Olkiewicz w środę #26. Twitter jak brzytwa i weto dla Wolskiego w kadrze

Lukas Podolski
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Lukas Podolski

Polski Twitter piłkarski z pewnością jest swoistym fenomenem, który zasłużył na osobny pogłębiony reportaż. Parafrazując popularne hasła: jeszcze nigdy tak wiele nie zależało od tak niewielu, w dodatku w tak nieistotnym miejscu. W teorii wszyscy w piłce zdają sobie sprawę, że to zamknięta bańka. Że afery, którymi żyjemy my, ludzie wkręceni w ten mikroświat, na zewnątrz praktycznie się nie wydostają. Ludzie żyją bramkami Roberta Lewandowskiego w Barcelonie, a nie przepychanką dziennikarza z piłkarzem na wciąż dość niszowym portalu. 

A jednak, na przykładzie Lukasa Podolskiego można zadać pytanie: jak potężne jest to medium? Jaki realny wpływ ma ten portal i jego użytkownicy na piłkarską rzeczywistość?

W kategorii miejskich legend, w których tkwi jednak jakieś ziarenko prawdy, można traktować historie o prezesach poszczególnych klubów, którzy na podstawie opinii kibiców z Twittera podejmowali decyzje transferowe czy personalne. Prawdopodobnie ci, którzy faktycznie decydują o rzeczywistości w polskiej piłce, zdają sobie sprawę, że to tylko zabawka, gdzieś z pogranicza słupa ogłoszeniowego oraz ławeczki przed blokiem. Ale nie ma też sensu udawać, że momentami kontrowersyjne wpisy prezesa Pogoni Szczecin, Jarosława Mroczka, przechodziły bez echa w Grupie Azoty, wówczas sponsorze Pogoni. Nie ma sensu udawać, że twitterowe śledztwa nie miały przełożenia na rzeczywiste decyzje, nie ma sensu udawać, że niektóre tropy prowadzące do afer nie zaczęły się od niuchaczy zgromadzonych właśnie na Twitterze. I nie ma sensu udawać, że to, co się tam pojawia, nie ma żadnego znaczenia.

Staram się oszacować to faktyczne przełożenie Twittera na nieco szerszy wizerunek. Zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z tak niejednoznacznym przypadkiem jak Lukas Podolski. 

Lukas Podolski generalnie jest bowiem postacią, która “na co dzień” pracuje sobie wytrwale na jakiś skromny pomnik, albo chociaż wypasioną tablicę kamienną gdzieś we wnętrzach stadionu. Zamknięciem gęby krytyków (w tym mnie) było już samo przyjęcie oferty Górnika Zabrze. Nie ma sensu się oszukiwać, wielu już powoli traciło wiarę. Jeszcze tylko Cośtamspor Genclergiligili, jeszcze tylko pół roku w Seulu, jeszcze tylko eksluzywne występy w Piątkowskiej Lidze Szóstek oraz Hal-Kopie i wtedy, to już na pewno Górnik Zabrze. Gdy pojawiały się kolejne wywiady z “Poldim”, w których zazwyczaj powtarzał swoje deklaracje dotyczące głębokiej miłości do Górnika, Polski i Ekstraklasy, budziły już raczej śmiech i szyderę, niż poważną ekscytację nadchodzącym transferem. Podolski wziął i przyszedł, nam, śmieszkom i nienawistnikom, zostało posypanie głowy popiołem.  

Początki po transferze były jednak dość ciężkie. Ale znów “Poldi” skasował nienawistników czynami, a nie słowami. Sam wielokrotnie żartowałem z roli jurora w “Das Supertalent”, całkiem wiarygodnie wyglądała teoria Wojtka Kowalczyka, że Podolski będzie grał u siebie, w Zabrzu, ale na wyjazdy do dalekiej Niecieczy raczej nie da się namówić. Sam Podolski zresztą na boisku też nie udowadniał, że mistrzostwo świata w CV i wciąż przedemerytalny wiek, to wszystko, czego potrzeba, by rządzić Ekstraklasą. No a potem się rozkręcił. Nie tylko jako wciąż kapitalny snajper, dysponujący bajecznym uderzeniem z lewej nogi, ale też jako człowiek napędzający kolejne akcje, jako lider zespołu na murawie, poza nią, jako centralna postać, wokół której buduje się cała szatnia, a szerzej – wokół której buduje się klub. Popiół już mieliśmy wszyscy zakupieni, zostało wysypać na łeb drugą dawkę.

Gestów i wsparcia dla zabrzańskiego marketingu czy akademii nie ma sensu wymieniać – ten najświeższy przypadek, zakup autokaru, to jest świetne podsumowanie podejścia Podolskiego, który nie stara się tylko dla Górnika grać, ale też ten Górnik wytrwale i powoli budować. Zresztą, sam “Poldi” ostatnio zapytany przez Romana Kołtonia w programie “Prawda Futbolu” o możliwy zakup Górnika przyznał – tak, biorę taką opcję pod uwagę. O tym, że już powoli szykuje się do nowej roli, świadczą zresztą rzucone mimochodem uwagi o trzech nowych sponsorach Górnika prosto z Niemiec. 

Tak, po Jakubie Błaszczykowskim w Wiśle Kraków trzeba pewnie zastosować zasadę ograniczonego zaufania, jeśli chodzi o projekt “piłkarz, ulubieniec trybun, właściciel”. Ale jednak – ten plan wydaje się realny, co więcej, ten plan ma sens.

I tu właśnie pojawia się Twitter, w tym Twitter Lukasa Podolskiego. Tylko w ostatnich dniach Podolski zdołał wyzwać kibiców Legii od słoików, zarzucić Łukaszowi Wiśniowskiemu “błaganie o wywiad” (w dziennikarskim środowisku czasem dla niepoznaki nazywamy to “ustawianiem rozmowy”), oraz zauważyć, że w Warszawie ludziom płynie gówno pod nosem. Było też przekonujące wyznanie, że VAR zabija futbol, ale powiedzmy, że to trzeba ulokować w pewnym kontekście. Podolski nie musi niczego udowadniać, nie musi na nikim robić wrażenia, a jednak z jakichś przyczyn otwiera sobie kolejne fronty, najczęściej takie, które pozwalają jednocześnie urosnąć w oczach kibiców. Byłbym – ha, Lukas, nie złapiesz mnie – hipokrytą, gdybym twierdził, że mnie się na takie gesty złapać nie da. Otóż nie, sam wiem, że w zupełnie inny sposób patrzę na grę i zachowanie takich zawodników jak Bartek Biel czy Oskar Koprowski, którzy mocno deklarują swoje przywiązanie do ŁKS-u i nie stronią od kontaktów z łódzkimi kibolami. Tak, imponują mi piłkarze, których cieszą oprawy i race, tak, daję się łapać na te prościuteńkie gesty, przyznawałem się do tego setki razy, choć jednocześnie wiem, że to domena naiwniaków. Ale to jestem ja, prosty chłopak z Bałut, który w życiu mierzy w święty spokój i swobodne zwiedzanie klatek gości na meczach ŁKS-u. Bez ambicji, by pracować na chwałę klubu, bez ambicji, by kiedyś wejść w świat działaczy, albo po prostu – by wyjść ze świata fanatycznych kibiców. Byłem, jestem i planuję pozostać przede wszystkim kibolem. 

Z Podolskim sytuacja jest zdecydowanie inna. Dziś, gdy pełni rolę piłkarza i ambasadora, tego typu twitterowe flejmy mogą być jedynie dodatkiem, ozdóbką, delikatnym szumem w hermetycznej banieczce. Poza nią są tylko gole, radość, przywiązanie do Górnika. To w banieczce narastają pytania, czy “Poldiemu” na pewno potrzebne są twitterowe napinki z kibicami Legii Warszawa. Poza nią pewnie “Poldi” ma duży szacunek, nawet na ulicach obrażanej przez niego już ze dwa razy Warszawy. 

Ale wybiegam już myślami w przyszłość, zwłaszcza, że robi to też sam Podolski. Czy na pewno te dość tanie populistyczne zabiegi mu pomagają? Czy warto wdawać się w kolejne przepychanki, czy warto odwracać uwagę mediów od swoich naprawdę ważnych akcji – czy to na boisku, czy w klubowych gabinetach? Nie mam jasnej odpowiedzi na to pytanie, bardziej się zastanawiam – gdzie to się właściwie skończy i w jaki sposób. Bez trudu jestem w stanie sobie wyobrazić Podolskiego w roli właściciela Górnika i jestem w stanie sobie wyobrazić, jak wówczas będą, ewentualnie jak wówczas byłyby odbierane jego “słoiki”, “gówna” i inne oryginalne stwierdzenia – bo pamiętajmy, że Podolski na Twitterze potrafił określić kibiców Legii mianem “upojonych czajkowym fetorem”. 

Nie ukrywam – sam mam z tym problem, bo Podolski w jakiś tam sposób pozostaje autentyczny, w jakiś tam sposób reprezentuje pewnie fanatyczną część kibiców Górnika Zabrze. Pytanie, co stanie się, gdy będzie musiał wyjść z roli piłkarza puszczającego oko do fanatyków, z roli kibica, który tymczasowo dostał okazję też do strzelania goli czy zaliczania asyst. I czy wówczas uda mu się zachować to, czym obecnie czaruje – spójność wizerunku. Krytykowanego, nie do końca popularnego, ale jednak – spójnego. Jako prezes, właściciel, ambasador, momentami będzie zmuszony usiąść do stołu nawet ze słoikami upojonymi czajkowym fetorem. Usiądzie? A oni z nim? 

I tu dopiero dostaniemy odpowiedź w kwestii rzeczywistego oddziaływania Twittera na świat realny. W nim, na szczęście dla Podolskiego, Wiśniowskiego, Olkiewicza i całej reszty użytkowników Twittera, po stokroć bardziej śledzi się udane mecze niż tweety. A te Podolskiemu ciągle udaje się zapewniać. 

***

Miałem kiedyś wątpliwą przyjemność badania alkomatem w stanie wskazującym na spożycie. Oczywiście nie odwaliło mi na tyle, bym w jakikolwiek sposób zbliżył się do jakiegokolwiek pojazdu, który nie jest nocnym autobusem do domu. Ale jednak – odwaliło na tyle, że pomazałem ścianę sprejem. Syreny, kajdanki, alkomat, smutna konstatacja, że jednak życzenia urodzinowe na murze garaży to nie był optymalny pomysł na przerywnik imprezy. 

Byłem wówczas w stanie niespecjalnie dobrym, a wydmuchałem trochę ponad promil. Rafał Wolski nie jest ode mnie dużo większy, nie ma też masy, która doprowadziłaby do anomalii. Innymi słowy – jeśli ja czułem się już powolutku zaorany przy prawie dwukrotnie mniejszej dawce, to Wolski wydmuchując 1.7 promila musiał być ledwo żywy. I taki właśnie ledwo żywy wsiadł za kółko, i taki właśnie ledwo żywy wjechał w torowisko. 

Nigdy nie czułem się dobrze jako człowiek umoralniający kogokolwiek. Ale jeśli chodzi o moje zdanie – nie chciałbym, by Rafał Wolski jakkolwiek mnie reprezentował. Trzymam kciuki za wyciągnięcie wniosków, trzymam kciuki za zmobilizowanie szarych komórek do intensywniejszej pracy, która uniemożliwi tak haniebne zachowania jak prowadzenie auta w takim stanie. Ale w mojej opinii drzwi reprezentacji Polski, do których Wolski pukał coraz mocniej, powinny właśnie zostać definitywnie zamknięte.

Pomijając zaś samego Wolskiego – mam ogromne wątpliwości, co do sposobu karania kierowców tego typu. Ta grzywna, która nie stanowi pewnie piątej części pensji Wolskiego, to zaśmianie się w twarz ofiarom wypadków spowodowanych przez alkonów za kółkiem. Samo odebranie prawka dla piłkarza specjalnie uciążliwe raczej nie będzie. Kompletnie mnie nie dziwi apelacja prokuratury, która żądała wyższej kary. Ogromnie dziwi mnie jej odrzucenie i utrzymanie śmiesznego wyroku w sprawie, która akurat miała wszelkie predyspozycje, by służyć jako przykładny odstraszacz – na przykład dla tysięcy kibiców, którzy się o niej właśnie dowiedzieli. Czy 12,5 tysiąca złotych oraz 3 lata bez prawka to jest jakikolwiek odstraszacz? 

Nie jest. Chyba że zakładamy szczególną łaskawość wobec Wolskiego przez wzgląd na jego nazwisko, dokonania, specjalne zdolności kopania kawałka skóry z powietrzem w środku. Ale w to po prostu nie chcę wierzyć…  

Komentarze