Nic, co nie najgorsze, nie jest wystarczająco złe

Rafael Benitez (Norwich - Everton, Premier League)
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Rafael Benitez (Norwich - Everton, Premier League)

Na herbie Evertonu znajduje się łacińska sentencja – Nil Satis Nisi Optimum, co tłumaczy się jako Nic, co nie najlepsze, nie jest wystarczająco dobre. Piękne, prawda? Jednak The Toffees postanowili pójść pod prąd i dokonać pewnych zmian w swojej historii. Wszyscy, łącznie z włodarzami, piłkarzami i już byłym menedżerem, ruszyli do siedziby klubu, sięgnęli po księgi i wykreślili wspomniane hasło, zastępując je czymś zdecydowanie bardziej aktualnym. Zespół z Goodison Park od dłuższego czasu funkcjonuje zgodnie z nową maksymą: Nic, co nie najgorsze, nie jest wystarczająco złe.

  • Hit na Etihad nie zachwycił – Manchester City sięgnął po pewne zwycięstwo w starciu z bezbarwną Chelsea
  • Nie zachwycił także Everton, który zaliczył zaskakującą porażkę z Norwich. Chociaż ten, kto od dłuższego czasu śledzi sytuację The Toffees, doskonale wie, że wynik tego pojedynku to nie wypadek przy pracy
  • Jak trwoga, to do Portugalczyka. Tym razem w rolę zbawiciela United wcielił się Bruno Fernandes
  • 10, 37, 60 – to trzy szczęśliwe liczby Jacka Harrisona. 25-latek zapewnił Leeds triumf w potyczce z West Hamem

Jest źle, może być gorzej

Nawet jeżeli wydawało wam się, że 9-krotni mistrzowie Anglii sięgnęli już dna, w ten weekend udowodnili, że nie należy przeceniać ich możliwości. Granice piłkarskiej beznadziei wcale nie zostały nakreślone wystarczająco wyraźnie. Okazało się, że to tylko sugestia. Przecież zawsze może być gorzej. Nikt, absolutnie nikt nie spodziewał się, że Everton jest w stanie stracić punkty na Carrow Road. A jednak The Toffees dokonali niemożliwego. W 16. minucie do siatki gości trafił… ich obrońca, Michael Keane. 29-latek za wszelką cenę chciał przeciąć dośrodkowanie Sargenta i pokusił się o dosyć ryzykowną interwencję. Zaryzykował i pokonał własnego golkipera.

Dwie minuty później Kanarki po raz drugi zaskoczyły defensywę przyjezdnych, tym razem po kontrataku. Coleman poszukał Gordona, jednak zagrał zbyt lekko, a sam adresat podania nie zrobił zbyt wiele, by otrzymać piłkę. Futbolówkę przejął Brandon Williams, który pomknął lewym skrzydłem, a na wysokości 30. metra ściął do środka i zagrał na wolne pole do niepilnowanego Adama Idaha. Napastnik Norwich nie popisał się najbardziej udanym przyjęciem, jednak to i tak nie przeszkodziło mu w zdobyciu bramki.

Pierwsza połowa przebiegła pod dyktando błędów The Toffees. Norwich nie miało wyraźnej przewagi, ale skrzętnie korzystało z każdej pomyłki rywali. Everton niedokładnymi podaniami regularnie podłączał swoich przeciwników pod tlen. W drugiej odsłonie starcia niewiele się zmieniło – wprawdzie goście zdołali pokonać Tima Krula, jednak sami nie ustrzegli się kolejnych wpadek. Od utraty kolejnych bramek uchroniła ich tylko nieskuteczność Kanarków. Aktualną dyspozycję drużyny z Goodison Park w perfekcyjny sposób oddaje zagranie Witalija Mykołenki z 51. minuty. Co autor miał na myśli?

Błąd + kolejny błąd + jeszcze jeden błąd = Everton

Porażka z Norwich to nie wypadek przy pracy. To symbol postępującego upadku Evertonu. Którym raczej nikt nie jest zaskoczony, ponieważ na Goodison Park od dawna dzieje się źle. Ogromny budżet to żadna zaleta, gdy pieniądze są wydawane na zawodników pokroju Iwobiego. Włodarze klubu z niebieskiej części Merseyside raczej nie zwracają uwagę na aspekty ekologiczne swoich działań. Tutaj pali się pieniędzmi.

Jak zawsze w takiej sytuacji musimy zastanowić się, po czyjej stronie leży wina. Kto odpowiada za degradację zespołu, który miał walczyć o najwyższe cele? Czy odpowiedzialność za tę widowiskową katastrofę powinna zostać w całości zapisana na konto Rafy Beniteza? Hiszpański szkoleniowiec wziął udział w tym jakże nieudanym projekcie i firmował go swoim nazwiskiem, jednak trudno przypisać mu większość udziałów. Być może wkrótce okaże się, że pożegnanie z Rafą wcale nie uzdrowi drużyny. Zwłaszcza gdy jego następcą miałby zostać Jose Mourinho. Na szczęście dla siebie, Evertonu i Premier League Portugalczyk odrzucił propozycję przejęcia The Toffees.

To nie Benitez doprowadził do kontuzji Calverta-Levina i Doucoure’a. To nie Benitez kazał DCL-owi przestrzelić rzut karny w starciu z Brightonem i to nie on ustawił nogę Keane’a w taki sposób, że ten posłał piłkę do własnej bramki. Za kwestie taktyczne odpowiada trener, z kolei za realizację tych założeń odpowiedzialni są piłkarze. Tak się złożyło, że ani pomysł na grę nie był zbyt wybitny, ani wykonawcy nie należeli do najbardziej pewnych swoich działań. I nadal nie należą, ponieważ nic nie wskazuje na to, by zwolnienie trenera miało w cudowny sposób “uzdrowić” jego już byłych podopiecznych.

Okej, Everton nie spadnie. To możemy napisać już teraz. Są gorsi. Jednak nie można opierać swojej przyszłości na spoglądaniu za siebie i szukaniu wymówek. Klub, który marzył o grze w Europie, stał się klubem, który w ligowej tabeli wyprzedza jedynie Watford, Norwich, Newcastle i Burnley. Klasycznie: tu nie ma co trenować, tu trzeba dzwonić. I liczyć na to, że David Moyes lub Graham Potter kiedyś podniosą słuchawkę.

Bohater nieoczywisty: Bruno Fernandes

Jak trwoga, to do Portugalczyka. Z takiego założenia wychodzą na Old Trafford. Zwykle w role zbawiciela Manchesteru United wciela się Cristiano Ronaldo. Jednak co w sytuacji, gdy CR7 brakuje w kadrze meczowej? Okazuje się, że jego rodak nie zapomniał, jak gra się w piłkę i jest w stanie samodzielnie poprowadzić drużynę do… No cóż, w tym przypadku akurat remisu. Ale przecież nie o wynik meczu chodzi, a o dyspozycję Bruno Fernadesa. Były zawodnik Sportingu Lizbona zaliczył wyjątkowo udany występ. Na Villa Park był motorem napędowym United i zdobył dwie bramki. Niezwykle płodne 90 minut rywalizacji z Aston Villą może mu pomóc w powrocie na szczyt, na jakim był jeszcze w poprzednim sezonie. Jak widać na załączonym obrazku, bez reprezentantów Portugalii obecny Manchester nie istnieje.

Wydarzenie kolejki: hat-trick Jacka Harrisona

10, 37, 60 – to trzy szczęśliwe liczby Jacka Harrisona. Ofensywny zawodnik został bohaterem Leeds w pojedynku na London Stadium – 25-latek strzelił trzy gole i poprowadził Pawie do niesamowicie ważnego zwycięstwa. Był wszędzie, robił wszystko. Nie tylko szukał piłki – ta również sama go szukała, co najlepiej widać na przykładzie drugiej bramki. Pomocnik gości wykorzystał radosną grę defensywy West Hamu i zapewnił swojej drużynie trzy punkty, dzięki którym podopieczni Marcelo Bielsy nieco powiększyli przewagę nad strefą spadkową.

Rozczarowanie kolejki: Diogo Jota

Diogo Jota w barwach Liverpoolu regularnie przechodzi drogę “od zera do bohatera i z powrotem”. Jednego dnia Portugalczyk potrafi pokonać bramkarza z każdej pozycji na boisku, natomiast kolejnego jest w stanie zmarnować każdą, nawet najłatwiejszą sytuację. Pod nieobecność Salaha i Mane to właśnie były napastnik Wolves miał wziąć na swoje barki odpowiedzialność za zdobywanie bramek. Tymczasem The Reds rozegrali już dwa spotkania bez afrykańskiego duetu, a Jota ani razu nie znalazł drogi do siatki. Reprezentant Os Navegadores w obecnych rozgrywkach ma już na koncie dziesięć goli – strach pomyśleć, co by było, gdyby wyregulował celownik.

Polacy w Premier League

  • Łukasz Fabiański (West Ham) – 90 minut i dwa obronione strzały w starciu z Leeds (2:3)
  • Przemysław Płacheta (Norwich) – pojedynek z Evertonem spędził na ławce rezerwowych
  • Jakub Moder (Brighton) – 90 minut w meczu z Crystal Palace (1:1)
  • Jan Bednarek (Southampton) – 90 minut i sprokurowany rzut karny (faul na Ait-Nourim) w spotkaniu z Wolverhampton (1:3)
  • Mateusz Klich (Leeds) – 90 minut i nieuznane trafienie (spalony po analizie VAR) w rywalizacji z West Hamem (3:2)
  • Matty Cash (Aston Villa) – 90 minut w potyczce z Manchesterem United (2:2)

Komentarze