Ryszard Tarasiewicz dla Goal.pl: każdy jest kozakiem, gdy nie ma już do czynienia z drugim człowiekiem

Ryszard Tarasiewicz
Obserwuj nas w
fot. PressFocus Na zdjęciu: Ryszard Tarasiewicz

– Najbardziej mnie wkurza, jak zawodnicy mają najwięcej do powiedzenia, gdy dany trener nie pracuje już w danym miejscu. Mówi się, że ten był nielojalny, ten nie był szczery. Dlaczego nie mówią tego wtedy, gdy współpracują ze szkoleniowcem? Każdy jest kozakiem, gdy nie ma już do czynienia z drugim człowiekiem. Dlatego kraje bałkańskie są przed nami w różnych dziedzinach, bo tam ludzie są momentami bezczelni, ale szczerzy do bólu. My natomiast chowamy się za parawanem i dopiero później zrzucamy coś na barki osoby, która ma najwięcej do stracenia – powiedział były trener Arki Gdynia – Ryszard Tarasiewicz.

  • Ryszard Tarasiewicz w połowie listopada został zwolniony z Arki Gdynia
  • W rozmowie z Goal.pl doświadczony trener opowiedział nie tylko o kulisach rozstania z klubem z Trójmiasta, ale też o poszukiwaniach nowego selekcjonera
  • 60-latek w ostatnim czasie prowadził oprócz Arki także takie ekipy jak GKS Tychy, Miedź Legnicę, Koronę Kielce, czy Zawiszę Bydgoszcz

Arka nie wyssała wszystkich sił

Praca trenera w Arce Gdynia kosztowała bez wątpienia dużo wysiłku. Jak u Pana ze zdrowiem?

Wszystko ok. Ogólnie nie mogę powiedzieć, że podchodziłem do tej pracy na luzie. Zawsze dawałem z siebie wszystko. Nie traktowałem tego, jak sposób na życie, ale jako realizowanie swojej pasji. Nie powiem, że mnie nie ruszyło zwolnienie z Arki Gdynia. Moim zdaniem nie było podstaw i wiarygodnych przesłanek, aby podjąć taką decyzję. Można być zwolnionym w momencie, gdy zespół ma słabe wyniki, a ambicje władz klubu są większe. Gdy zajmuje się pozycje 12-13 lub 14-15. W moim przypadku jednak tak nie było. Rozstałem się z klubem, mając cały czas realne szanse na awans. Odszedłem z klubu, zajmując szóste miejsce w tabeli, premiowane grą w barażach.

Jak ocenia Pan swoją pracę w klubie?

Zespół zrobił postępy. Indywidualnie zawodnicy również się rozwijali. Mam na myśli między innymi: Jurka Tomalę, Kacpra Skórę, Miłosza Stępnia, czy Karola Czubaka.

Stawianie na młodych zawodników to była stricte Pana decyzja, czy może odgórnie był Pan do tego zachęcany w związku z dodatkowymi profitami z Pro junior system?

Jeśli zawodnik jest dużo młodszy i może pomóc zespołowi w odniesieniu zwycięstwa, to na niego stawiam. W każdym razie nie mam też problemu z tym, aby stawiać na piłkarzy w wieku 35, czy 36 lat. Jeśli są lepsi, to grają. Staram się zawsze stawiać na najlepszych. Przychodząc do klubu, zawsze tłumaczyłem zawodnikom nie tylko, jak podchodzę do spraw sportowych, ale też, jakim jestem typem człowieka. Być może także dzięki temu zawsze miałem zdrowe relacje z piłkarzami. Nigdy nie miałem sytuacji, że przychodzi do mnie zawodnik i mówi: “Gdybym to wiedział, to bym tak robił”. Takie sprawy muszą być jasne wcześniej, dlatego zawsze przywiązywałem do tego dużą wagę.

Przed meczem z GieKSą Katowice pojawiały się w przestrzeni medialnej wieści, że nie może być Pan pewny swojej pracy w Arce Gdynia. To były tylko medialne plotki, czy jakieś sugestie od władz klubu na ten tema Pan otrzymał?

Jakieś spekulacje do mnie docierały, ale nie otrzymałem jasnych sygnałów ze strony klubu na tej płaszczyźnie. Prawdą jest natomiast to, że już po czwartej kolejce docierały do mnie wieści, że trwa poszukiwanie nowego trenera. Później to się uspokoiło, ale temat wrócił. Sam się w każdym razie zastanawiałem, na jakiej podstawie taki stan rzeczy ma mieć miejsce. Jako zespół nie byliśmy zaangażowani w grę o utrzymanie, a cały czas znajdowaliśmy się w czołówce tabeli.

Gorące krzesło długo parzyło

Można zatem stwierdzić, że trzy ostatnie kolejki ligowe w 2022 roku miały decydujący wpływ, a może po prostu wyrok został podjęty już wcześniej, a Pan dopiero później otrzymał oficjalny komunikat?

Żadnego ultimatum nie otrzymałem. Mecz można wygrać, przegrać lub zremisować. Jasne, że rezultaty są najważniejsze, ale nie można też zapominać o okolicznościach tych wyników. Może być przecież tak, że zremisuje się dwa spotkania i trzy przegra, a styl gry jest zadowalający. Nawet w takich momentach wyrażam przekonanie, że jeśli gra jest dobra, to prędzej, czy później wszystko zacznie wychodzić seryjnie, a wraz z tym pojawią się dobre wyniki. Zwycięstwa muszą przyjść w takim przypadku. Jeśli natomiast wygrywa się szczęśliwie, bez odpowiedniego stylu i jakości, to wiadomo, że długo to nie potrwa.

Jak wspomina Pan początki w Arce?

Zespół pod względem motorycznym nie był najlepiej przygotowany. Wraz z Tomkiem Wolakiem (asystent trenera – przyp. red.) postawiliśmy jednak ekipę na nogi. Okazało się, że na wiosnę można regularnie punktować i prezentować solidną grę. Jestem przekonany, że tym razem w rundzie wiosennej byłoby podobnie. Moim zdaniem wciąż mieliśmy szanse na zajęcie jednego z dwóch pierwszych miejsc. Nawet gdyby to się jednak nie udało, że były też w naszym zasięgu baraże.

Chrobry Głogów w ostatnich miesiącach dał Panu mocno popalić. Najpierw w barażu o awans do elity, a później w trwającym sezonie, gdy zremisował, przegrany wydawało się mecz. To ekipa, która śni się Panu w koszmarach?

Takie spotkania się zdarzają. Detale zdecydowały i wynikach w tych meczach. Zawsze powtarzałem zawodnikom, że nie jesteśmy o dwie, czy trzy klasy lepsi od innych zespołów. Nie możemy sobie zatem pozwolić na nonszalancką grę.

Nie ma Pan przemyśleń, że może jednak Arka Gdynia przez opinię publiczną, dziennikarzy i kibiców była właśnie postrzegana jako ekipa, która jest lepsza od innych i powinna spokojnie odnosić zwycięstwo za zwycięstwem, a co za tym idzie wrócić do elity?

Miejsce Arki Gdynia bez wątpienia jest w Ekstraklasie. To samo mogą jednak powiedzieć przedstawiciele Wisły Kraków, Ruchu Chorzów, Podbeskidzia, czy GKS-u Katowice. To nie są kluby anonimowe. Nie można upatrywać faworyta w drodze do Ekstraklasy przez pryzmat tego, że ma ładny stadion i wszystko w klubie jest poukładane. To oczywiście są ważne aspekty, ale tak to nie działa. Liczy się to, jaką jakość piłkarze zaprezentują na boisku.

Wpływ trenera na transfery

Chciałbym poruszyć temat polityki transferowej w klubie. Czy zawodnicy tacy jak Omran Haydary i Janusz Gol to były Pana autorskie pomysły wzmocnień, czy władze klubu uznały, że tacy gracze mogą być wartością dodaną do zespołu?

Znałem Omrana Haydary’ego i wiedziałem, co ten zawodnik może nam dać. Nie byłem przeciwny, aby klub go pozyskał. Jeśli chodzi natomiast o Janusza Gola, było podobnie. Chciałem go w zespole. Ja zgłaszałem trzech zawodników, których chciałem. Jeśli mieli z kolei dołączyć do zespołu gracze, którzy mogą wzmocnić drużynę, to byłem na to otwarty. Nie byłem jednak nigdy zwolennikiem tego, aby ściągać zawodników ze względu na ilość. Zawsze liczyła się dla mnie przede wszystkim jakość.

Zobacz także:

“Wisła awansuje do Ekstraklasy”. Optymizm w szeregach Białej Gwiazdy [WIDEO]
Igor Łasicki i Michał Zyro

Wisła Kraków rundy jesiennej na pierwszoligowych boiskach nie mogła zaliczyć do udanych. Choć była uważana za głównego faworyta do awansu do Ekstraklasy, 2022 rok zakończyła na 10. miejscu w tabeli. W szeregach Białej Gwiazdy istnieje jednak przekonanie, a niemal pewność, że w kolejnym sezonie drużyna ponownie będzie grała w najwyższej klasie rozgrywkowej. Pewni tego są

Czytaj dalej…

Dwa razy z rzędu żegnał się Pan z klubami, mając szanse na zrealizowanie celu. Było tak w GKS-ie Tychy i Arce Gdynia. Jak się Pan z tym czuje?

Człowiek – nie tylko trener – jest tak skonstruowany, że stara się wykonywać jak najlepiej swoją pracę. Jeśli ktoś obserwował działania Ryszarda Tarasiewicza, to musi wiedzieć, że zawsze moje zespoły grały dobrze albo bardzo dobrze. Nie jest to próżność z mojej strony, ale według mnie człowiek za dobrą pracę musi zostać chwalony. Podobnie jest z zawodnikami. Jeśli grają źle, to trzeba ich skrytykować. Jeśli dobrze, to pochwała się należy. Tylko w ten sposób można wykrzesać większe zaangażowanie i postęp indywidualny.

Otoczenie piłkarskie kontaktuje się z Panem? Jest możliwe, że wkrótce wróci Pan na ławkę trenerską?

Na razie telefony milczą. Życie jest takie, że ewentualne kontakty mogą mieć miejsce po czterech-pięciu kolejkach w drugiej części sezonu. Wcześniej nie było na to szans, bo był mundial, a później drużyny udały się na zgrupowania. Pozostaje mi zatem czekać i wykazać się cierpliwością.

Wyniki są decydujące

Zawsze warto odnieść się do mundialu. W trakcie mistrzostw świata poniósł się w internecie materiał z mową motywacyjną Herve Renarda w trakcie przerwy spotkania Arabii Saudyjskiej z Argentyną. Co sądzi Pan o takim zachowaniu trenera?

Miałem podobne zachowanie, gdy rozwalałem tablicę magnetyczną w szatni. Taka jest po prostu forma przekazu. W każdym razie zdaje sobie sprawę, że wiele razy takie działania są robione na pokaz.

Jak natomiast postrzega Pan zamieszanie wokół reprezentacji Polski po mundialu?

Uważam, że w momencie, gdy zatrudnia się trenerów, to szuka się informacji na ich temat. Wiadomo, jak każdy szkoleniowiec pracuje. Nie można mieć pretensji do tego, jaką grę preferuje dany trener. Wszyscy wiedzą, jak pracuje Diego Simeone w Atletico Madryt. Na dziesięć spotkań w dziewięciu jest kompaktowa i agresywna gra, gdzie indywidualności decydują ostatecznie o końcowym wyniku.

Zobacz także:

Piłkarz Legii Warszawa: otrzymywałem pogróżki

Z Rafałem Augustyniakiem spotkaliśmy się na zgrupowaniu w Turcji, by porozmawiać o tym, jak to jest być kibicem Widzewa i trafić do Legii. Wyszła z tego szczera rozmowa o pogróżkach z rodzinnych stron, a także o tym, jak po wojnie wyglądało życie i propaganda w Rosji. Kiedyś od kibica Widzewa dostałem SMS-a, w którym zaprosił

Czytaj dalej…

Tiki-taki w grze drużyny Diego Simeone raczej nie zobaczymy…

Mimo wszystko słyszę z różnych stron mnóstwo zachwytów nad grą zespołu tego trenera. Chwali się organizację gry, dyscyplinę i umysł analityczny i taktyczny. Wiadomo też jaki styl ma Czesław Michniewicz. Różnica jest jednak taka, że Simeone ma na swoim koncie dużo zwycięstw w ważnych spotkaniach. Wszystko jest zatem oceniane przez pryzmat wyniku.

Chowamy się za parawanem

A jakie są przemyślenia Pana o grze reprezentacji Polski na turnieju w Katarze?

PZPN wybrał trener, który ma swój określony styl pracy. Obsesja granicząca z desperacją wyjścia z grupy też ograniczała zawodników. Nie można wszystkiego zwalać na karb trenera. Wiedzieliśmy, że na mundialu nie będzie rewolucji, jeśli chodzi o grę. Przed mistrzostwami świata bębniło się, że celem przed drużyną jest wyjście z grupy i to determinowało działania. Chęć wyjścia z grupy mogła troszkę sparaliżować piłkarzy. Najbardziej mnie wkurza, jak zawodnicy mają najwięcej do powiedzenia, gdy dany trener nie pracuje już w danym miejscu. Mówi się, że ten był nielojalny, ten nie był szczery. Dlaczego nie mówią tego wtedy, gdy współpracują ze szkoleniowcem? Każdy jest kozakiem, gdy nie ma już do czynienia z drugim człowiekiem. Dlatego kraje bałkańskie są przed nami w różnych dziedzinach, bo tam ludzie są momentami bezczelni, ale szczerzy do bólu. My natomiast chowamy się za parawanem i dopiero później zrzucamy coś na barki osoby, która ma najwięcej do stracenia. W tym przypadku mowa o trenerze.

Ostatnio tematem numerem jeden w Polsce jest wybór nowego selekcjonera. Jakie są zatem różnicę między obcokrajowcami a polskimi trenerami?

Zagraniczni trenerzy mają przede wszystkim większy komfort pracy. Czytam często francuską prasę i widzę, że we Francji trenerzy, którzy mają serie porażek, mimo wszystko nie tracą pracy. Są obdarzeni dłużej kredytem zaufania. Oczywiście, jeśli coś trwa bez impulsu związanego z poprawą wyników, to w końcu cierpliwość się kończy. Mam jednak wrażenie, że trenerzy za granicą otrzymują więcej czasu na wyciągnięcie drużyny z ewentualnego kryzysu. Innym czynnikiem na pewno jest długość umowy. Oczywiście można mieć kontrakt podpisany na kilka lat, ale zostać zwolnionym natychmiast. W Polsce natomiast często podpisuje się umowę na rok lub dwa, gdzie po trzech miesiącach wypowiedzenia można się rozstać z trenerem bez ponoszenia dużych nakładów finansowych.

Doświadczenie i relacje z zawodnikami to klucz

Pan jest zwolennikiem tego, że polscy trenerzy poradziliby sobie w klubach zagranicznych?

Jestem o tym przekonany. Jeśli pracowaliby w ekipach, gdzie zostaliby obdarzeni odpowiednim zaufaniem ludzi, którzy ich zatrudnili, to daliby sobie radę. Dlaczego miałoby im się nie udać, skoro mieliby większe możliwości finansowe oraz inny potencjał ludzki? Trzeba się pogodzić z tym, że pewnych barier na razie nie przeskoczymy. Może się to zmieni za kilka lat, ale na dzisiaj za granicą trenerzy mają inne możliwości.

Zapytam wprost zatem: kto powinien być nowym selekcjonerem reprezentacji Polski obcokrajowiec, czy Polak?

Jeśli miałby to być trener zagraniczny, to tylko taki z dużym doświadczeniem. Trzeba natomiast przeanalizować także to, jakich miał piłkarzy w drużynie, jak funkcjonował w grupie. To nie może być wybór oparty na podstawie jednego występu, gdy jego PR poszedł w górę. Trzeba do takiej decyzji podejść ze zdrowym rozsądkiem. Trzeba wyczuć trenera, który potrafi dobrze funkcjonować z piłkarzami. Moim zdaniem warsztaty wielu szkoleniowców są na podobnym poziomie. Ostateczna decyzja musi być natomiast oparta na podstawie relacji danego trenera z zawodnikami.

Ryszard Tarasiewicz (fot. PressFocus)

W przestrzeni medialnej słychać głosy, że łączeni z reprezentacją Polski są: Herve Renard, Paulo Bento i Vladimir Petković. Jeśli któryś z wymienionych trenerów zostanie wybrany, to jest Pan otwarty na ewentualne warsztaty szkoleniowe z ich udziałem?

Trzeba ludzi słuchać, więc jak najbardziej byłbym za takim rozwiązaniem. Z takich spotkań zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego, poznać nowe opinie.

Trener do wzięcia

Możliwe, że niebawem zacznie się ruch w interesie, jeśli chodzi o wybory związane z trenerami. Przypuszczam, że nerwowo może się robić przede wszystkim w ekipach zagrożonych spadkiem. Pan jest otwarty na wyzwania związane z wywalczeniem utrzymania danego zespołu w lidze, czy może bierze Pan pod uwagę walkę o wyższe cele?

Nie ma dla mnie różnicy, aby prowadzić zespół z Ekstraklasy, czy 1 Ligi. Jestem otwarty na każdą propozycję. Na pewno nie będę potrzebował tygodnia, czy dwóch na podjęcie decyzji, czy zgadzam się, aby przejąć zespół, czy nie. Wystarczy, że w jednym dniu spotkam się z ludźmi, chcącymi mnie zatrudnić. Wymienimy się swoimi poglądami i oczekiwaniami, a później decydować może tylko uczucie, czy ta współpraca będzie się dobrze układać.

Czytaj więcej: Leszek Ojrzyński dla Goal.pl: serce krwawi

Komentarze