Podolski autentycznie żyje Górnikiem, nawet w poniedziałkowe wieczory | Dwugłos Tetryków

Obserwuj nas w
Na zdjęciu:

O dyskusjach w poniedziałkowe wieczory Poldiego i Łukasza Wiśniewskiego, ale też wszystkich innych relacjach na linii Podolski-świat. O Miedzi Legnica, która bardzo konsekwentnie przegrywa, wciąż w bardzo podobny sposób. O Legii Warszawa, gdzie skład zaczyna przypominać coś lepszego, niż układankę z Pichem i Rosołkiem. O Rafale Wolskim, który dobrą formę przeplata wyrokami. Tetrycy zapraszają na dwugłos.

  • Lukas Podolski – osąd mediów społecznościowych
  • VAR – może jednak nie tak całkiem do śmieci
  • Miedź Legnica – znowu to samo
  • Mazowsze Ekstraklasa. Wisła Płock, Legia i Radomiak na szczycie

Jakub Olkiewicz: Leszek, Łukasz Podolski, całe jego jestestwo i obecność w polskiej piłce, to jedna wielka seria uprzykrzania nam życia. Najpierw zapowiadał, że do Górnika przyjdzie zagrać, my to wyśmialiśmy, Łukasz przyszedł, trzeba było przepraszać. Potem wydawało się, że skupi się na występach jako juror w Das Supertalent, my to wyśmialiśmy, Podolski skupił się na grze w piłkę, trzeba było przepraszać. Potem tak samo było z poziomem jego gry, liczbą jego bramek i asyst, no i finalnie – z jego zaangażowaniem dla Górnika. Bo cokolwiek napisać o jego zachowaniu w inbie z kibicami Legii – zaangażowania odmówić mu nie sposób.

I teraz następuje grande finale. Gdy już, przynajmniej ja, pomyśleliśmy sobie, że tweeta Podolskiego i napinki z legionistami prędko nikt nie przebije, Podolski otworzył nowy front, tym razem z Łukaszem Wiśniowskim z FootTrucka. Sporo, jak na jeden weekend na Twitterze. Aż się prosi o tego mema z kapitanem: what a week, huh?

Leszek Milewski: Używając innego klasyka: to mi się podoba, o to chodzi! Piękne jest to, że ludzie z wielkiego świata wciągnięci w uniwersum polskiej piłki, szybko tutaj się odnajdują. Mamy tego przykład zarówno z KS Barcelowianką, jak i z Poldim. Mówię to bez cienia szydery, cieszę się, że nadają na jednych falach, zamiast się dystansować.

Co do Poldiego i jego spin wszelakich, to powiem tak: być może pewne rzeczy mistrzowi świata nie przystoją. Być może pewne rzeczy nie przystoją tak w ogóle. Ale z drugiej strony, to jest piłkarz BARDZO zaangażowany w swój klub, w swoje barwy. Jest ikoną Górnika, więc jak ktoś chce zabrzan zaatakować, atakuje Poldiego. A Poldi się odgryza. Mówiłem dziś w poranku – być może ktoś, gdzieś, daleko od Zabrza czy w ogóle Górnego Śląska, jest zniesmaczony. Ale, ostatecznie, Podolski przyszedł do Górnika dla kibiców Górnika. Pamiętamy, że nawet oni pomagali w negocjacjach, w namawianiu go na przenosiny. I jestem pewien, że są zachwyceni tym, jak Podolski zachowuje się w tej sytuacji. Że nie unika walki, że otwarcie, bez dyplomacji, broni barw. Myślę, że kibice każdego klubu, nawet jeśli teraz krytykują Poldiego, to jednak chcieliby w swoich barwach kogoś do tego stopnia utożsamiającego się z ich barwami. Kogoś naprawdę przejmującego się wszystkim, co wokół klubu, i nie obawiającego się reagować. Oczywiście to nie uzasadnia wszystkiego, natomiast sam Łukasz Wiśniowski przyjął to też na zasadzie żartu – cóż, pospinać się z mistrzem świata i legendą futbolu na Twitterze, to jest coś. Ja bym o tym opowiadał wnukom.

Natomiast geneza konfliktu to sprawa VAR, o którym Poldi powiedział, że VAR psuje futbol. Wiśnia barwnie, parafrazując Twara i jego “przestańmy udawać, że to co mówi X ma jakiekolwiek znaczenie”, skomentował te słowa. I jestem pewien, że Poldiego poruszył raczej ton, niż sama krytyka słów o VAR. Bo dla mnie też to abstrakcja w 2022 jechać z VAR w szerokim kontekście. Dopiero co oglądaliśmy mecze Ligi Konferencji i mieliśmy smak tego, jakim średniowieczem dziś zdają się takie spotkania. Co oczywiście nie zmienia faktu, że VAR ma swoje wady, choćby kwestia aptekarskich karnych. Jak zwracał uwagę szef polskiej sędziów, pan Mikulski – VAR, jak na historię futbolu, jest z nami dość krótko. Wciąż jest dopracowywany i na pewno nie jest idealny. I pan Mikulski powiedział wprost, zacytuję “problem miękkich karnych to problem ery VAR”.

JO: W pełnym zaczerpnięciu radości i frajdy z całej sytuacji przeszkadzają mi dwie rzeczy. Po pierwsze – znam Łukasza Wiśniowskiego kupę lat i nieznośna jest myśl, że mogłoby mu się zrobić przykro. Po drugie – zarzewiem całej dyskusji jest właśnie pociskanie po systemie VAR, który w moim mniemaniu jest jednym z największych dobrodziejstw cywilizacji, plasuje się gdzieś tuż za podium, w towarzystwie klimatyzatorów oraz zmywarek. Jestem człowiekiem I ligi. Jestem człowiekiem, który tę I ligę stara się oswajać, jestem człowiekiem, który w tej I lidze stara się dostrzegać także blaski, a nie tylko liczne cienie. Jestem jak miłośnik pająków – większość się boi, niektórzy nienawidzą, ja staram się jakoś przeżyć, trzymając te wszystkie bestie w poręcznym terrarium w postaci Polsatu Sport. Jako miłośnik tej I ligi miałem bardzo jasny obraz, przez cały długi sezon – najpierw był futbol bez VAR-u, w I lidze, o 12.40 na Polsacie. Potem był futbol z VAR-em, na Canal+, podczas długiego maratonu z Ekstraklasą.

To jest inne życie. Inna rzeczywistość. Inny poziom, inny odbiór u widzów, łącznie z tymi, którzy znajdują się na stadionie. VAR to jest gamechanger, to jest coś, co wyprowadziło nas z drewnianych chatek, w których zastanawialiśmy się jakim cudem Henry mógł wyautować Irlandię z wielkiego turnieju, jakim prawem nie zauważono ręki Siemaszki i tak dalej. Dlatego odnosząc się do samego meritum, do samego zarzewia – uważam, że Podolski powinien raz jeszcze sobie wszystko gruntownie przemyśleć. Bo faktycznie – VAR ma wady, w sumie jak każda technologia, nawet najwybitniejsza i najbardziej dokładna. Ale futbol bez niego już nie istnieje.

A nie, istnieje, w Lidze Konferencji, gdzie jakieś 45% czasu antenowego komentatorzy, kibice i eksperci poświęcają analizie błędów sędziowskich, które mogą zaważyć o być albo nie być w fazie grupowej europejskich pucharów. Ja znam świat bez VAR-u, ja do tego świata wracać raczej nie chcę. Ba, wydaje mi się, że tu pobrzmiewa trochę nuta znana ze wspominek dziadersów takich jak my. “Za naszych czasów nikt nie patrzył, że kąpielisko niestrzeżone, każdy się bawił i jakoś żył”. Potem wjeżdżają raporty statystyczne, że jednak nie każdy jakoś żył. Ale szybko odbiegając od tych tematów funeralnych, żeby nie być posądzonym o związki z kimś z tej branży – myślisz, że całościowo taki sposób prowadzenia swojej historii w Polsce Podolskiemu pomoże czy zaszkodzi? Pytam nieco podchwytliwie, bo jednak “Poldi” dość jasno wyraził swoje ambicje, chciałby przy Górniku zostać na dłużej, może kiedyś nawet klub kupić, teraz zresztą zainwestował grubo w akademię. Równolegle pewnie jakąś część potencjalnych partnerów biznesowych zraża tymi słoikami, gównem w Czajce i tak dalej. Jak na to spojrzeć z tej perspektywy, z perspektywy pana Podolskiego, przyszłego większościowego udziałowca 14-krotnego mistrza Polski?

LM: Wrócę do tego, co powiedziałeś. Jeśli ktokolwiek byłby za całkowitym usunięciem VAR, to trzeba mu pokazać kompilacje błędów arbitrów 1. Ligi sprzed czasów VAR. Dokładnie z sezonów tuż przed implementacją VAR. Przecież tam były takie jajcury… Spalone gwizdane po podaniach od rywala, chyba mecz Odry Opole, taki klasyk. Co kolejka to coś, ktoś przekręcony.

A co do twojego pytania, myślę, że to klasyczna twitterowa bańka. Dla potencjalnych partnerów biznesowych nieporównywalnie istotniejsze będzie to, że Poldi to nie tylko mistrz świata, nie tylko legenda futbolu, ale też człowiek autentycznie zaangażowany w Górnik Zabrze. Który też chce dać od siebie, bo już daje. Myślę, że potencjalnych partnerów biznesowych odstraszałoby zdystansowanie się Poldiego od Górnika, także emocjonalne. A to ostatnie, co można aktualnie Podolskiemu zarzucić.

Kuba, Poldi i jego Twitterowe strzały to jednak nie jedyne, co zdarzyło się w polskiej piłce. Zacznę od dołu tabeli, ponieważ mówiliśmy długo o tym, że w grze o utrzymanie wydaje się, że nie ma nikogo słabego. Każdy ma argumenty, każdy punktuje, coś gra. No ale coraz bardziej klaruje się sytuacja Miedzi Legnica. Kolejna porażka, kolejna taka sama – niby coś grają, niby nie jest źle, ale w sumie Jagiellonia zasłużenie. Choć i jest w tej porażce element klasyczny dla Miedzi w tym sezonie, a więc: zmarnowana 4932849327539759-procentowa sytuacja Kobackiego. Jest pechowa ręka na karnego, jest czerwona kartka. I w końcu gol stracony w doliczonym czasie gry, bramka Nene, gol kolejki, bajeczne uderzenie. Ale mające i drugie dno: specjalnie to sprawdziłem, arbiter doliczył pięć minut, w 94:12 sekundzie Jaga miała faul w ofensywie, tuż pod polem karnym Miedzi. Jak Miedź w takich realiach zdołała jeszcze stracić gola – mogą pogadać tylko z chłopakami z Lecha o meczu z Vikingurem u siebie.

JO: Od pewnego czasu mam wrażenie, że Miedź Legnica już dała sobie spokój z takimi pierdołami jak utrzymanie czy tam punktowanie, natomiast ma jeden ważny cel: przebić pod względem stopnia kuriozalności okoliczności spadku Łódzkiego Klubu Sportowego. Nie wiem czy pamiętasz, był taki mecz ŁKS-u z Jagiellonią, mam szczegółowe statystyki z tego spotkania wytatuowane na brzuchu. Posiadanie piłki 68:32, podania 628:272, rożne 9:1; to nie są hiperbole, tylko specjalnie poszukałem swojego tweeta z tamtymi liczbami. Wynik 0:3, oczywiście przy trzech celnych strzałach Jagiellonii. Wydawało mi się, że będzie ciężko przebić tamten ŁKS pod względem miksu pecha, własnych błędów, braku skuteczności, splotów nieszczęśliwych okoliczności. A tu wchodzi Miedź, mówi: potrzymajcie mi nogę Kobackiego i zaczyna nas kasować nawet w rubryce najbardziej niesłychane zdarzenia wokół porażek ekstraklasowych.

Jeden punkt w pięciu meczach, seria czterech porażek, a co więcej – w strefie spadkowej towarzystwo dwóch pucharowiczów, którzy i mają jeden mecz mniej, i raczej na serio rozpatrywani do spadku nie są. Pierwszy rywal do przeskoczenia w walce o pozostanie w Ekstraklasie to dla Miedzi Warta, z pięcioma oczkami więcej. Zresztą, daleko nie szukać – Widzew, właśnie z Wartą Poznań, zrobił coś, czego Miedź totalnie nie potrafi. Męczył siebie, męczył bułę, męczył kibiców, na końcu wbił gola dupą i cyk, do gabloty, ważne i cenne trzy punkty. Trochę to jest pewnie bolesne, zwłaszcza dla legniczan, którzy już jeden taki spadek mają za sobą i w teorii powinni się nauczyć jeśli nie na błędach innych, to na błędach własnych. Zastanawiam się tylko: co dalej? Wywrócenie o 180 stopni własnej strategii, przemeblowanie składu, rewolucja? Oferta last minute dla “doświadczonego ligowca z kadrą w CV”, “interesującego serbskiego napastnika, wysokiego i silnego” oraz “rosłego stopera z mocnym uderzeniem głową na boisku i poza boiskiem”?

LM: Na pewno obrona tam powinna być wzmocniona. Ale jest problem w Legnicy. Jest problem, bo choć zrobili bardzo wiele, by nie być Ekstraklasą zaskoczonym, to są Ekstraklasą zaskoczeni. A były transfery. Był awans zrobiony w cuglach, w efektownym stylu. Jest trener i zaufanie wobec trenera. Jest szeroko pojęte zaplecze. Są doświadczenia, bolesne doświadczenia, z których, jak się zdawało, wyciągnęli te mityczne wnioski. A jednak jest jak jest. Przypomina mi się przypadek zeszłorocznej Termaliki, też bogatej, latem flirtującej z Dmytro Czyhryńskim, chwalącej się lepszym od Poldiego bilansem Mesanovicia w lidze tureckiej. A potem – koniec. Ja dziś nie mam pojęcia co powinna zrobić Miedź, w którą stronę iść. Naprawdę nie zazdroszczę.

Tymczasem na drugim krańcu tabeli, Wisła Płock. Kolejne zwycięstwo, co więcej: kolejne przekonujące zwycięstwo. Wiesz, to co mi utkwiło w pamięci z tego meczu, to że nie musimy mówić tylko o popisach Rafała Wolskiego, ale o tym, że Nafciarze puchną z pewności siebie. Był no look pass Rasaka. Była próba strzału Sekulskiego z własnej połowy. Davo próbował strzelić zewniakiem z ostrego kąta. No piłkarski Harlem Globetrotters momentami, tylko pamiętający o skuteczności. Korona wcale nie grała źle, tylko Wisła była lepsza – grała na miarę lidera.

Swoją drogą, polska piłka nie zawodzi. Wolski z najlepszą formą od lat, było coraz więcej głosów o tym, żeby go powołać – w tym głos mój, bo dlaczego nie, skoro ostatnio powołani z ligi byli piłkarze nie lepsi od Wolskiego, a Wolski to MVP startu sezonu. Ale zarazem dziś wyrok dla Rafała za jazdę po pijanemu. Dodajmy, sprawa stara, ale dziś padł wyrok.

JO: 1,7 promila za kółkiem. To nie jest jakieś niby-niewinne wczorajsze piwo, które odbija się czkwaką przy śniadaniu, to nie jest jakiś batonik z advocatem, który zafałszował wynik. To jest świadome – bo nie znam nikogo, kto nie byłby świadomy takiej ilości alkoholu w organizmie – zaparkowanie za kółkiem w stanie ledwo żywym. Biorąc pod uwagę, że w temacie pojawia się reprezentowanie Polski, czyli też reprezentowanie Polaków – dyskwalifikacja. Zastanawiam się zresztą nad samym wyrokiem, bo wydaje się wyjątkowo łagodny. Nie chcę tutaj uderzać w populistyczne tony, ale moim zdaniem konsekwencje powinny być mocniejsze, dużo mocniejsze, bo nie mam wrażenia, by ostatnie wyroki Beaty Kozidrak czy Rafała Wolskiego spełniały swoją odstraszającą funkcję.

Przy okazji – wiadomo już, jak będziemy mogli usprawiedliwić spadek formy Wolskiego i w konsekwencji obniżenie lotów przez całą Wisłę Płock, jeśli teraz karta przestanie im żreć.

Ale okej, gadamy o tej lidze i gadamy, a tu nie ma ani słowa o Legii Warszawa. A moim zdaniem jednak warto zauważyć, że coś tam drgnęło. Mam teraz okazję obserwować to z bliska (nie w domu, można rzec: w drugim domu), ale mam wrażenie, że w klubach trochę jak w życiu: głowa rodziny, czy tam po prostu ktoś ważny, na przykład żona, decyduje: bierzemy się w garść. I nagle jedzenie zdrowsze, czas wolny spędzany aktywniej, okna bardziej umyte, dzieci lepiej nauczone. Nagle cała familia jest trochę bardziej rozsądna w swoich ruchach, nazwajem się nakręca do działania. W Legii w dość krótkim okresie skoczyła frekwencja, i to naprawdę w kapitalny sposób, wróciła jakaś specyficzna chemia na linii drużyna-trybuny, czego najlepszym dowodem Josue. Klub dał swój własny impuls Carlitosem, który stanowi jakąś odpowiedź na zażalenia Kosty Runjaicia. No i na boisku też wobec tego “kliknęło”. Oczywiście wypowiedzi Carlitosa dotyczące walki o mistrzostwo Polski są jeszcze nieco przedwczesne, brzmią jeszcze nieco zbyt buńczucznie, ale jest już jakiś blady blask w tunelu. Jeszcze nie światło, jeszcze nie nadjeżdżający pociąg, ale coś tam się zaczyna świecić. Może to po prostu kontrast z wyjątkowo ospałym Lechem Poznań, Rakowem skupionym na pucharach, ale po tym 0:3 z Cracovią trudno było wierzyć, że Legia tak szybko poskłada się do kupy. A się wzięła i poskładała, na wielu poziomach. Nadal to cień Legii sprzed lat, nadal to żaden powód do dumy, przed momentem Górnik prawie ich wziął na rogi przy Łazienkowskiej, ale jednak: spodziewałem się po nich o wiele mniej.

LM: To prawda, wyrok zaskakująco niski. Zerowa funkcja odstraszania.

W Legii – jak najbardziej drgnęło, choć na razie drga na fragmenty meczów. Pół z Piastem, pół z Widzewem, pół z Górnikiem – no, może w tym ostatnim przypadku nawet mniej niż pół. ale ruszyło i ta kadra robi się coraz sensowniejsza. Jeszcze jak wróci Nawrocki? Wyobraźmy sobie skład: Tobiasz – Mladenovic, Jędrzejczyk, Nawrocki, Johannsson – Augustyniak – Kapustka, Josue, Baku, Wszolek – Carlitos. No to nie jest zła drużynka. Nie strasząca z przodu duetem Pich-Rosołek. Gdzie Pich może swoje dołożyć, ale właśnie z ławki. Na poszerzenie ławki Pich nie musi być złym piłkarzem. Ciekawi mnie, czy Legia jeszcze sprowadzi jakiegoś stopera, ciekawi mnie tak generalnie, kto jeszcze będzie aktywny do końca sierpnia na rynku transferowym, ale na pewno Legia wygląda obecnie o wiele poważniej. No i za tym wszystkim stoi Runjaic, gdzie chyba jednak kwestią czasu, gdy ustabilizują formę i w jakimś meczu zagrają nieźle przez dłużej niż czterdzieści pięć minut.

A powiedz, bo nie możemy uniknąć tego tematu. Czołowa trójka ligi – samo Mazowsze. W tym Radomiak. Posypałbym głowę popiołem, ale mam całą głowę przykrytą już popiołem sypanym tam przez Podolskiego. Chyba, że jeszcze za wcześnie na sypanie głowy popiołem, ale są trzy kolejne wygrane.

JO: Najgorzej z naszej perspektywy, że tematy pchające się pod wyśmianie – tu jakiś Thabo Cele, Portugalczyk z RPA, tu jakiś Lisandro Semedo z flagą państwa, które musiałem obczaić na Wikipedii – przestają się pchać pod wyśmianie. Muszę przyznać, że miałem już skonsturowane kilkanaście tekstów gotowych do użycia o tej portugalskiej kolonii, o tej brazylijskiej kolonii, o tym, że Antoni Ptak patrzy z uznaniem, że pan doktor Buza na pewno łatwo dogaduje się z całą tą kolonią, bo sam Polakiem nie jest. No ale jak na złość – nie chcą zacząć przegrywać, a w dodatku za główne twarze nadal robią tam jedni z najsympatyczniejszych ludzi w Ekstraklasie, czyli Dawid Abramowicz oraz Leandro. Już chciałbyś coś ponarzekać, już chciałbyś odpalić protokół “czy to jeszcze Radomiak czy już Vitoria Radomiaes”, a tu asystę, przepiękną, dalekim wyrzutem z autu, zalicza Polak wplatający w wywiady klasyków literatury. Wkurwiał mnie ten Raków, teraz jeszcze Radomiak zaczyna. Dobrze, że ŁKS sobie jakoś radzi w tej I lidze, łagodzi to mój ból.

Ostatni, krótki temat: Robert Lewandowski, strzelił dwa gole. To fajnie?

LM: No tak, a potem patrzysz: Thabo Cele gra fantastycznie. Razem z Felipe Nascimento jeden z ciekawszych duetów środka pola w lidze. Chyba po prostu ci goście, którzy zostali tam sprowadzeni, ogarniają piłkę nożną. Polacy w kadrze są, wcale nie w marginalnej roli. Jest też Leandro jako naturalny łącznik pomiędzy obiema grupami, ale też podejrzewam, że Rossi pełni kolejną funkcję spajającą. Ważne, żeby nie dać się znowu nabrać, a więc: doceniać pracę na boisku. Ale to wcale nie musi rzutować na wszystko, co dzieje się w Radomiaku poza boiskiem. Ale na pewno Mariusz Lewandowski ma prawo do satysfakcji.

A Lewy – fajnie. Choć Zbigniew Boniek w primie strzeliłby w tym meczu trzy.

Jakub Olkiewicz i Leszek Milewski

Komentarze