Gdy wyobraźnia nie ma ograniczeń. Dlaczego Mourinho pokochał Nicolę Zalewskiego

Nicola Zalewski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Nicola Zalewski

Nicola Zalewski wciąż mógłby grać w reprezentacji Polski do lat 20, ale – jakkolwiek to brzmi – ta kadra to już zamierzchła przeszłość. Wyjazd z nią na mundial odhaczył trzy lata temu. Teraz stara się przekonać Jose Mourinho, że rzeczywistość nie może ograniczać wyobraźni. W sumie już przekonał – jesteśmy świeżo po asyście, którą zachwycił Europę i po dwóch miesiącach gry na pozycji, której wcześniej nie znał. A na której sprawdził się lepiej od starych wyg.

  • Nicola Zalewski kolejny raz błysnął w barwach Romy. W czwartek zaliczył fenomenalną asystę w Lidze Konferencji przeciwko Bodo/Glimt (4:0)
  • Jak to się w ogóle stało, że 20-latek nagle wyrósł na być może najpoważniejszego kandydata na lewą stronę w reprezentacji Polski, mimo że do lutego nie miał nic wspólnego z tą pozycją?
  • W dwa miesiące zdążył rozkochać w sobie Jose Mourinho

Historie, które się połączyły

To była 76. minuta ćwierćfinału Euro 2020. Leonardo Spinazzola, być może najlepszy piłkarz włoskiej reprezentacji podczas tego turnieju, ruszył w pościg za Thorganem Hazardem. Bez kontaktu z rywalem nagle zatrzymał się i gestem pokazał zmianę. Nie upadł na murawę, a przynajmniej nie od razu. Nie miał nawet wypisanego na twarzy grymasu bólu. Odebrał jeszcze kilka słów pocieszenia od Bryana Cristante, ale nic nie wskazywało na jego dramat, choć on już wiedział, że jest źle. – Wszystko zepsułem – powiedział swojemu klubowemu koledze. Diagnoza brzmiała fatalnie: zerwane ścięgno Achillesa i konieczność pauzy do stycznia. – Wrócę w grudniu. Treningi wznowię już w listopadzie – mówił później po konsultacji z lekarzami. W kwietniu Spinazzola wciąż nie ma na koncie ani jednej minuty gry od tamtego zdarzenia. Łącznie – to stan na dziś – opuścił już 45 meczów Romy i choć wrócił niedawno na ławkę rezerwowych, minie jeszcze trochę czasu, nim zacznie regularnie łapać się do wyjściowej jedenastki.

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy Spinazzola zrywał Achillesa, 19-letni Nicola Zalewski wrzucał zdjęcie na swojego Instagrama. Do Romy trafił akurat Jose Mourinho, a drużyna rozpoczęła przygotowania do nowego sezonu. Okazja do pochwalenia się światu, że może ćwiczyć pod okiem faceta, który do niedawna oglądał świat z perspektywy trenera Manchesteru United, Chelsea, Realu Madryt, zdobywcy pięciu europejskich trofeów była przednia, dlaczego nie skorzystać? Zdjęcie przypomina nieco słynną fotografię Jerzego Engela z Franzem Beckenbauerem i Pelem, gdy tamci równie dobrze mogli nie wiedzieć o istnieniu tego pierwszego. Wprawdzie Zalewski jest nieco bliżej Portugalczyka, ale Mourinho – akurat w chwili, gdy fotograf naciskał przycisk – nawet na niego nie zerka. Być może już wtedy The Special One widział coś w Polaku, nie możemy być pewni, że nie. Ale na pewno wtedy jeszcze żaden z trójki – Spinazzola, Mourinho, Zalewski – nie miał pojęcia, że te dwie historie, od których rozpoczyna się ten tekst, połączą się ze sobą.

Wymyślić Zalewskiego na nowo

Gdy Mourinho lądował w Rzymie, Zalewski nie był już anonimem. Dał się poznać wielkim wejściem do pierwszej drużyny. Kto mocniej siedział w temacie Giallorossich, wiedział, że Polakowi zdarzało się seryjnie strzelać gole w młodzieżówce, a te otworzyły mu drogę do seniorskiego zespołu Romy. Gdy zaś Paulo Fonseca dał mu szansę na 10-minutowy debiut przeciwko Manchesterowi United w Lidze Europy, Zalewski wypracował zwycięską akcję (początkowo zapisano mu nawet gola, później zweryfikowanego jako trafienie samobójcze). Niedługo później dorzucił asystę w Serie A, a ludzie przykleili mu do pleców łatkę ze słowem “talent”.

Reprezentant polskiej młodzieżówki nie miał jednak nic wspólnego z grą na lewej stronie boiska. Charakterystyką bliżej niż do Arkadiusza Recy było mu do Piotra Zielińskiego. Dobrze wyszkolony, dobrze czujący przestrzeń. To, kim się stał pod Mourinho, zrodziła potrzeba zastąpienia Spinazzoli.

To zawsze jest problem, gdy wypada kluczowy zawodnik – a to nie było tak, że forma Spinazzoli eksplodowała na Euro. Ten piłkarz miał za sobą kapitalny sezon i jeśli Mourinho akceptując ofertę Romy rozmyślał, na kim budować swój zespół, bez wątpienia uwzględniał w planie lewego wahadłowego. Początkowo jednak nie wydawał się ten kłopot aż tak palący. Roma doskonale weszła w sezon, wygrała trzy pierwsze mecze, ofensywnie zachwycała. Pewnie niektórzy zdążyli pomyśleć “jakoś to będzie”. Grający po lewej stronie Matias Vina wcale nie wyglądał jak piąte koło u wozu, ale z czasem zaczął. Mourinho szukał rozwiązań – czasem Roma grała czterema obrońcami, innym razem trzema z dwójką wahadłowych przed nimi. Na lewym wahadle zaczął sprawdzać nawet Stephana El Sharaawy’ego, później znów wrócił do Vini, a gdzieś w międzyczasie dawał też szanse 19-letniemu Riccardo Calafioriemu. Ale nigdy nie był w pełni zadowolony i wiedział, że im dłużej będą trwać nieskuteczne poszukiwania zastępstwa dla Spinazzoli, tym częściej tę niemoc będą wykorzystywać rywale. Właściwie trudno powiedzieć, co sprawiło, że to w Zalewskim – piłkarzu, którego mocniejszą nogą jest prawa – dostrzegł potencjał do zaopiekowania się o jego troski.

Mocne wejście

Kluczowym dniem dla Nicoli Zalewskiego była sobota 19 lutego. Roma grała z Weroną, a Mourinho kolejny raz forsował taktykę z czterema defensorami. W tym ustawieniu na lewej stronie najczęściej grał Vina, jednak przeciwko Hellasowi wyglądał fatalnie. W przerwie, gdy Giallorossi przegrywali 0:2, Portugalczyk zastąpił Urugwajczyka Polakiem i przeszedł na grę z wahadłowymi. Roma uratowała mecz remisując go 2:2, a Zalewski zebrał świetne recenzje. W “La Gazzetta dello Sport” otrzymał notę 7 – najwyższą w zespole. W przeciwieństwie do Vini, który zasłużył na 4,5. Od tej chwili aż do spotkania w ubiegły weekend z Salernitaną, to 20-latek z Polski za każdym razem wybiegał w podstawowej jedenastce Romy. Zagrał w tym czasie jeden słaby mecz – przeciwko Udinese. W kolejnym, z Lazio (3:0), pokazał, że wypadkiem przy pracy jest niższy standard, regułą zaś – ten wysoki.

— W Udine miał pewne problemy, ale rzymska prasa niemalże go “zabiła”. Gdybym był innym trenerem, to ugiąłbym się pod waszą presją. Dzieciak spisał się bardzo dobrze — komplementował 20-latka Mourinho po derbowym starciu, w którym Roma odniosła spektakularny triumf. Zresztą nikt nie ma dziś wątpliwości, że The Special One zakochał się w naszym piłkarzu.

Udane występy nastolatka dostrzegła również włoska prasa. Dziennikarze na Półwyspie Apenińskim podkreślali, jak szybko Polak zaadoptował się do nowej roli, którą przygotował dla niego portugalski szkoleniowiec. Jednocześnie wspominali o problemach i lekcji życia, której musiał stawić czoła w ostatnich miesiącach.

“Chłopak zapłacił trochę, co jest logiczne, za przeskok do wielkiej piłki, który nastąpił w tym samym czasie, co śmierć ukochanego ojca. Mourinho czekał na niego. Nicola uczy się roli, która nie jest jego. Urodził się jako ofensywny pomocnik, ale trener jest zadowolony z jego występu. Udaje mu się wydobyć z “dziecka” taką postawę, którą kocha: zero strachu przed postawieniem stopy. To nie przypadek, że w derbach, najbardziej intensywnym meczu ze wszystkich, był graczem, który dokonał najwięcej przechwytów” – pisała “La Gazzetta”.

I dalej: “Po potknięciu kilka miesięcy temu (słynna wpadka z wideo, które trafiło do sieci. Przyjaciel 20-latka zaczął drwić z Jose Mourinho, wspominał również o paleniu marihuany – przyp. red.) jest jeszcze bardziej uważny na wszystko, co publikuje, a klub i kibice to doceniają. To nie przypadek, że fanom spodobała się jego transmisja na żywo po derbach, w której w drodze do domu entuzjastycznie śpiewał w samochodzie”.

We wspomnianym wyżej meczu z Salernitaną, Mourinho wpuścił Zalewskiego przy wyniku 0:1. Polak przyczynił się do rozkręcenia drużyny z przodu, a Roma wygrała 2:1. 20-latek stał się pewniakiem do wyjścia w podstawowej jedenastce na mecz z Bodo/Glimt, drużyną, która dla Romy była niczym bestia negra.

Asysta jak z marzeń Mourinho

Każdy, kto zna styl Jose Mourinho, jeszcze bardziej docenia, co Zalewski zrobił z Bodo/Glimt. Portugalczyk uwielbia karać swoich rywali za błędy przy ich własnych rzutach rożnych. Całe ustawienie drużyny prowadzonej przez The Special One jest podporządkowane daniu sobie szansy na skuteczną kontrę. Nie było przypadku, że gdy Norwegowie wprowadzali piłkę do gry z narożnika boiska, Zalewski stał na linii pola karnego, mając przed sobą mnóstwo przestrzeni. Gdyby piłka znalazła się w jego zasięgu, miał miejsce na rozpędzenie się z kontratakiem. Założenia to jedno, a wykonanie to inna para kaloszy. Polak wziął jednak na plecy przeciwnika, po pokonaniu kilkudziesięciu metrów przełożył piłkę na prawą nogę, a tą momentalnie stworzył Nicolo Zaniolo sytuację sam na sam. Ta akcja nie różniła się dosłownie niczym od najlepszych kontr Leonardo Spinazzoli. Zalewski po kilku miesiącach grania na lewym wahadle wszedł na poziom nie tylko lepszy od testowanych tam bardziej doświadczonych kolegów, ale wysłał sygnał, że okazjonalnie – na razie wstrzymajmy w ryzach nieograniczone zachwyty – może dawać drużynie to, co ta straciła wraz z kontuzją reprezentanta Włoch.

Co dalej?

Z Salernitaną pierwszy raz w tym sezonie na ławce Romy usiadł Leonardo Spinazzola. Naturalne jest, że Jose Mourinho będzie Włochowi dawał coraz więcej szans na grę, a jeśli ten choć po części nawiąże do swoich występów na Euro, znów stanie się pierwszym wyborem. Zalewski prawdopodobnie stanie się piłkarzem do rotacji, ale nie ze względu na swoją słabość – tych okazuje niezwykle jak na swoje doświadczenie mało – lecz siłę rywali.

Ale mało kto daje też tyle nadziei, by marzyć. Jeśli nie wygra rywalizacji ze Spinazzolą, może stanie się naturalnym zastępstwem za Nicolo Zaniolo, gdy plotki się potwierdzą i ten odejdzie do Juventusu? Już raz zastąpił wielką gwiazdę. Mourinho lada moment skończy sześćdziesiątkę, ale tego nie zapomni.

Komentarze