Telegram z Wysp: Wielka londyńska mistyfikacja

Harry Kane
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Harry Kane

Uwierzyliśmy. Zaufaliśmy. W niedzielę zostaliśmy z niczym. Okazało się, że jest zupełnie inaczej, niż przypuszczaliśmy. Tottenham, mimo świetnego początku sezonu, postanowił zrezygnować z walki o najwyższe cele. Była pozycja lidera Premier League, jest 11 miejsce. Natomiast Arsenal, jak to Arsenal ma w zwyczaju, po raz kolejny nas zaskoczył. Byliśmy przekonani, że pod wodzą Mikela Artety Kanonierów już nic dobrego nie czeka. A tu proszę, podopieczni Hiszpana postanowili zadać kłam tej tezie. Wielka londyńska mistyfikacja została obnażona.

  • Derby północnego Londynu zweryfikowały przewidywania, plany i marzenia. Arsenal jednak potrafi grać w piłkę. A Tottenham, jak to Tottenham…
  • Spotkanie na Brentford Community Stadium miało wszystko, czego oczekujemy od pojedynku w Premier League – The Bees i The Reds zadbali o emocje
  • Manchester United w pojedynku z Aston Villą był… “Beznadziejny” to najbardziej parlamentarne określenie
  • 336 dni – tyle czasu minęło od ostatniego gola Raula Jimeneza. W niedzielę Meksykanin na dobre wrócił do żywych

Dwie twarze północnego Londynu

Trzy mecze, trzy zwycięstwa i Tottenham prowadzony przez Nuno Espirito Santo patrzy na całą Premier League z góry. Tak wyglądał sierpień. Spurs chwalono za organizację gry defensywnej – w starciach z Manchesterem City, Wolverhampton i Watfordem Hugo Lloris nie musiał sięgać do siatki. Wprawdzie ekipa pod dowództwem portugalskiego portugalskiego szkoleniowca była wyjątkowo minimalistyczna w ofensywie (trzy wygrane po 1:0), jednak wydawało się, że Harry Kane i Heung-min Son w krótkim czasie wrócą do dyspozycji, jaką imponowali w poprzednich rozgrywkach. Pozostało mieć nadzieję na szybkie przebudzenie angielsko-koreańskiego duetu, ponieważ brak umiejętności narzucenia przeciwnikowi własnego stylu gry martwił wszystkich fanów londyńczyków. Słynne stwierdzenie “atak wygrywa mecze, a obrona mistrzostwa” kompletnie nie pasowało do Tottenhamu pod wodzą Nuno. To defensywa decydowała o wyniku bitew, natomiast dzięki skuteczności pierwszej linii Spurs mieli triumfować w wojnie, której stawką był upragniony tytuł.

Kilka kilometrów od High Road rozgrywał się futbolowy dramat. Arsenal przegrał trzy pierwsze spotkania i wylądował w strefie spadkowej. Podopiecznym Mikela Artety nie wychodziło po prostu nic. Nie było żadnego punktu zaczepienia, żadnego światełka w tunelu. Kanonierzy nie funkcjonowali ani w obronie, ani w środku pola, ani w ataku. The Gunners wpadli w marazm, z którego nie potrafili znaleźć wyjścia. Jedyną nadzieją na lepsze jutro było to, że… już nie mogło być gorzej. I tym żywili się fani 13-krotnych mistrzów Anglii. Wielu z nich domagało się zwolnienia hiszpańskiego trenera, jednak Arteta miał poparcie zarządu. Były piłkarz stołecznej ekipy mógł w pełni skoncentrować się na pracy.

Przełamanie odwrotne

W obu przypadkach do przełamania doszło w czwartej serii gier. Tottenham przerwał serię zwycięstw i w zaliczył wstydliwą porażkę z Crystal Palace, natomiast Arsenal okazał się lepszy od Norwich w meczu “na szczycie”. Dla Spurs wpadka na Selhurst Park miała być tylko wypadkiem przy pracy, z kolei Kanonierzy, dzięki trzem punktowym zdobytym w starciu z Kanarkami, powinni nabrać rozpędu. I tak, jak w przypadku The Gunners przewidywania okazały się zgodne z prawdą, tak w sytuacji ich derbowych rywali rzeczywistość zdecydowanie różniła się od wyobrażeń kibiców i zapewne także sztabu szkoleniowego. Mecz z Orłami naruszył wątpliwą konstrukcję zbudowaną przez Nuno, potyczka z Chelsea poważnie uszkodziła jej fundamenty, a rywalizacja o prymat w północnej części Londynu doprowadziła ją do całkowitego upadku.

Sześć pierwszych spotkań nowego sezonu Premier League wystarczyło, by obnażyć wielką londyńską mistyfikację. Nie tylko tę, której autorem jest Nuno Espirito Santo. Także tę, o którą posądzaliśmy piłkarzy Arsenalu. Wydawało nam się, że Tottenham jest w stanie wypracować własny styl gry, co w perspektywie czasu przełoży się na sukcesy. W tym samym czasie byliśmy święcie przekonani, że dopóki Mikel Arteta utrzymuje się na stanowisku, dla Kanonierów nie ma już żadnej nadziei na lepsze jutro. Derby północnego Londynu zweryfikowały przewidywania, plany i marzenia. Arsenal jednak potrafi grać w piłkę. A Tottenham, jak to Tottenham… Harry Kane zapewne zawzięcie szuka możliwości zimowej ucieczki.

Wydarzenie kolejki: mecz Brentfordu z Liverpoolem

Spotkanie na Brentford Community Stadium miało wszystko, czego oczekujemy od pojedynku w Premier League. Jednak czy ktokolwiek faktycznie spodziewał się takiego scenariusza? Liverpool przyjechał w odwiedziny do beniaminka, który w pięciu poprzednich meczach stracił zaledwie dwie bramki i zdążył zasłynąć z doskonałej organizacji defensywy. Bogiem a prawdą, nikt nie byłby zaskoczony, jeżeli The Reds nie zdołaliby ani razu trafić do siatki Davida Rayi i jednocześnie zachowali czyste konto. Mogło lub miało być 0:0, tymczasem obejrzeliśmy aż sześć goli, po trzy dla każdej ze strony. Pinnock, Jota, Salah, Janelt, Jones, Wissa – to sekstet wspaniałych. Goście przeważali, jednak wracają do domu tylko z jednym punktem. Piłkarze Brentford mogą być z siebie dumni. Nie tylko zatrzymali ekipę Jurgena Kloppa, co już samo w sobie jest nie lada wyczynem, ale także trzykrotnie pokonali Alissona, co zasługuje na gromkie brawa.

Rozczarowanie kolejki: Manchester United

Dokończ zdanie: Manchester United w pojedynku z Aston Villą był… Tylko bez wulgaryzmów! No właśnie, jaki był Manchester United? Na Old Trafford, z duetem Cristiano Ronaldo- Bruno Fernandes, świetnym Masonem Greenwoodem, autorem siedmiu asyst Paulem Pogbą i defensywą, w której prym wiodą wicemistrz Europy Harry Maguire i mistrz Świata Raphael Varane. Beznadziejny. Resztę adekwatnych określeń znajdziecie w zamieszczonym odnośniku. Co z tego, że podopieczni Ole Gunnara Solskjaera stworzyli więcej okazji i oddali więcej strzałów niż rywale, skoro przegrali? Wykreowane sytuacje nie były odpowiedniej jakości, a uderzenia nie docierały do bramki. Po ostatnim gwizdku rywalizacji z Aston Villą wiemy dwie rzeczy – Czerwone Diabły ciągle szukają swojego stylu gry, a Bruno zapewne odda rzuty karne CR7.

Bohater nieoczywisty: Raul Jimenez

Obrazki z The Emirates nadal przyprawiają o ból głowy. I to chyba najlepszy (skrócony) opis tamtych wydarzeń. Przez długi czas Raul Jimenez żył w niepewności. Przewidywano, że już nie będzie mógł rywalizować na najwyższym poziomie. Nikt nie chciał mu niczego obiecać. Wrócił. Z opaską chroniącą głowę, jednak najważniejsze, że wrócił. Na pierwsze trafienie musiał poczekać pięć kolejek, ale gdy już znalazł drogę do siatki, zrobił to w niezwykle efektowny sposób. 336 dni – tyle czasu minęło od ostatniego gola Meksykanina. W niedzielę napastnik Wolves pokonał golkipera Southampton i chyba na dobre rozpoczął drugie życie na boiskach Premier League.

Polacy w Premier League

  • Łukasz Fabiański (West Ham) – 90 minut i zwycięstwo w starciu z Leeds, cztery wybronione strzały
  • Przemysław Płacheta (Norwich) – nie znalazł się w kadrze na pojedynek z Evertonem
  • Jakub Moder (Brighton) – w 65. minucie zmienił kontuzjowanego Stevena Alzate, Mewy zremisowały 1:1 z Crystal Palace
  • Jan Bednarek (Southampton) – 90 minut i porażka w rywalizacji z Wolverhampton, miał duży udział przy straconej bramce
  • Mateusz Klich (Leeds) – 90 minut i asysta przy trafieniu Raphinii

Komentarze