Leszek Bartnicki: chcemy nieco utrzeć nosa bogatszym w tej lidze [WYWIAD]

"Odejście z GKS-u było moją autonomiczną i świadomą decyzją", "Zaintrygowało mnie, że Resovia to klub prywatny". Leszek Bartnicki z końcem maja odszedł z GKS-u Tychy, a od 8 lipca jest prezesem Resovii. W rozmowie z Goal.pl opowiada: dlaczego rozstał się z GKS-em? czy miał wątpliwości odnośnie Pacific Media Group? jakie trudności napotkał w Rzeszowie? jakie ma plany względem tej pracy? I czy jest zadowolony z tego jak Polsat pokazuje 1 Ligę?

Leszek Bartnicki
Obserwuj nas w
fot. CWKS Resovia Na zdjęciu: Leszek Bartnicki
  • Leszek Bartnicki jest prezesem Resovii od 8 lipca. Wcześniej przez 4 lata kierował GKS-em Tychy.
  • Resovia zaczęła sezon od dwóch porażek. W dwóch kolejnych meczach było już lepiej, bo sięgnęłap po 4 punkty.
  • – Na pewno jednym z ważnych czynników, dla których zdecydowałem się na tę pracę, była odległość od Lublina, gdzie mieszka moja rodzina – mówi Leszek Bartnicki.
  • – W Polsce nawet mecze czwartoligowe można obejrzeć bez wychodzenia z domu. Mam wrażenie, że to niektórych ludzi odciągnęło od chodzenia na stadiony – uważa prezes Resovii.

Nowy sezon, nowy zespół

Zacznę od pytania o nastrój w Resovii. Drużyna źle weszła w sezon, bo w pierwszych trzech meczach zdobyła zaledwie 1 punkt [rozmawialiśmy przed wygranym przez Resovię meczem z Zagłębiem Sosnowiec – red.]?

Jak popatrzymy na to, że dwa pierwsze mecze przegraliśmy do zera, to ciężko było o wielki optymizm. Natomiast też trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że drużyna w krótkiej letniej przerwie przeszła ogromne zmiany. Z zespołu, który utrzymał się w lidze w zeszłym sezonie, odeszło 13 piłkarzy, odeszli strzelcy 25 z 43 goli. Straciliśmy zawodników, którzy z powodzeniem radzą sobie w silniejszych drużynach. Mieliśmy świadomość, że ten początek może być trudny. Do sezonu przystąpił w zasadzie nowy zespół, w dodatku kadrę dotknęły kontuzje ważnych zawodników. O ile pierwsze połowy meczów w Pruszkowie i w Opolu, wyglądały nieźle, to już w drugich okazywało się, że nasza kołdra jest zbyt krótka. Musimy to zostawić za sobą. Starcie z Podbeskidziem było już dużo lepsze. Ten mecz zremisowaliśmy, ale to my byliśmy bliżsi zwycięstwa. I na tym staramy się budować optymizm, bo czasu już nie cofniemy.

“Obracamy się w pewnych realiach”

Podczas konferencji prasowej po meczu z Odrą Opole trener Mirosław Hajdo nie gryzł się w język. Mówił, że „trzeba skończyć tę farsę”. Pytał, czy „chcecie bawić się w I ligę, czy chcecie oszukiwać, kibiców, zawodników, trenerów”. Można to odczytać jako krytykę zarządu.

Nie odczytuję tych słów jako krytyki skierowanej w moją stronę, bo w klubie jestem bardzo krótko. Odkąd pracuję w Rzeszowie, to na miarę możliwości staram się zrobić jak najwięcej dla Resovii. Z jednej strony rozumiem trenera, ponieważ rozpadł mu się zespół, z którym osiągał przyzwoite wyniki. Gdyby wziąć pod uwagę tylko kadencję trenera Hajdy, to rzeczywiście drużyna punktowała dobrze. Natomiast musimy sobie zdawać sprawę, że obracamy się w pewnych realiach. Nie jesteśmy klubem, za którym stoją duże miejskie pieniądze albo spółki Skarbu Państwa. Prawie każda złotówka włożona w Resovię, to pieniądz pochodzący od właścicieli i prywatnych sponsorów. Jak na realia I ligi, nasze możliwości są ograniczone. Rzeczywiście na spotkanie z Odrą pojechaliśmy w bardzo ograniczonym składzie, bo – w porównaniu do starcia ze Zniczem – wypadło 3 graczy, a czwarty doznał kontuzji w I połowie spotkania w Opolu. Cały czas prowadziliśmy jednak działania w kierunku powiększenia kadry i toczyliśmy rozmowy z piłkarzami, które nie są łatwe, bo często nie jesteśmy dla nich klubem pierwszego wyboru. Od tej pory do drużyny dołączyło 3 nowych piłkarzy, będą wracać zawodnicy po kontuzji. Sytuacja kadrowa jest dużo lepsza. A już po meczu z Podbeskidziem wypowiedzi trenera były zupełnie inne.

Rozmawiał Pan z trenerem o tym, co powiedział w Opolu? Dla postronnego widza odbiór tych słów był taki, że w klubie nie dzieje się najlepiej.

Ja rozmawiam z trenerem codziennie i to nie raz. Na meczu w Opolu też byłem i dyskutowaliśmy zarówno przed spotkaniem, jak i po. To nie jest tak, że ja się dowiaduję od trenera pewnych rzeczy z konferencji prasowej. Znamy się zresztą już od kilku ładnych lat. Rozumiem, co trener miał na myśli, i wiem po prostu, że bardzo zależy mu na jak najlepszych wynikach. Potrzebuje więc jak najlepszego składu. Pamiętajmy jednak, że do tego wymagane są duże zasoby finansowe. Jeśli dane mi będzie dalej w Resovii pracować, to nie dopuszczę do sytuacji, by w kolejnym sezonie klub dotknęła w krótkim okresie czasu taka rewolucja. W I lidze, co doskonale widać, dobrze radzą sobie teraz zespoły, w których tych zmian było niedużo.

Zawodnik z Ligue 1 w CV

Od tamtej pory przyszli 3 zawodnicy: Dylan Lampereur, Jerzy Tomal oraz Bartłomiej Ciepiela. Ci zawodnicy byli wysoko na Waszej liście życzeń transferowych?

Przynajmniej dwaj z nich, to byli zawodnicy, z którymi rozmawialiśmy dłuższy czas. By ich transfery mogły dojść do skutku, musieliśmy najpierw porozumieć się z ich klubami. Poza tym mieli też inne oferty, więc trochę to wszystko trwało. To nie było tak, że wstaliśmy rano i w głowie pojawiła się myśl, że trzeba tego czy innego gracza sprowadzić. Natomiast jeśli chodzi o Lampereura, to przed sezonem nie skupialiśmy się w pierwszej kolejności na szukaniu lewego obrońcy. Co prawda latem do Lechii odszedł Miłosz Kałahur, ale byli Radosław Adamski i Bartłomiej Eizenchart, który także może grać na tej pozycji. Niestety, tak się złożyło, że obaj doznali kontuzji – Adamski w pierwszej połowie spotkania z Odrą, a Eizenchart na treningu przed tym meczem. Okazało się, że praktycznie nie mamy lewonożnego zawodnika na tę pozycję. Pamiętajmy, że nie łatwo znaleźć zawodnika na lewą obronę. I nieważne, czy to klub pierwszoligowy czy reprezentacja Polski. Wiemy przecież, że i w kadrze narodowej brakowało lewonożnego zawodnika na lewą stronę defensywy. Wśród graczy będących na rynku znajdował się Dylan Lampereur. Zrobiliśmy szybki research. Tak się złożyło, że kilka tygodni wcześniej byłem w Luksemburgu [tam wcześniej grał Lampereur – red.] i trochę kontaktów udało mi się tam zdobyć, co pomogło w jego zweryfikowaniu. Piłkarz bardzo szybko musiał wejść do zespołu i zagrać mecz ligowy. Debiut był obiecujący, ale jeszcze, moim zdaniem, pełni możliwości – zwłaszcza ofensywnych – nie pokazał. On ma dopiero 24 lata, ale już spore doświadczenie. Zanotował nawet występy w Ligue 1. Dużo czasu spędził w czołowym klubie Luksemburga, z którym grał nawet w europejskich pucharach.

Trudno było namówić do gry w Resovii zawodnika z przeszłością w Ligue 1?

My w Polsce często nie doceniamy tego, co mamy. Ale ktoś, kto z boku popatrzy na I ligę, to zobaczy, że wszystkie mecze można obejrzeć w TV albo przez internet, że infrastruktura jest na coraz lepszym poziomie. Wystarczy poszukać w Google. Przedstawiliśmy Dylanowi fajny pomysł i mogę się tylko cieszyć, że udało się go namówić na grę w Resovii. Już po debiucie udzielił wywiadu w luksemburskiej gazecie, gdzie bardzo pozytywnie ocenił poziom meczu i pierwsze wrażenia z pobytu w klubie i mieście.

Kto pomoże Górskiemu?

Co z transferem napastnika? Maciej Górski to gracz z dużym doświadczeniem, ale w ostatnim sezonie zdobył tylko 4 bramki. Przydałby się w klubie ktoś, kto pomoże mu w strzelaniu goli.

Pewnie w większości klubów w Polsce i nie tylko, pojawia się temat transferu bramkostrzelnego napastnika. Taki gracz to jednak towar deficytowy i jak ktoś takiego piłkarza już ma, to na niego chucha i dmucha. Pamiętajmy jednak, że strzelanie goli nie spoczywa tylko na barkach napastnika. Przykładem może być ostatni triumfator I ligi ŁKS, gdzie w całym sezonie najskuteczniejszy napastnik, Stipe Jurić, zdobył 5 bramek.

W taktyce, jaką preferuje trener Hajdo, napastnik ma wiele zadań związanych z pressingiem. Jest pierwszym obrońcą na boisku. Czasem może zatem brakować siły przy wykończeniu. Maciek Górski to zawodnik z przeszłością w Ekstraklasie. W meczu z Podbeskidziem zdobył gola, mając w zasadzie pół sytuacji. Trzeba zawsze zwracać uwagę na to, ile okazji ma dany zawodnik do strzelenia bramki. A ich liczba zależy nie tylko od niego, ale i od jego partnerów na boisku.

Jeden Maciej Górski to jednak za mało na cały sezon. Mamy jeszcze młodzieżowca Filipa Mikruta, który dostaje swoje szanse. Trafił do nas Bartek Ciepiela, czyli zawodnik uniwersalny, który w Stali Mielec był wystawiany na pozycji nr 9. Cały czas staramy się wzmocnić atak, prowadzimy rozmowy, ale nie są one łatwe, bo inne kluby są w stanie zapłacić więcej. Ponadto, nie chcielibyśmy, żeby to był gracz, który potrzebuje dużo czasu na odbudowę. Okienko transferowe powoli zbliża się do końca, więc kandydatów jest coraz mniej, ale życzyłbym sobie, żeby jeszcze udało się sprowadzić napastnika.

Poszukując tego napastnika, bardziej eksplorujecie rynek zagraniczny czy np. niższe polskie ligi?

Zdajemy sobie sprawę, że w Polsce ciężko będzie znaleźć takiego gracza. Jesteśmy zatem bardzo otwarci na rynki zagraniczne. Natomiast nie mogę niczego wykluczyć, bo w gronie piłkarzy, z którymi rozmawiamy, są też Polacy.

Utrzeć nosa bogatszym

Porozmawiajmy o Pana początkach w Rzeszowie. Kiedy po raz pierwszy pojawił się temat zatrudnienia w Resovii?

Decydując się na odejście z GKS-u Tychu, myślałem o tym, żeby sobie zrobić dłuższą przerwę, trochę odpocząć, spędzić więcej czasu z rodziną i nabrać dystansu. Ale odebrałem telefon z Resovii. Potem kolejny. Wreszcie spotkaliśmy się, porozmawialiśmy i w końcu doszliśmy do porozumienia. Pierwszy sygnał pojawił się w czerwcu.

Żona nie przekonywała Pana, żeby dać sobie spokój z pracą w klubach? W roli prezesa łatwo sobie narobić wrogów, a bardzo trudno zapracować na sympatię.

Po tylu latach wiem już z czym to się je. Wiele osądów jest opartych o to, że ludzie nie mają pełnej wiedzy o danym temacie. Często jest tak, że jak z kimś osobiście porozmawiam, to ta optyka mojego rozmówcy się zmienia. Łatwo jest pytać, czemu Resovia nie ściągnie 2 super napastników. Ale najpierw musiałaby wytrysnąć na Wyspiańskiego ropa naftowa, żebyśmy mieli na nich petrodolary. Moja skóra przez te lata zrobiła się na tyle gruba, że na niektóre rzeczy nie zwracam uwagi, choć oczywiście wynik meczu jest takim elementem determinującym mój nastrój. Z żoną znamy się przez ponad pół życia i ona wie, jak bardzo piłka jest dla mnie ważna.

Czym przekonano Pana do pracy w Resovii? Zapewne wiedział Pan, że wielu piłkarzy stamtąd odeszło, że ciężko będzie ich zastąpić, że nie jest to klub bogaty jak na pierwszoligowe warunki.

Od lat funkcjonuję w rzeczywistości polskiego futbolu i znam Resovię oraz ludzi związanych z tym klubem. Na pewno jednym z ważnych czynników, dla których zdecydowałem się na tę pracę, była odległość od Lublina, gdzie mieszka moja rodzina. Z Rzeszowa do Lublina jest dużo bliżej niż z Tychów. Drugi argument, który mnie przekonał, to społeczność wokół Resovii. Klub nie jest bardzo zasobny finansowo, ale jest bardzo bogaty w ludzi, którzy tu są. Wspierali go nawet w czasach, gdy grał w IV lidze i pewnie oddaliby ostatnie zaskórniaki, żeby mu pomóc. Świadczy o tym chociażby sytuacja, w której kibice zbierali środki, by przystosować stadion do gry w wyższej lidze. A trzecia rzecz to zaufanie, jakim obdarzyli mnie właściciele. Mogę też powiedzieć, że zaintrygował mnie fakt, iż Resovia to klub prywatny, więc działający w nieco innym systemie niż moi dwaj poprzedni pracodawcy. Poza tym jak posiedziałem 5 tygodni w domu, to stwierdziłem, że jestem za młody na żywot emeryta i po prostu ciągnie mnie do pracy w piłce. Nie boję się trudnych wyzwań i uważam, że w Resovii są fundamenty, żeby coś trwałego zbudować. Jest perspektywa nowego stadionu, który może być katalizatorem rozwoju klubu… Po przeanalizowaniu tego wszystkiego uznałem, że te 160 kilometrów dzielące Rzeszów od Lublina, warto pokonać. Będziemy pracować, żeby utrzeć nieco nosa tym bogatszym w lidze. 

Miłość do piłki zwyciężyła

Czy w międzyczasie pojawiały się inne oferty, np. z innych branż?

Było kilka. Zwłaszcza jeden z projektów medialnych był dla mnie interesujący, ale ostatecznie zwyciężyła miłość do piłki nożnej. Chyba jestem uzależniony od futbolu. Po kilku tygodniach tej piłki zaczęło brakować. A gdy urlopy w klubach się skończyły, zaczęły się treningi, prace nad transferami, to coś z tego wilka, którego ciągnie do lasu, w moim życiu się pojawiło.

Jakie zadania właściciele klubu postawili przed Panem?

Cele, które są przede mną, dotykają różnych obszarów działalności klubu. Oczywiście aspekt sportowy to jest to, co wszyscy widzą. I przez pryzmat wyników będziemy oceniani. Ale klub to także długofalowe budowanie kadry, drużyna rezerw, drużyny juniorskie, relacje ze sponsorami. Na horyzoncie jest też nowy stadion. Gdyby ta wizja nowego obiektu się ziściła, to także pojawi się kwestia jego komercjalizacji.

Przyszedł Pan do swojego klubowego biura, a potem trzeba było zarządzać. Jaką pierwszą decyzję Pan podjął?

Zacząłem od zrobienia sobie czarnej kawy (śmiech). A już na poważnie, to najpierw spotkałem się z ludźmi, którzy w klubie pracują. Ja mogę mieć swoje pomysły, ale po pierwsze trzeba dowiedzieć się jak najwięcej od pracowników klubu. Z doświadczenia wiem, że w takich ludziach jest mnóstwo ciekawych pomysłów i wiedzy. Te pierwsze dni w klubie to był okres bardzo intensywny, bo musieliśmy niemal w biegu uzupełniać kadrę, rozmawiać ze sponsorami, przedłużać umowy, załatwiać formalności związane z pozwoleniem na organizację meczów. Przy okazji trzeba było pamiętać o drużynie rezerw, która awansowała do IV ligi i współpracy ze Szkołą Mistrzostwa Sportowego.

Perspektywa stadionu

Resovia jest w ważnym dziejowo momencie, bo trwają już procedury formalne związane z budową nowego obiektu w Rzeszowie. Zakładam, że rozmawia Pan z inwestorem o tym, by ten obiekt mógł być też częściowo wykorzystywany komercyjnie?

Zwróćmy uwagę, że przetarg zakłada, iż jego zwycięzca zrealizuje inwestycję w systemie „projektu i buduj”. Jest kilka koncepcji stadionu, ale nie wiemy, jak on ostatecznie będzie wyglądał. Musimy jednak pamiętać też o tym, że będzie to obiekt wielofunkcyjny, bo nie tylko piłkarski, ale i lekkoatletyczny. To umożliwia pozyskiwanie środków z budżetu państwa. Na pewno chcielibyśmy, aby przewidziano tu przestrzeń komercyjną, która sprawi, że ten stadion będzie żył nie tylko w dniu meczu. Tym bardziej, że arena powstanie w miejscu dotychczasowego stadionu, a więc blisko centrum. Inna ważna sprawa to zaplanowanie boisk treningowych w pobliżu stadionu, bo to na nich większość czasu spędza drużyna piłkarska. W rozmowach z projektantami i wykonawcami będziemy starali się zaznaczyć także potrzebę odpowiednich szatni, miejsc na odnowę biologiczną, siłownię.

Rozmawiał Pan już z prezydentem miasta o tym obiekcie? Wizja samorządu i klubu jest spójna?

Byłem już w ratuszu. Odwiedziłem także Urząd Wojewódzki. Ta wizja jest spójna. Rzeszów się rozwija, ma coraz więcej mieszkańców, a nowoczesne obiekty są wizytówkami dużych miast. Myślę, że jest tu potrzeba niejednej sportowej areny. Tym bardziej, że Rzeszów to usportowione miejsce – są 2 kluby piłkarskie w I lidze, są świetne zespoły siatkarskie, jest żużel, jest odbudowująca się koszykówka. Rzeszów stara się o miano Europejskiej Stolicy Kultury, a nowoczesne obiekty sportowe przecież nadają się np. do organizacji koncertów.

Przyjęli “gorola” jak swojego

Spędził Pan w Tychach szmat czasu. 4 lata. Jak Pan wspomina swoją pracę w GKS-ie?

Były rzeczy, które wyszły lepiej i te, które wyszły gorzej, ale z pewnością nie żałuję tego czasu. Sporo dobrego udało się zrobić i to szczególnie zapamiętam. Może nie zawsze były to sprawy, które widać na pierwszy rzut oka, ale przypomnę, że drużyna po raz drugi w historii dotarła do ćwierćfinału Pucharu Polski i naprawdę niewiele brakowało do wyeliminowania Cracovii, późniejszego triumfatora rozgrywek. W sezonie 2020/21 zajęliśmy 3. miejsce w pierwszej lidze. Była to najlepsza lokata od 43 lat. Zdobyliśmy 63 punkty i w każdym z kolejnych sezonów taka zdobycz gwarantowałaby bezpośredni awans do Ekstraklasy. I Widzew, i Ruch, które potem wywalczyły promocję, zdobyły mniej „oczek” niż my wtedy. Bardzo żałuję, że nie udało się wówczas awansować do elity. Cieszy mnie rozwój akademii i grup młodzieżowych. Dwa razy awansowaliśmy do Centralnej Ligi Juniorów, rezerwy o mało co weszłyby do III ligi, powstała drużyna kobiet, kilku wychowanków trafiło do reprezentacji Polski w swoich kategoriach wiekowych. Do tego wygraliśmy ostatnio Pro Junior System, co przyniosło klubowi 2,2 mln zł nagrody. Potem te środki pomogły w budowaniu aktualnej kadry zespołu, który świetnie radzi sobie teraz w lidze. Poza tym przetrwaliśmy trudne czasy, bo przecież dotknęła nas pandemia. Ale i tak w tym wszystkim najważniejsi są ludzie, a ja poznałem w Tychach wiele wspaniałych osób, które przyjęły „gorola” jak swojego. I wiele przyjaźni pozostanie pewnie do końca życia.

Wspomniał Pan o Pro Junior System. W Resovii też wyznaczono Panu jakiś cel z tym związany?

Dla klubu, który nie jest krezusem, środki z Pro Junior System mogą być ważnym elementem budżetu, ale naszym celem nadrzędnym jest utrzymanie w lidze. Mamy jednak kilku zdolnych młodych zawodników będących dla nas szansą na wysoką lokatę w PJS. Tacy zawodnicy jak Radek Bąk (rocznik 2004), Dawid Pieniążek (rocznik 2005) będą młodzieżowcami jeszcze przez dłuższy czas, a zdobywane przez nich punkty są liczone podwójnie. Już teraz dostają swoje szanse, ale uważam, że dopiero za rok będziemy mocnymi kandydatami do czołowych miejsc w tej klasyfikacji. W niedalekiej perspektywie na swoje okazje czekają kolejni, np. Gracjan Czapniewski, reprezentant Polski w swojej kategorii wiekowej. Są jeszcze czwartoligowe rezerwy, które ułatwią przejście z piłki juniorskiej do seniorskiej.

Mówiąc o sukcesach w Pro Junior System, trzeba powiedzieć jedną rzecz: tego nie robi się w miesiąc. Taką decyzję trzeba podjąć kilka lat wcześniej. Mamy solidne podstawy, by osiągać dobre wyniki w tej materii. Jestem przekonany, że o młodych graczach Resovii jeszcze Polska usłyszy.

4 lata i wystarczy

Wróćmy do spraw tyskich. Wiosna w tym klubie upłynęła pod znakiem wielkich zmian. Pojawił się inwestor, Pacific Media Group (PMG), co do którego wielu dziennikarzy, w tym ja, miało wątpliwości. Na razie obawy się nie potwierdziły. Rozumiem, że uczestniczył Pan w rozmowach z PMG w sprawie zakupu GKS-u?

Przychodząc w 2019 roku do Tychów, miałem jasno powiedziane, że po to powstała spółka piłkarska, by w nieodległym czasie znalazła właściciela. Przez te 4 lata pojawiały się w Tychach różne podmioty z różnych krajów. Rozmów z potencjalnymi nabywcami odbyłem bardzo, bardzo dużo. Oczywiście każdy zagraniczny inwestor to jest jakaś zagadka. Uczestniczyłem w spotkaniach z PMG, przekazywałem swoje opinie prezydentowi. Miałem też okazję poznać nieco lepiej Pacific Media Group i zrozumieć, że jest to pojęcie ogólne. W każdym z klubów, w które włożyli pieniądze, wygląda to trochę inaczej i inni ludzie są głównymi inwestorami. Życzę wszystkim w Tychach, żeby ten mariaż wypalił.

Nie zaświecała się czerwona lampka, że GKS Tychy może podzielić los tych klubów gorzej zarządzanych przez PMG? W Ostendzie były np. problemy z zapłatą pensji trenerom. Kibice tego klubu suchej nitki na nich nie zostawiają. Nancy groziła degradacja do V ligi.

W każdym z tych klubów, gdzie są obecni, były gorsze i lepsze momenty. Z tego, co śledzę, Nancy jednak będzie grało na trzecim poziomie. Trzeba zrozumieć, w jakiej sytuacji były te kluby, zanim oni do nich weszli. Ostenda przez zainwestowaniem przez PMG miała ogromne kłopoty finansowe, a za ich rządów mieli najlepszy sezon od wielu lat i otarli się nawet o europejskie puchary. Sezon 2022/23 rzeczywiście zakończył się spadkiem, ale ciężko mi powiedzieć, dlaczego tak wyszło. Byłem tam w listopadzie na wygranym meczu z Kortrijk i wówczas byli na bezpiecznym miejscu. Klub dostał jednak licencję i spłacił wszystkie zaległości. W Tychach nowi właściciele otrzymali zdrowy organizm, bez długów i ze sporym zastrzykiem finansowym z nagrody z Pro Junior System. A żeby klub uczynił kolejny wymarzony krok, potrzeba zastrzyku dodatkowych środków, które mają zapewnić. Na marginesie, w Polsce mamy mnóstwo przykładów z dobrymi i złymi właścicielami, zarówno prywatnymi, jak i samorządowymi. Gwarancji na sukces nigdy nie ma.

Co było zatem powodem Pana rezygnacji z pracy w Tychach? Pana odejście nastąpiło niedługo po zaangażowaniu PMG w klub…

Była to moja autonomiczna i świadoma decyzja. Przedyskutowałem ją z żoną, z najbliższymi. Stwierdziłem, że 4 lata to jest bardzo dużo czasu. Zmienił się właściciel, a ja uznałem, że mój czas dobiegł końca. Nigdy nie ukrywałem, że ważnym dla mnie czynnikiem są kwestie rodzinne. Moi synowie są coraz starsi, a życie na odległość 400 kilometrów od domu przez 4 lata było dla mnie trudne.

Z Gór Świętokrzyskich w Dolomity

Jest Pan również wiceprezesem Pierwszej Ligi Piłkarskiej. Kiedyś mówił Pan, ze I liga jest „familijna, swojska”. Teraz to się zmieniło, bo uległa ona dużej profesjonalizacji. Jednym z tego przejawów jest Pierwsza Liga Biznesowa. Jak ten projekt się rozwija?

Ideą Pierwszej Ligi Biznesowej jest przeniesienie na skalę makro tego, co dzieje się w skali mikro w poszczególnych klubach. W wielu z nich działają już kluby biznesu, gdzie organizuje się spotkania dla sponsorów, podczas których mogą oni wymieniać się kontaktami, doświadczeniami, mogą dowiedzieć się więcej o tym, jak funkcjonuje klub. Chcemy pomóc w tym, by partnerzy poszczególnych klubów poznawali się. Jedną z idei bycia sponsorem jest przecież szansa na poszerzanie kontaktów, zwiększanie bazy klientów. Podczas meczu reprezentacji Polski przeciw Albanii odbyło się to pierwsze spotkanie Pierwszej Ligi Biznesowej i zostało ono dobrze przyjęte. Po okresie urlopowym chcemy to powtórzyć.

„Fortuna 1 Liga” jest coraz atrakcyjniejszym produktem. Są dobre stadiony, zespoły z dużych ośrodków miejskich. Rośnie zainteresowanie mediów. Kluby grają tymi samymi piłkami, korzystają z tych samych odżywek, jeżdżą obrandowanymi samochodami Jest też u nas VAR, a np. w starciu Austrii Wiedeń z Legią go nie było. Nie mamy się czego wstydzić. Nowy zawodnik Resovii Dylan Lampereur w wywiadzie dla mediów luksemburskich porównał ją do Ligue 2. Z poziomu – powiedzmy – Gór Świętokrzyskich przenieśliśmy się w Dolomity.

Pierwsza Liga Piłkarska (PLP) niedawno umożliwiła wszystkim klubom dostęp do platformy Wyscout, gromadzącej dane skautingowe. Jak ta współpraca ma wyglądać?

Nie jest to coś zupełnie nowego, bo wcześniej jako PLP współpracowaliśmy z InStatem i dbaliśmy o to, żeby wszystkie kluby mogły z niego korzystać. Każdy klub ma dostęp do nagrań i danych z określonych lig.

Jakie ligi są szerzej raportowane dla klubów 1 Ligi?

Wszyscy zdajemy sobie sprawę, skąd trafiają zawodnicy do klubów. Każdy kibic może domyśleć się, jakie to mogą być ligi.

A w Resovii jak wygląda pomysł na skauting wideo?

Pracujemy nad tym, żeby stworzyć taką siatkę skautingową. Nie tylko na teren Polski, ale też na nie do końca odkryte obszary, gdzie mamy nadzieję znaleźć ciekawych zawodników. Niedługo poinformujemy kibiców o początkach takiej współpracy. Jestem już po słowie z człowiekiem, który będzie dla nas penetrował Wyspy Brytyjskie.

Transmisje rozleniwiły kibiców?

Czy jest Pan zadowolony z tego, jak Polsat pokazuje 1 Ligę?

Jestem zadowolony z tego, że taki pierwszoligowy świr jak ja może obejrzeć każdy mecz kolejki. Oczywiście chcielibyśmy, żeby było jeszcze lepiej, ale doceniam to, co jest. Pracowałem wiele lat przy transmisjach jako komentator meczów i wiem, że nie wszystko jest takie proste. Wiem, jakie są koszty ich przeprowadzania. W tej chwili jesteśmy pokazywani lepiej niż ekstraklasy czeska czy słowacka. Więc warto doceniać to co mamy, a jednocześnie nie spoczywać na laurach.

Prawa do transmisji 1 Ligi kupił nowy nadawca, Telewizja Polska. Jest szansa na to, że w niedalekiej przyszłości rozgrywki będą w całości pokazywane w telewizji?

Chciałbym najpierw zwrócić uwagę na to, że w Polsce nawet mecze czwartoligowe można obejrzeć bez wychodzenia z domu. Mam wrażenie, że to niektórych ludzi odciągnęło od chodzenia na stadiony. A ja bym chciał, żeby stadiony się wypełniały. Wracając do TV, liczba pokazywanych meczów jest coraz większa. Prawdopodobnie w nowym przetargu będą 4 mecze ligowe na żywo w telewizji. Może w przyszłości będzie więcej, a może stanie się tak jak w Bundeslidze, gdzie kilka meczów jest rozgrywanych o tej samej porze.

To zakończmy tę rozmowę typowaniem. Które zespoły według Pana awansują w tym sezonie do Ekstraklasy?

Z racji, że sam pracuję w klubie i jestem wiceprezesem całej ligi, nie pokuszę się o to. Byłbym słabym politykiem, gdybym głośno typował drużyny, które awansują, choć oczywiście w głowie mam swój prywatny ranking.

Komentarze