Śląsk Wrocław i Stal Mielec – problemy dopiero się zaczynają. Olkiewicz w środę #168

Śląsk Wrocław i Stal Mielec to właściwie różne bieguny, kompletnie inne bajki. Wciąż miejski, uzależniony w dużym stopniu od politycznych decyzji Śląsk kontra Stal, meblująca od dłuższego czasu klub w nowej rzeczywistości, gdzie przestały mu sprzyjać choćby spółki skarbu państwa. Spadają z ligi razem i razem będą musiały odpowiedzieć: co dalej?

Piłkarze Śląska Wrocław
Obserwuj nas w
ZUMA Press, Inc. / Alamy Na zdjęciu: Piłkarze Śląska Wrocław
  • Śląsk Wrocław spada jako przykład wieloletniego proszenia się o kłopoty, odkładania na później kluczowych decyzji, z tą najważniejszą, dotyczącą prywatyzacji, włącznie. Stal Mielec na odpływ szykowała się od dawna, ale czy ostatecznie da się wskazać, kto był w tej kwestii mądrzejszy?
  • Zupełnie różne podejście do walki o utrzymanie, bardzo zbliżony wynik weryfikacji, ale czy na podstawie mieleckiej i wrocławskiej szkoły spadania możemy w ogóle wysnuwać jakiekolwiek szersze wnioski na przyszłość?
  • Spadkowiczów z Ekstraklasy – paradoksalnie – nie wyjaśnia wcale przyszłość bezpośrednio po spadku z ligi, a ich ewentualny i bardzo prawdopodobny drugi sezon na zapleczu. I zdaje się, że może to dotyczyć również Śląska oraz Stali.

Śląsk Wrocław – widowiskowy spadek klubu miejskiego

Nie jest trudno krytykować Śląsk Wrocław – ta sztuka była możliwa nawet w momencie, gdy Jacek Magiera, David Balda oraz Patryk Załęczny pozowali wspólnie do zdjęć jako architekci niewątpliwego sukcesu, którym było wicemistrzostwo Polski. Narzekanie na liczbę przepchniętych meczów, na osiągnięcie wyniku trochę słabością konkurencji, na zbyt wielkie oparcie się na indywidualnościach, by nie napisać wprost – na Eriku Exposito. Niezbyt udane transfery z nieszczęsnym Kennethem Zohore na czele, dość dziwaczne decyzje pokroju sposobu prowadzenia talentu Patryka Klimali, wreszcie ten nadrzędny problem – wiecznie odkładana na lepsze czasy prywatyzacja klubu. Nawet najwierniejsi fani Śląska Wrocław, świętujący kolejne zwycięstwa swoich ulubieńców i obserwujący z wypiekami jak Jacek Magiera rzuca rękawicę Adrianowi Siemieńcowi mieli gdzieś z tyłu głowy – to jest pudrowanie problemów. To jest sztuczny, szeroki uśmiech uzależnionego, który akurat poczuł się lepiej po długim dołku, w który wpadł chwilę wcześniej. Zmiany wyceny Śląska, nieprawdopodobnie niemrawe negocjacje z kolejnymi podmiotami zainteresowanymi zakupem klubu, wreszcie brak sensownego pomysłu na zmonetyzowanie wicemistrzostwa – murawa nie tyle stanowiła wymierny efekt gabinetowych wysiłków, co raczej zakrywała wewnętrzne problemy.

Sposób odejścia Exposito i Nahuela trochę potwierdzał: dobrze już było. Czy na horyzoncie już wtedy rysował się aż tak czarny scenariusz, spadek do Betclic I ligi? Pewnie nie, natomiast z dzisiejszej perspektywy widać jak na dłoni – większym zaskoczeniem był ubiegły sezon blisko szczytu, niż obecny, zakończony na dnie. Bo Śląsk miesiącami, a właściwie latami prosił się o kłopoty. W trzech z ostatnich czterech sezonów walczył o utrzymanie. W czwartym, w roku wyborów samorządowych, obficie obsypany pieniędzmi powalczył o mistrzostwo. Ale czy powalczył o jakąkolwiek trwałość?

Nawet najświeższa historia – potężne zimowe wydatki, m.in. na Ante Simundzę, na Al-Hamlawiego czy Pozo – dość dobrze obrazują prawdziwą perspektywę Śląska Wrocław. Wszystko jest tutaj tymczasowe. Wszystko jest tutaj z prostym założeniem: żeby się ludzie jutro nie przyczepili. Za miesiąc, dwa, trzy – tą maszynerią i tak pewnie zarządzał ktoś inny, będzie inny prezes, dyrektor sportowy, trener, będą nowi działacze z doświadczeniem w miejskich spółkach i nowi piłkarze ściągnięci za coraz to nowe pieniądze wpływające do klubu po różnych księgowych ruchach ze strony miasta.

Śląsk kręcił się w kółko – Baldę zastąpił Grodzicki, Grodzickiego poinformowano o odejściu ze Śląska w sumie wcale nie tak dużo później. Magierę zastąpili Hetel z Dymkowskim, albo Dymkowski z Hetelem (chociaż tak naprawdę chyba Hetel i osobno też Dymkowski), potem za obu przyjechał jeden Ante Simundza. Patryka Załęcznego zastąpił Michał Mazur z krótkim okresem bezkrólewia. Stała była jedna – troskliwy patronat Jacka Sutryka, który trochę chciał sprywatyzować Śląsk Wrocław, a trochę tylko chciał o tym opowiedzieć w kampanii wyborczej. Spadek odbywał się w cieniu kolejnych rewolucji, choć tej największej, jakże wyczekiwanej nawet przez samych kibiców Śląska, po prostu nie było. Klub miejski spadł w taki sposób, w jaki wyobrażamy sobie spadek klubu miejskiego. Polowanie na czarownice, gorączkowe szukanie odpowiedzialnych jak najdalej od właściciela i rzeczywistego podmiotu wyznaczającego długofalową strategię klubu. Prezydent Jacek Sutryk już po spadku przypomina – dopiero co mieliśmy wicemistrzostwo Polski. Jakże typowe dla miejskiego właściciela. Fakty są zaś następujące: w ostatnich czterech sezonach Śląsk dwa razy zajął ostatnią bezpieczną pozycję nad strefą spadkową. Miał w tym czasie trzech różnych dyrektorów sportowych (zaraz będzie czwarty), pięciu różnych trenerów (ale Jacka Magierę dwa razy), trzech różnych prezesów oraz jednego pełniącego obowiązki prezesa.

No i jednego właściciela, Jacka Sutryka. Spadek był widowiskowy, zwłaszcza po wicemistrzostwie im. Magiery, Exposito, Leszczyńskiego i Nahuela. Ale pachniało nim od lat.

Stal Mielec – spokojny spadek klubu ciułającego

Trudno jest krytykować Stal Mielec, nawet teraz, w momencie spadku z ligi. Były momenty, gdy zarządzanie mieleckim klubem pozostawiało wiele do życzenia – jak na przykład chwila, gdy na kontraktach był głównie Arkadiusz Kasperkiewicz i kilku juniorów, a budowanie kadry odkładano na czas już po zakończeniu sezonu. Można było wytykać wsparcie spółek skarbu państwa, można było wytykać faworyzowanie Mielca poprzez polityczne koneksje. Natomiast to wszystko się skończyło już jakiś czas temu – a Stal poszukująca nowej tożsamości i nowej ścieżki, pozbawionej politycznych mecenasów, mimowolnie budziła sympatię nawet daleko poza Mielcem. Było w tym coś uroczego – a to jakiś genialny transfer napastnika i spięcie tym budżetu na kilka ładnych miesięcy, a to wygrzebanie jakiegoś piłkarza, który w znacznym stopniu przyczynia się do utrzymania, pomimo śmiesznych zarobków i równie dziwacznego CV. Stal niemal z dnia na dzień stała się klubem zmuszonym do finansowego rzeźbienia – i ta sztuka udawała jej się z wyjątkową gracją.

Nawet dziś – w przededniu spadku – Jacek Klimek mówi o sobie (niestety w trzeciej osobie, ale to już pomińmy), że jest dumny z Excela. Że jest dumny z zielonego koloru tabelek, które pokazują, że Stal ma jedne z najzdrowszych finansów w całej lidze. Oczywiście, to budzi wściekłość kibiców Stali, którzy woleliby jednak grać w Ekstraklasie, niż w I lidze, ale jednocześnie: czy na pewno warto byłoby w sytuacji Stali szarżować? Klub nie był chytrusem, który postanowił utrzymać się za dwa złote i jedną gumę Turbo – wręcz przeciwnie, Stal zdołała choćby ściągnąć do walki o ligowy byt Damiana Kądziora. Czy cieniem kładzie się trzeci trener na kontrakcie w tym spadkowym sezonie? Pewnie tak, natomiast wciąż: mielczanie szukali logicznego balansu między szykowaniem oszczędności na czarną godzinę, a próbą godnej walki o przetrwanie. Między pogodzeniem się z realiami, coraz bardziej konkurencyjnymi, a nieustępliwością i determinacją do samego końca. Łatwo zresztą zestawiać tutaj Stal Mielec z Lechią Gdańsk, obecnie próbującą jakoś skleić budżet na obecny sezon oraz wiarygodną prognozę na te następne rozgrywki. Sam pisałem niedawno, że spadek Stali i utrzymanie Lechii będzie po prostu niewychowawcze – i jak to z Ekstraklasą bywa, ten scenariusz właśnie obserwujemy.

Demagogią oczywiście byłoby stawianie kibiców Stali Mielec przed wyborem: wolelibyście być Śląskiem? Wolelibyście być Lechią? Drżeć o licencję, płacić piłkarzom okazjonalnie, szukać pieniędzy w zagięciach fotela, bo z wszystkich innych źródeł już pobrano nawet zaliczki? Kibic Stali pewnie odpowie kilkoma przykładami klubów równie biednych, ale punktujących solidniej. Natomiast nawet najbardziej zaciekli krytycy Jacka Klimka muszą przyznać – Stal wydaje się bardziej gotowa na spadek, niż wielu jej poprzedników z uciętym finansowaniem ze strony miasta czy spółek z udziałem Skarbu Państwa. Spójrzmy na GKS Bełchatów w erze post-PGE. Spójrzmy na Górnik Łęczna i jego obecne problemy, z protestem piłkarzy włącznie. Spójrzmy, gdzie w ligowej hierarchii zagościł GKS Jastrzębie. A przecież Stal, w odpowiedniej skali, spotkała bardzo podobna sytuacja. I Stal patrzy w przyszłość z umiarkowanym spokojem.

Co nam daje ta wiedza, otóż nic

Czy spadek Stali i Śląska da się jakoś zamknąć w krótki poradnik: czego nie robić, gdy walczysz o utrzymanie? Nie, wręcz przeciwnie, historia obu tych klubów pokazuje, że futbol jest o wiele bardziej złożony. Dokładając zresztą jeszcze Puszczę, która spada z Tomaszem Tułaczem za sterami, w okresie, gdy naprawdę nieźle zainwestowała w pierwszy zespół, zyskujemy raczej kolejny argument na nieobliczalność futbolu, na odarcie piłki nożnej z jakichkolwiek prostych recept. Możesz zrobić wszystko dobrze i spaść, możesz zrobić wszystko źle i się utrzymać, możesz być pracowitym pozytywistą zapatrzonym w subiekta z „Lalki” i nic ci to nie da, możesz być porywczym romantykiem, gotowym spalić świat – a efekt będzie taki sam. Ba, co gorsza – nie jesteśmy nawet w stanie oszacować kondycji obu klubów w I lidze.

W teorii Stal jest w lepszej sytuacji – zna już docelowego trenera, który powoli krystalizuje kadrę na walkę po spadku. Poduszka finansowa nie jest gigantyczna, ale pozwala na spokojne przygotowania do rozgrywek I ligi, może nawet z jakimiś ruchami na rynku transferowym. Stal po prostu zmienia ligę. Śląsk? Śląsk nie wie nic, łącznie z tym, czy jednak nie zostanie sprywatyzowany. W teorii mamy tu do czynienia z ogromnym kontrastem i wielką przewagą na korzyść mielczan. Ale przy wszystkich wadach pozostawania klubem na miejskim garnuszku, jest też spora zaleta – i jest to właśnie pozostawanie na miejskim garnuszku. Wypracowywana w pocie czoła poduszka finansowa Stali Mielec, jej wielki atut w przededniu startu I ligi, może zostać totalnie zaorana jednym głosowaniem rady miejskiej we Wrocławiu. Zapobiegliwy Jacek Klimek, oszczędny jak student pod koniec miesiąca, może schować te swoje zaskórniaki, gdy Jacek Sutryk zarządzi wielkie dotowanie Wielkiego Śląska.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: LIDER JEST NIEOSIĄGALNY, PROSZĘ ZADZWONIĆ PÓŹNIEJ

Ale to, co w I lidze najciekawsze – najtrudniejszy nie jest wcale pierwszy sezon. Po spadku każdy jeszcze potrafi w miarę zbudować budżet, choćby zostawiając w Ekstraklasie tych, którzy się wyróżniali. Część kontraktów ma zapisy dotyczące spadku, część udaje się rozwiązać, część kosztuje klub o wiele mniej. Jest entuzjazm – dopiero co walczyliśmy o utrzymanie, więc teraz powinniśmy zagrać o awans. Zresztą, nawet w takich klubach jak Stal Mielec mówi się o zabezpieczaniu budżetu na sezon po spadku. A często sezon po spadku wydłuża się do dwóch sezonów w I lidze. Na ostatnich dziesięciu spadkowiczów tylko Lechia Gdańsk wróciła po roku – a Podbeskidzie i Warta Poznań prawdopodobnie spotkają się w przyszłym sezonie na trzecim szczeblu rozgrywkowym. Rok po spadku to wciąż nadzieje szybkiego powrotu, to wciąż górka finansowa z Ekstraklasy, albo chociaż piłkarze gotowi do sprzedaży. To wciąż wiele umów sponsorskich zawieranych w Ekstraklasie, to wciąż kibice wierzący w szybki powrót, a więc kupujący wejściówki i karnety.

A potem jest drugi sezon. Czasem też trzeci i czwarty. Nie życzę tego ani Śląskowi Wrocław, ani tym bardziej Stali Mielec, ale patrząc na historię ich spadku z Ekstraklasy – problemy dopiero się rozpoczynają i naprawdę – stan klubu na 14 dzień maja 2025 roku nie mówi nam zupełnie nic o przyszłości obu klubów. Przeczuwam, że Stal ma szansę szybciej stanąć realnie na ziemi i wymyślić nowy plan na siebie. Śląsk z kolei może wszystkie rażące braki kompetencyjne zalać rzeką pieniędzy z miasta. Jednakże po spadku trzeba pamiętać przede wszystkim o pierwszej, naczelnej, niezmiennej zasadzie.

Logika została za nami w Ekstraklasie. To jak przedszkolak, który po raz pierwszy wchodzi do sali lekcyjnej w podstawówce. Nic, co znałeś do tej pory, nie ma tutaj zastosowania. To jest pierwsza liga. To jest styl życia. Jeśli gdzieś czuję się na tyle pewnie, by przywitać gości jako gospodarz – to właśnie tutaj. Witam was, serdecznie, przygotujcie się na nisko przelatujące zdarzenia pozbawione sensu. Będę tu z wami. Drugi sezon z rzędu…

Komentarze