Nikt nie powie tego na głos, a każdy pomyśli. Korespondencja z Wysp Owczych

Otwarty stadion narodowy, brak większego zainteresowania reprezentacją, atmosfera daleka od tej, jaką znamy ze stolic europejskich i pogoda tak kapryśna, że zmieniająca się w momencie pisania tego zdania – tak w skrócie wygląda miejsce, gdzie reprezentacja Polski rozpocznie nowy rozdział w swoim istnieniu, jednocześnie walcząc o udane zamknięcie starego.

Wyspy Owcze
Obserwuj nas w
Na zdjęciu: Wyspy Owcze

  • Polska w czwartek zagra na Wyspach Owczych w meczu, którego – choć nikt nie powie tego otwarcie – wolałaby nie rozgrywać
  • Wszystko przez anormalne warunki pogodowe panujące w tym rejonie świata o tej porze roku
  • Prezentujemy korespondencję z Torshavn

Nie chcą, ale muszą

Siedem lat temu Thomas Mueller wywołał burzę swoimi słowami, gdy przy okazji meczu Niemiec z San Marino skrytykował ideę rozgrywania takich spotkań. Dość gęsto rozlała się na nim krytyka połączona z oskarżeniami o brak szacunku do przeciwnika, a do tego na zmianę rzeczywistości oczywiście nie wpłynął. Mówił jednak to, co wielu piłkarzom chodzi po głowie. Wygrać w takich meczach, to jak nic nie zrobić, a przegrać – ciarki przechodzą na samą myśl. Ale Wyspy Owcze to coś jeszcze więcej niż mecz z rywalem, który w powszechnej opinii kibiców jest po prostu słaby. To jedna z najlepszych ze słabszych reprezentacji, niedawny pogromca Turcji w Lidze Narodów, w przeszłości urywająca punkty innym faworytom. Jednocześnie nie mieszcząca się w kanonie wymówek spod szyldu “dziś w Europie nie ma słabych drużyn”. Nadzieją związaną z przyjazdem tu na mecze eliminacji jest szczęście przy losowaniu terminarza, ale Polsce i to nie sprzyjało – granie w Torshavn w październiku to makabra. Wystarczy przejść się po mieście, by poczuć gniew oceanu. Siła wiatru momentami jest tak duża, że człowiek walczy o utrzymanie się w pionie, a – skoro jesteśmy przy futbolu – piłka poddaje się błyskawicznie. – Wiele razy w tym okresie górne piłki wracają w kierunku osoby, która je zagrała – śmieje się Michał Przybylski, polski piłkarz grający właściwie od zawsze na Wyspach Owczych. – Czasem przez wiatr mecze ligowe są przekładane – dodaje. Reprezentacja Polski na takie coś jednak raczej nie może liczyć.

Kadra tak naprawdę z wiatrem panującym na Wyspach Owczych zmaga się jeszcze przed przylotem, bo niekorzystne prognozy wymusiły na reprezentacyjnych logistykach odejście od wcześniej ustalonego planu. Nie ma się co dziwić – wtorek był pod względem pogody całkiem niezły, a gdy lądowałem, w pewnym momencie samolotem zaczął się chwiać. Krótki pas startowy wymusza do tego wielką precyzję, o którą przy wietrze trudno. Dlatego też wiele lotów na Wyspy Owcze jest odwoływanych. W sieci można znaleźć informacje nawet o jednym na trzy w tym okresie, choć te dane akurat wyglądają na przeszacowane. Pewne jest jedno, nawet jeśli nikt nie powie tego na głos – reprezentacja Polski wolałaby w czwartek tutaj nie grać.

Michał Przybylski na ulicach Torshavn
Torshavn

Raj, gdyby nie pogoda

Wyspy Owcze niekorzystne warunki rekomepensują wszystkim innym. Na przykład unikatowym podejściem ludzi do życia. Przykład – z lotniska do miasta wiózł mnie… trener piłkarski mający na koncie mistrzostwo kraju. Od lat osiąga fatalne wyniki, ale w 2014 roku sięgnął po tytuł z HB Torshavn. Dziś jest ekspertem telewizyjnym regularnie zapraszanym do studia, co nie przeszkadza łączyć mu tej funkcji z podwożeniem ludzi za pieniądze. Można się zastanowić jedynie nad poziomem jego eksperckości, skoro dopiero od polskich dziennikarzy, których zabrał do swojego samochodu dowiedział się, że w czwartkowym meczu nie zagra Robert Lewandowski. – Czemu nie przyjedzie? Kontuzja, tak? Szkoda, byłoby dobrze dla meczu, gdyby taki piłkarz wybiegł przeciwko nam na boisko, choć jego brak pewnie w jakiś sposób zwiększa nasze szanse – rozważał na głos. Pytany o to, czy ludzie wierzą we własną reprezentację, nie ma wątpliwości. – Gdybyśmy zagrali z Polską dziesięć meczów, może, podkreślam – może – jeden byśmy zremisowali. Mamy za sobą fatalny okres. Wiem, że wy też, ale my mamy punkt po pięciu grach. Nikt tu cudów nie oczekuje, ale też nikt nie spodziewał się, że zaliczymy takie eliminacje.

Przy okazji – trzeba uważać, bo kursy z lotniska rozliczane są od osoby, a nie za kurs. W skrócie: każdy płaci za siebie, bez podziału kwoty na liczbę pasażerów. Z relacji miejscowych słyszę, że to standard przy kursie lotniskowym, bo nikt nikogo tutaj intencjonalnie nie oszukuje. Poziom zaufania ludzi do siebie jest tak ekstremalnie wysoki, że wielu Farerów na noc nie zamyka domów, a gdy wspomniany taksówkarz-trener-ekspert telewizyjny zniknął na dwie minuty z samochodu zostawiając mnie samego w środku, ani nie wyjął kluczyków ze stacyjki, ani nawet nie zgasił silnika.

Joensena pytamy także o pogodę. – Z tego, co mi wiadomo, w najbliższych dniach ma być fatalnie. Kto wie, może nawet przełożą ten mecz – zastanawia się, ale gdy dostaje pytanie, czy przypomina sobie sytuację, by z powodu aury odwołano spotkanie Wysp Owczych, nie umie odkopać takiego zdarzenia w pamięci.

Kolejny przykład niestandardowego funkcjonowania ludzi – każdy z każdym jest po imieniu. Do tego stopnia, że nawet pracownicy federacji przed symbolem małpy mają jedynie imiona. Dalej – stadion narodowy jest otwarty. Po prostu można na niego wejść z ulicy, usiąść na trybunach i tak spędzić w samotności godzinę – oczywiście, jeśli komuś nie przeszkadza trzaskający wiatr i zrywająca się raz za razem ulewa. Ceny w sklepach są potwornie drogie, zupełnie niedostosowane do polskiego punktu widzenia (bo czemu miałyby być?), ale można traktować to jako zapłatę za fenomenalne widoki, które są tu dosłownie wszędzie. – Gdyby nie pogoda, to miejsce byłoby rajem na ziemi – mówi nam Przybylski, zakładając jednocześnie czapkę na głowę, bo nawet dla niego – Farera od drugiego roku życia – w pewnym momencie jest już za dużo.

Wyspy Owcze

Komentarze