Siedem prac Żewłakowa. Czasu mało, zadań wiele

To prawdopodobnie on będzie najbardziej zapracowanym człowiekiem polskiej piłki w następnych tygodniach. Michał Żewłakow musi sprawić, by Legia znów była konkurencyjna w walce o mistrzostwo Polski, ale jednocześnie zachowała ciągłość gry w pucharach. Przygotowaliśmy ściągawkę dla dyrektora sportowego Legii - co musi zrobić w najbliższych tygodniach?

Michał Żewłakow (Legia Warszawa)
Obserwuj nas w
Mikołaj Barbanell / Alamy Stock Photo Na zdjęciu: Michał Żewłakow (Legia Warszawa)
  • Już ponad miesiąc minął odkąd Michał Żewłakow został dyrektorem sportowym Legii Warszawa
  • Był już czas na rekonesans, teraz nadszedł okres działania. A akurat na brak pracy Żewłakow nie może narzekać
  • Co będzie dla niego największym wyzwaniem? Gdzie przebiega linia bezpieczeństwa w decyzjach? Na czym może się wyłożyć?

1. Zdecydować, co dalej z Goncalo Feio

Wielu dyrektorów sportowych lubi mieć „swoich” trenerów. Takich, których to oni nominowali na to stanowisko. Dlatego po przyjściu do klubu czekają na okazję, by w białych rękawiczkach zwolnić trenera zatrudnionego przez poprzednika. W przypadku Legii Warszawa, Żewłakowa i Feio nie ma potrzeby nikogo zwalniać, bo kontrakt Portugalczyka wygasa wraz z końcem sezonu. Atmosfera wokół klubu jest labilna. Pewnie przed finałem Pucharu Polski większość kibiców i ekspertów ze zrozumieniem przyjęłaby decyzję o rozstaniu. Dziś sprawa nie jest już tak oczywista.

Natomiast lista zażaleń pod adresem Goncalo Feio jest długa. Liga uciekła, priorytety mistrzowskie nie zostały spełnione. Wrzucamy to do sosu kontrowersji i medialnego szumu związanego z wypowiedziami Portugalczyka i otrzymujemy gotowi przepis na rozstanie, które można zaakceptować.

Zobacz również: Polskie ligi wzorem dla innych. „Zazdroszczą nam”

Z dzisiejszej perspektywy decyzja o rozstaniu z Feio nie jest ruchem pozbawionym wad. To nie jest tzw. „no brainer”, czyli ruch, nad którym w ogóle nie trzeba się zastanawiać, bo jest jedyną właściwą opcją. Feio ma dobry warsztat, piłkarze za nim idą w ogień, dotarł do 1/4 finału Ligi Konferencji, ograł Betis czy Chelsea, rozwinął niektórych zawodników, zdobył trofeum, zapewnił grę w pucharach na kolejny sezon.

Decyzja „co dalej z Feio” jest być może najważniejszą decyzją Żewłakowa, którą trzeba podjąć już za moment. Bo sam Goncalo też rozgrywa to strategicznie – tu rzuci, że rozmów o nowym kontrakcie wciąż nie było. Tam wspomni, że rozmawia z Jorge Mendesem o ligach, które by go interesowały w kontekście przyszłej pracy. Trochę tak, jakby wskazywał na zegarek i mówił „dyrektorze, ja też jestem stroną tych negocjacji”.

Postawienie na przedłużenie kontrakt z Feio byłoby ruchem, który – nawet biorąc pod uwagę gorącą głowę Portugalczyka – byłby obarczony mniejszym ryzykiem. Nie bierzesz kota w worku. Dynamika pracy z drużyną jest zachowana. Nie wciskasz guzika z napisem „reset”.

2. Stworzyć strukturę skautingową z prawdziwego zdarzenia

Za transfery Legii dostawało się Jackowi Zielińskiemu. Ciosy krytyki trafiały też w Radosława Mozyrko. Jeden teoretycznie wciąż przy Łazienkowskiej działa, drugi został już zwolniony. Czy to rozwiązuje wszystkie problemy ze skutecznością transferową legionistów? Stawianie takiej tezy byłoby pójściem na łatwiznę. Wciąż bowiem szukać i opiniować piłkarzy będą ci sami ludzie, którzy wytypowali cały zastęp rozczarowujących zawodników.

Legia ma dość szeroką strukturę skautingową – ma ludzi na miejscu (między innymi byłych piłkarzy Legii), współpracuje ze skautami operującymi na swoich rynkach (np. hiszpańskim i portugalskim). Ten system mieszany z założenia jest całkiem niezłym pomysłem. Pytanie tylko, czy przy tak dużej liczbie transferowych pudeł warto może zastanowić się nad personaliami?

Żewłakow musi poukładać ten dział po swojemu. Musi mieć zaufanie do ludzi, których będzie wysyłał po świecie i którzy będą mu zwozić do klubu raporty skautingowe. I musi mieć przede wszystkim przeświadczenie, że przy możliwościach finansowych Legii znalazł do tej roboty najlepszych ludzi.

Tylko u nas

3. Przyjąć wypożyczonych

Latem do Legii wrócą z wypożyczeń Migouel Alfarela, Marco Bruch, Jordan Majchrzak, Igor Strzałek, Maciej Kikolski i Jean-Pierre Nsame. O ile Majchrzaka, Strzałka czy Kikolskiego znów można puścić na wypożyczenie, o tyle z bardziej doświadczonymi i zdecydowanie droższymi piłkarzami trzeba postąpić inaczej. Alfarela w Grecji dostał prawdziwą szansę, dowozi liczby, jest chwalony. Nsame? Furory w St. Gallen nie zrobił, ostatniego gola strzelił w lutym, ostatnio doznał urazu. Burch miał swoje momenty w Radomiaku.

Pewnie najlepiej rokuje Francuz, który przy normalnym okresie przygotowawczym i grając na swojej pozycji mógłby być wartościowym wzmocnieniem Legii. Nsame? Niby Legia będzie miała problem z napastnikami do rozwiązania, ale czy Kameruńczyk jest receptą na te bolączki? Burchowi warto się przyjrzeć, być może przy grze na trzech frontach miałby okazje do wykazania się.

Żewłakow na pewno ma to gdzieś z tyłu głowy, że wraz z końcem sezonu przy Łazienkowskiej pojawi się kilku podróżników. To jedno z zadań, które trzeba będzie rozwiązać, choć pewnie nie są dziś priorytetem dla pionu sportowego.

4. Uprzątnąć kadrę pod kątem płacowym

W poprzednim sezonie Legia była klubem o najwyższym budżecie płacowym w Polsce. Według raportu GrantThornton legioniści jako jedyni w Ekstraklasie wydali na wynagrodzenia ponad 100 mln złotych – dokładnie 101,47 mln. Drugi w tej klasyfikacji Lech wydawał 64 miliony, trzeci Raków 57 milionów. Spokojnie można przypuszczać, że w tym sezonie ten budżet płacowy był zbliżony lub nawet jeszcze większy. A już na pewno Legia wciąż jest najlepiej płacącym klubem w całej Ekstraklasie.

Teoretycznie ta kadra powinna walczyć o mistrzostwo. Albo inaczej – tak kosztowna kadra powinna walczyć o mistrzostwo. Tymczasem w Warszawie panuje rozczarowanie tym, że w kwietniu Legia nie miała już żadnych szans na bój o mistrza. Coś trzeba z tym zrobić. „Coś”, czyli porządki.

Legia ma w swojej kadrze wielu zawodników, którzy na poziom Ekstraklasy są nieźli. Niektórzy nawet dobrzy. Ale wielu z nich z poziomu bycia „niezłym” czy „dobrym” dostaje gwiazdorskie kontrakty. Ostatnio wypłynęła informacja o zarobkach Patryka Kuna. Ale takich piłkarzy, których wypłata zdecydowanie przerasta ich umiejętności, jest więcej.

Ponoć, gdy Michał Żewłakow przyszedł już do Legii i zobaczył, jak wygląda struktura płacowa, to był zszokowany. Latem przyjdzie czas na to, by zaprowadzić tu porządki. Jasne, że nowy dyrektor sportowy nie poucina pensji z obowiązujących już kontraktów. Ale będzie na pewno starał się sprzedać tych, którzy zarabiają nieadekwatnie dużo do swoich umiejętności. Z kontraktu zejdzie na pewno Tomas Pekhart, ale co dalej? Nsame można spróbować wypuścić nawet za grosze, byle tylko zszedł z wysokiej umowy. Kun, Biczachczjan, Chodyna, Alfarela, Barcia… Niby jest gdzie obciąć ten płacowy ogon, ale czy ogon będzie chciał schodzić z tych dobrych zarobków?

POLECAMY TAKŻE

5. Stworzyć sobie budżet na ruchy

Z pierwszej kadencji Żewłakowa w Legii podchodzi słynna wypowiedź rzucona na antenie Canal+. – Moja współpraca zakończyła się po 4 latach i kilku miesiącach. To nie były łatwe 4 lata to było wieczne sztukowanie, ciągle brakowało pieniędzy. Czytałem jaki Legia ma budżet, szedłem do prezesa i pytałem, ile mam pieniędzy na ruchy. „Ile sobie naruchasz tyle wydasz” słyszałem – mówił wówczas były reprezentant Polski.

Latem przy Łazienkowskiej nowy dyrektor sportowy może usłyszeć te same słowa. Może nie dosłownie te same, wszak Mioduski i Leśnodorski różnią się pod kątem sposobu komunikacji, ale przekaz będzie podobny. Już podczas tej rundy Goncalo Feio w Lidze+Extra ujawnił, że Legia miała na zimowe okienko transferowe cel sprzedażowy, którego nie zrealizowała. I nie mowa tu o groszach, a o transferze za kilka milionów euro.

Zatem w najbliższym okienku trzeba będzie załatać dziurę z zimy. Kilku zawodników o potencjale sprzedażowym w Legii jest – Steve Kapuadi czy Jan Ziółkowski będą warci kilka milionów euro. Być może uda się odzyskać jakieś pieniądze z Alfareli, komuś można wcisnąć Burcha, być może jakiś klub skusi się na Chodynę. Zobaczymy, jak ułoży się sytuacja z Vinagre. Do tego Morishita czy Tobiasz…

Ale zaraz, zaraz! Przecież zaraz tu wyliczmy pół składu, a przecież ktoś tu musi zostać i grać. Wiele wskazuje jednak na to, że zanim Żewłakow ruszy w rynek, to najpierw będzie musiał na swoim rynku coś zarobić. Pozytywne rozstrzygnięcie w finale Pucharu Polski przyniesie pieniądze (szacunki mówią nawet o 50 mln złotych, na co składa się premia z PZPN, ale i potencjalne zyski pucharowe na przyszły sezon), ale sprawi, że znów trzeba będzie stworzyć kadrę na trzy fronty. A to oznacza wydatki.

Scenariusz, w którym Legia sprzedaje dwóch zawodników za pokaźne sumy, ale reinwestuje tylko część tych środków i ratuje się np. wypożyczeniami z opcją, wydaje się całkiem prawdopodobny.

6. Znaleźć swoje miejsce w polityce Legii

Legię Warszawa trzeba umieć czytać. Świetnie wychodzi to dziennikarzom, którzy są przy tym klubie od lat. W gąszczu komunikatów, wypowiedzi i ruchów potrafią czytać między wierszami, znajdują źródła przecieków, zestawiają fronty poszczególnych frakcji. Gdy Legia jest w kryzysie i trwa polowanie na winnych, to w przestrzeni medialnej trwa kocioł podobny do prasowego młyna wyborczego. Kto z kim, kto winny, kto kogo polecał, kto stoi za kim, kto kogo nie trawi. Jaki jest układ sił, kto przeciw komu, kto chce obalić króla.

Do tego dochodzi kwestia zbudowania współpracy i wypracowania decyzyjności z Fredim Bobiciem. W komunikacie Legii zadania „Head of Football Operations” zostały określone w taki sposób, że nie da się pozbyć wrażenia, że Bobić przejmie część obowiązków, które normalnie należałyby do Żewłakowa. Z jednej strony to dość dziwna konstrukcja, wszak nie po to zatrudniasz kogoś zaufanego na kluczowym stanowisku (Żewłakow), by zaraz dokładać mu kogoś z zewnątrz i to na dodatek na dość krótki, bo roczny, kontrakt.

Ale jeśli się tak dłużej nad tym zastanowić, to druga strona medalu wskazuje na sensowność takiego układu. Wszak Żewłakow – co wykazuje cała ta rozprawka – będzie miał w kolejnych miesiącach mnóstwo rzeczy na głowie. I to rzeczy raczej z półki „pilne, na cito, pali się”, a nie z tych, które można odstawić na bliżej nieokreśloną przyszłość. Układ, w tym Żewłakow zajmuje się bieżącą młócką, a Bobić ma rysować szerszy kontekst i działania strategiczne, nie wygląda na tak z pozoru irracjonalny.

Ale powtórzmy: Żewłakow w tym całym układzie polityczno-towarzysko-decyzyjnym musi znaleźć sobie właściwe miejsce. Legia pod tym kątem jest mieszaniną „Gry o tron”, „House of cards” i aneksu kuchennego w średniej rozmiarach korporacji.

7. Zbudować zespół, który spełni oczekiwania

To pewnie najważniejsza misja Żewłakowa. Wszystkie powyższe zadania mają prowadzić do tego, by Legia znów była konkurencyjna na polskim rynku. Tu już nawet nie chodzi o to, że Legia od czterech sezonów nie potrafi zdobyć mistrzostwa kraju. Bardziej chodzi tu o to, że Legia nawet nie była bliska tego, by po to mistrzostwo sięgnąć. W 2022 roku – blamaż. 2023 – ściganie się, ale już w kwietni wiedzieliśmy, że nic z tego nie będzie. Rok później podobna sytuacja. W obecnych rozgrywkach jeszcze jesienią kontakt z czołówką był zachowany, ale wiosną zaczął się rozjazd grupy grającej o mistrza i grupy, do której należała Legia, która zaczęła tracić dystans do Rakowa i Lecha.

Dwa lata z rzędu, w których Legia wychodziła z grupy Ligi Konferencji, ratują ocenę tych ostatnich lat. Pomagają budować budżet. Natomiast jeszcze nikt w historii polskiej piłki nie jeździł otwartym autobusem po mieście z wydrukiem wielkoformatowym z napisem „WYJŚCIE Z GRUPY W PUCHARACH”. Kibice Legii są wymagający wobec swojego klubu, bo i mają podstawy ku temu, by domagać się regularnego sięgania po trofea. Legia pewnie przespała moment, w którym obniżenie jej konkurencyjności oraz wzrost rywalizacji w czubie tabeli sprawił, że przestała być hegemonem. Domaganie się od Legii passy trzech-czterech sezonów mistrzowskich wydaje się irracjonalne, natomiast jest pewna przestrzeń między byciem ligowym dominatorem a klubem, który przy swoim potencjale w czterech sezonach z rzędu nie jest nawet bliski zdobycia jednego tytułu mistrzowskiego.

Najważniejsza misja Żewłakowa to odmiana tego stanu rzeczy. Nikt nie oczekuje cudów. To już nie czasy, gdy wystarczyło wykręcić trzy numery w komórce, sprowadzić na kredyt zakurzonych kozaków i tym sposobem odjechać lidze. Tak, Ekstraklasa jest dziś trudniejsza niż za ostatniej kadencji Żewłakowa w Legii. Ale wciąż cele stawiane przed nowym dyrektorem mieszczą się w granicach rozsądnych wymagań. A i punkt wyjścia zdaje się być nienajgorszy. Perspektywa gry w pucharach, zawodnicy o potencjale sprzedażowym, zaangażowana społeczność, atmosfera nowego otwarcia bez zgliszczy poprzedniego sezonu.

Żewłakow ma przed sobą tytaniczną pracę do wykonania. Ale nie stoi na spalonej ziemi.

Komentarze

Na temat “Siedem prac Żewłakowa. Czasu mało, zadań wiele