Euro 2020: Paulo Sousa nie zwariował, czyli co mówią fakty

Paulo Sousa
Obserwuj nas w
Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Paulo Sousa

Jan Tomaszewski mówi o sabotażu Paulo Sousy, Franciszek Smuda ironicznie nazywa go znachorem. Kilku innych ekspertów również brutalnie przejechało się po Portugalczyku, któremu zarzuca się ciągłe mieszanie w składzie, co nie sprzyja przygotowaniu drużyny do Euro 2020. Skoro znawcy piłki już przemówili, my spytaliśmy faktów.

  • Wokół wyborów Paulo Sousy jest mnóstwo kontrowersji
  • My spojrzeliśmy na sprawę szeroko i spróbowaliśmy odpowiedzieć, ile z tych uwag jest choć w pewnym stopniu niecelnych
  • Gdyby wsłuchać się w głosy ekspertów, można dojść do wniosku, że Sousa kompletnie nie dał czasu poszczególnym piłkarzom na zgranie się ze sobą. Jak jest naprawdę?

Wbrew pozorom w dotychczasowej pracy Paulo Sousy tylko raz pomyślałem, że zwariował – gdy zobaczyłem wyjściową jedenastkę na mecz z Islandią (2:2). Dzień wcześniej Portugalczyk przekonywał, że będzie chciał zdecydować się na optymalny skład. Taki, który będzie dość mocno przypominał jedenastkę na Słowację. Widząc Tomasza Kędziorę (bardzo dobry występ, ale nie jest tajemnicą, iż w hierarchii Sousy jest za Bartoszem Bereszyńskim), Pawła Dawidowicza, Przemysława Frankowskiego (to Kamil Joźwiak był zwycięzcą wszystkich zgrupowań, odkąd na nie przyjeżdża) i brak Mateusza Klicha uznałem, że ktoś tu mnie próbuje oszukać. Zasłona dymna była bez sensu – jeśli Słowacy potrafią analizować, a wierzę, że tak, to i tak ułożą sobie w miarę kompletny skład Polaków na 14 czerwca. Znacznie bardziej wartościowe wydawało się zgranie zespołu w kluczowej fazie przygotowań. Spytałem o to Sousę na konferencji prasowej – czy nie uważa, że to najwyższy czas na wypracowanie chemii pomiędzy zawodnikami, zwłaszcza w obronie. Portugalczyk odpowiedział wprost – że też tak uważa. I że dokładnie taki był plan, tylko nie mógł go zrealizować.

Los nie pomaga

Wszystko sprowadza się do kontuzji. W meczu z Islandią mieli zagrać Bereszyński, Bednarek, Rybus i Klich. Całą czwórkę wyeliminowały urazy i potrzeba dmuchania na zimne. Sousa stanął przed koniecznością zmian, które sprowadziły się do masy komentarzy na temat destrukcyjnych działań selekcjonera. Tymczasem, gdyby nie kontuzje, skład na Islandię naprawdę mocno przypominałby przypuszczalne zestawienie na Słowację.

Urazy piłkarzy prześladują Paulo Sousę. Abstrahując od tego, że na Wembley nie pojechał Robert Lewandowski, w żadnym z trzech marcowych meczów nie mógł skorzystać z Mateusza Klicha (koronawirus). To kolejny przykład, w którym to nie Portugalczyk mieszał, a los.

Kontrowersji jest… mało

Gdyby obiektywnie ocenić dotychczasowe wybory selekcjonera, o bardzo duże mieszanie można by go posądzić tylko raz – w meczu z Węgrami. Tamten skład był jednym wielkim eksperymentem, kompletnym niewypałem. Trudno jednocześnie ciskać gromami – Sousa został sprowadzony przez Zbigniewa Bońka, by odmienić grę reprezentacji Polski o 180 stopni. Jeśli miał dokonywać niezaskakujących wyborów i nie testować nieoczywistych opcji, sprowadziłoby się to do gry składem i taktyką Jerzego Brzęczka, czyli czegoś kompletnie różnego od oczekiwań.

W meczu z Andorą Portugalczyk dokonał w jedenastce pięciu zmian, ale rezygnując z najsłabszych piłkarzy starcia w Budapeszcie. Z Anglią z kontrowersji wrócił do Michała Helika w obronie i zdecydował się na Karola Świderskiego w ataku, ale tego drugiego by nie było, gdyby nie kontuzja Lewandowskiego. Mecz towarzyski z Rosją z góry miał być przeglądem wojsk, na który wcześniej nie było czasu, więc wyborów nie oceniamy wcale, a już na pewno nie w kategoriach niespodzianek. O Islandii jest na początku tekstu – dziwny skład to żadne widzimisię selekcjonera, a zwyczajny pech

Co mówią liczby

Utarło się jednak, że Paulo Sousa miesza w składzie jak szalony. Z jednej strony ta teoria się broni, bo przecież w żadnym z pięciu meczów nie wystawił takiej samej defensywy, a to właśnie stabilizacja z tyłu najczęściej zapewnia sukcesy. Z drugiej skład Bereszyński – Glik – Bednarek, czyli dokładnie taki, jaki można śmiało typować na Słowaków, pojawił się w starciu z Anglią i był razem na boisku przez 90 minut (choć był wśród nich jeszcze Michał Helik). Gdyby nie wspomniane kontuzje, zobaczylibyśmy go też w meczu z Islandią. Nagle okazałoby się, że to trio spędziło ze sobą na boisku za kadencji nowego trenera blisko 50 proc. wszystkich możliwych minut, a opinie o mieszaniu już nie broniłyby się tak dobrze. 122 minuty (na 450 minut możliwych. Teoretycznie, bo nie praktycznie), na jakich ostatecznie zatrzymał się licznik, wygląda dużo gorzej.

Gdyby spróbować wytypować podstawowy skład na mecz ze Słowacją, mielibyśmy dwie wątpliwości – czy Sousa przy braku Arkadiusza Milika ustawi drużynę na dwóch napastników i kto zagra na lewym wahadle. Bardzo trudno jest wejść w głowę Portugalczyka, ale bardziej prawdopodobna wydaje się opcja z jednym snajperem. Z prostego powodu – Sousa sam mówił wcześniej, że ewentualna kontuzja Milika totalnie rozbije jego taktyczny plan, a do tego każdy z pomocników, jaki może wskoczyć za Milika do nowej taktyki (Mateusz Klich, Jakub Moder) ma wyższe indywidualne możliwości od Karola Świderskiego lub Jakuba Świerczoka. Zwycięzcy rywalizacji Puchacza z Rybusem wskazać się zwyczajnie nie da i nie będziemy tego robić. Zakładamy też, że zgodnie z obietnicami sztabu, Jan Bednarek będzie gotowy do gry.

Jak więc, przy powyższych założeniach dotyczących składu, mają się wspólne minuty poszczególnych bloków (bez uwzględnienia lewego wahadła, bo licbzy tu zakłamałyby rzeczywistość – w marcu grał Rybus, ale w czerwcu miał kontuzję i wskoczył za niego Puchacz)? Biorąc pod uwagę, że Sousa nie miał wcześniej czasu na sprawdzanie piłkarzy – jego zatrudnienie zostało spóźnione co najmniej o kilka miesięcy – dramatu nie ma. W wielu konfiguracjach piłkarze spędzili ze sobą około 50 proc. możliwego czasu, a pamiętajmy, że mecz rezerw z Rosją równie dobrze mógłby nie być brany pod uwagę. Wyszczególniamy też wspólne minuty przeciwko Anglii, gdyż przed tym spotkaniem Sousa miał na tyle dużo materiału, że mógł wyciągnąć realne wnioski.

Bereszyński – Glik – Bednarek: 122 minuty (w tym z Anglią 90)

Bereszyński – Glik: 182 minuty

Bereszyński – Bednarek: 214 minut

Krychowiak – Moder: 235 minut (w tym z Anglią 90)

Klich – Zieliński: 70 minut (w marcu koronawirus Klicha, przed meczem z Islandią kontuzja)

Moder – Zieliński: 193 minut (w tym z Anglią 89)

Krychowiak – Moder – Zieliński: 193 minuty (w tym z Anglią 89)

Zieliński – Lewandowski: 199 (w tym z Anglią 0 – kontuzja Lewandowskiego)

Jóźwiak – Lewandowski: 118 (w tym z Anglią 0 – kontuzja Lewandowskiego)

Gdyby obok nazwisk z przypuszczalnego składu na Słowację wpisać indywidualne minuty, wyglądałoby to tak:

Szczęsny (360 minut) – Bereszyński (274, nie mógł grać z Islandią), Glik (302), Bednarek (214, nie mógł grać z Islandią) – Jóźwiak (225), Krychowiak (424), Moder (261), Puchacz (170)/Rybus (167) – Klich (70, nie mógł grać w czterech meczach), Zieliński (298, nie mógł grać z Rosją) – Lewandowski (233, nie mógł grać z Anglią).

Paulo Sousa najpierw testował, bo chciał (“nie znałem tych zawodników, musiałem ich zobaczyć na żywo”), później była to już hybryda jego chęci i bycia zmuszonym. Na pewno nie można jednak powiedzieć, że zwariował, a reprezentacja Polski jedzie na Euro 2020 kompletnie ze sobą niezgrana. Nawet jeśli do ideału jest daleko, to i tak bliżej niż do oskarżeń o sabotaż.

Komentarze