Po transferze Milika zapłacze i Marsylia, i Turyn. Dlaczego władze Juventusu widzą w tym sens?

Arkadiusz Milik
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Arkadiusz Milik

Arkadiusz Milik miał w Napoli momenty, w których wydawał się być ubezpieczeniem na życie – jeśli coś wpadło z tyłu, była duża szansa, że Polak zrobi swoje z przodu. Były jednak zbyt krótkie, w dodatku przeplatane marnowaniem doskonałych okazji, by po spodziewanym wzmocnieniu Juventusu ludzie mówili: szykuje się wielkie strzelanie. Ale skoro ten transfer i tak wisi w powietrzu, warto się zastanowić – dlaczego w ogóle pojawia się szansa, by Polak trafił do jednego z najbardziej utytułowanych klubów w Europie?

Milik wrzucił ostatnio na Twittera zdjęcie ze swojego mieszkania w Marsylii. Widzimy fragment salonu z dużym, przeszklonym wyjściem na imponujący taras i jeszcze bardziej efektowny widok na Morze Śródziemne. Sam piłkarz uśmiecha się i składa krótkie życzenia świąteczne. Ale to tylko pretekst do dyskusji w komentarzach o jego przyszłości, zresztą jak wszystko, czym dzieli się ostatnio w Internecie. Pod postem, o którym teraz mówimy, jest około 200 wpisów, w większości utworzonych przez kibiców Olympique. Słowa “nie opuszczaj OM, proszę” są jednymi z mniej perswazyjnych, bo czytamy m.in.: “Jak możesz chcieć opuścić taki dom” lub “Widać na zdjęciach, że lubisz swoje obecne życie. Podpisz kontrakt z OM na kolejny sezon i strzelaj gole”. Jest też “Juventus to mały klub, zostań z nami”.

To nie o transfer do Marsylii chodziło

Problemem kibiców Marsylii jest to, że zdanie o Juventusie ani nie jest prawdziwe, ani – co gorsza – nie zgadza się z nim Milik. Niedawno Zbigniew Boniek w wywiadzie dla neapolitańskiego radia Kiss Kiss dziwił się, że polski napastnik zamienił Neapol na Marsylię. W wąskim spojrzeniu faktycznie nie miało to właściwie żadnego sensu – zanim Milik odmówił przedłużenia kontraktu w Kampanii, nikt go przecież z niej nie wyganiał. SSC oferował mu porównywalne pieniądze, jakie dostał w OM, wizję gry w Lidze Mistrzów, w najgorszym wypadku w Lidze Europy, budowanie kariery w rozgrywkach lepszych od Ligue 1 i w klubie, z którego trener nie ucieka błagając o rozwiązanie kontraktu z powodu panującego tam bałaganu. Kilkumiesięczna banicja na trybunach nie była obliczona na wymuszenie transferu do Marsylii – ten był raczej łapaniem się za brzytwę – a na stworzenie cieplarnianych warunków Juventusowi, który mógłby w ten sposób dostać napastnika za grosze. I chyba nikt nie ma wątpliwości, że jeśli Milikowi trafi się pół okazji, by podpisać kontrakt w Turynie, nie zatrzyma go nawet najbardziej wzruszający komentarz.

Milik skrojony pod finanse Juve

Sądząc po reakcjach kibiców Juventusu, po ewentualnym transferze Milika płakać będą z zupełnie innego powodu. Trudno znaleźć choć jedną opinię, w której plan szefostwa klubu jest uważany za świetny ruch. Pojawiają się pytania: po co? A wiadomo, o co chodzi, gdy nie wiadomo, o co.

W czasie pandemii wielkim klubom przechodzą koło nosa ogromne pieniądze. W środowym wywiadzie dla “The Athletic” Karl-Heinz Rummenigge zdradził, że Bayern grając przy pustych trybunach traci na każdym meczu 4-5 mln euro. Można przełożyć to na sytuację Juventusu. Po transferze Cristiano Ronaldo znacząco podniesiono ceny biletów na Allianz Stadium. Te już wcześniej były najdroższe we Włoszech, ale teraz zamiast 30 euro, kibice musieli płacić nawet 60. Mocno zdrożały karnety, a władze klubu nawet nie kryły, że jest to związane z przybyciem do Turynu CR7. Dla Juventusu wzrost przychodów z dnia meczowego był jedną ze składowych w planie doprowadzenia słupków w excelu do koloru zielonego, bo komin płacowy Cristiano aż prosił się o świecenie na czerwono. Na tym przykładzie – choć oczywiście można ich znaleźć więcej, ale nie to jest tematem tekstu – najłatwiej wyobrazić sobie skalę zniszczeń, która doprowadziła do tego, że klub poprosił drużynę o odroczenie płatności pensji za okres marzec-czerwiec. Dzięki zaoszczędzonym pieniądzom będzie można efektywnie spiąć budżet, co nie jest nowym zabiegiem – podobnego dokonano już przed rokiem. Dziś zagrożenie jest jednak jeszcze większe, bo nie ma żadnej pewności, że piłkarze znów podniosą kciuk do góry, a dodatkowo Juventusowi realnie grozi utrata wpływów z Ligi Mistrzów. Jeśli w środę Stara Dama nie pokona Napoli, wyląduje w tabeli poza czołową czwórką przy równej liczbie gier z nagroźniejszymi rywalami oraz przy bardzo trudnym terminarzu do końca sezonu (mecze z Interem, Milanem i Atalantą). Kreatywna księgowość musi iść w parze z dokładnym oglądaniem każdego euro i właśnie w tym miejscu dochodzimy do transferu Arkadiusza Milika.

Oczywiście za Polaka trzeba będzie zapłacić, ale wcale nie oznacza to, że będzie zawodnikiem droższym od tego bez kontraktu. Na rynku możemy znaleźć kilka większych nazwisk napastników, którzy latem w teorii za darmo będą mogli przyjść do nowego zespołu – na czele na przykład z Sergio Aguero. Problem w tym, że Argentyńczyk w Manchesterze City zarabia 13 mln euro rocznie i wątpliwe, by zgodził się na znaczną obniżkę, nie mówiąc o konieczności zapłacenia kwoty za samo podpisanie umowy. Poza tym większość wolnych gwiazd jest już wiekowa, zatem nierokująca i niesprzedawalna – Aguero ma 32 lata, Edinson Cavani 34, podobnie jak Olivier Giroud. Milik, nawet jeśli globalnie jego nazwisko brzmi gorzej od wyżej wymienionych, ma zaledwie 27 lat, zadowoliłby się wynagrodzeniem rzędu 5-6 mln euro, więc dla Juventusu zgarnięcie zawodnika sprawdzonego w Serie A za 12 mln – jak jest zapisane w klauzuli – wygląda na prawdziwą okazję.

Cena do jakości

Gdy Beppe Marotta odchodził z Juventusu w 2018 roku, był to ostatni znak mówiący, że Stara Dama stała się bezduszną korporacją. Te mają to do siebie, że najważniejszy jest ład w papierach. Piłki jednak nie da się obliczyć. Idealnie widać to na przykładzie ubiegłorocznego mercato. Juventus potrzebował napastnika, więc zabiegał o Milika, Edina Dzeko, Luisa Suareza i Alvaro Moratę. Nie miało większego znaczenia, że właściwie każdy z nich jest innym typem snajpera, więc trudno było wiązać te działania z jakąkolwiek wizją budowy zespołu. Wyglądało to bardziej na desperackie poszukiwania, byle liczba napastników w klubie zgadzała się w papierach. Wyboru Moraty bardziej dokonał los, niż sam Juventus. Szczęśliwie dla niego liczby robione przez Hiszpana od początku wyglądały bardzo dobrze. Juve dochodzi jednak do momentu, kiedy trzeba zdecydować, co dalej. Roczne wypożyczenie Moraty wymagało przelewu do Madrytu na 10 mln euro. Jego kolejny rok w Turynie to następne 10 mln, chyba, że klub zdecyduje się na transfer definitywny, będzie musiał zapłacić Atletico 45 mln. Biorąc pod uwagę kłopoty Juventusu, trudno uwierzyć, by ostatnia opcja była w ogóle rozpatrywana. Jeśli alternatywą jest Milik, mówimy o transferze definitywnym za 12 mln, w dodatku zawodnika o dwa lata młodszego od Moraty. W teorii, która musiała pojawić się w gabinetach Juve, przy sportowym fiasku i kilkuletnim kontrakcie Polaka wciąż dałoby się sprzedać do słabszego klubu i odzyskać sporą część wkładu. Dlatego finansowo ten transfer spina się pod każdym kątem i dla władz Juve wygląda absolutnie logicznie.

Skuteczniejszy od Moraty, choć brakuje asyst

Otwarte pozostaje pytanie, czy sportowa klasa Milika wystarczy na Juventus. Nikogo w Turynie nie obchodzi, że Milik rozegrał ostatnio kilka słabych meczów w reprezentacji, a to, co wypracował przez lata w Serie A. Jego bilans nie jest porażający, ale godny już jak najbardziej. W Napoli na wszystkich frontach zagrał w 122 meczach i strzelił 48 goli. Daje to średnio jedną bramkę na 140 minut. Jeśli porównamy dorobek Moraty, otrzymamy gorsze liczby. W tym sezonie Hiszpan wystąpił w 35 spotkaniach i 16 razy trafił do siatki. W przeliczeniu na czas daje to jednego gola na 145 minut. Gdy weźmiemy pod uwagę jego dorobek także z poprzedniej przygody w Juve, wygląda jeszcze mniej okazale – 43 gole w 128 występach, czyli bramka co 163 minuty. Dopiero doliczając asysty, Morata wygrywa z Milikiem (Polak ma zaledwie pięć podań kończących się bramką, Hiszpan 30, z czego 12 tylko w tym sezonie). W ostatnim roku wychowanek Atletico średnio co 83 minuty miał udział przy golach Juventusu (wliczając poprzednią przygodę – co 96 minut), podczas gdy nasz napastnik w Napoli – co 126. To jest różnica, ale przy korporacyjnym spojrzeniu – zwłaszcza na suche gole na korzyść Milika – władze Juve mogą dojść do wniosku, że nie odzwierciedlająca różnicy w cenie.

Tym bardziej, że Morata coraz częściej zawodzi. Od czasu ostatniej strzelonej bramki, Hiszpan wypracował łączny współczynnik goli oczekiwanych bliski xG 3. To pokazuje jego nieskuteczność w ostatnich tygodniach, która była jedną ze składowych odpadnięcia z Ligi Mistrzów przeciwko Porto. I każe zastanowić się, czy jego zatrzymanie to najlepsze rozwiązanie z możliwych. A Milik? Juventus o nim myśli, bo wie, że za pieniądze, które może wydać, nie dostanie nowego Higuaina. A że przy konieczności redukcji wydatków, Polak zapala słupki na zielono, całkiem możliwe, że kibice Marsylii zasłyną niedługo z masowego wstawiania płaczących emotek na Twitterze.

Komentarze