Kibic, kadra i przyczyna pewnego schorzenia

Nie są to najlepsze czasy na kibicowanie reprezentacji. Abstrahując od wyników, wszelkiej maści afery, niewyjaśnione tematy i brak spójności w komunikacji, sprawiają, że entuzjazm z przerwy na kadrę kończy się wraz z jej rozpoczęciem. Jednakże wraca on w dniu meczu i zostaje przynajmniej na kilka dni.

Kibice reprezentacji Polski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Kibice reprezentacji Polski
  • Sympatycy reprezentacji Polski cierpią na syndrom sztokholmski
  • Przyczyną schorzenia są aktualne jej wyniki oraz rozmaite afery z nią związane
  • Lekarstwem może być zwycięstwo w najbliższym meczu

Brzmi dziwnie. To fakt. Nawet bardzo dziwnie. Ale obecny stan rzeczy jest taki, że kibic reprezentacji Polski żyje z nią w relacji toksycznej. Chorobowej. Takiej, którą można śmiało zdiagnozować. Nie potrzeba do tego specjalisty. Jest to bowiem schorzenie, które samo przechodzi. I, co istotniejsze, nikomu nie szkodzi. Nijak się ma do swojego protoplasty, który w rzeczywistości jest czymś dużo poważniejszym.

Nie chcę, a jednak muszę

Otóż kibic i reprezentacja chorują na coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego. Na potrzeby lepszego zwizualizowania obecnych problemów, stan ten można by nazwać syndromem kiszyniowskim (z powodu pamiętnego blamażu) tudzież katarskim (z powodu afery premiowej). 

Człowiek na samą myśl o przerwie w rozgrywkach ligowych dostaje spazmy. Zaczyna się obficie pocić. Wszystko, co związane z futbolem, go irytuje, nic nie sprawia przyjemności. Jednak w poniedziałek podświadomie włącza konferencję prasową. To samo dzieje się w dniu meczu. Wówczas, choć ma dość, jest tym wszystkim wokół kadry zmęczony, i tak włącza mecz. 

Mało tego, sam mecz to nie wszystko. On się nim również emocjonuje! Chociaż chwilę temu ci sami goście go irytowali, uważał, że na pewno nie grają dla chwały narodu, a dla pieniędzy. Jednak teraz to nie ma znaczenia. Przez ponad 90 minut kibic o wszystkim co złe zapomina. Ot tak po prostu. Na dodatek pozytywny wynik sprawia, że jego stosunek do reprezentacji ulega drastycznej zmianie na lepsze…

Olkiewicz w środę #80. Robert Lewandowski – lekarz czy diagnosta?
Robert Lewandowski

Robert Lewandowski – dobre diagnozy, ale co z receptami? Dawno Robert Lewandowski nie udzielił tak długiego, barwnego, głośnego i miejscami bardzo mocnego wywiadu. Najlepszy piłkarz w historii polskiej piłki, kapitan reprezentacji Polski, jej najważniejszy zawodnik oraz twarz, a po drugiej stronie Mateusz Święcicki tego dnia reprezentujący barwy Meczyków i Eleven Sports, ale tak naprawdę –

Czytaj dalej…

Normalna sprawa 

Każdy z nas to przeżywał. Oczywiście na swój sposób. Dla przykładu autor tego tekstu jeszcze jakiś czas temu na samą myśl o meczu reprezentacji emocjonował się niczym dziecko. Nie było ważne, przeciwko komu grali nasi. Mogli to być Niemcy, mogło być San Marino – poziom ekscytacji był praktycznie taki sam. 

W ostatnich miesiącach coś uległo zmianie. Niestety na gorsze. Wspomniany poziom ekscytacji nie jest już taki sam. Co więcej, cała otoczka wokół kadry stała się niesamowicie męcząca. A dyskusja z kimkolwiek na jej temat po prostu nudziła. Choć wydawało się, że nawet do czegoś podobnego nigdy dojść nie mogło. 

A jednak stało się. Wyniki, afery i wszelkie zawirowania wokół kadry (kolejność przypadkowa), doprowadziły do tego, że wiele osób odwróciło się od piłki reprezentacyjnej. Ta nie budzi w nich już takich emocji, jak chociażby przed rokiem. 

Ale mimo to Narodowy i tak w dużej mierze wypełni się, a przed telewizorem w tym czasie zasiądzie kilka milionów Polaków. 

Tak było, jest i będzie.

  • Zobacz także: Robert Lewandowski: osąd wywiadu

Prywata alert!

Inna sprawa, że reprezentacja w ostatnim czasie dużo częściej wywołuje strach, aniżeli entuzjazm. O wiele częściej na myśl o meczu kadry odczuwamy niepokój, niż jakąś pozytywną emocję. Nasza reakcja to dzisiaj dużo częściej: “co to będzie?!”, niż “ależ to będzie!”…

Ale już mniejsza z tym. Nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. Są mniej lub bardziej podatni na wyżej opisane zjawisko. Są też tacy, którzy nie czują nic. 

Autor tekstu musi się jednak podzielić pewną prywatą. Otóż dostaje on od wielu osób pytania na temat najbliższych meczów. Odpowiada wtedy, że tych spotkań to on się boi. 

Gwoli wyjaśnienia: przed marcowym meczem z Czechami złamał on rękę. A w dniu meczu z Mołdawią drugą rękę. Nic dziwnego, że nadchodzących meczów boi się, jak diabli. 

Dosłownie i w przenośni.

***

Na zakończenie warto zaznaczyć, że czarny humor jest super, ale tylko do pewnego stopnia i nie zawsze wypada nim brylować, zwłaszcza publicznie. Nie wspominając o tym, że żarty z chorób psychicznych nie są zabawne. Szczególnie w dzisiejszych czasach, a syndrom sztokholmski to poważne schorzenie. Nikt nie miał tutaj zamiaru się z niego naśmiewać.

Komentarze