Spokojnie, to tylko awans. Jaką drużynę wyślemy na Euro 2024?

Czy awans do Euro 2024 to dobry moment, by reprezentacja Polski zrzuciła z siebie worek pokutny po fatalnych eliminacjach? A może warto sięgnąć wzrokiem nawet dalej i nie stawiać krótkotrwałych efektów nad długofalowymi planami. Zwłaszcza, że to może być ponad siły tej wciąż niepewnej swego kadry.

Nicola Zalewski
Obserwuj nas w
IMAGO/Nick Potts/PA Images Na zdjęciu: Nicola Zalewski
  • Co wiemy o reprezentacji Michała Probierza?
  • Czyje oblicze powinna kadra oddawać?
  • Jak blisko jest jej do produktu skończonego?
  • Czemu awans powinien dać spokój selekcjonerowi?

Polska zagra na Euro 2024

Dziwny jest moment tej drużyny. Mowa jest o nowym otwarciu, ale bohater wcale się nie zmienia – znów Wojciech Szczęsny ratuje reprezentację. Można cieszyć się z otwarcia szatni kadry na młodych zawodników, ale średnia wieku wyjściowej jedenastki na Walię niemal sięgała 29 lat. Sukcesem jest sam awans na turniej, który osiem lat temu został otwarty na 45% uczestników eliminacji. Z chęcią pokazania nowej twarzy, ale z dwoma kluczowymi zawodnikami, których po Euro 2024 może w kadrze nie być. W jednym roku… tygodniu (!) po raz drugi w historii pokonała Niemców i przegrała z Mołdawią mając dwubramkowe prowadzenie.

Znów są także nadzieje na lepszy, bardziej ofensywny styl, a decydujące spotkanie przez 120 minut nie przyniosło strzału celnego, z trenerem, który do takiego grania musi (musiał?) przełamać także własne przekonania.

Tymczasem w czerwcu kadra nie może zostać złapana w rozkroku. Nie ma już prawa myśleć, że „może i potrafi, ale nie ma co ryzykować”. Albo: „nie potrafimy i nie będziemy w piłkę grali”, by potem kończyć turniej z liderami wychylającymi się przed szereg i mówiącymi, że jednak można inaczej. Jeśli wylatując do Niemiec sztab i piłkarze będą rozglądali się, czy iść w lewo, czy w prawo to rywale pokroju Francji, Holandii i także Austrii od razu to wykorzystają.

Tylko u nas

Reprezentacja Wojciecha Szczęsnego

Wiele się mówiło o obliczu reprezentacji. Dla wielu kibiców to wciąż drużyna Roberta Lewandowskiego, kapitana i najlepszego strzelca w historii polskiego futbolu. Latami obiecywano sobie, że wreszcie za kierownicę chwyci Piotr Zieliński. Potem wskazywano na tego, który w tym sezonie klubowym błyszczy bardziej – Sebastiana Szymańskiego. Niektórzy chcą, by nagle stała się to drużyna o przebojowości i boiskowej bezczelności Nicoli Zalewskiego.

Tymczasem reprezentacja musi być jak Wojciech Szczęsny. Świadoma tego, że w Cardiff nie wręczano medali, a jedynie kartonowy bilet z kodem QR symbolizujący awans do mistrzostw. Nie kolorująca rzeczywistości, lecz opisująca ją taką jaka jest. Szczęsny często bywał pierwszym wychodzącym przed kamery, by powiedzieć o skali zawalenia, niezadowolenia, niedowiezienia występu i wyniku. Przyda się też tej drużynie – czasem zbyt przygaszonej, by zdradzić jaki film dzień wcześniej zobaczyła, czasem zbyt defensywnej, by „rozliczyć” trudne tematy z przeszłości – odrobina luzu, uśmiechu i pewności siebie, które to bramkarz też reprezentuje.

Mogłaby kadra wziąć przykład z tego, jak się podnosić z trudnych momentów. Szczęsny to już pokazał. Euro 2012 i 2016 kończył na pierwszym meczu z czerwoną kartką i kontuzją. Mistrzostwa Świata w 2018 roku to ogromna pomyłka i „dzielony” gol na 0:2 z Senegalem. Euro 2020 zaczął od gola samobójczego. Wreszcie w mundialu w Katarze to na jego barkach kadra przeszła do fazy pucharowej.

Wojciech Szczęsny
fot. IMAGO/Action Plus

Jak być produktem skończonym

Ta drużyna potrzebuje wyłącznie spokoju. Świadomości miejsca z którego wróciła, by zagwarantować sobie piąty awans z rzędu. Mecz z Walią długimi fragmentami wyglądał jak właśnie starcie, które ma wyłonić ostatnią drużynę 24-zespołowych mistrzostw Europy. Finał baraży został ograniczony i rozstrzygnięty w stałych fragmentach do których rzuty karne też przecież zaliczymy. Dwie godziny w których Walijczycy i Polacy liczyli, że może błysk, moment lub błąd rozstrzygną kwestię awansu. Tego nie było, choć bywało blisko: po głowie Kiefere’a Moore’a czy uderzeniu Jakuba Piotrowskiego.

Potrzeba spokoju wynika więc z faktu, że daleko obecnej drużynie do produktu skończonego. W futbolu reprezentacyjnym coraz rzadziej takie się w ogóle zdarzają. Fluktuacja zawodników jest zwiększona, sam Michał Probierz w trakcie trzech zgrupowań sięgnął po czterdziestu piłkarzy. Każdy z selekcjonerów mówi o nieustającej selekcji i deficycie czasu, by swoje wybory zgrać przed wysłaniem na boisko.

Zdanie sobie sprawy z tego w jakim miejscu jest drużyna będzie też odróżnieniem od trzech poprzednich turniejów. Do Rosji w 2018 roku leciał zespół, który miał inne wyobrażenie o swoich potrzebach, niż jego selekcjoner. Ta różnica wpłynęła i na przygotowania, i na niepewność na boiskach. Paulo Sousa w 2021 roku dostał zadanie opakowania kadry – produktu – w zupełnie inne opakowanie niż jego poprzednik. Szalone mecze przyniosły jeden punkt i poczucie niezrealizowanej błyskawicznej rewolucji. Za kadencji Czesława Michniewicza po ostatnim przed wylotem do Kataru sparingu z Chile piłkarze mówili, że nie ma co spodziewać się pięknej gry, bo więcej pokazać nie potrafią. Produkt był więc wybrakowany, nawet jeśli swój cel zrealizował.

Porównywanie tej obecnej reprezentacji z tą z 2016 roku byłoby przesadnym fikołkiem, ale jest coś wspólnego w odczuciu, że można więcej. Wówczas było to wynikiem świetnych eliminacji, odmiany męczącego stylu i właściwego połączenia zawodników przez Adama Nawałkę. Teraz odczucie wynika z miejsca do którego sama drużyna się doprowadziła. Wówczas chciała więcej, teraz na więcej ją po prostu stać. Jednak na ile w tak krótkim czasie może się odmienić, by dać sobie i kibicom satysfakcji… Tu też nie powinno wymagać się gigantycznych skoków wzwyż po wielomiesięcznym pikowaniu.

Spokojnie, to tylko awans 

O tym będzie łatwo zapomnieć w najbliższych miesiącach, bo bohaterowie ostatniej dekady – wyjątkowej w historii polskiego futbolu – zaraz będą kończyli reprezentacyjne kariery. Bo zaraz odezwą się typowo husarskie ambicje i każą planować drabinkę aż do strefy medalowej. Bo przecież z grupy Euro można wyjść nawet z trzeciego miejsca, wystarczy wygrać jeden mecz i nie mieć wstydliwego bilansu bramkowego. Bo wyślemy na turniej piłkarzy, którzy grają w czołowych klubach swoich lig, notują dobre liczby i mogą dawać nadzieje. Bo zaraz zakazane zostanie mówienie o zdobywaniu doświadczenia i wiedzy, które mogą zostać wykorzystane przez selekcjonera i piłkarzy w dalszej perspektywie.

Spokojnie, to tylko awans. Reprezentacja Polski była o krok od kompromitacji wszech czasów – po eliminacyjnej grupie śmiechu dostała niezbyt trudną ścieżkę barażową – więc po 120 minutach i serii rzutów karnych jej sytuacja nie zmieniła się o 180 stopni. Awansem do Euro 2024 może z siebie zrzucić worek pokutny i zacząć myśleć o tym,  w jakich szatach zobaczymy ją w znacznie trudniejszych okolicznościach. Pierwszych sześciu rywali Michała Probierza to średni ranking FIFA na poziomie 103. miejsca. Do końca roku jego drużyna rozegra mecze z rywalami, których uśredniona pozycja jest pod koniec drugiej dziesiątki (18.). To jest okazja, którą aż prosi się wykorzystać, budując zespół nie tylko pod wynik w najbliższych 90 minutach, ale po to, by coś piłkarzom z tego zostało. Coś poza przekonaniem, że zaraz kolejny świetny rywal i znów trzeba będzie się przesuwać, chować, cierpieć czy dawać z wątroby.

Radość reprezentantów Polski
fot. IMAGO/Nick Potts/PA Images

Niech walczą o pomysł

Można mówić o pozytywnych sygnałach, których w ciągu trzech zgrupowań kadra Probierza dostarczyła – dominując, chcąc grać kreatywnie lub kreując nowe postaci – ale rozczarowania też były. Remisy z Mołdawią i Czechami. Słabe widowisko z Łotwą. Nawet niech będzie to stracony gol z Estonią lub brak celnego strzału w Cardiff.

To wciąż jest drużyna rozkopana. W obronie tylko Jakub Kiwior zagrał w każdym z sześciu spotkań za Probierza. Zalewski na pierwsze zgrupowanie nawet nie został powołany. W drugiej linii wciąż nie wiemy, jak wykorzystać jednocześnie potencjał Zielińskiego i Szymańskiego, nie gubiąc przy tym Piotrowskiego. W ataku wciąż nie ma odpowiedzi, który z napastników może być idealnym partnerem dla Lewandowskiego.

Zdefiniowanie systemu, wykonawców i przekazanie im zaufania oraz kilku narzędzi – jedynie na to może wystarczyć selekcjonerowi czasu przed pierwszym meczem z Holandią w Mistrzostwach Europy. To jednak nie oznacza, że turniej można wyłącznie przetrwać a nie w jego trakcie tworzyć – niezależnie od wyników. W książce „Menedżerowie” Mike’a Carsona jest porównanie pracy trenera piłkarskiego do pilota samolotu, który w trakcie lotu musi dodatkowo swoją maszynę budować i naprawiać. To się nie kończy, ale można do czegoś dążyć. Euro 2024 nie powinno być „tu i teraz”, „wszystko albo nic” dla zespołu, który ugrał punkt w dwumeczu z Mołdawią. Euro 2024 dla starszej części kadry przychodzi za późno na sukces, a dla większości za wcześnie na szarżę w głąb strefy pucharowej. Jednak pierwsza grupa może pokazać, jakich błędów turniejowych nie popełniać i przekazać wiedzę, jak wyciągać wnioski z tych, które drugą część na pewno czekają.

Reprezentanci budujący kolejne pokolenie kadrowiczów to utopijna wizja, ale wcale nie tak obca w innych reprezentacjach. Tymczasem jedną z wypowiedzi minionego roku w kadrze była ta jej kapitana o otwartych drzwiach do jego pokoju w które jednak nikt z młodszych piłkarzy nie puka. Może porażki i sytuacja w eliminacjach nawet Lewandowskiego nauczyły, że warto wyjść do innych. Dwumecz barażowy skończył z jedną asystą i paroma celnymi strzałami, co jest dorobkiem kiepskim jak na takiego strzelca. Ale, cytując Probierza, „oddał siebie kadrze” i miła odmianą był nawet sposób jego komunikacji na boisku, język ciała i energia przekazywana drużynie.

Dawno reprezentacja nie zbudowała sobie selekcjonera. Niektórym nie pozwalała, inni sami ograniczali sobie pole manewru, to może ten kolejny zakład Cezarego Kuleszy z losem warto przybić nie ręką i na ślinę, ale pewnymi warunkami. By spotkać się na koniec 2024 roku i wspólnie przeanalizować łatwe do określenia i zweryfikowania obszary na które Probierz ma wpływ. Selekcja, pomysł, styl i na końcu wyniki. Polski futbol przebrnął przez tak wstydliwy rok po którym w kolejnym gorsze rezultaty z zespołami pokroju Holandii, Francji, Portugalii czy Chorwacji nie muszą oznaczać dramatu. A nawet jeśli się zdarzą, to mogą coś dać, gdy ustali się cele inaczej, niż wyłącznie przez pryzmat efektu bramkowego.

Spokojnie, to tylko awans. W różnych okolicznościach już je reprezentacja osiągała, ale do obecności na wielkich turniejach przywykła. Jednak teraz najbardziej przekonała się, że to nie jest dane raz na zawsze, nie na tym poziomie i że czasem może zależeć od pojedynczego kopnięcia. Dlatego jest w takim miejscu, że musi najpierw powalczyć o siebie, niż swoje wyniki. O pomysł na samą siebie. Po takim locie, jaki kadra zafundowała kibicom wreszcie może zrzucić wstyd i od niego się odbić, zamiast w nim wylądować i trwać aż do kolejnych eliminacji.

Komentarze