Mateusz Stolarski dla Goal.pl: nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż nie ryzykować

- Po kuriozalnym golu w Gdyni, powiedziałem "Krucziemu": - Jeżeli będziesz grał na alibi, to zostaniesz zmieniony. Ale jeżeli zagrasz piłkę do środka, to będziesz grał dalej, nawet jak ją stracimy". Ludzie często mówią, że chcą ryzykować, ale po pierwszym błędzie przestają być wierni swojej filozofii i ją zmieniają. Spuszczą głowy, bo kibice zagwiżdżą, albo krzykną z trybun "co ty, kur*a, robisz". A ja podkreślam: zaufaj w proces. Na dystansie wygrasz - mówi w obszernej rozmowie z Goal.pl Mateusz Stolarski, trener Motoru Lublin.

Mateusz Stolarski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Mateusz Stolarski
  • Mateusz Stolarski ma dopiero 31 lat, a właśnie awansował z Motorem Lublin do Ekstraklasy
  • To idealnie wpisuje się w jego żelazną zasadę: nie mieć żadnych ograniczeń.
  • Dzięki awansowi ograniczeń dla Stolarskiego nie stanowią już przepisy, które bez awansu odesłałyby go na peryferia polskiej piłki

Ekstraklasy miało jeszcze nie być

W wywiadzie, jakiego udzielił Goal.pl, poznacie szerzej osobowość Mateusza Stolarskiego. Opowiada o tym, dlaczego musiał odejść z Wisły Kraków, mimo iż był to klub “bliski jego sercu”, co sprawiło, że miał myśl “ku*wa, co ja tutaj robię?!”, przed którym jedynym meczem – wcale nie barażowym – nic nie mógł zjeść z nerwów, oraz dlaczego zareagował takimi, a nie innymi słowami, na błąd Kamila Kruka, który omal nie pozbawił Motoru awansu do Ekstraklasy. Trener Motoru w kwietniu nie dostał się na kurs UEFA Pro ze względu na zbyt małą liczbę punktów za doświadczenie. To oznaczało, że jeśli nie awansuje do Ekstraklasy, kolejny sezon musiałby spędzić co najwyżej w II lidze (awans zapewnia licencję warunkową). Teraz nie kryje, że chciałby, by jego przykład pozwolił nieco zmienić przepisy. Tak, by to, co wydarzy się w ostatniej minucie meczu, nie miało wpływu na dalszy los trenera.

Przemysław Langier (Goal.pl): Rzeczywistość wyprzedziła marzenia?

Mateusz Stolarski (trener Motoru Lublin): Zdecydowanie. W 2018 roku wykupiłem sobie szkolenie mentalne. Jednym z tematów było zaplanowanie swoich celów. Jako ten na rok 2025 wpisałem prowadzenie zespołu rezerw drużyny z Ekstraklasy lub bycie w sztabie drużyny z Ekstraklasy. Wtedy byłem trenerem młodzieżowym w Wiśle Kraków, o ile się nie mylę prowadziłem zespół U-15, i często rzucałem do kogoś, że w 2025 roku to ja już będę rozgrywał mecze na stadionie obok. Ludzie różnie to traktowali, mieli do tego prawo, ale ostatecznie wyszło super.

Kiedy według planu miała być Ekstraklasa w roli “jedynki”?

Do tego nie doszedłem! Ale wyobrażałem sobie, jak nadchodzi ten moment. Marzyłem o nim. Właściwie wszystko, co robiłem w życiu, odkąd skończyłem osiemnastkę, podporządkowane było trenerce. To wtedy postanowiłem, że trzeba zagrać va banque, postawić zdecydowanie na tę kartę. Konsekwentnie się rozwijałem.

I zapewne podejmowałeś trudne decyzje. Bez nich się nie da dojść daleko.

W 2019 roku brałem ślub. Tuż przed nim zdecydowałem się odejść z Wisły Kraków, bo według wypisanych kroków wychodziło, że powinienem już prowadzić drużynę U-17. W Wiśle zaproszono mnie wtedy na casting… Mając trenera w klubie, uznano, że trzeba mnie sprawdzić na tle dwóch innych trenerów. OK, rozumiem to, każdy ma prawo realizować swój plan według własnego scenariusza. Ale przecież ja też miałem swój plan. Uznałem, że być może Wisła, która jest bliska mojemu sercu, kiedyś popatrzy na mnie przychylniejszym okiem, ale żeby tak się stało, powinienem odejść. No i odszedłem do Stali Rzeszów. Tamten projekt wyglądał ciekawie. Ale jak przyszedłem na pierwszy trening, gdzie wcześniej w Wiśle miałem najlepszych chłopaków w Polsce, między innymi Olka Buksę, Patryka Warczaka, czy Daniela Hoyo-Kowalskiego, i zobaczyłem mocno amatorski poziom – wszystko się dopiero budowało – to pomyślałem sobie: ku*wa co ja tutaj robię?

Aż tak?

Ostatecznie nie wyszło źle, bo pierwsze pół roku w Stali sprawiło, że później trener Niedźwiedź wziął mnie do swojego sztabu. Potem w tym sztabie zostałem. Przechodziłem wszystkie szczeble, miałem kolejnych trenerów nad sobą – Marcina Wołowca, Daniela Myśliwca. Udało się zrobić w jednym sezonie awans, w kolejnym grać w finale barażów i odpaść po karnych. Wtedy wziął mnie do siebie trener Feio i tak wylądowałem tutaj, gdzie jestem.

“Przed meczem z Wisłą nie mogłem jeść”

Ubodło cię to, gdy w Wiśle zamiast przeprowadzić z tobą, człowiekiem z klubu, indywidualną rozmowę, wrzucili cię do castingu z ludźmi z zewnątrz?

Nie mam o to żalu i nie chcę, by tak to brzmiało. Po prostu w życiu czasem jest tak, że bardziej od rzeczy, które ma się pod nosem, docenia się to, czego się akurat nie ma. Ja byłem chłopakiem, który oddawał serce temu klubowi. Ale jednocześnie takim, który chciał iść do przodu. Poza tym wiesz, jak jest – czasem w klubie ma się swoich rywali i nie wszyscy chcą, byś wsiadł do windy. Ale to system rywalizacji, który obowiązuje w wielu klubach. Sam wyciągnąłem z tego kilka wniosków i nie mam zawiści, gdy ktoś myśli, by być wyżej, niż jest. Wyżej ode mnie. Patrzę wyłącznie na siebie i swój rozwój.

Do Wisły nie mam żadnego żalu. Mało tego – decyzja o odejściu była kluczowa, by znaleźć się w miejscu, w którym teraz jestem.

Los lubi płatać figle. Twoim pierwszym zwycięstwem jako pierwszego trenera w seniorskiej piłce, było zwycięstwo nad Wisłą. W dodatku w Krakowie.

Graliśmy o 12:40. Nie byłem w stanie nic zjeść. Powiem szczerze – to był jedyny mecz, przed którym się stresowałem. Czułem duży dyskomfort i to nie dlatego, że się bałem zespołu Wisły, tylko było to dla mnie szczególne wydarzenie. W momencie, gdy usłyszałem pierwszy gwizdek, wszystkie emocje puściły. No i Wisła kolejny raz trafiła w mojej historii w szczególne miejsce, bo faktycznie to tam zapoczątkowałem kolejny ważny etap w swoim życiu. Wygraliśmy 3:1 i miałem podstawy, by mówić, że my – jako Motor – możemy zrobić dużo. Jeżeli wygrywasz na Wiśle przy 25 tys. ludzi, to jakie możesz mieć granice w tej lidze? Poza tym po odejściu trenera Feio, który był dla tego zespołu postacią pomnikową, pokazaliśmy, że Motor się nie kończy. Że jest życie po trenerze, który zbudował fundamenty pod to, co mamy dzisiaj.

Motor wciąż jest niezniszczalny, jak kiedyś powiedział Feio.

Ta drużyna robi niesamowite rzeczy. Siedzisz na ławce i wiesz, że w każdym momencie może się stać coś niesamowitego. Weźmy te baraże z Łęczną i Arką. Jedyne, co powiedziałem chłopakom po meczu, to “jesteście popierd*leni. Czy wy nie możecie normalnie czegoś zrobić? Na przykład po prostu iść i wygrać?”. To jest coś, co spowodowało, że niesamowicie się scaliliśmy ze społecznością Lublina. Ci kibice są dumni z tej drużyny, maksymalnie się z nią identyfikują, są w stanie wiele wybaczyć. My wiemy, że możemy przegrać mecz, bo kredyt zaufania jest olbrzymi. A też lepiej się gra, gdy z tyłu głowy masz, że możesz, a nie musisz.

“Powiem to głośno: ja chcę spróbować być najlepszy”

Ty podobno wewnętrznie czujesz, że musisz. W tak zwanym środowisku usłyszałem niedawno o tobie zdanie że jesteś typem człowieka, którego trudno nasycić. Że ludzie gratulują ci awansu do Ekstraklasy, a ty na to: eee, to dopiero awans, my jeszcze nic wielkiego nie zrobiliśmy.

Kurczę… nie chciałbym zostać zakładnikiem swoich słów, bo z tym różnie bywa, ale powiem to głośno: ja chcę spróbować być najlepszy. Tylko, żeby to poprawnie wybrzmiało: tu nie chodzi o to, że chcę mówić, że jestem najlepszy, ale o to, że nie chcę mieć żadnych ograniczeń. W moim mindsecie jest, by nie miało żadnego znaczenia na przykład to, że jestem Polakiem, więc to mi może utrudnić drogę. Nie chcę bać się swoich słabości. Chcę po prostu przeć do przodu. Jasne, że mam trudne momenty, nawet takie załamania, ale nie niszczy mnie to, bo zbudowałem w swojej głowie przekonanie, że jeżeli miałbym mieć jakieś granice, to po co mi w ogóle ta robota?

Prawdę mówiąc z tym awansem to jest tak, że osiągnęliśmy coś wielkiego. Podkreślam: MY osiągnęliśmy – wbrew temu, że to moje nazwisko jest skandowane na trybunach, bo bez tych wspaniałych chłopaków nic by się nie udało. I teraz jak patrzę na tę drużynę i wiesz, co czuję? DUMĘ, że mogę być ich trenerem i pracować z taką grupą ludzi. My wcale nie mieliśmy największych indywidualności w lidze, ale mieliśmy najlepszy zespół.

Tylko u nas

Mówisz, że chcesz być najlepszy. Tak jak Goncalo Feio… U niego drogą jest pracoholizm – wstać o 5, dodać więcej analizy rywala, obejrzeć więcej meczów, przeczytać więcej książek, położyć się spać przed północą. Masz podobnie?

Mam kilka metod, by wejść na szczyt. Po pierwsze – być zawsze sobą. Jestem naturalny. Lubię relacje z ludźmi, lubię się bawić. Zachowuję się poważnie, gdy sytuacja tego wymaga i nie wypada być niepoważnym, ale jeżeli tylko mogę być sobą, to zawsze pokażę najlepszą wersję siebie. Ludzie często pokazują ją tylko wtedy, gdy nikt ich nie obserwuje. Ale gdy ktoś zaczyna na nich patrzeć, zaczynają się ograniczać. Myślą o tym, co ktoś pomyśli, albo co im powie. Jeżeli mam osiągnąć sukces, to zrobię to jako naturalny Mateusz Stolarski, a nie facet z maską na twarzy.

Po drugie – nie uważam się za filozofa, ani gościa, który zjadł wszystkie rozumy. Bardzo dużo uczę się od innych. Słucham, czytam, inspiruję się ludźmi, “kradnę” pomysły. Nie boję się powiedzieć, jak ogromny wpływ na to, jakim dziś jestem trenerem, miał Goncalo Feio. I że jestem mu bardzo wdzięczny. Że mój sposób zarządzania zespołem jest oparty na tym, co podpatrzyłem u Daniela Myśliwca. Mogę tak też mówić o pozostałych trenerach, z którymi pracowałem. I tak właśnie chcę teraz zbudować swój sztab – by byli w nim ludzie mądrzejsi ode mnie.

I ostatnia rzecz – ufam ludziom i nie boję się ryzykować. Najlepszym przykładem jest bramka z Arką Gdynia na 1:0 dla nich. Wiesz, co powiedziałem “Krucziemu” w przerwie?

Pewnie coś budującego.

“Jeżeli będziesz grał na alibi, to zostaniesz zmieniony. Ale jeżeli zagrasz piłkę do środka, to będziesz grał dalej, nawet jak ją stracimy”. Ludzie często mówią, że chcą ryzykować, ale po pierwszym błędzie przestają być wierni swojej filozofii i ją zmieniają. Spuszczą głowy, bo kibice zagwiżdżą, albo krzykną z trybun. A ja podkreślam: zaufaj w proces. Na dystansie wygrasz.

Uciekłeś od odpowiedzi, czy jesteś pracoholikiem.

Nie jestem, choć byłem jako drugi trener. Teraz zarządzam potencjałem ludzkim i daję się wykazać osobom wokół. Nie dlatego, że mogę sobie na to pozwolić, ale by mieć świeży umysł. Jako pracoholik bym go stracił, wraz z koncentracją i umiejętnością obserwacji ludzi. Bo dziś moją największą rolą jest obserwować i wyciągać małe rzeczy, które wpływają na całość. W Stali Rzeszów bardzo dużo pracowałem nad zarządzaniem z trenerem Hucińskim, sporo od niego wyniosłem.

O, mam dobrą historię. Pewnego dnia mi mówi: “młody, chodź tu. Patrz na te dziewczyny. Zawsze siadają obok siebie, a dziś osobno. Albo się pokłóciły, albo któraś ma zły humor. Jak pracowałem w koszykówce, miałem zasadę: jako trener schodziłem pierwszy na śniadanie. Gdy schodziły zawodniczki, ja już piłem kawę. I patrzyłem. Pierwsza obserwacja nic ci nie da, ale jeśli będziesz to samo robił zawsze, kolejne już ci dadzą. Zauważysz, że ta, która schodzi zawsze miała fryzurę ułożoną. Jak jest inaczej, to albo jest zła, albo źle spała. Jak te siadały ze sobą, a teraz nie siadają, to nie ma szans – coś się wydarzyło. Jak ta się nie pomalowała, a zawsze była, to pewnie pokłóciła się z chłopakiem, może rozstała”. I mówi mi dalej: “Tylko na podstawie obserwacji, jesteś w stanie czytać ludzi. I to jest poziom, do którego musisz dojść. A żebyś do tego doszedł, musisz mieć świeży umysł”.

Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż nie ryzykować

Ty faktycznie lubisz relacje z ludźmi, ale w takim razie muszę spytać od drugiej strony. Potrafisz w ogóle – przepraszam za określenie, ale takie tu pasuje – zj*bać piłkarza?

Tak. Nie lubię niszczyć piłkarzy, ale jeśli trzeba zj*bać, to to zrobię. Zapalam się, gdy ktoś nie przestrzega reguł. Sytuacja z tego sezonu: mieliśmy odprawę, gdzie jeden zawodnik nie bronił. Powiedziałem mu: “ku*wa, nie możesz grać. Przepraszam cię, ale sprawa jest prosta – nie bronisz, to nie grasz. Skoro nie potrafisz poświęcić się dla zespołu, to ja nie mogę na ciebie postawić”. Podjąłem wiele trudnych decyzji w ciągu ostatnich 2,5 miesiąca, gdy zostałem trenerem. Dziś wiem, że one wpłynęły na to, gdzie teraz jesteśmy, choć w momencie ich podejmowania nie byłem przekonany, czy są dobre. Trzeba być ku*asem, gdy sytuacja tego wymaga. Generalnie ja nie krzyczę. Ale jeśli mamy pewne normy i ktoś ich nie przestrzega, to Stolarski musi dbać o całość.

Dziś czuć u ciebie dużą pewność siebie, ale zawsze tak było? Przejmowałeś drużynę w trudnym momencie, w dodatku po odejściu Goncalo Feio, z którym piłkarze długo mieli niezwykłą chemię. Wchodziłeś w naprawdę duże buty.

Dodałbym jeszcze trzy kwestie, które wpływały na trudność w tamtej sytuacji. Po pierwsze relacje z piłkarzami jako pierwszy trener musiały być nieco inne niż jako drugi. Jako dwójka nie chciałem być typowym kolegą piłkarzy, ale bycie jedynką wymagało zmiany. Po drugie – miałem w szatni brata (Pawła Stolarskiego, zawodnika Motoru – przyp. red.). To nie była codzienna sytuacja i mogła być różnie odbierana, choć wierzyłem, że jak będę szczery, uczciwy wobec wszystkich i nie będzie miało dla mnie znaczenia, jakie z kim mam prywatne koneksje, to się obronię. I po trzecie – moja relacja z Goncalo. My nie byliśmy zwykłym duetem. No, ale wiedziałem, że misja nie jest dokończona. I że ten zespół się nie podda. Że mam wsparcie chłopaków, by zrobić coś wielkiego.

Na laptopie mam naklejkę z cytatem z Guardioli: nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż nie ryzykować. Więc zaryzykowałem…

Oglądaj także: Hiob-offy sezonu 2023/24

Inny niż Feio

Jak wyglądały kulisy? Feio odchodzi, ty dostajesz szansę. Wchodzisz do szatni i…?

… robię odprawę. Na ostatnim slajdzie była prośba do zawodników: nie zmieniajcie się jako ludzie. Bądźcie tymi, kim byliście do tej pory i wierzcie dalej w to, co robiliście. Napisałem, że celem są trzy punkty, ale sukcesem bycie najlepszą wersją siebie. I tyle.

Czym się różnicie z Feio?

Osobowością. Goncalo ma naturalną charyzmę. Wzrok, po którym widzisz, czy jest zadowolony, czy nie. Ma dużo większą ekspresyjność ode mnie. Ja jestem – hmm – luźny to złe słowo, ale widać po mnie, że nie jestem zakapiorem. Groźnie nie wyglądam, staram się mieć krótszy dystans z piłkarzami, niż w większości przypadków. Jednocześnie z Goncalo mamy jeden wspólny cel. Chęć bycia na szczycie.

Tam jest tylko jedno miejsce…

A rywale wagi ciężkiej. Zobaczymy…

Przejąłeś od Feio rolę nieformalnego dyrektora sportowego, który negocjuje pozyskiwanie nowych piłkarzy?

Nie. Będą rozbudowane struktury. Ja nie chcę tego robić, bo nie umiem. I nie chcę się tego uczyć. Chcę być trenerem, mieć zespół, wokół siebie ludzi mądrzejszych od siebie. Pogadać z nimi o życiu, o ich doświadczeniach. Każdy ma swoją rolę w klubie, a moją jest bycie trenerem. Nie czuję potrzeby zarządzania finansami. Z nimi chcę mieć tyle wspólnego, by mieć przelew na czas (śmiech). Jednocześnie na pewno przed transferem chcę rozmawiać z piłkarzami, bo rzecz, na którą na pewno będę zwracał uwagę, to kultura, jaką ma zawodnik. Dla mnie kluczowe jest to, jakim ktoś jest człowiekiem. W moim widzeniu świata żadna osoba nie może być ważniejsza od klubu i chcę mieć możliwość wyczucia, czy nie pakujemy się w niepożądaną sytuację.

Goncalo Feio i Mateusz Stolarski (fot. Krzysztof Porębski / PressFocus)

Jest Ekstraklasa, a gdyby nie ostatnich sześć minut sezonu, byłaby II liga

Miałeś wrażenie, że ten projekt może upaść bez awansu? W pewnym momencie sytuacja wymykała się wam spod kontroli, wypadliście poza strefę barażową, a Zbigniew Jakubas otwarcie mówił, że Feio może być jego ostatnim trenerem.

Ciężko mi sobie wyobrazić, że prezes Jakubas z czegoś rezygnuje po osiągnięciu tylu sukcesów w życiu. Wiem, że tak mówił, ale nie wiem, co wtedy naprawdę myślał. Może miał jakąś strategię i to była jej część? Można powiedzieć, że trafiłem grubą rybę na sam początek kariery, i cieszę się z tego. To fantastyczny człowiek, który bardzo dużo pomaga ludziom, pomaga piłkarzom. Zawsze dostawałem od niego wszystko, czego potrzebowałem. Co do trudnej sytuacji w lidze – ja zawsze podkreślałem, że liga to maraton. Nie zawsze zwycięzca jest przez większość rywalizacji na pierwszym miejscu. Ja zawsze wierzę, że proces da mi przewagę na dystansie. Poza tym to, że awansowałem nie czyni mnie ani wspaniałym trenerem, ani zbawcą polskiej piłki. Tak samo, gdybym nie awansował, nie czyniłoby to ze mnie słabego trenera. Dla mnie najważniejsze było uwiarygodnienie się jako szkoleniowiec i pokazanie, że to jest droga, którą mogę dalej iść.

Ale wynik ma ogromne znaczenie. Ostatnie sześć minut meczu w Gdyni zdecydowało o tym, że zamiast na trzecim poziomie rozgrywkowym, wylądujesz w Ekstraklasie.

Fajnie mi to załatwili piłkarze… Miałem poczucie jedności z nimi. Żyli sprawą mojej licencji, natomiast cieszę się, że na obecną chwilę przepisy nie ograniczają mnie, bym mógł wciąż pokonywać kolejne szczeble. Liczę na to, że mój przykład zmusi do myślenia ludzi odpowiadających za kursy, by zastanowić się, czy można zrobić coś inaczej. Ja nie mam im nic za złe. Jestem normalnym gościem, wytyczne są jasne. Nie mam jakichś większych pretensji, o ile jakiekolwiek mam. Mamy dobry kontakt z ludźmi ze szkoły trenerów. Trener Grycman oraz trenerzy Łopatko i Wojtasz składali gratulacje zaraz po awansie – bardzo im dziękuje za pamięć, doceniam to.

Mateusz Stolarski i Zbigniew Jakubas z pucharem za awans (fot. Piotr Matusewicz / PressFocus)

Szkoła trenerów jest zabetonowana dla ludzi, którzy nie mając doświadczenia zrobili wynik?

Ciężko mi odpowiedzieć – myślę że nie, a jakość kursów tam idzie do przodu. Jako trener analizuję błędy i staram się ulepszać swój system, więc wierzę, że w szkole trenerów robią podobnie. Pamiętajmy, że przypadek, który mnie dotyczy, nie zdarza się często, więc pewnie wezmą go teraz pod uwagę i zastanowią się, jak tego typu sytuacje rozwiązywać na przyszłość.

To na koniec jeszcze wróćmy do Motoru. Jesteście gotowi na Ekstraklasę? Struktury klubu kulały do tej pory.

Musimy być lepiej przygotowani, natomiast wszystko jest w toku i myślę, że będziemy gotowi.

Zbigniew Jakubas w euforii obiecał dużo…

Ale nie dał limitu czasowego (śmiech). Pamiętajmy, jaką emocjonalną bombą jest awans do Ekstraklasy. Widziałem płaczącego 45-latka. Po meczu w Gdyni siadłem na boisku i obserwowałem, jak się wszyscy cieszą. Jak piłkarze ściskają się z żonami, jak nasi kibice wpadają w amok. Dla takich chwil warto ponosić porażki, które zawsze będą na ścieżce do sukcesu.

Komentarze