Kamil Kiereś: Cały czas mam ambitne plany [WYWIAD]

Jak sobie radzi z hejtem? Co ma wyróżniać jego ekipę? Czy czuje się niedoceniony? O tym i nie tylko porozmawialiśmy z trenerem Stali Mielec, Kamilem Kieresiem, który otwarcie przekonuje, że wciąż ma ambitne plany!

Kamil Kiereś (trener Stali Mielec)
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Kamil Kiereś (trener Stali Mielec)
  • Kamil Kiereś trenuje Stal Mielec od marca br.
  • W wywiadzie dla Goal.pl opowiada o swojej filozofii
  • “Chciałbym, abyśmy byli wszechstronni” – tłumaczy
  • “Jeszcze nie odkryłem wszystkich kart” – przekonuje

Stal w Pucharze Polski

Żałuje Pan, że nie udało się zagrać z ŁKS-em w sobotę? Pańska drużyna jest w niezłej formie.

Kamil Kiereś, trener Stali Mielec: Tak. Byliśmy przygotowani do tego meczu, czuliśmy, że jesteśmy na fali, chcieliśmy grać. Z drugiej strony widząc, jakie zastaliśmy warunki, jednak dobrze się stało, że ostatecznie nie zagraliśmy. Zresztą sam sędzia Wojciech Myć od początku był zdecydowany, że w takich warunkach spotkanie odbyć się nie może. 

W środę mierzycie się z Widzewem w ramach Pucharu Polski. Wam nie udało się w minionej serii gier rozegrać meczu, Widzew swój rozegrał. To może być Wasz atut czy niekoniecznie? 

– I tak, i nie. Z jednej strony mieliśmy więcej czasu na regenerację, z drugiej Widzew jest w rytmie meczowym. My przystąpimy do tego meczu po dziesięciu dniach przerwy, bo tyle minęło od naszego starcia z Pogonią Szczecin. Więc można powiedzieć, że ten kij ma dwa końce.

Zdziwiła Pana wysoka porażka Widzewa z Radomiakiem? Tydzień wcześniej ograli Lecha 3:1. 

– Nie ukrywam, że w jakimś stopniu było to zaskakujące, bo Widzew w ostatnich meczach pod wodzą trenera Myśliwca pokazał się, jako zespół świetnie zorganizowany i strata trzech goli to spora niespodzianka. Choć nie oznacza to, że Widzew jest w słabej formie, takie porażki się zdarzają, szczególnie drużynom ze środka tabeli naszej ligi. My spodziewamy się, że może ona wpłynąć na Widzew motywująco, że będzie chciał przeciwko nam wyciągnąć wnioski z tej przegranej. 

Zgodzi się Pan, że przypomina to nieco Stal? Potrafiliście wygrać z Legią czy z Pogonią, a z Wartą czy z Koroną przegraliście. Czasami też brakuje Wam jakby konsekwencji – wygrywacie 4:2 z Zagłębiem, by potem ponieść dwie porażki. Ogrywacie Legię i tydzień później przegrywacie wysoko z Jagiellonią.

– Trzeba wziąć pod uwagę dwa okresy od otwarcia sezonu. Jeśli mówimy o tym pierwszym: mecz z Zagłębiem to był okres, kiedy w pięciu meczach zdobyliśmy dziesięć punktów. Przez ten czas byliśmy konsekwentni, jeśli chodzi o regularne punktowanie. Dopiero później przyszła seria porażek. Ale minimalnych porażek, bo w każdym z tych meczów, choć zawsze czegoś nam brakowało, nie graliśmy źle i zazwyczaj przegrywaliśmy jednym golem. Zareagowaliśmy, zmieniliśmy strukturę gry, troszkę nasz układ personalny na boisku się zmienił i przyszedł mecz z Legią. Ale fakt, że sytuacja mogła przypominać tę Widzewa. Wygrywamy spektakularnie z Legią, jak Widzew z Lechem, a tydzień później wysoka porażka. Jeśli o nas chodzi, my wyciągnęliśmy wnioski. Po wysokiej przegranej w Białymstoku potrafiliśmy pokonać Górnika Zabrze oraz Pogoń Szczecin. 

Jakiego meczu możemy się spodziewać w środę? Traktuje go Pan, jako rewanż za porażkę z października?

– Nie chcę do tego podchodzić w ten sposób. Uważam, że wiązałoby się to wyłącznie z utratą energii. My zawsze sobie powtarzamy, że dany dzień to jest dzień, który chcemy zdobyć. Wolimy się skupić na tym co jest dzisiaj, co na boisku, co mamy grać, na tu i teraz. 

A propos Pucharu Polski. Tylko tak zupełnie szczerze. Czy Stal stać na zwycięstwo w całych rozgrywkach? Wierzy Pan w triumf?

– Powiem tak: sam klub nie stawia nam żadnego celu w Pucharze Polski, mając na uwadze to, że nasza kadra nie jest ogólnie rozbudowana, a i układ młodzieżowców jest bardzo wąski. Priorytetem dla nas jest liga. Niemniej dla mnie, jako trenera, będzie to czternasty mecz w Pucharze Polski w czwartym sezonie, więc niech to świadczy o tym, że rozgrywki te traktuję poważnie. Moi podopieczni zawsze starają się zajść jak najdalej, ale nie mówimy, że dojdziemy do finału. Wolimy metodę małych kroczków. Teraz walczymy o ćwierćfinał. Potem zastanowimy się, co dalej. Jak już mówiłem: dany dzień to zawsze kolejny dzień do zdobycia. Nie chcemy tworzyć sobie dodatkowej presji.

Tylko u nas

“Liczy się konkret”

Jaki ma Pan stosunek do różnego typu pogłębionych statystyk, jak wskaźniki goli czy punktów oczekiwanych? 

– Ogólnie uważam, że statystyki to bardzo ważna rzecz. W kwestii analizy powiedziałbym, że niezbędna. Choć trzeba też dodać, że nie zawsze wskaźniki te są wiążące, nie można więc polegać wyłącznie na nich, liczy się bardzo wiele aspektów, w tym kontekst, a bez tego one mogą nic nie mówić. No i konkret. Przykładem nasze mecze z Pogonią czy z Legią. W statystykach zostaliśmy zdominowani, ale w konkretach byliśmy lepsi. Nie mieliśmy wielu sytuacji, ale te, które mieliśmy, potrafiliśmy wykorzystać. My często rozmawiamy o tym, że ta jedna jedyna sytuacja może mieć ogromne znaczenie i trzeba być gotowym, by ją wykończyć. Dlatego też dla mnie statystyki są ważne, ale staram się to wszystko wypośrodkować. Zresztą uważam, że w piłce nożnej równowaga jest bardzo ważna. 

Z czego więc wynika fakt, że w statystykach tych Stal plasuje się dość nisko – xG: 15,87 (przy 23 golach), czyli najgorsze w lidze, xGA: 27,75 (przy 24 straconych w rzeczywistości), czyli trzecie od końca, xPKT 14,7 – najgorsze ex aequo z ŁKS-em. Szkuryn zdobył osiem goli z xG na poziomie 3,91. Jak to wszystko wytłumaczyć? Zakłamujecie te statystyki aż miło!

– To wszystko jest spójne z moją filozofią. Ja staram się wpajać piłkarzom, by skupiali się na pojedynczych sytuacjach, które mogą mieć ogromne znaczenie w kontekście całego meczu. My też zdajemy sobie sprawę z tego, że mamy swój określony potencjał i staramy się maksymalnie, jak tylko możemy, go wykorzystać do tego, aby regularnie punktować. Dzisiaj, już nie zapeszając, uważam, że mamy niezły fundament, jeśli chodzi o punkty, a także liczbę zdobytych bramek.

A co z defensywą? 

– Z nią mamy w jakimś stopniu problem. Czasami zbyt łatwo tracimy gole. Liczba straconych bramek jest za duża i pracujemy nad tym, żeby to ograniczyć. Ale z drugiej strony to wszystko się równoważy, bo te tracone gole nie zawsze wpływają na stratę punktów. Choć na pewno łatwiej jest punktować, dysponując szczelną obroną. 

Ilja Szkuryn to najlepszy piłkarz, z jakim Pan dotychczas współpracował? Czy troszkę to za mocno powiedziane?

– Ja w lidze debiutowałem ponad dwanaście lat temu, kiedy w szatni GKS-u Bełchatów miałem do dyspozycji chociażby Kamila Kosowskiego czy Marcina Żewłakowa. Po drodze spotkałem jeszcze wielu innych świetnych piłkarzy, stąd nie chciałbym nikogo jakoś wyróżniać. Ilja na pewno ma w sobie coś wyjątkowego, a patrząc na jego wiek, możliwości rozwoju, trzeba przyznać, że faktycznie może wiele osiągnąć. Ma szanse być piłkarzem dużego formatu.

  • Zobacz także wideo: Wyprawa po mieleckie oliwki

A co z jego mentalnością? W Rakowie ponoć nie poradził sobie właśnie z tego tytułu.

– My w Stali staramy się pracować z zawodnikami tak, by potrafili funkcjonować w systemie grupy. Jeśli natomiast zdarzy się nam jakiś indywidualista to nie jest to nic złego, bo piłkarze to tylko ludzie, jak każdy z nas mogą mieć różne charaktery. Szatnia piłkarska jest pełna różnych osobowości. Ilja jest raczej takim indywidualistą, ale bez problemu wkupił się w klimat tego, czego ja oczekuję od swoich podopiecznych. Zobaczymy, co czas pokaże, ale na ten moment Ilja funkcjonuje z nami w grupie bez żadnego problemu, pracuje na boisku, nie można powiedzieć, że jest wyłącznie indywidualistą, bo same statystyki pokazują, że choć jest świetnym egzekutorem, to może być też altruistą. Asystuje i przede wszystkim pracuje dla drużyny w różnych fazach meczu. 

Który piłkarz Stali jest według Pana najbardziej niedoceniany?

– Nie chcę nikogo tutaj wskazywać. Tym bardziej że wielu zawodników Stali jest na takim etapie, że oni sami czują, że niedługo powinno być o nich nieco głośniej. Mam swoje typy, ale wolę zachować je dla siebie. 

Presja motywuje

A czy Pan się czuje doceniany, jako trener? Bo mam wrażenie, że choćby po ostatnim ekscesie ze słynnym już banerem, tu cytat: “Kiereś Won”, ma Pan coś do udowodnienia całemu środowisku. 

– Ja do tego tak nie podchodzę. Powtórzę to, co powiedziałem na jednej z konferencji pomeczowych: otóż ja nie jestem dzieckiem, jestem doświadczonym trenerem, zaczynałem pracować w Ekstraklasie w wieku 36 lat, wiele przez ten czas przeszedłem, wiele razy znajdowałem się w sytuacjach, w których musiałem mierzyć się z naprawdę karkołomnymi doświadczeniami, jeśli chodzi o trudne sytuacje zespołów, więc nie mam z tym problemu. Skupiam się na swojej przestrzeni, w której pracuję. Myślę, że jest ona na tyle szeroka, że bez problemu się w niej odnajduję. Nie mam problemu z krytyką czy nawet z hejtem. Doświadczenie nauczyło mnie zarządzać tym na równi z taktyką czy treningiem. Trener musi sobie radzić tak z problemami w drużynie, jak i problemami wokół siebie.

To jak Pan sobie radzi np. z hejtem?

– Robię swoje. Ostatnie lata nauczyły mnie radzić sobie z wieloma kryzysami. Nieskromnie powiem, że siła mentalna, siła woli to są takie moje mocne strony. 

Presja w Stali Mielec jest największa spośród wszystkich Pana dotychczasowych miejsc pracy?

– Presja jest odczuwalna, ale mnie ona bardziej motywuje do działania. Czy największa w karierze? Możliwe, ale jak już wspomniałem, ja z niej czerpię pozytywną energię. I tak miałem wszędzie, gdzie pracowałem. 

Stal ma być wszechstronna

Pracuje Pan w Mielcu od marca. Czy obecny kształt drużyny – od strony taktycznej – to już jest to, co Pan chciał osiągnąć? 

– Chodzi o sposób gry? Ustawienie? 

Inaczej. Jaka ma być docelowo Stal Mielec z Kamilem Kieresiem u steru? Jaki futbol ma prezentować?

– Od samego początku mówiłem, że chciałbym, abyśmy byli wszechstronni. Analizując mecze z Legią Warszawa czy Pogonią to co nas wyróżniało?

Głównie fazy przejściowe, szybkie działanie po odbiorze piłki i konkret, o którym Pan wspominał.

– Dokładnie. Ale jakby przeanalizować zwycięstwa ze Śląskiem czy Zagłębiem to na główny plan wybijałby się atak pozycyjny. Dodam tylko, że strzeliliśmy na dziś 23 gole, ale tylko trzy po stałych fragmentach gry, także pozostałe 20 bramek były z akcji. Dlatego ja szukam wszechstronności. Zresztą samo to, że dziesięciu piłkarzy Stali wpisało się już na listę strzelców może o tym świadczyć, jak wszechstronną ekipą jesteśmy. Chcemy odnajdywać się w każdej fazie gry. Jeśli przeciwnik zmusi nas do obrony niskiej, będziemy sobie z tym radzić, jak będzie można podejść wyżej, również to uczynimy. Będzie miejsce na atak pozycyjny, zbudujemy akcje cierpliwie, krótkimi podaniami, nadarzy się okazja na szybki atak, przejdziemy na grę bardziej bezpośrednią. 

Zerknąłem sobie na tabelę odkąd przejął Pan Stal. Czy wie Pan, na którym miejscu w takowej wirtualnej tabeli plasuje się Pańska ekipa? 

– Podejrzewam, że gdzieś w środku tabeli? 

Dziesiąte miejsce – 34 punkty w 25 meczach, bilans bramkowy: 32:33. Warto dodać, że macie jeden mecz mniej, bo nie graliście ostatnio z ŁKS-em…

– Naszym podstawowym celem jest utrzymanie w Ekstraklasie. Ale wyższym, ambitniejszym celem jest też zakotwiczenie w środku tabeli. Tabela za te dwie rundy fajnie pokazuje, że idziemy w dobrym kierunku. Zresztą obecnie też jesteśmy mniej więcej w środku tabeli, gdyby udało nam się wygrać z ŁKS-em, zakończylibyśmy półmetek na siódmym miejscu. Choć wiadomo, że nie można dopisywać z góry trzech punktów, to faktycznie z obecnym punktowaniem jesteśmy w stanie co najmniej poprawić wyniki Stali z poprzednich sezonów. Będziemy robić wszystko, co w naszej mocy, aby tak się właśnie stało.

Ambicja i wątek bełchatowski

A jak Pan traktuje pracę w Stali? Utrzymanie utrzymaniem, ale czy podpisujac umowę z klubem, marzył Pan o czymś więcej? 

– Mówiłem już, że nie mam w zwyczaju zakładać czegoś ot tak z góry. Wolę metodyczną pracę z dnia na dzień. Dla nas liczy się każdy kolejny dzień i każdy kolejny mecz. Nie ukrywam, że chciałbym, żebyśmy walczyli o coś więcej, o coś, co wydaje się nieosiągalne, ale trzeba patrzeć realistycznie. Najpierw musimy skupić się na priorytetach, czyli podstawowych celach, a jak już je wypełnimy, można pomyśleć o czymś więcej. Małymi krokami do przodu. Spójrzmy na ostatnią wygraną z Pogonią, jak dużo ona znaczyła dla Stali i całego tutaj środowiska piłkarskiego, bo było to pierwsze od 48 lat zwycięstwo w Szczecinie. Dowód na to, że marzyć można, jak najbardziej. Ale musi za tym iść rozwój. Ja też jako trener staram się cały czas rozwijać, dowiadywać nowych rzeczy, zdobywać cenną wiedzę. To tak naprawdę pozwala mi myśleć o czymś więcej w przyszłości.

Chciałby Pan kiedyś związać się z drużyną, która walczyłaby o coś więcej, niż utrzymanie czy walka o środek tabeli?

Do tej pory o coś więcej walczyłem na poziomie I i II ligi. Bo kiedy pracowałem w I lidze i miałem za zadanie awansować do Ekstraklasy, a były takie dwa sezony, dwukrotnie zadanie to zrealizowałem. Raz z GKS-em Bełchatów i raz z Górnikiem Łęczna. Z II ligi też kiedy miałem awansować na zaplecze Ekstraklasy, zrobiłem to zarówno z Górnikiem Łęczna, jak i GKS-em Tychy. Można więc powiedzieć, że w niższych ligach grałem cztery razy o awans i miałem przy tym stuprocentową skuteczność. Dlatego ciekaw jestem, jak poradziłbym sobie na poziomie Ekstraklasy z drużynami grającymi o wyższe cele. Do tej pory zaprawiony jestem w bojach gry o utrzymanie w Ekstraklasie, choćby w poprzednim sezonie w Stali Mielec. Myślę, że nie ma co gdybać, co będzie w przyszłości i w jakich klubach ewentualnie chciałbym pracować, tylko skupić się na pracy bieżącej, czyli na tym, by Stal osiągała jak najlepsze wyniki, bo tylko taka droga może stworzyć dla mnie fundament do tego, co może nastąpić w przyszłości. Cały czas mam ambitne plany.

Na karuzeli trenerskiej coraz więcej nowych postaci. Nie obawia się Pan, że młodsi koledzy po fachu w niedalekiej przyszłości mogą zabrać pracę chociażby takiemu Kamilowi Kieresiowi?

– Zawsze istnieje takie ryzyko. Obecnie młodzi trenerzy zaczynają pracę w wieku około 30-paru lat, podobnie jak ja w wieku 36 lat. Teraz, jak spojrzeć, od mojego debiutu minęło kilkanaście lat, a z tego obiegu wciąż nie wypadłem. Zresztą sam nie mam jeszcze pięćdziesiątki, nie odkryłem jeszcze wszystkich swoich kart, wspomniano tutaj, że jestem trenerem trochę niedocenionym… Ci, którzy wchodzą na rynek teraz, za jakiś czas też doświadczą tego samego, że na rynek wejdą inni trenerzy. To naturalna kolej rzeczy. Jeśli ktoś jest dobry, to się utrzyma w branży. Nie skreślałbym trenerów, którzy mają za sobą już dłuższy staż pracy. 

Śledzi Pan poczynania GKS-u Bełchatów? Pytam nie bez powodu, bowiem to tam zaczynał Pan swoją przygodę z poważną piłką.

– Oczywiście. Tym bardziej że część mojej rodziny mieszka w Bełchatowie. Śledzę, na ile mogę aktualne wyniki, znam kilka osób, które działają w obecnych strukturach klubu. Mam nadzieję, że uda się im przywrócić GKS na szczebel centralny. Dawno nie miałem okazji być na stadionie, przyznam szczerze, że to nawet parę lat minęło od mojej ostatniej wizyty tam, ale interesuję się tym, co się tam dzieje. Bo, co by nie mówić, to jest klub, w którym się wychowałem.

Bełchatowscy kibice mogą liczyć na to, że kiedyś Pan do nich wróci? 

– Wszystko się może w życiu zdarzyć. Nigdy nie wiemy, gdzie nas to życie zaprowadzi. Nie zamykam się na taką kwestię, ale nie zamierzam składać jakichś obietnic. To nie w moim stylu. Zobaczymy, jakie będą losy GKS-u Bełchatów, a jakie Kamila Kieresia. 

Komentarze