- Nie oszukujmy się – w Belgradzie wydarzyłby się cud, gdyby Lech awansował do kolejnej rundy eliminacji Ligi Mistrzów.
- Dwubramkowa strata i siła Crvenej zvezdy czynią z wtorkowego rewanżu misję niemal niemożliwą. Ale od lat „Kolejorz” udowadnia, że potrafi zostawiać ślad w Europie także na obcych stadionach.
- Turyn, Florencja, Villarreal, Sztokholm – to tam Kolejorz pisał swoje najpiękniejsze wyjazdowe historie.
Crvena zvezda i jej twierdza „Marakana”
To naprawdę nie musiało się tak skończyć. Lech Poznań długimi fragmentami pokazał, że stać go na awans do Ligi Mistrzów. Naprzeciwko stanęła jednak obyta w europejskiej elicie Crvena zvezda, która wypunktowała mistrza Polski. Tydzień temu „Kolejorz” przy Bułgarskiej zamiast jakiejkolwiek bramkowej zaliczki zostawił po sobie poczucie niedosytu. Po ostatnim gwizdku od kibiców popłynęły słowa wsparcia, a nawet okrzyki „byliście lepsi”. Nie byli, ale na pewno nie przynieśli wstydu. Ważniejsza jest jednak postawa kibiców Lecha, którzy pewnie bardziej sercem, niż rozumem, wierzą w odwrócenie losów dwumeczu w Belgradzie.
Crvena zvezda rzadko przegrywa u siebie, a jeżeli już, to różnicą maksymalnie jednej bramki. Od sezonu 2020/2021 domowy bilans mistrza Serbii w europejskich pucharach to (14-5-7). W teorii prawie co drugie spotkanie kończy się brakiem zwycięstwa Crvenej zvezdy. W praktyce w Belgradzie wygrywają niemal wyłącznie sami europejscy potentaci:
Crvena zvezda – PSV Eindhoven 2:3
Crvena zvezda – FC Barcelona 2:5
Crvena zvezda – SL Benfica 1:2
Crvena zvezda – Manchester City 2:3
Crvena zvezda – RB Lipsk 1:2
Crvena zvezda – AS Monaco 0:1
Crvena zvezda – FC Midtjylland 0:1
*domowe porażki Crvenej zvezdy w europejskich pucharach (od sezonu 2020/2021)
„Marakana” pęka tylko wtedy, gdy przyjeżdża ktoś z europejskiej elity. Wyłączając Barcelonę, ostatnią drużyną, która wygrała w Belgradzie różnicą minimum dwóch trafień, był Ludogorets Razgrad, który w 2016 roku wyrzucił Serbów po thrillerze zakończonym dogrywką. To pokazuje skalę wyzwania, jakie czeka poznaniaków. Żeby coś tu ugrać, trzeba rozegrać mecz życia.
Skreślanie drużyny Nielsa Frederiksena byłoby nietaktowne, ale trzeba pamiętać, że w Belgradzie przegrał niejeden mocniejszy klub od Lecha. Crvena zvezda potrzebuje tylko dopełnić formalności. Mistrz Polski nie musi jednak odpaść z Ligi Mistrzów z hukiem. Historia pokazuje, że Lech nieraz potrafił zamienić wyjazd, który miał być formalnością dla rywala, w mecz zapamiętany na lata.
Zobacz również: Cypryjski skrzydłowy w Lechu Poznań? Sytuacja wydaje się jasna [NOWE INFORMACJE]
Juventus – Lech 3:3 (2010)
Wspomnienie największych europejskich wieczorów Lecha musiało zacząć się od tego meczu. W sezonie 2010/2011 ówczesnemu mistrzowi Polski przyszło rywalizować w fazie grupowej Ligi Europy. Sportowo los nie był łaskawy, ale fani zacierali ręce na mecze z czołowymi europejskimi markami.
Poznaniacy trafili na RB Salzburg, Manchester City i Juventus. Swój pierwszy mecz rozegrali właśnie w Turynie ze „Starą Damą”, której barw bronili wówczas legendarni Alessandro Del Piero, czy Giorgio Chiellini. To oni odpowiadali za każde z trzech trafień dla Juventusu. Cóż z tego skoro Lech miał swoją gwiazdę, której blask przyćmił popisy turyńczyków.
Artjoms Rudnevs tego wieczoru był najlepszą wersją siebie. Łotysz w pół godziny wyprowadził Lecha na dwubramkowe prowadzenie. Te później zamieniło się w wynik 3:2 dla Juventusu. Ostatnie słowo należało jednak do rewelacyjnego Rudnevsa, który w doliczonym czasie gry oddał strzał życia i skompletował hat-tricka. Tym występem zapisał się w sercach poznańskich kibiców, którzy do dzisiaj wspominają nie tylko Łotysza. Remis 3:3 z Juventusem już w pierwszej kolejce, zapoczątkował piękną europejską kampanię Lecha, która zakończyła się na 1/16 finału i dwumeczu z Bragą.
Villarreal – Lech 4:3 (2022)
Niemal równo 12 lat później Lech po raz pierwszy w historii przystąpił do gry w nowych dla siebie rozgrywkach – Lidze Konferencji. Poznaniacy, ponownie jako ówczesny mistrz Polski zaliczyli szybkie odpadnięcie z Ligi Mistrzów oraz przeciętne kwalifikacje do Ligi Konferencji. Jakby tego było mało, już na starcie przyszło im rozegrać mecz z najtrudniejszym przeciwnikiem w grupie i to na jego terenie.
Spotkanie z czołowym przedstawicielem La Ligi nie cieszyło się dużym zainteresowaniem miejscowych kibiców. W końcu z ich perspektywy mieli do czynienia z mało prestiżowymi rozgrywkami i mało ekskluzywnym przeciwnikiem. Skazywani na porażkę poznaniacy szybko pokazali Hiszpanom na co ich stać. Szalejący na skrzydle Michał Skóraś dał Lechowi prowadzenie kilka chwil po rozpoczęciu gry.
Podrażniony Villarreal na odpowiedź potrzebował aż pół godziny, ale gdy już zaczął strzelać, nie zamierzał przestać. Do przerwy było 3:1 dla gospodarzy. Lech pogoń za wynikiem rozpoczął tuż po wznowieniu gry za sprawą Mikaela Ishaka. „Kolejorz” po raz kolejny w historii mógł liczyć na swojego napastnika w europejskich pucharach. Tym razem czarował nie Łotysz Rudnevs, a szwedzki kapitan, który popisał się dubletem. Sensacja była o krok. Lecha zwycięstwa w samej końcówce pozbawił Francis Coquelin. Porażka jest porażką, ale wspomnień i emocji związanych z tą rywalizacją, kibice w Poznaniu i nie tylko mieli co nie miara.
Djurgarden – Lech 0:3 (2023)
Brak punktów w pierwszej kolejce Ligi Konferencji nie podciął Lechowi skrzydeł. Wręcz przeciwnie. Pokazał, że poznaniacy mogą zajść naprawdę daleko. Tak też się stało. Po spektakularnej końcówce fazy grupowej, Lech wyeliminował Bodo/Glimt. Kolejnym rywalem okazało się Djurgarden. 2:0 przy Bułgarskiej napawało optymizmem przed rewanżem w Sztokholmie, ale to nie oznaczało jeszcze awansu.
Gotowi na wymagający pojedynek piłkarze Lecha, sami pewnie nie spodziewali się tak świetnego spotkania za swojej strony. „Kolejorz” niemal całkowicie zneutralizował zagrożenie ze strony Djurgarden, które zamiast odrabiać przecież niemałą stratę, coraz mniej wierzyło w choćby zwycięstwo. Lech miał kontrolę nad przebiegiem rywalizacji, ale długo nie mógł się wstrzelić. Mistrz Polski obijał słupki i poprzeczki, czasem też zwyczajnie pudłował. Warto było jednak czekać.
Worek z bramkami w ostatnim kwadransie gry otworzył wprowadzony z ławki Filip Marchwiński. Na 2:0 trafił inny rezerwowy, Nika Kvekveskiri. Finalnie zakończyło się wysokim zwycięstwem 3:0 po golu Skórasia. Wynik 5:0 w dwumeczu był pogromem.
Fiorentina – Lech 2:3 (2023)
Są w futbolu rzeczy, których nie da się logicznie wytłumaczyć. Jedną z nich jest to jak Lech radzi sobie we Florencji. W 2015 roku w pojedynku przyszłych selekcjonerów reprezentacji Polski, Lech Poznań Jana Urbana pokonał 2:1 Fiorentinę Paulo Sousy. Bramki dla mistrza Polski strzelili Dawid Kownacki i nieco zapomniany Maciej Gajos. Był to mecz fazy grupowej Ligi Europy. Któż mógł spodziewać się, że oba kluby spotkają się ponownie 8 lat później, a stawkę będzie półfinał Ligi Konferencji?
Po meczu w Poznaniu zakończonym wynikiem 1:4, wiara w awans Lecha była porównywalna do aktualnej sytuacji przed rewanżem z Crveną zvezdą. W dodatku tylko na ławce rezerwowych znalazł się nie w pełni zdrowy Ishak. Mimo tego cud wisiał w powietrzu.
Do siatki Fiorentiny trafili Afonso Sousa, Kristoffer Velde, a także Artur Sobiech. Na 20 minut przed końcem meczu Lech doprowadził do wyniku, który oznaczałby dogrywkę. Włosi sprowadzili jednak poznaniaków na ziemię, kąsając ich dwukrotnie. Mistrz Polski utrzymał wynik 3:2 i po raz drugi wygrał we Florencji. Jednocześnie jednak zakończył zmagania w Lidze Konferencji na ćwierćfinale, co do dzisiaj pozostaje najlepszym występem polskiego klubu w tych rozgrywkach (sezon temu osiągnięcie to wyrównała Legia Warszawa i Jagiellonia Białystok).
Lech wyciągnie wnioski z przeszłości?
We wtorek w Belgradzie Lech stanie przed zadaniem z gatunku niemal niemożliwych. Zespół Nielsa Frederiksena spróbuje awansować do czwartej rundy el. Ligi Mistrzów po domowej porażce 1:3 i to na stadionie, gdzie od lat przegrywają nawet mocniejsze kluby od niego, jak Stuttgart, Bodo/Glimt, Trabzonspor, czy Gent. Brzmi jak mission impossible? Może i tak, ale historia uczy, że „Kolejorz” już nieraz potrafił na wyjeździe zrobić coś, co wydawało się poza jego zasięgiem. Mecze te łączył zawsze jeden wspólny mianownik: trzy zdobyte bramki.
W Turynie trzy gole były wyzwaniem rzuconym legendom. W Hiszpanii – heroiczną gonitwą. We Florencji – nadzieją na cud. W Sztokholmie – manifestem siły. Teraz w Belgradzie ponownie potrzeba właśnie trzech bramek, by marzyć o czymś więcej. To liczba, która w historii Kolejorza oznaczała wszystko – od euforii po gorycz niedosytu.
Lech potrzebuje odwagi i bezczelności, by wbić trzy gole na boisku faworyta. Nawet one nie gwarantują jednak zwycięstwa. Przy takim dorobku można wygrać i przegrać jednocześnie. Przy pełnej koncentracji, świetnej obronie i zabójczej skuteczności da się zagrać perfekcyjnie i wywieźć 3:0 z terenu przeciwnika. O takim scenariuszu marzy dziś każdy w Poznaniu.
Jeśli mistrz Polski ma pożegnać się z Ligą Mistrzów, niech zrobi to w swoim stylu. Z odwagą, fantazją i skutecznością, które kiedyś pozwalały mu pisać najpiękniejsze rozdziały w europejskich podróżach.
Sprawdź naszą zapowiedź tego meczu: FK Crvena Zvezda Belgrad – Lech Poznań: typy, kursy, zapowiedź (12.08.2025)