Euro 2020. Gdzie popełniono błędy, że teraz trzeba liczyć na cud?

Polska - Słowacja
Obserwuj nas w
fot. Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Polska - Słowacja

Na pytanie o logiczne przesłanki, które mogą pobudzać optymizm przed meczem z Hiszpanią, Paulo Sousa wskazuje swoje pozytywne myślenie, jednocześnie dodając, że polscy piłkarze mają naturalną mentalność blokującą ich przed robieniem rzeczy wielkich. Tymoteusz Puchacz – nieprzewidywalność futbolu, w końcu sam dopiero co grał w I lidze. Jan Bednarek marzy o polskiej husarii. Trudno przypomnieć sobie mecz, w którym reprezentacja Polski dałaby mniej powodów, by w nią wierzyć, a błędy zostały popełnione nie tylko na boisku.

  • Reprezentacja Polski znalazła się na skraju wyrzucenia z Euro 2020. Wydaje się, że kadrę może uratować tylko cud, jakim byłby remis w Hiszpanii
  • Trudno znaleźć merytoryczne argumenty przemawiające za tym, że taki wynik jest możliwy. Spytaliśmy o to piłkarzy i trenera – oni też nie potrafią
  • Został popełniony szereg błędów, zarówno przez zawodników, jak i trenera

Pompowanie balonika

To jedna z największych legend, jaka pojawia się przy okazji wielkich turniejów. Realnie to, o czym piszą dziennikarze, to żadne nakręcanie ludzi na kadrę – do tej pory nie trzeba było tego robić, bo kibice nakręcali się sami, a szereg tekstów w tym temacie był tylko odpowiedzią na to. Wielkie sieci podpinające się pod piłkę, to ten sam mechanizm – wrzucając hasło „Euro”, czy „mistrzostwa” w marketing, łatwiej było coś sprzedać, bo kibice szukali wszystkiego związanego z tym szałem. – Pompowanie balonika nikomu nie pomaga. Podczas mistrzostw w Rosji oczekiwania były ogromne i pamiętamy, jak się to skończyło – mówił nam w Opalenicy Jakub Kwiatkowski, ciesząc się, że tym razem jest inaczej. Że Euro kręci znacznie mniej osób, a przy kadrze było więcej pytajników niż żądań. I nagle zmienili to sami piłkarze. Konferencja po konferencji słuchaliśmy o najlepszym zgrupowaniu w historii reprezentacji. Kilka razy przewinęły się zdania, z których można było wyciągnąć jeden wniosek – powtórzenie wyniku z 2016 roku to tak naprawdę minimum, bo nie ma przeszkód, by osiągnąć więcej. Podczas gdy w mediach nie pojawił się żaden tekst wymagający od zawodników więcej niż wyjścia z grupy, a sondy wśród kibiców potwierdzały dokładnie takie oczekiwania, piłkarze tak nielubiący rosnącego balonika postanowili go sami napompować.

Prawdy i mity

Do Paulo Sousy przylgnęła łatka trenera, który nieustannie miesza w składzie. My już jakiś czas temu postanowiliśmy to odkłamać – tekst tutaj. Niemal narodowa histeria i nagłówki typu „Sousa zaskoczył składem” pojawiły się też przed meczem ze Słowacją, gdy okazało się, że w jedenastce nagle wylądował Karol Linetty. A prawda jest taka, że – o ile to oczywiście była spora niespodzianka – dziesięciu pozostałych piłkarzy było naturalnymi wyborami, które z łatwością można było przewidzieć. Nazywanie mieszaniem wykorzystanie zadaniowo dosłownie jednego rezerwowego – to spora przesada.

Ale nie jest oczywiście tak, że do Paulo Sousy nie można mieć zastrzeżeń. Problemem Portugalczyka jest to, że ma za dużo pomysłów kompletnie niedostosowanych do czasu, jaki otrzymał. Jeśli Sousa swoje wybory tłumaczy tym, że zawsze dopasuje piłkarzy do przeciwnika, to warto zastanowić się, czy nie lepiej dopasowywać ich do naszej taktyki. Okazuje się, że wypracowanie przez ponad dwudziestu piłkarzy automatyzmów w hybrydowym ustawieniu, jakie preferuje selekcjoner, wymaga czasu dłuższego niż trzy miesiące. Sousa, w przeciwieństwie do Jerzego Brzęczka, który stawiał na brzydką zachowawczość, preferuje granie all in. I wszystko wskazuje na to, że wszedł za wszystko ze zbyt słabym układem kart.

O podejściu Sousy wiele mówi jego wywiad dla dziennika „El Pais”. – W Polsce staramy się na zerwać z piłkarską kulturą przeszłości. Chcemy być zespołem dominującym, przeważającym. Piłkarz rozwija się z piłką przy nodze. Zawodnik nie poczyni intelektualnego progresu tylko broniąc lub kontratakując – stwierdził. Generalnie trudno odmówić mu racji, ale kultura przeszłości, o której wspomina, to coś, co kształtowało się w naszych piłkarzach dekadami. Portugalczyk próbował to zmienić na chwilę przed Euro 2020 i zaraz będzie mógł dopisać jedną z największych porażek do swojego CV. Co symptomatyczne, jeśli jednak uratuje ten turniej i wyszarpie w Sewilli remis, to korzystając przede wszystkim właśnie z uroków kultury przeszłości, bo przecież nie mamy złudzeń, że posiadanie piłki przez Polaków w meczu z Hiszpanią przekroczy 30 proc.

Sousa odpuszcza stałe fragmenty gry

O filmie, który zamieścił kanał Łączy Nas Piłka i który w kontekście meczu ze Słowacja wybiela Paulo Sousę, a – można się domyślić – docelowo wybielić ma kogoś innego, zostało już powiedziane tak dużo, że nie ma sensu kolejny raz analizować tego fragmentu, w którym Portugalczyk mówi o kryciu Milana Skriniara. Nasza wiedza była jednak ograniczona tylko do trzyminutowego wycinka, po którym wyciągano wnioski w jedną lub drugą stronę. A to nie było przecież tak, że Sousa rzucił jakimś banałem, że piłka może spaść w dowolny sektor pola karnego i na tym jego rola się skończyła. Chwilę później mówi, że „dziś będziemy ćwiczyć tylko stałe fragmenty gry”, więc można się domyślać, że krycie Skriniara naprawdę było ćwiczone na boisku.

Nie jesteśmy dziś w stanie wskazać głównego winnego, że nie zadziałało w czasie meczu. Ale wiemy, że stało się to regułą, bo gole ze stałych fragmentów gry tracimy na potęgę, odkąd pojawił się nowy selekcjoner. Wydawałoby się, że musi się stać to jego priorytetem, tymczasem Kamil Glik na 24 godziny przed pierwszym gwizdkiem zdradził, że od czasu meczu ze Słowacją nie było ani jednego boiskowego treningu poświęconego temu elementowi, wszystko skończyło się na odprawach. – Mamy nadzieję, że Hiszpanie nie będą mieli wiele stałych fragmentów – przyznał z rozbrajającą szczerością, jednocześnie bardzo świadomie w innej części swojej wypowiedzi zaznaczył, że bez szczęścia nie będzie się dało z Sewilli przywieźć punktu.

Paulo Sousa, którego dopytałem o to, co jest powodem braku treningów poświęconych najsłabszej stronie jego drużyny, przyznał, że piłkarze mają ogromną wiedzę teoretyczną, jak bronić, mają dużo czasu, by poszczególne elementy rozgrywać w swojej głowie, by wyjść na boisko i zastosować to w praktyce. Portugalczyk najwidoczniej uznał, że każdy wie, co do niego należy, natomiast żaden trening nie będzie lekiem na brak koncentracji oraz błędy indywidualne, które pojawiają się nagminnie. Jeśli to jest mało przekonujące, to jest coś, gdzie poprzeczka wisi jeszcze niżej.

Piłkarze wierzą, ale nie wiedzą, na jakiej podstawie

Najgorszy jest brak jakichkolwiek przesłanek, które mogą budować choć ułamkowy optymizm. Paulo Sousa został zapytany wczoraj, na jakiej podstawie uważa, że jego zespół przywiezie z Hiszpanii korzystny rezultat, ale zanim odpowiedział, został poproszony o merytoryczną wypowiedź, coś więcej niż bazowanie na nieprzewidywalności piłki nożnej. Skończyło się na mówieniu o tym, że zawsze jest optymistycznie nastawiony oraz liczeniu, że polscy zawodnicy wreszcie zmienią mentalność, która jest bardzo zła i prowadzi do braku realnej wiary w robienie rzeczy wielkich. Czyli powodem, by wierzyć, jest nadzieja, że wszystko będzie inaczej, mimo iż do tej pory nic się nie zmieniło.

W wypowiedziach kolejnych kadrowiczów też merytorykę trudno dostrzec. Jeśli Tymoteusz Puchacz uważa, że to, iż dwa lata temu grał jeszcze w I lidze, a teraz jest na Euro 2020, jest powodem, dla którego Polska może zremisować z Hiszpanią, to jest to odrobinę za mało. Podobnie jak słynne już odwołanie się Jana Bednarka do husarii. Kamil Glik liczy wprost na szczęście, a pojawiają się również głosy, że pogoda nie będzie tak przeszkadzać, jak się wydawało oraz że zły stan murawy bardziej sprzyja topornemu bronieniu się niż wirtuozerskim atakom. Ani jednej przesłanki czystopiłkarskiej na korzyść Polski.

Mówienie o liczeniu na cud nigdy nie było bardziej uzasadnione.

Czytaj także: Hiszpania – Polska. Zapowiedź, typy, kursy | Euro 2020

18+ | Graj odpowiedzialnie! | Obowiązuje regulamin

Komentarze