SerieALL #34. Momenty Interu, które budowały Scudetto

Antonio Conte
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Antonio Conte

Trenerzy często podkreślają, że w każdym meczu stawką są trzy punkty i trudno wybierać gry ważne i ważniejsze. Ale prawdą jest, że niektóre spotkania mogą stanowić milowy krok w kierunku marzeń. Inter przypieczętował zdobycie Scudetto wygrywając z Crotone 2:0, choć ten mecz nie miał już większego znaczenia. Wszystko dlatego, że banda Antonio Contego potrafiła wcześniej zabijać głównych rywali jak zimnokrwisty morderca.

Zapraszamy na nasz cykl w Goal.pl i na SerieA.pl. Po każdej kolejce włoskiej ligi podsumujemy dla Was wszystkie najważniejsze wydarzenia z minionego weekendu. Żadnych opisów meczów, bo one już były. Luźne uwagi i pomeczowe boki.

Tytuł Interu nie jest wielką niespodzianką. Sami w SerieALL pisaliśmy kilka miesięcy temu o tym, że jeśli Nerazzuri tracą punkty, to najczęściej w meczach, w których są lepsi. Conte od początku sezonu wściekał się na nieskuteczność pod bramką rywala, właściwie co tydzień widzimy jego irytację spowodowaną tym czynnikiem. – W piłce nie wygrasz, jeśli nie wepchniesz piłki do siatki. Znów zdominowaliśmy przeciwnika i znów prawie przegraliśmy mecz. To nie pierwszy raz, musimy zacząć wykorzystywać swoje szanse – mówił po ostatnim gwizdku meczu z Parmą (2:2) w 6. kolejce. Dobra gra ma jednak to do siebie, że lubi się obronić mimo chwilowych niedogodności. Już wtedy wydawało się, że wystarczy odrobinę mniej pecha i więcej zimnej krwi, by Nerazzuri wygrywali seryjnie. No i stało się – najpierw zaliczyli osiem kolejnych zwycięstw, później dziesięć.

Droga Interu do dziewiętnastego Scudetto miała wiele istotnych momentów, ale niektóre były ważniejsze niż inne. O pięciu najważniejszych wspomina wtorkowa “La Gazzetta dello Sport”. My prezentujemy je poniżej.

Wyjazdowe zwycięstwo nad Sassulo (3:0) w 9. kolejce.

Solidny i niezwykle pragmatyczny Inter, który Conte budował przez cały rok, na początku sezonu nie wyglądał najpewniej. Drużyna punktowała regularnie, ale traciła za dużo, a pomysł z pressingiem na całym boisku i wysoko ustawioną linią obrony nie zawsze się sprawdzał. Tylko w pierwszej fazie rozgrywek Inter tracił punkty z Milanem, Borussią Moenchengladbach, Szachtarem Donieck, Realem Madryt i Parmą, a mecz z Torino, który udało się wygrać 4:2, mimo konieczności odrabiania dwubramkowej straty, był sygnałem alarmowym. To wtedy Romelu Lukaku stwierdził “nie jesteśmy jeszcze świetną drużyną”. I to wtedy Conte znalazł klucz do zmian. Na Mapei Stadium oglądaliśmy Inter wyrachowany, pewny swego, doskonale realizujący założenia taktyki 3-5-2. To spotkanie było punktem zwrotnym sezonu.

Odpadnięcie z europejskich pucharów.

To nic dobrego, ale jeśli Conte miał okazję wykorzystać luźniejszy terminarz, to po prostu to zrobił. Po klęsce w Lidze Mistrzów było jasne, że Inter może się już skupić wyłącznie na walce o Scudetto i to był chyba moment, w którym stał się faworytem numer jeden. Zwłaszcza, że Milan zaczynał już być na krzywej opadającej, a Juventus wciąż nie mógł znaleźć właściwego rytmu.

Wygrana z Juventusem (2:0) w 17. kolejce.

Mecz na San Siro przeciwko Juventusowi był pod każdym względem zwycięstwem Antonio Conte. Taktycznie, ale przede wszystkim symbolicznie. Po dziewięciu latach pościgu, poczucia niższości i świadomości bycia w tyle za rywalami, po wygranym 2:0 spotkaniu, Inter ostatecznie udowodnił, że tylko jakiś dziwny zbieg zdarzeń może pozbawić go szans na mistrzostwo. Conte zmiażdżył Andreę Pirlo pod każdym względem, a Juventus ani przez krótki moment nie nawiązał walki. Piłkarze często są w stanie wskoczyć w ogień za trenerem, którego rozwiązania przynoszą wyniki. Tutaj już każdy wiedział, że ścieżka obrana przez trenera Interu była najlepszą z możliwych.

Rozbicie Milanu 3:0.

Rewanż na San Siro to 80 minut kontroli Interu i tylko dziesięć dobrej gry Milanu – zaraz po przerwie. Ten mecz miał wielką wartość, bo był ostatnim z cyklu udowadniania niedowiarkom siły Interu. Był też o tyle symboliczny, że przecież Inter, pomimo świetnych wyników, długo nie znajdował się na szczycie tabeli. Jeśli Milan tracił punkty, Nerazzuri robili to samo. Symboliczny był zwłaszcza remis z Udinese, gdy Rossoneri przegrali u siebie z Atalantą (0:3). Conte planował zatem atak na pierwsze miejsce w derbach, choć dość niespodziewanie tydzień wcześniej Milan przegrał ze Spezią, a Inter wygrał z Lazio i mógł przystąpić do klasyku na pierwszym miejscu. Ale by zacząć budować przewagę, trzeba było wygrać w bezpośrednim meczu i Inter znów ten ciężar udźwignął. Po tamtym zwycięstwie w tabeli zrobiło się +4 na korzyść ekipy Conte, ale cenniejsza była wywalczona na boisku pewność siebie i tego, że w Serie A na Inter nie ma mocnych.

Wygrana z Atalantą (1:0).

To był najbardziej wyrachowany mecz ze wszystkich wspomnianych. Inter na tle La Dei nie zachwycał, z perspektywy boiska nie można było powiedzieć, że był lepszy, wszystko to oglądało się ciężko i z bólem, ale Conte nawet nie ukrywał, że interesuje go wyłącznie pragmatyzm i zwycięstwo w jakichkolwiek okolicznościach. Terminarz jednoznacznie wskazywał, że Atalanta jest ostatnim bardzo trudnym rywalem na dłuższy czas i jeśli uda się ją odprawić z kwitkiem, będzie to nieformalne przyklepanie tytułu. Tak też się stało. Inter miał już sześć punktów zapasu nad wiceliderem i szansę na powiększanie przewagi.

Cały tekst na SerieA.pl

Komentarze