Leszek Ojrzyński dla Goal.pl: świat polskiej piłki trochę o mnie zapomniał

- Dużo się zmieniło w moim życiu. Poznalem kobietę, z którą ożeniłem się już półtora roku temu. W międzyczasie pojawiały się propozycje z różnych klubów, ale albo ja ich nie akceptowałem, albo kluby nie były wystarczająco zdecydowane. Z czasem tych ofert było trochę mniej, świat polskiej piłki trochę o mnie zapomniał – mówi w rozmowie z Goal.pl Leszek Ojrzyński.

Leszek Ojrzyński
Obserwuj nas w
PressFocus Na zdjęciu: Leszek Ojrzyński

  • Zagłębie Lubin sięgnęło po Leszka Ojrzyńskiego, gdy widmo degradacji bardzo mocno zajrzało w oczy
  • Trener mający opinię najbardziej efektywnego strażaka w polskiej piłce spełnił swoje zadanie i to na dwie kolejki przed końcem sezonu
  • W rozmowie z Goal.pl opowiada o swojej misji, ale także o tym, co robił, gdy bardzo długo nie było go w lidze

Leszek Ojrzyński: mógłbym napisać niezłą książkę

Przemysław Langier (Goal.pl): Znowu pan to zrobił…

Leszek Ojrzyński (trener Zagłębia Lubin): Można tak powiedzieć. Jak wracam pamięcią do poprzednich misji ratunkowych, to średnio w pierwszych pięciu meczach robiliśmy 10 punktów. W Zagłębiu tę średnią udało się utrzymać, a to dawało oddech, który się później wykorzystuje.

Brzmi prosto, ale przecież nie jest tak, że wchodzi się do szatni, mówi „robimy 10 punktów w pięciu meczach”, i samo się dzieje.

Trzeba zdiagnozować problem, choć jednej recepty nie ma. Kluczem jest dotarcie do zawodników – muszą uwierzyć w twój przekaz i plan, bo sam trener nic nie zrobi. Kiedyś mógłbym pewnie napisać niezłą książkę o tym, jak to się robi, bo z wciąż pracujących trenerów to chyba mnie najwięcej razy spotkał zaszczyt ratowania ligi. Ciśnienie jest zawsze bardzo duże, presja może przygniatać. Trzeba umieć się w tym poruszać.

Ratowanie to jedno, ale później przychodzi kolejny sezon i po jakimś czasie tracił pan pracę. Wierzy pan, że w Zagłębiu przepracuje całe rozgrywki? I przede wszystkim – czy pan w Zagłębiu zostaje?

Zostaję, bo kontrakt obowiązuje przy utrzymaniu. To znaczy inaczej – trener zawsze jest do dyspozycji zarządu i nie może być niczego pewny, ale myślę, że coś takiego mi nie grozi. Z odejściami z innych klubów było różnie – w Arce skończył mi się kontakt, przyszedł inny właściciel z inną wizją. W Płocku sam zrezygnowałem z przyczyn osobistych. W Mielcu długa historia… Mógłbym wymieniać, natomiast na Zagłębie patrzę z optymizmem. Nawet jeśli pojawiają się jakieś znaki zapytania, bo przecież przed nami okienko transferowe. Zawodnicy mogą opuszczać nasz klub, zazwyczaj jest ruch w obie strony.

Kiedy zebranie komitetu transferowego? I jaka jest pana rola w dokonywaniu transferów?

We wtorek jest nowa Rada Nadzorcza, zaczynają się nowe rządy, dochodzi do różnych zmian, więc trudno mi jednoznacznie odpowiadać. Gdy przychodziłem do Zagłębia, nie skupialiśmy się na długoterminowych wizjach i tym, co będzie w kolejnym sezonie. Najważniejsze było utrzymanie, nikt nie mówił o transferach. Zresztą nawet jeśli, na tamtym etapie nie zaprzątałbym sobie tym głowy.

Tylko u nas

Na początku rozmowy mówił pan, że istotne jest zaszczepić wiarę w zespół. Tymczasem w pana drugim meczu z Rakowem przez pełne 90 minut wymieniliście 74 celne. Mniej niż jedno na minutę. Na moje oko – trudno było na tym budować wiarę.

A ja uważam, że było zupełnie inaczej, że ten mecz nam pomógł. Uważam, że gdybyśmy grali w jedenastu (Zagłębie od 48. minuty grało w osłabieniu – przyp. red.), to byśmy nie przegrali. W pierwszej połowie byliśmy konkretniejsi, jeśli chodzi o sytuacje. Raków miał jedną – Rodina, po rzucie rożnym – a my mieliśmy dwie wyśmienite. Dla mnie podania i inne statystyki to rzecz drugorzędna. Był cel i byliśmy blisko jego realizacji, bo dopiero w 77. minucie dostaliśmy bramkę. Czerwona kartka wyłożyła plan, bo utrudniła zadanie. Drużyna na pewno dostała pozytywny komunikat po tym spotkaniu, a że podań nie było? Trudno, by były, gdy grasz pół meczu w dziesiątkę. Plan był ułożony pod kontry, które do wiadomego momentu działały.

Podania podaniami, ale jak pan się zapatruje na naukową część piłki? Milion statystyk, prześwietlanie każdej sekundy meczu. Xg, PPDA, tysiące danych.

Mam do tego bardzo zdrowe podejście. Statystyki są potrzebne, ale nie należy się nimi zachłystywać. Zawsze z nich korzystałem – jeszcze jak byłem trenerem w juniorach Legii, liczyłem podania na swojej połowie, na połowie przeciwnika – pomagało to w przygotowaniach. Statystyka to nieodłączna część piłki, ale trzeba wiedzieć, gdzie jest granica. Najczęściej wygrywają drużyny, które atakują przestrzeń w trzeciej tercji, a nie te, które utrzymują się przy piłce. XG jest pomocne, ale potrafi fałszować rzeczywistość – możesz stworzyć wyśmienitą sytucję i nie oddać strzału, a wtedy xG jest zerowe.

Kilka lat przerwy. Co robił Leszek Ojrzyński?

Co pan w ogóle robił, gdy pana nie było?

Dużo się zmieniło w moim życiu. Poznalem kobietę, z którą ożeniłem się już półtora roku temu. W międzyczasie pojawiały się propozycje z różnych klubów, ale albo ja ich nie akceptowałem, albo kluby nie były wystarczająco zdecydowane. Z czasem tych ofert było trochę mniej, świat polskiej piłki trochę o mnie zapomniał. Pojechałem też na Cypr, bo miałem stamtąd zapytanie. Chciałem zobaczyć, jak wygląda tamta liga, obejrzałem trzy mecze z trybun. W międzyczasie się rozwijałem, odwiedziłem też syna, czas jakoś mijał, aż przyjąłem propozycję Zagłębia, z czego – jak sądzę – obie strony są dziś zadowolone.

Nie czuł pan strachu, że wypadł pan na dobre z karuzeli, a model, w którym ktoś sięga po strażaka Leszka Ojrzyńskiego się wyczerpał?

Nie, bo ja sobie zawsze poradzę i czymś się zajmę – byle tylko zdrowie i rodzina były przy mnie. Spotkały mnie piękne relacje międzyludzkie i zawsze był ktoś, kto w razie potrzeby pomógł. Myślę, że wcześniej czy później dostał pracę. Natomiast co do modelu, to chyba się jednak nie wyczerpał. Nieskromnie powiem, że chyba lepszego ode mnie do ratowania nie ma. A że nie sięgano po mnie? Nic z tym nie mogłem zrobić. Zmieniły się trendy – średnie i starsze pokolenie trenerów idzie coraz mocniej w odstawkę. Swoją drogą Polska jest chyba jedynym krajem w Europie, gdzie skala powierzania zespołów młodym trenerom jest tak duża. Jak patrzę na Czechy – tam też się oczywiście pojawiają, natomiast w pierwszej szóstce lub ósemce – nie pamiętam dokładnie – średnia wieku trenerów to 45-47 lat. U nas poszła cała fala.

Oglądaj także: Ekstraklasa – krzywdzące stereotypy

Miał pan plan B, gdyby jednak przez kolejny rok, dwa, trzy, nikt się nie odzywał?

Przychodziły do głowy różne projekty, ale wszystkie związane z piłką. Odsuwałem w czasie podejmowanie jakichś kroków w tym kierunku, bo wierzyłem, że praca w klubie wreszcie przyjdzie do mnie. I tak się stało.

Przyszło Zagłębie będące w trudnej sytuacji. Nie miał pan wrażenia, że od wyniku tej misji będzie zależeć pana przyszłość? Że jeśli tym razem pan spadnie, rynek zamknie się na dobre?

Zupełnie nie zaprzątałem sobie tym głowy. Swoją drogą bardzo łatwo wyciąga się szybkie wnioski. Ktoś wygra kilka meczów, to na selekcjonera go. Ktoś przegra – jest nieudacznikiem. Ja skupiałem się tylko na jednym – by pierwsze pięć meczów dało nam oddech. Ja znam swoją wartość, udowadniałem ją w wielu klubach. Gdyby mi nie wyszło, niekoniecznie by to oznaczało, że się nie nadaję. Sukces i porażka jest uzależniona od wielu elementów, choćby od środowiska pracy. Będąc tym samym człowiekiem, w jednym środowisku wszystko się będzie zgadzać, w innym trudno będzie o wyniki.

Zawodowy strażak

Nie denerwuje pana ta łatka strażaka? Że Ojrzyński to tylko ratuje kluby, ale do jakiegoś dłuższego planu to niekoniecznie.

Trudno, bym był inaczej postrzegany. Jak mnie zatrudnią w jakimś mocnym klubie – być może się to zmieni. Póki co nie było okazji. Zawsze były jakieś problemy organizacyjne. Weźmy Koronę, gdzie mieliśmy szansę na mistrzostwo jeszcze dwie kolejnki przed końcem. Byłem dogadany z Lewczukiem i Robakiem, a działacze mi te tranfery storpedowali. Później Lewczuk grał w reprezentacji, a Robak zrobił króla strzelców. W innych klubach nie mogłem treningu odbyć, bo nie miałem boiska, przez co musiałem zamieniać murawę na przykład na siłownię.

W Zagłębiu raczej tego problemu nie ma.

Tutaj mam bajeczne warunki, na taki klub czekałem. Nigdy nie miałem takich możliwości do pracy. Do tej pory graliśmy z nożem na gardle, co paradoksalnie może pomóc, ale to nie oznacza, że w nowym sezonie będzie tak samo. Czasem potrzeba świeżej krwi, bo na jednym patencie niekoniecznie zajedzie się daleko.

Właśnie zastanawiam się nad tym realnym potencjale Zagłębia. W czasie, gdy pan prowadzi ten zespół, jesteście pod względem punktów na czwartym miejscu w lidze – za Lechem, Rakowem i Lechią, która też odpaliła.

Realny potencjał trudno dziś ocenić. Jesteśmy przed okienkiem transferowym, graliśmy w warunkach zagrożenia spadkiem, do tego gdy przychodziłem, kilku zawodników miało swoje problemy rodzinne. Musiałem się z tym zderzyć. Graliśmy bez napastnika właśnie z tego powodu. Trzeba było sięgnąć po Adamskiego z drużyny rezerw i wkomponować go na szybko do zespołu. Orlikowski też miał tragedię w domu, potem zachorował, i dopiero po meczu z Rakowem wrócił do pełni sprawności. W przerwie na kadrę na młodzieżówki wyjechało mi dziesięciu piłkarzy, a mówimy przynajmniej o czterech, którzy regularnie wychodzą u mnie w podstawowym składzie. Gdy dziś myślę o suficie możliwości, nie dochodzę do jednoznacznych wniosków. Dopiero będę poznawał zespół w innych, nowych okoliczościach. Mamy dwa mecze do końca sezonu i będę oczekiwał lepszej jakości, gdy nie trzeba już grać o utrzymanie. Aczkolwiek wciąż będziemy się zmagać z brakami, bo bramkarz położył się na stół operacyjny, a Wdowiak raczej już w tym sezonie też nie da rady zagrać.

Jakie w ogóle ma być dziś Zagłębie? Kilka miesięcy temu zatudniono Marcina Włodarskiego i wyznaczono jasny kierunek – wracamy do DNA, czyli mocno stawiamy na młodych Polaków. Pan ma podobne zadania?

Nie ma jakichś sztywnych obwarowań, że mają grać młodzi, aczkolwiek wiadomo, że należy z nich korzystać. Ja jestem zwolennikiem teorii, że młody piłkarz też musi na grę zasłużyć. Że nawet, jeśli będzie wyglądać nieco słabiej, to wykaże potencjał, który każe pomyśleć, że z każdym kolejnym meczem będzie szedł w górę. Jedno mogę powiedzieć na pewno – mam tu kilku pracowitych chłopaków i jest w kim przebierać.

Komentarze