Lech nie był blisko. Mógł przegrać wyżej
Lech Poznań nie był uważany za faworyta starcia z Genk w eliminacjach Ligi Europy, ale przed własną publicznością mógł powalczyć o korzystny wynik. Niels Frederiksen przed czwartkowym meczem miał spory ból głowy z powodu problemów kadrowych, jakie trapią jego zespół. Niezdolni do gry byli między innymi Robert Gumny, Joel Pereira, Ali Gholizadeh czy Radosław Murawski.
Spotkanie z Genk rozpoczęło się od mocnego uderzenia gości, którzy objęli prowadzenie w 10. minucie. Chwilę później Kolejorz wyrównał, wykorzystując błąd rywali w rozegraniu piłki. Mikael Ishak wyłożył futbolówkę do Filipa Jagiełły, a ten precyzyjnym uderzeniem zdobył cennego gola.
Wydawało się, że Lech będzie w stanie nawiązać do tempa Belgów i mecz będzie wyrównany. Kontuzja Antonio Milicia odebrała jednak wszelkie nadzieje. Do przerwy Genk dołożył jeszcze trzy trafienia, bezlitośnie wykorzystując fatalną grę defensywy mistrza Polski. Piłkarze gości bez jakichkolwiek problemów wchodzili w pole karne i oddawali strzały, a jedynym mocnym punktem poznaniaków był Bartosz Mrozek, który nawet wybronił rzut karny i dobitkę. Gdyby nie on, Lech przegrałby znacznie wyżej.
Po zmianie stron obraz gry wyglądał tak samo. W 48. minucie Genk dołożył piątego gola. Głównym winowajcą w tej sytuacji był Michał Gurgul, od którego odbiła się piłka, po czym wpadła do siatki.
Po piątej bramce Genk wyraźnie zwolnił i nie dążył już do kolejnych. Lech natomiast starał się zniwelować straty, ale był tego dnia fatalnie dysponowany. Porażka 1-5 praktycznie przesądza o losach rywalizacji. Lech w przyszłym tygodniu rozegra rewanż w Belgii.