EuroDziennik #13. Dlaczego spoglądam na Euro ze strachem

Polscy kibice
Obserwuj nas w
Na zdjęciu: Polscy kibice

Wracam do Petersburga, najlepszego miasta, w jakim w życiu byłem. Zajmie mi to cały dzień i jest to urok wyjazdu na mistrzostwa Europy. Jeśli coś musicie wiedzieć o pracy podczas takiego turnieju, to że ostatnie, co się tu robi, to oglądanie meczów. Ale sam turniej staram się wchłaniać od środka, bo mam wrażenie, że ta bańka jest już napięta do granic możliwości i zaraz pęknie.

EuroDziennik to cykl tekstów z miejsca zdarzeń podczas mistrzostw Europy i przygotowań do nich. Zdjęcia, boki, podróże, stadiony. Nie zawsze o piłce, ale z piłką w tle. Codziennie

Nie wliczając spotkań Polaków, które oglądam z trybun, widziałem do tej pory tylko cztery mecze – trzy starcia Włochów, nawet nie z wyboru – tak się akurat złożyło, że zawsze, gdy grają, jestem akurat w hotelu – oraz RosjaFinlandia. O Euro 2020 dużo czytam, oglądam skróty, ale ono ucieka mi przez palce. To nie jest żadne narzekanie, musiałbym być niepoważny nie chcąc w tym uczestniczyć, to bardziej dokumentowanie. Pisząc ten tekst jestem w trakcie lotu z Sewilli do Barcelony, by tam odczekać pięć godzin i przesiąść się w samolot do Petersburga.

Życie w terminalu to zdecydowanie coś, czego nie chciałbym robić codziennie, ale te tygodnie, gdy mogę pracować przy turnieju staram się chłonąć całym sobą. Z podstawowego powodu – mam wrażenie, że piłka nożna dochodzi do ściany. Do momentu, w którym ludzie opisujący ją przestaną być potrzebni.

To Euro broni się jakościowo, ale przyznajcie się – ile razy w ciągu ostatnich miesięcy pomyśleliście, że macie dość piłki lub chociaż odpuszczacie mecz, który jeszcze niedawno byście oglądali? Wyniki oglądalności są zatrważające i każą dochodzić do takich wniosków jak wyżej – dla tego świata nadchodzą trudne czasy, które obejmą wszystkich uczestników łańcucha pokarowego – piłkarzy, trenerów, dziennikarzy. Bo najwięcej pieniędzy do piłki trafia z telewizji (także pośrednio – sponsorzy klubów płacą za to, by być widzianymi w transmisjach), a mecze w niej ogląda coraz mniej osób.

Jeśli chodzi o Euro, dane przytoczone przez Sport.pl nie pozostawiają złudzeń: biorąc pod uwagę pięć największych rynków Unii Europejskiej (Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania, Polska), mecz otwarcia Włochy – Turcja oglądało o 45 proc. mniej kibiców niż inauguracyjne spotkanie Francja – Rumunia pięć lat wcześniej. Spadek we Francji nie dziwi – wtedy to oni zaczynali turniej – ale trend jest widoczny wszędzie. W Hiszpanii transmisję ze Stadio Olimpico oglądało 1,77 mln ludzi (początek Euro 2016 – 4,5 mln), we Włoszech 12,5 mln – o 3 mln mniej niż ostatnio, mimo że to teraz Italia grała pierwszy mecz. W Polsce spadek jest jeszcze wyraźniejszy: z 7,83 mln do 2,67 mln. TVP twierdzi, że te dane są zaniżone i podaje własne, dużo lepsze, jednak obserwując cały rynek i to, że w Europie spadki rozkładają się proporcjonalnie, bliższy prawdy wydaje się ten wynik nie podawany przez publicznego nadawcę.

O spadkach oglądalności we wszystkich najlepszych ligach nie będę teraz mówić, bo to nie jest temat na czas mistrzostw Europy. Ale tylko słowem wspomnę, że również są ogromne.

Mniejsze zainteresowanie piłką odzwierciedla ulica. Byłem w Petersburgu i Sewilli i gdybym trafił tam przypadkiem, pewnie nawet nie zauważyłbym, że trwa jakaś piłkarska fiesta. Jeszcze na dobę przed pierwszym gwizdkiem w stolicy Andaluzji trudno było dostrzec, że cokolwiek wyjątkowego dzieje się w mieście. Nie było ono bardziej kolorowe niż zwykle, kibice nie przesiadywali w barach, nawet powiewające transparenty z logo Euro 2020, o których ekspozycję dba UEFA, jakby się pochowały. Widząc tak marną ekspozycję turnieju oraz brak zainteresowania nim, śmiało można przyznać – jest on rozgrywany na siłę. Wbrew fanom, a nie dla nich.

Kolejnym elementem pozwalającym na dojście do smutnej konkluzji są trybuny. Na petersburskim gigancie przy okazji spotkania ze Słowacją mogło usiąść 33 tys. widzów. Usiadło 12 tys., a bilety można było kupić jeszcze w dniu meczu. COVID robi swoje, ale samo dotarcie do Rosji wcale nie jest aż tak bardzo skomplikowane – z dodatkowych formalności doszedł tylko test PCR (około 420 zł). Trzeba się zastanowić, czy słaba frekwencja to tylko efekt pandemii, czy nie czasami hybryda tego powodu i słabnącego zainteresowania piłką.

***

Sewilla na szczęście choć na moment zapomniała o całym świecie i kibice na kilka godzin przed meczem „zrobili robotę”. Wszystko przebiegało we wzorowej atmosferze bratania się, policja – w przeciwieństwie do jednego incydentu w Petersburgu – nie musiała interweniować. Może także dlatego, że wbrew pozorom i znaczeniu dla światowego futbolu, przez moment Polska i Hiszpania mają bardzo podobne problemy. Miejscowi – przyzwyczajeni do sukcesów i odzwyczajeni od przeciętności – mocno narzekają na reprezentację, a elementem narodowego sporu stał się Alvaro Morata. Fani na ulicach śpiewają dwie piosenki – jedną pochwalną, drugą – mówiąc eufemistycznie – niezbyt przychylną dla napastnika reprezentacji. Po meczu dominowali już wyłącznie drudzy. Morata dla wielu stał się winnym numer jeden w kwestii problemów Hiszpanii ze zdobywaniem goli. Przedmeczowa konferencja Luisa Enrique nie była klasyczną pogadanką. To był głos ulicy przetransportowany przez dziennikarzy. Prawdziwa konfrontacja z selekcjonerem i walka, by posadził piłkarza Juventusu na ławce. Ponad połowa pytań dotyczyła właśnie Moraty – od lekkich sugestii, po wręcz żądania zmiany. Mimo, że Morata gola Polakom ostatecznie strzelił, możemy się cieszyć, że głos ulicy nie został wysłuchany.

***

Uważajcie na siebie w hotelach. W Sewilli podczas śniadania pewna urocza blondynka zwęszyła okazję, gdy zająłem stolik telefonem i poszedłem po jedzenie. Dzięki temu, że cały czas utrzymywałem wzrok w tym miejscu, widziałem, jak podchodzi, rozgląda się i chowa telefon do kieszeni. Sekundę później musiała go oddać, tłumacząc się pomyłką. Szkoda, że zapewne nie zna cytatów z „Kilera”, bo komisarz Ryba miał jeden – właśnie z pomyłką w treści – na taką okoliczność.

Komentarze