Grudniowy wyścig śmierci w Premier League

Jose Mourinho i Son Heung-min
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Jose Mourinho i Son Heung-min

Grudzień rozpieszcza kibiców, jednak jest zabójczy dla piłkarzy. Po zaledwie dwóch dniach przerwy wracamy na murawy Premier League i tym rozpoczynamy, a właściwie podkręcamy tempo końcoworocznego maratonu z angielską ekstraklasą. Czas odpoczynku od ligowych zmagań przypadnie dopiero na drugi tydzień stycznia.

Odpoczynku? Jakiego odpoczynku? Nie zapominajmy o FA Cup – spotkania w ramach najstarszych rozgrywek na świecie czekają na zawodników od 8 do 11 stycznia. Chwileczkę, a co z Pucharem Myszki Miki, znanym także jako EFL Cup? 22 i 23 grudnia – to daty pojedynków o trofeum imienia Manchesteru City. Jeżeli drużyna z najwyższego szczebla kontunuuje swoją przygodę w Pucharze Ligi, do końca roku jeszcze pięciokrotnie wybiegnie na murawę. A przecież 17. kolejka to już druga strona nowego kalendarza. Jeżeli jak najdłużej chcemy cieszyć się swoimi ulubieńcami, którzy będą nas „zabawiać” świetnymi występami, nasi idole muszą otrzymać chwilę wytchnienia. Fantastycznym rozwiązaniem mogłoby okazać się zawieszenie/zrezygnowanie ze wspomnianego i absolutnie niepotrzebnego Milk/Coca-Cola Cup/Carling Cup. Wystarczy spojrzeć na historyczne nazwy tego turnieju, by przekonać się, jak bardzo jest on niepoważny i nieistotny. Dla ekip, które rozpoczynają swój udział w 1/64 finału i potrafią awansować aż rozstrzygającego starcia, to dodatkowe siedem meczów.

Załóżmy, że jedna z takich drużyn w jednym sezonie dotrze do finału obu krajowych pucharów, a także zdoła przedrzeć się przez wszystkie fazy rozgrywek Ligi Mistrzów/Europy. Dużo? Za dużo. A przecież oprócz zmagań klubowych istnieją reprezentacje narodowe, czyli kolejne kilka lub kilkanaście kolejnych potyczek dla i ta już wyczerpanych zawodników. Do tego wszystkiego dochodzą wszelkiego rodzaju zawirowania spowodowane pandemią. Spójrzmy tylko na taką Aston Villę, która musi rozegrać dwa zaległe pojedynki, albo oba kluby z Manchesteru, które ciągle liczą się w walce o wszystkie trofea, także te pozakrajowe.

Premier Legue – tu w święta gra się o życie lub śmierć

Niestety, mimo sprzeciwu ze strony różnego rodzaju środowisk, a także narzekań płynących od piłkarzy i szkoleniowców, pieniądze mają większą wartość niż zdrowie, więc gramy dalej. Zaczynamy na Molineux, gdzie Wolverhampton zmierzy się z Chelsea. Gdybyśmy spojrzeli wyłącznie na wyniki dwóch ostatnich spotkania w wykonaniu Wilków, w ciemno moglibyśmy typować faworytów do zwycięstwa i oczywiście nie byliby to gospodarze. Jednak w odwiedziny do Wolves przyjeżdżają The Blues, którzy w sobotę nie zachwycili w rywalizacji z Evertonem. Jeżeli Nelson Semedo nie wybiegnie na boisko, Wędrowcy mogą zaskoczyć londyńczyków. Drugi wyjazd i druga porażka? Frank Lampard z pewnością będzie chciał udowodnić, że przegrana z The Toffees to tylko wypadek przy pracy. Czy według trenera ekipy ze Stamford Bridge porażka wpłynęła na pozycję Chelsea w rywalizacji o mistrzostwo? 


Końcowy triumf w Premier League to długi wyścig. Zrobiłem to jako gracz i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele elementów o tym decyduje. Jednym z nich jest doświadczenie porażki i szybki powrót na zwycięską ścieżkę, co musimy zrobić właśnie teraz. Musimy utrzymać wydajność i wyniki przez określony czas. Szczególnie w intensywnym okresie, takim jak Boże Narodzenie. Wszystko zależy od nas.

Święta mogą okazać się nie tylko intensywne, ale także przede wszystkim smutne dla piłkarzy West Bromwich Albion. The Baggies na własne życzenie przegrali z Newcastle, a porażkę w starciu ze Srokami swoimi nazwiskami firmowali Branislav Ivanović i Kamil Grosicki. Reprezentant Polski swoją postawą raczej nie dał Slavenowi Biliciowi powodów do korzystania z jego usług. W tej kolejce beniaminek jedzie do jaskini lwa, czyli na Etihad. Najprawdopodobniej jedyną osobą, która wierzy w wynik inny niż pogrom w wykonaniu The Citizens, jest chorwacki szkoleniowiec gości.

W tym sezonie widzieliśmy dziwne wyniki, co daje nam nadzieję. Kto spodziewał się, że Fulham zdobędzie punkt – nie wspominając o tym, że zasłużył na jedno oczko – w starciu z Liverpoolem, czy też, że Burnley pokona Arsenal?

Ach, ten Arsenal!

W środę czeka nas aż sześć ligowych konfrontacji. Z pewnością każdy wybierze coś dla siebie. Oczywiście w roli gwiazd wieczoru wystąpią piłkarze Liverpoolu i Totenhamu, ale nie mniejsze emocje będą towarzyszyły rywalizacji na The Emirates, gdzie Arsenal podejmie Southampton. Rozbici The Gunners wydają się łatwym przeciwnikiem, zwłaszcza dla rozpędzonych Świętych. Jednak czy Slaven Bilić nie wspominał o niespodziewanych wynikach i sukcesach underdogów w starciach z potęgami?

Jeżeli podopieczni Mikela Artety nie zdołają stawić (jakiegokolwiek) oporu swoim rywalom, lont zacznie się palić coraz szybciej. Niestety, tym razem armata jest wycelowana w odpowiadającego za nią kanoniera. A w środku, zamiast kuli, siedzi Granit Xhaka. Jeżeli przyjrzymy się bliżej, okaże się, że obok Szwajcara usadowił się także David Luiz, który podobno od jakiegoś czasu nie rozmawia ze swoim trenerem. Na The Emirates jest gorzej niż źle. A to podobno nie koniec, co zwiastują słowa Daniego Ceballosa, które padły z usta Hiszpana w rozmowie dla programu Jej Wysokość Premier League.

W tym samym czasie, w którym Arsenal będzie ratował swój honor/wracał na zwycięską ścieżkę albo staczał się w odmęty ligowej tabeli, na murawę przy Elland Road wybiegną zawodnicy Leeds i Newcastle. W północnej Anglii też nie powinno zabraknąć emocji – Leeds po efektownym i momentami nawet efektywnym początku przestało być zarówno efektowne, jak i efektywne. Podopieczni Marcelo Bielsy przypominają George’a Russella z GP Bahrajnu, który przesiadł się do najlepszego bolidu w stawce, zrobił piorunujące wrażenie na rywalach, ale ostatecznie i tak zakończył rywalizację na odległej 9. lokacie. Pawie cierpią na podobny “syndrom” – najpierw świetny mecz z Liverpoolem, później zwycięstwa nad Fulham, Sheffield czy Aston Villą, a teraz 14. miejsce. Od dwóch kolejek beniaminek jedzie Williamsem, natomiast Sroki w spotkaniach z Crystal Palace i WBA podróżowały przynajmniej samochodem ze stajni Racing Point.

O 19:00 czeka nas także starcie Leicester z Evertonem, czyli pojedynek drużyny, która już umie się zachować w najbardziej wykwintnym towarzystwie, z ekipą, która nieśmiało spogląda na stół z napisem top six. Gospodarze raczej nie pozwolą The Tofees na zbyt wiele, jednak Dominic Calvert-Levin może namieszać, jak zawsze w tym sezonie. Oczywiście, jeżeli Carlo nie zdecyduje się wysłać swojego najlepszego piłkarza na jednomeczowy odpoczynek, ponieważ wspominał o takiej możliwości jeszcze przed potyczką z Chelsea.

Londyn w ogniu

Dwie godziny później zabrzmi gwizdek na trzech różnych stadionach, jednak aż dwa z nich znajdują się w stolicy, a na trzecim po prostu zagra londyńska ekipa. Na Craven Cottage Fulham spróbuje udowodnić, że remis w rywalizacji z mistrzem Anglii to nie był przypadek, natomiast Brighton zamierza odwrócić fatalną passę (jedna wygrana w dziesięciu ostatnich kolejkach). Jednak jeżeli Neal Maupay nie zdoła się odblokować, Mewy raczej nie mają co liczyć na spektakularne zmiany. Szesnaście kilometrów na północny wschód od malowniczej siedziby drużny Scotta Parkera swoje spotkanie rozegrają West Ham i Crystal Palace. Kolejne derby Londynu, ileż można… Łukasz Fabiański tym razem nie będzie musiał się mierzyć ze strzałami rodaka, ale to zapewne żadne pocieszenie – naprzeciw polskiego golkipera stanie Wilfried Zaha, z którym w składzie Orły są co najmniej dziesięć razy bardziej drapieżne niż bez niego.

A na koniec dnia tak zwana truskawka na torcie, czyli pojedynek Liverpoolu z Tottenhamem. O co grają dwie pierwsze ekipy w ligowej tabeli? Na pewno (jeszcze) nie o końcowy triumf. Stawka tego meczu jest inna, zdecydowanie bardziej psychologiczna. Jeżeli Koguty zdołają wygrać na Anfield, zyskają ogromne pokłady pewności siebie, co może okazać się kluczowe w niesamowicie wymagającym okresie świątecznym. Kto jak kto, ale pan ze zdjęcia poniżej doskonale rozumie pojęcie przewagi psychicznej nad rywalem.

Niedziela będzie poświęcona starciom zespołów z samego dna z przeciwnikami z szeroko pojętego środka ligowej tabeli. Teoretycznie nie powinniśmy być świadkami zaskakujących rozstrzygnięć. Aston Villa raczej upora się z Burnley, natomiast Manchester United wywiezie trzy punkty z Bramall Lane. Teoretycznie i raczej – pamiętacie, co mówił Slaven Bilić?

Komentarze