Race, ulewa i kandydat do bramki sezonu – 88. derby Rzeszowa nie zawiodły

Rafał Mikulec
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Rafał Mikulec

Ponad dwa lata czekała stolica Podkarpacia na ponowne spotkanie pomiędzy Stalą Rzeszów, a Resovią. Całe miasto żyło derbami, a te okazały się niezwykle zapadające w pamięć. Co dość niezwykłe, głównie z powodu wydarzeń na murawie.

  • Poprzednie derby Rzeszowa miały miejsce ponad dwa lata temu, w finałach baraży o awans do Fortuna 1 Ligi
  • Z kolei, by przypomnieć sobie pojedynek Stali i Resovii na drugim poziomie ligowym w kraju, trzeba cofnąć się niemal o trzy dekady
  • W mieście czuć było wagę nadchodzącego starcia, a to zdecydowanie nie zawiodło. Piłkarze zgotowali prawdziwe widowisko, a Bartosz Kwiecień już na zawsze wpisał się do historii, zarówno rzeszowskiej rywalizacji, jak i całej ligi

Długa, intensywna rywalizacja wróciła po dwuletniej przerwie

Derby Rzeszowa to jedne z tych starć odwiecznych rywali, które na przestrzeni lat odbywały się niezwykle regularnie. Co ciekawe, to właśnie ostatni pojedynek Stali Rzeszów z Resovią sprawił, że na kolejne spotkanie przeciwników zza miedzy trzeba było zaczekać co najmniej rok. Był to bowiem finał baraży, decydujący o awansie do Fortuna 1 Ligi. W nim nie zabrakło emocji, aż ostatecznie Resovia świętowała przejście do wyższej klasy rozgrywkowej po prawdziwym thrillerze rzutów karnych. Pierwszy zawodnik pomylił się dopiero w siódmej serii – na nieszczęście Stali, był to młody pomocnik, Wiktor Kłos.

Ostatecznie na kolejne derby przyszło czekać nie rok, ale dwa. Nie spełniły się żadne z przewidywań co do zespołów; Żurawie nie zdołali szybko wywalczyć awansu do zaplecza ekstraklasy, a biedniejsza Sovia zdołała się tam z kolei utrzymać. Odwieczni rywale nie spotkali się też w Pucharze Polski.

Wagi rywalizacji dodawały też dwie kwestie. Po raz ostatni derby stolicy Podkarpacia miały miejsce wśród drużyn walczących na drugim poziomie rozgrywkowym w sezonie 1993/1994. Ponadto, po awansie Widzewa Łódź do Ekstraklasy, na zapleczu brakowało prestiżowych derbów.

Miasto szykowało się na wyjątkowe wydarzenie

Mobilizację na to spotkanie czuć było w mieście na długo przed 1 października. Kibice zarówno jednej, jak i drugiej ze stron, prześcigali się w informowaniu o prestiżowym spotkaniu. Powróciło też, nieco zapomniane w głównych rejonach miastach, zaznaczanie terenu.

Pod względem sportowym wszelkie przesłanki faworyzowały zaś Stal. Choć to beniaminek, znacznie lepiej radzi sobie na początku sezonu Fortuna 1 Ligi. Właściciel Ryszard Kalisz i inni pracownicy Żurawi nie ukrywali, że ambicją klubu jest awans do Ekstraklasy. Z kolei przed pierwszym gwizdkiem Resovia znajdowała się w strefie spadkowej. Biorąc pod uwagę, że to biało-niebiescy byli gospodarzami sobotniego starcia, wielu ekspertów spodziewało się ich łatwego triumfu.

Zainteresowanie biletami nakręcało się zaś z każdym kolejnym dniem. Stal szybko pochwaliła się wyprzedaniem trybuny wschodniej, a szacunki mówiły nawet o rekordowej frekwencji w liczbie 10 tysięcy kibiców. Nic zatem dziwnego, że – choć derby zawsze są gorące – mecz ten został uznany za wydarzenie podwyższonego ryzyka. Na wiele godzin przed pierwszym gwizdkiem ulice przy Stadionie Miejskim były obstawione przez w pełni wyposażone, liczne oddziały policji.

fot.: Paweł Paczocha

Piłkarze nie zawiedli, a Kwiecień do końca życia będzie pił w rzeszowskich pubach za darmo

Ostatecznie 10 tysięcy na trybunach nie ujrzeliśmy. Jak wyliczono, finalnie zasiadło na nich nieco ponad 7,5 tysiąca. W oczy rzucała się zwłaszcza niewielka liczebność fanów przyjezdnych. Ci dostali do dyspozycji kupno około 1400 biletów, ale wykupili jedynie połowę z nich. Rzecz jasna, kibice gospodarzy nie pozostawili tego bez złośliwego komentarza płynącego z trybun.

“przywitanie” piłkarzy. Fot.: Paweł Paczocha

A jednak, to właśnie nieliczni fani Sovii mieli znacznie więcej powodów do zadowolenia po pierwszej połowie. Trener Hajdo zdawał się od początku mieć plan na spotkanie. Wyłączył, tak dobrze dotąd pracujących, wahadłowych Stali. Z kolei jego podopieczni mieli korzystać z szybkich kontr, rozrzucanych długimi podaniami ze środka na skrzydła. Ta, powtarzana regularnie, kombinacja, nie dawała wytchnienia Żurawiom. Najpierw wynik z rzutu karnego otworzył Bartłomiej Wasiluk, a tuż przed przerwą trybuny uciszył Maciej Górski.

Nic nie wskazywało na to, by Stal zdołała wrócić do gry, ale to zrobiła. I to w świetnym stylu! Gospodarze potrzebowali ośmiu minut drugiej połowy, by wyrównać. Po trafieniu Andreji Prokicia na 2:2 to Resovia, z kolei, wyglądała na zespół na łopatkach. Trener Hajdo nie stracił jednak głowy. Wprowadził na murawę trzech rezerwowych w jednym momencie, a ich gra odmieniła mecz. Najpierw, po kontrze typowej dla pierwszej połowy, prowadzenie gościom przywrócił Kamil Antonik. Gospodarze liczyli przy tej okazji na spalonego, ale VAR nie miał najmniejszych wątpliwości.

Z kolei to, co zrobił Bartosz Kwiecień – kolejny z graczy wprowadzonych z ławki – w 82. minucie, na zawsze wpisze się w annałach rzeszowskich derbów. Pomocnik, będący na własnej połowie, dostrzegł źle ustawionego Przemysława Pęksę. 28-latek zdecydował się na strzał, a piłka zatrzepotała w siatce. To murowany kandydat nie tylko do tytułu gola kolejki, ale i znalezienia się wśród najpiękniejszych bramek tego sezonu.

W końcówce gospodarze złapali jeszcze kontakt za sprawą Prokicia, ale to nie wystarczyło, by sięgnąć choćby po remis.

Czyż nie takie powinny być derby? Kibice gospodarzy zdzierali gardło przez niemal pełne 90 minut, z kolei nieliczni fani Sovii stworzyli prawdziwe show, rozpoczynając “pojedynek” na pirotechnikę. Nie zabrakło, tak ważnej przecież wśród rywalizacji, atmosfery, tym bardziej, gdy w drugiej połowie lunął deszcz. Ostatecznie, jednak, to co najważniejsze, działo się na murawie. Z pewnością 88. derby Rzeszowa na długo staną się punktem odniesienia dla piłkarzy obu klubów.

fot.: Paweł Paczocha

Czytaj więcej: Janekx89 dla Goal.pl: Brutalni Francuzi i szczegóły projektu #StudioBelek.

Komentarze