Olkiewicz w środę #56. Biedny pan trener Fernando Santos

Nie potrafię sobie wyobrazić, jak wygląda obecna perspektywa Fernando Santosa na to, co spotkało go na pierwszych etapach pracy z reprezentacją Polski. Choć sympatyczny Portugalczyk jeszcze właściwie nie zaczął swojej przygody, nie zagrał ani jednego meczu, już poznał w pełni, z czym wiąże się ten przedziwny fach: selekcjoner reprezentacji Polski. Nie dziwię się nie tylko zarządzonej przez niego ciszy medialnej, nie dziwię się, jeśli gdzieś w głębi duszy ma już wszystkiego dość.

Fernando Santos (selekcjoner reprezentacji Polski)
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Fernando Santos (selekcjoner reprezentacji Polski)
  • Fernando Santos trafił do polskiego środowiska piłkarskiego w samym środku różnych wojenek, szarpanin, ścierania się grup wpływu
  • Jego przygoda z kadrą rozpoczyna się od pytań, na które odpowiedzi powinny paść już trzy miesiące temu
  • Czysto sportowo mierzy się z szeregiem wielkich wyzwań, ale być może tym najważniejszym spośród nich będzie jednak przywrócenie szczerej sympatii kibiców wobec reprezentantów Polski

Wstyd przed Fernando Santosem

Zasadniczo w życiu staram się zwalczać nasze kompleksy wobec zagranicy – uważam, że i Polska jako kraj, i Polacy jako ludzie mają więcej powodów do dumy, niż do wstydu. Mamy pewne obszary, w których przydałoby się pewnie nieco więcej pracy, ale mamy też oczywiste przewagi nad wieloma innymi regionami świata. Bardzo irytowało mnie, właściwie odkąd pamiętam, nieco kolonialne podejście do obcokrajowców, którzy raczyli zaszczycić nas swoją obecnością, a nawet swoimi spostrzeżeniami. Kibicowałem Leo Beenhakkerowi, ceniłem jego sukcesy, ale jednocześnie trochę wkurzała coraz bardziej dynamiczna przemiana w konkwistadora, który przyniósł właśnie kaganek oświaty dzikusom ze Wschodu. Poza piłką nożną te dziwaczne kompleksy najpełniej ukazuje pęd do cytowania słów “zagranicznej prasy o Polsce”. Dziennik The Zeitung Raizung napisał, że w Zgorzelcu śmierdzi, rany, ależ wstyd przed czytelnikami The Zeitung Raizung. I odwrotnie, holenderski Van Graph napisał, że Płock jest najpiękniejszym miastem Europy, hurra, czas odpalać szampany, a przede wszystkim – czas odwiedzić ten bajeczny Płock, tak pięknie opisany przez Van Graph.

Od zawsze uważałem za śmieszne przypisywanie większej wagi danej opinii, wyłącznie z uwagi na fakt, że wygłosił ją ktoś spoza Polski. Od zawsze też uważałem za śmieszne poczucie wstydu, gdy przyjeżdżał ktoś z zagranicy. Tak jakby zaśmiecone zaułki ulic występowały jedynie w Warszawie, bo w Paryżu każda dzielnica błyszczy od brokatu.

Natomiast przed Panem Trenerem Fernando Santosem… Jednak trochę wstyd. Gdy staram się spojrzeć na całą sprawę z popularnej w polskiej piłce “perspektywy marsjańskiej” – wydaje mi się, że jako środowisko pokazaliśmy się od dość kiepskiej strony. Już pomijam te oczywiste aspekty – że Ekstraklasa i jej poziom nie powaliły Fernando Santosa. Ale weźmy nawet ten cyrk z zatrudnieniem Grzegorza Mielcarskiego, w którym aktywną rolę odgrywał Radosław Michalski. Radosław Michalski miał być łącznikiem między kadrą a PZPN-em, a zaczął od niesmaku, jaki jasno wyraził Mielcarski po medialnych wypowiedziach pomorskiego barona. Nie wiem, jaka jest obecnie atmosfera w środku, gdy Grzegorz Mielcarski faktycznie pomaga Fernando Santosowi, a Radosław Michalski faktycznie nadal jest tym słynnym łącznikiem. Ale śmiem twierdzić, że dało się to rozegrać lepiej.

Większy wstyd towarzyszy na pewno teraz, gdy trzeba tłumaczyć selekcjonerowi, dlaczego właściwie zrobiła się jakaś medialna burza. I dlaczego to nie Łukasz Skorupski jest tutaj głównym winowajcą. Z naszej perspektywy – tej dziennikarskiej czy kibicowskiej – wszystko jest jasne. Trzy miesiące temu zawodnikom zabrakło odwagi, by zmierzyć się z własnym kuriozalnym zachowaniem. Trzy miesiące temu zabrakło śmiałków, którzy wyszliby przed kamery czy do dziennikarzy i jasno obwieścili: tak, afera premiowa miała miejsce, tak, kłóciliśmy się o pieniądze z kieszeni podatników, tak, coś nam odbiło, przepraszamy, więcej się to nie powtórzy. Nic takiego nie miało miejsca, nie padło pół słowa żalu za całą sytuację, a kadrowicze najwyraźniej uznali, że temat jest zamknięty. Zresztą, odszedł Czesław Michniewicz, ruszyła giełda nazwisk wokół nowego selekcjonera, można było liczyć, że ludzie zapomną.

No ale niestety nie zapomnieli. Łukasz Skorupski dla Łukasza Olkowicza opisał całą sytuację w taki sposób, który wydaje się najbliższy prawdzie. Słowa Skorupskiego potwierdzają to, o czym donosili do tej pory anonimowi informatorzy, przekazujący “insajderskie” spojrzenie dziennikarzom. Tak, kłóciliśmy się o pieniądze. Tak, to był istotny temat, który w rażący sposób wpłynął na do tej pory świetną atmosferę. Niektórzy piłkarze nawet się do siebie przestali odzywać.

Zobacz także:

Były reprezentant Polski o wywiadzie Skorupskiego. “Drużynę można rozpierniczyć w dwie minuty”
Marek Koźmiński

Marek Koźmiński skrytykował bramkarza reprezentacji Polski Reprezentacja Polski na mistrzostwach świata w Katarze zaliczyła duże osiągnięcie, bo po raz pierwszy od dłuższego czasu przebrnęła przez fazę grupową. Mimo wszystko lawina krytyki spadła na piłkarzy Biało-czerwonych. Punktem zapalnym był temat premii. Ostatnio głos w sprawie w rozmowie z Łukaszem Olkowiczem z Przeglądu Sportowego zabrał Łukasz Skorupski.

Czytaj dalej…

To jest gorzka prawda – reprezentacja Polski poszła śladami tak często wyśmiewanych reprezentacji afrykańskich, które na kilka minut przed pierwszym gwizdkiem targują się o swoje uposażenia z władzami federacji. Można oczywiście uznać, że to Skorupski kłamie, a prawdę mówili Krychowiak, Lewandowski czy Michniewicz. Zdam się jednak na swoją intuicję – a ona podpowiada, że to bramkarz najwierniej oddał nam atmosferę ostatnich dni mundialu. Atmosferę zepsutą przez chciwość, zachłanność, brak dystansu i rozsądku.

Z tą prawdą zespół musi się zmierzyć – jeśli nie teraz, to w sążnistych autobiografiach, w których zapewne większość z zawodników powróci do tego tematu. Ten smród będzie się ciągnął, ta sprawa będzie powracać, moim zdaniem: do momentu, gdy nie usłyszymy przeprosin. My, podatnicy, my, kibice reprezentacji Polski. Oczywiście, wygrana z Czechami wiele ułatwi, trochę osób zapomni, część da się ponieść emocjom. Ale temat będzie wracał, widzę to po sobie, ilekroć widzę i czytam wywiady z reprezentantami, które są pozbawione tego najbardziej palącego tematu. Raczej będę kibicował, z pewnością będę sympatyzował, ale też będę pamiętał – i myślę, że sympatyków czy kibiców takich jak ja, będzie dużo więcej.

I tu właśnie pojawia się ten element wstydu. Jak to bowiem wszystko właściwie wytłumaczyć Panu Trenerowi Fernando Santosowi?

– Trenerze, na konferencji prasowej mogą się pojawić pytania o tzw. aferę premiową.
– Jaką aferę?
– Piłkarze naszej reprezentacji mieli otrzymać ponad 30 milionów złotych od premiera Mateusza Morawieckiego. Temat podziału tych pieniędzy podzielił szatnię na tyle, że niektórzy piłkarze przestali się do siebie odzywać. Wszystko działo się w trakcie Mistrzostw Świata. Do tej pory nikt z najważniejszych piłkarzy nie zabrał głosu w tej sprawie.
– Słucham?
– Zawodnicy liczyli, że sprawa ucichnie, ale jeden z nich udzielił szczerego wywiadu i temat wrócił na czołówki, dziennikarze pchają się drzwiami i oknami.
– Zarządzić ciszę medialną. I nagotować mi melissy.

To wszystko brzmi tak absurdalnie, że przed panem Santosem po prostu wstyd. Jego działaniom kompletnie się nie dziwię – on chce tu sobie zbudować coś nowego, te wszystkie trupy pochowane po szafach niespecjalnie go interesują. Już przy powołaniach było widać, że rozpoczyna się nowy rozdział, a obecna cisza medialna też wydaje się to potwierdzać. Nie obchodzi mnie przeszłość, piłkarze, jeśli chcą się tłumaczyć, to niech to zrobią po wykonaniu swoich obowiązków wobec reprezentacji. Z punktu widzenia selekcjonera to chyba jedyne wyjście, biorąc pod uwagę, że sami piłkarze przez trzy miesiące nie znaleźli w sobie dość odwagi, by temat rzetelnie wyjaśnić i podsumować. Z punktu widzenia kibiców… Cóż, jest jak jest.

Zobacz także: Proszę państwa, to jest selekcjoner Fernando Santos

Dlatego też trochę trenerowi Santosowi współczuję. Rozpatrując ofertę PZPN-u, jako zasłużony szkoleniowiec z najwyższej reprezentacyjnej półki, zapewne wyobrażał już sobie, jak wykorzysta potencjał Lewandowskiego, w jaki sposób będzie starał się użyć będącego w topowej formie Zielińskiego. Tymczasem na wejściu spotkał go taki smród, że nawet trudno to jakoś logicznie streścić.

Co najgorsze – jedyna rzecz, która może ten nowy start reprezentacji w pełni uratować, to zwycięstwo nad Czechami. A biorąc pod uwagę w jaki szpital zamieniła się reprezentacja Polski – nie jest to coś w pełni oczywistego. Współczuję Santosowi tego, z jaką atmosferą musi się mierzyć od pierwszych dni i współczuję mu jak mocno ograniczony potencjał spotyka w pierwszych meczach swojego zespołu. Glik, Milik i Piątkowski w ogóle nie przyjechali na zgrupowanie, Bednarek trenuje z urazem, Bereszyński musiał zgrupowanie opuścić, już nie wspominam o tych, którzy albo niedawno wrócili po urazach (Szymański, Bielik), albo grają rzadko/słabo, rzadko i słabo.

Parafrazując konstrukcję z uniwersum Walaszka: może i skład osobowy nie powala, ale za to atmosfera wokół zespołu jest fatalna. Najbardziej utytułowany selekcjoner reprezentacji Polski w XXI wieku, posiadacz bezsprzecznie najmocniejszego CV pośród tych, którym powierzono lejce naszej narodowej dumy, zaczyna od bodaj najtrudniejszego meczu eliminacji ze składem na wirażu, w dodatku w akompaniamencie pytań bez odpowiedzi dotyczących afery sprzed 3 miesięcy.

Witamy w Polsce, powodzenia, panie Fernando!

Komentarze

Na temat “Olkiewicz w środę #56. Biedny pan trener Fernando Santos

Myślę, że polski wieczno-listopadowy klimat pogodowy nie był jedynym klimatem, który zszokował Pana selekcjonera po przyjeździe do nas… ;/

Ale ja trzymam kciuki za trenera Santosa, nigdy nie mieliśmy tak doświadczonego speca u sterów i chcę się tym cieszyć.