kadencji Cezarego Kuleszy jest szansa, by którakolwiek ze stron wyszła z propozycją rozwiązania tych wszystkich problemów, a nie tylko propozycją umocnienia własnej pozycji? Powiedziałbym, że niemożliwe. Ale niemożliwe przecież wydawało się też przegranie jakiegokolwiek głosowania przez Henryka Kulę…