Olkiewicz: Legendy tak nie umierają

Piłkarsko ten turniej zwolnił, mecze coraz częściej przypominają szachy, bywają długie fragmenty tych letnich wieczorów, gdy człowiekowi autentycznie żal, że nie siedzi właśnie z dzieciakami na ławeczce pod blokiem, obserwując zmagania 8-latków z 10-latkami. A potem potyka się Pepe. Potyka się Ronaldo. Potyka się Ilicić i potyka się Oblak. I choć piłkarsko to nadal średnie widowisko, to tętno, poziom adrenaliny i przyspieszone bicie serca potwierdzają: futbol, cholera jasna, ten kochany futbol.

Pepe i Cristiano Ronaldo
Obserwuj nas w
Associated Press/Alamy Na zdjęciu: Pepe i Cristiano Ronaldo
  • Choć mecz Słowenii z Portugalią trwał aż 120 minut, liczba zwrotów akcji i drobnych historyjek, które będziemy sobie opowiadać latami wystarczyłaby nie na dwie, a dwadzieścia godzin futbolu.
  • To miał być – i pod względami piłkarskimi właściwie był – dość zwyczajny mecz faworyta naszpikowanego gwiazdami z nieźle zorganizowaną niewygodną defensywą underdoga. Ale wydarzenia z końcówki meczu oraz przede wszystkim z dogrywki oraz serii jedenastek, pokazują, że w piłce nożnej sama piłka nożna jest zaledwie dodatkiem do uniwersalnych opowieści.
  • Niepełne odrodzenie Ilicicia? Koślawe zmartwychwstanie Ronaldo? Modlitwy Pepe po absurdalnym błędzie, Diogo Costa broniący wszystkie trzy rzuty karne, Jan Oblak, ten wybitnej klasy specjalista, który nie ma ani jednej udanej interwencji wtedy, gdy kraj potrzebuje go najmocniej? Jeden mecz, dziesiątki narracji.

Odnotujmy – to był mecz piłkarski

Nie potrafię w głębi duszy zdecydować – co właściwie w piłce nożnej jest piękniejsze, co jest bardziej wartościowe, co sprawia, że futbol jest tak wyjątkowy i co jest tym czynnikiem, który jest w stanie porwać tak wielu ludzi, tak wiele różnych serc, rozsianych po całym świecie. Jestem pewien, że jedna strona tego przedziwnego medalu, to jest zwyczajne, czyste, niezmącone piękno samej piłki nożnej, coś ze świata sztuki, doznań estetycznych. Oglądasz dryblującego skrzydłowego i czujesz, że to jest po prostu bardzo ładny widok. Podziwiasz serię krótkich podań z pierwszej piłki, wraz z tym ostatnim, przecinającym linię defensywy i zdajesz sobie sprawę, że to jest obiektywnie cudowna rzecz, taka, którą możesz nagrać, pokazać wszędzie na świecie i wywołać u rozmówcy pełne uznania kiwanie głową. Zwinny kocik uwijający się w bramce po kolejnych strzałach, mikry obrońca, który wykonuje zadania niespotykaną walecznością oraz czyściutkim wślizgiem na linii pola karnego, gdy strzelec już widział piłkę w siatce. To są wszystko obrazy, to jest klimat muzeum sztuki, po którym kroczysz w pełnym skupieniu, analizując godzinami jak kunsztowne pociągnięcia pędzlem wykonał autor, jak fenomenalnie władał dłutem rzeźbiarz, pracujący nad danym eksponatem.

Ale jest też ta druga strona medalu. Tu nie chodzi o piękno – cóż jest pięknego w karnym wykonanym na wysokości ramion bramkarza, o którym często mówi się, że jest relatywnie łatwy do obrony. Tak, Jan Oblak ładnie wyczuł, gdzie poleci piłka, wyciągnął się, jakby sięgał po towar z absolutnie najwyższej półki, ale w gruncie rzeczy – niewykorzystany rzut karny to jakieś wybitne piękno? Gdyby przystawić do tamtej chwili wszystkie te dynamiczne zrywy Nuno Mendesa czy Francisco Conceicao – wybrałbym zrywy. Gdybym miał komuś wytłumaczyć, czym jest ładne zagranie w piłce, wziąłbym jednak prostopadłe podanie do Cristiano Ronaldo w samej końcówce, nie interwencję po strzale z jedenastego metra. Jednak gdybym miał ukazać piękno piłki? Musiałbym usiąść, opowiedzieć te dwadzieścia lat historii portugalskiej maszyny do wygrywania spotkań, do strzelania goli, zaliczania asyst, zdobywania tytułów oraz wykorzystywania rzutów karnych. Musiałbym opowiedzieć o rywalizacji z Leo Messim, który właśnie przeżywa podobne chwile gdzieś na drugiej stronie świata, zatrzymałbym się na wyczynach z Euro 2016, potem długo rozprawiał o arabskiej przygodzie.

POLECAMY TAKŻE

Stworzyłbym całe podłoże do tej historii – opowiedziałbym o trzech meczach grupowych, ale też tej rosnącej przez cały mecz frustracji, gdy po kolejnych rzutach wolnych, po kolejnych faulach na Oblaku, po niewykorzystanej świetnej piłce z końcówki, CR7 zmieniał się w chodzący kłębek nerwów. Generalnie pokazałbym, dlaczego to kopnięcie Ronaldo i interwencja Oblaka to coś innego, niż jakikolwiek inny rzut karny, strzelany w jakimkolwiek innym miejscu na świecie. I być może wtedy rozmówca zrozumiałby, czemu to jest jednak piękniejsze niż te techniczne majstersztyki, bramki raboną i asysty piętą.

Wolę na ten moment nie rozsądzać, co jest ważniejsze, piękniejsze, co długofalowo jest dla futbolu ważniejsze. Natomiast pamiętajmy – to była 1/8 finału Mistrzostw Europy, poziom, na którym czeka nas jeszcze mecz Austrii z Turcją. Murowany faworyt o wartości średniej wielkości państwa na dowolnym kontynencie, przez 120 minut męczył się z państwem, gdzie chyba jednak wolą koszykówkę. Fajnie pokazali się dynamiczni boczni obrońcy, skrzydłowi, wahadłowi, w sumie każdy, kto u Portugalczyków był blisko linii. Zawiedli zwłaszcza ci odpowiedzialni za wykończenie, z Cristiano Ronaldo na czele. Słoweńcy bronili się dzielnie, ale jednocześnie fatalnie marnowali obiecujące kontry – nie potrafili też wykorzystać sam na sam w 116. minucie meczu. W karnych zaś skompromitowali się doszczętnie, ani razu nie znajdując pomysłu na pokonanie Diogo Costy. Ten akapit w sumie mógłby wystarczyć za opis stricte piłkarskich zdarzeń wczorajszego wieczoru.

Ale piłkarskie zdarzenia to przecież ledwie fundament tego wielgachnego gmachu, złożonego z kapitalnej historii o odkupieniu – pełnym i niepełnym, o ratowaniu, wreszcie o starości.

Legendy tak nie umierają

Oczywiście, muszę zacząć od wyznania, że jestem wielkim fanem Cristiano Ronaldo, tak jak zawsze uważałem, że Kojiro powinien utrzeć nosa Tsubasie, a Scarra raz na jakiś czas wygrać z Shakerem. Nie chcę po raz kolejny rozpisywać w szczegółach, jak imponuje mi jego perfekcjonizm, jego uparte przekonanie, że da się rzucić wyzwanie każdemu wrogowi, łącznie ze starością, czasem oraz kosmitą z Rosario, bo to chyba trzej najbardziej śmiertelni wrogowie Ronaldo. Zwłaszcza, że nawet ja, nie bójmy się tego słowa, zwykły fanboj Ronaldo, wczoraj miałem bardzo duże dylematy natury moralnej.

Jestem fanem Cristiano Ronaldo, ale jestem też fanem godności. A ostatnią rzeczą, jaką da się napisać o wczorajszym występie Ronaldo, jest pochwała starzenia z godnością. Na początku jeszcze był “stary, dobry” CR7. Dość mocne, groźne strzały, parę razy Oblak faktycznie musiał się napocić, aktywny, pressujący, ambitny, ale przez to waleczny. Im jednak dalej w mecz, tym bardziej Ronaldo przypominał wujasa, który bardzo chce pokazać na imprezie rodzinnej, że nie bez przyczyny wołali na niego “Domarski spod Wrześni”. Ale zamiast kolejnych goli, kiwek, świetnych zagrań, wychodzi tylko psucie zabawy wszystkim pozostałym na boisku – tak rywalom, jak i kolegom z zespołu. Gdy w końcówce nie wykorzystał świetnej okazji, strzelając prosto w Oblaka, pomyślałem sobie – oho, futbolowi bogowie układają scenariusz na rzuty karne. Ciekawe, czy podejdzie. Ciekawe, co zrobi Oblak, ten wybitny fachowiec od bronienia jedenastek.

Futbolowi bogowie przygotowali coś lepszego. Diogo Jota wywalczył dyskusyjny rzut karny. Ronaldo na pewniaka złapał piłkę, jak przy 34 niewykorzystanych strzałach z rzutów wolnych. I wtedy właśnie pojawił się mój dylemat. Odchodzi legenda, o tym, że odchodzi, świadczy właśnie ten mecz, właśnie ta frustracja, właśnie te liczne strzały, z których żaden nie chce znaleźć drogi do sieci. Jeśli odchodzi legenda, to lepiej, by Ronaldo strzelił tego karnego? By zaliczył kolejny wielki turniej z golem, zapisał jakiś kolejny rekord, popisał się jakimś kolejnym indywidualnym osiągnięciem? A może wręcz przeciwnie. Skoro Messi, cukierkowy Tsubasa zmieszany z malinowym Shakerem rodem z bajek, skończył tak bajecznie, zaciągnięciem swojej reprezentacji do tytułu mistrzów świata? To może Kojiro musi na końcu cierpieć, musi na końcu wszystko zawalić, stać się balastem dla kolegów, zmarnować ich trud? Może tak musi być, że jeden kończy w raju, by drugi skończył w piekle?

Ronaldo zmarnował karnego. W przerwie pomiędzy oboma kwadransami dogrywki zalał się łzami, pocieszany przez wszystkich kolegów z drużyny. Wydawało się, że jest mentalnie skończony. A to był przecież – z perspektywy opowieści – ledwie wstęp.

Joao Palhinha i Cristiano Ronaldo
Joao Palhinha i Cristiano Ronaldo, fot. Sipa US/Alamy

Na mnie osobiście najmocniej zadziałała chyba sekwencja pomiędzy wywrotką Pepe a strzałem Ilicicia, od którego rozpoczęła się seria rzutów karnych. Pepe, 41 lat, kiedyś bandyta, dzisiaj elegancko przecinający co drugą kontrę Słoweńców. Jeden faul przez cały mecz, pewna gra, można nawet by wyciągnąć wniosek, że w przeciwieństwie do Ronaldo – ten weteran umie się starzeć z klasą. I co? To wypuszczenie Sesko na sam na sam w końcówce dogrywki, ta wywrotka, by potem uratował mu tyłek Diogo Costa… Ileż w tym było emocji, dramaturgii, tego piłkarskiego czaru, który tak nas wszystkich zniewolił. Pepe na kolanach, koledzy podchodzą, zastanawiają się, czy to nie uraz. Ale to nie jest kontuzja, to nie jest uraz, to Pepe modli się do Anioła Stróża – bo głupio byłoby się tak wprost pomodlić do bramkarza, którego obłędna interwencja odcięła Pepe od stryczka. I drugi etap tej historii, już bez happy endu.

Josip Ilicić. Piłkarz… wybitny? Na pewno wybitnie wrażliwy. Na pewno jeden z najlepszych w historii Słowenii. Na pewno posiadający wstrząsające karty w życiorysie, przegrany na wielu polach walki, ale wygrany w starciu z depresją, która pozbawiła go możliwości gry na mistrzowskim poziomie. On też miał swój mały moment potknięcia w dogrywce – rzut wolny w przyzwoitym miejscu, by oddać strzał, Ilicić ustawił sobie piłkę, rozepchnął młodszych kolegów. Totalnie to schrzanił, odszedł z opuszczoną głową tuż po strzale. Gdy rozpoczynały się rzuty karne (i zdecydowałem już, że będę kibicować, by legenda CR7 jeszcze nie umarła, jeszcze nie w tej fazie turnieju), prosiłem o jedno – byle nie Ilicić, on już swoje przeszedł, on już swoje wycierpiał.

Podszedł pierwszy. Zmarnował. Po nim przed piłką stanął Cristiano Ronaldo. Tuż przy słupku. Brak radości, zamiast tego przepraszające gesty dla kibiców. On wie, że powinien to skończyć wcześniej. Że Diogo Costa nie musiałby teraz wcielać się w rolę Ricardo.

Słoweńcy nie trafili ani jednego. Jan Oblak – jeśli jeszcze o tym nie pisałem, podkreślę, specjalista od bronienia rzutów karnych – nie obronił ani jednego. Cristiano Ronaldo zagra z Francją o strefę medalową Euro 2024.

Czy Cristiano Ronaldo powinien zakończyć karierę po Euro 2024?

Tak 48%
Nie 52%
77+ Głosy
Oddaj swój głos:
  • Tak
  • Nie

Po to w tym tkwimy

– Drogi pamiętniku, faworyt przeszedł skazywanego na pożarcie, trochę się męczył, ale dopiął swego. Fajny występ zaliczył bramkarz Portugalii, do usłyszenia jutro.

To esencja piłki nożnej. O stu dwudziestu, momentami dość nudnawych minutach, będziemy rozmawiać sto dwadzieścia godzin, Portugalczycy i Słoweńcy będą je rozpamiętywać sto dwadzieścia tygodni, a do niektórych chwil historycy futbolu będą wracać i po dwunastu latach.

Piłka? W ostatnich dniach rozczarowuje. Opowieść? Opowieść dopiero się rozpędza.

Tylko u nas

Komentarze

Na temat “Olkiewicz: Legendy tak nie umierają

Uwielbiam – naprawdę uwielbiam czytać Twoje felietony. Powiedzieć, że czytanie ich sprawia przyjemność to nic nie powiedzieć. Ale wiesz Autorze co jest w tym najlepsze? To, że autentycznie literacko się rozwijasz. Pamiętam Twoje rzeczy nie tyle pierwsze ile wcześniejsze i widzę dobrą robotę. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. I dobrze, bo podnosisz mocno w górę literacki poziom tego portalu. Właściwie Ty i pan Langier ciągnięcie ich za uszy w górę ma się rozumieć😉. Po prostu dziękuję i oby tak dalej.